7 grzechów głównych polskich porodówek
Polskie oddziały ginekologiczno-położnicze nie wszędzie są wymarzonym miejscem do rodzenia dzieci. Nie przestrzega się w nich standardów opieki okołoporodowej, a wiele rodzących Polek doświadcza upokorzenia. Co jeszcze polskie porodówki mają na sumieniu?
Rutynowe nacinanie krocza
Fundacja Rodzić po Ludzku od dawna alarmuje, że żyjemy w jednym z niewielu europejskich krajów, gdzie rutynowe nacięcie krocza stanowi uznany element prowadzenia porodu. Zasadność takiego postępowania oraz jego konsekwencje nie są poddawane analizie. Polki w niektórych szpitalach nacina się rutynowo, co należy rozumieć tak, że nacięcie krocza wykonywane jest u nich bardzo często bez wskazań medycznych. Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) już w 1997 roku (!) zwracała uwagę, że „nie ma wiarygodnych dowodów świadczących o tym, że liberalne lub rutynowe stosowanie nacięcia krocza ma pozytywne skutki. Badania wyraźnie wskazują, że jest odwrotnie. W pewnej liczbie porodów normalnych nacięcie krocza jest uzasadnione, ale rekomendowane jest ograniczenie stosowania tego zabiegu”.
Statystyki zgromadzone przez Fundację Rodzić po Ludzku szokują – okazuje się, że w niektórych polskich szpitalach krocze nacina się u 50 proc.* kobiet, bez względu na to, który to poród z kolei. Ponad 80 proc. polskich oddziałów ginekologiczno-położniczych przekracza granicę 20 proc. nacięć wyznaczoną przez WHO. Liczbę kobiet, które cierpią z powodu powikłań po nacięciu, Fundacja Rodzić po Ludzku szacuje na ok. 30 tys. Nacięcie krocza ani nie zapobiega obniżeniu napięciu dna miednicy u kobiety, ani nie chroni przed pęknięciem podczas porodu, ani w żaden sposób nie zabezpiecza rodzącego się dziecka! Powoduje natomiast utratę krwi i ból (również podczas współżycia), może też grozić poważną infekcją.
Pamiętaj! Masz prawo napisać w planie porodu, że nie zgadzasz się na nacinanie krocza. Jeśli lekarz bądź położna przyjmujący twój poród uznają, że nacięcie jest niezbędne, powinni cię o tym poinformować przed dokonaniem zabiegu.
* Dane zebrane w czasie monitoringu szpitali przez Fundację Rodzić Po Ludzku w 2015 roku.
Nadużywanie oksytocyny
Oksytocyna to hormon odpowiadający m.in. za skurcze macicy. Naturalnie produkowana jest w podwzgórzu. Sztuczna oksytocyna podana rodzącej pacjentce przyśpiesza akcję porodową. Czasem wywołanie porodu (tzw. poród indukowany) bywa konieczne, np. w sytuacji, kiedy ciąża stanowi zagrożenie dla dziecka i/lub matki, albo gdy termin porodu dawno minął, a maluch nie kwapi się na świat. Sęk w tym, że sztuczna oraz naturalna oksytocyna nie są tym samym. Fundacja Rodzić po Ludzku alarmuje, że choć znane są niekorzystne dla matek oraz dzieci skutki uboczne użycia sztucznej oksytocyny, to odsetek indukcji porodu się nie zmniejsza. Zwiększa się także liczba wskazań do indukcji. Fundacja zwraca szczególną uwagę na istnienie „szarej strefy wskazań” mających niewiele wspólnego ze zdrowotną sytuacją rodzącej kobiety: „Mowa tu o indukcji porodu dla wygody lekarza lub kobiety, osobistych przekonań lekarza, wieloletniej rutyny, braku wiedzy”.
Fundacja Rodzić po Ludzku tłumaczy, w jaki sposób sztuczna oksytocyna wpływa na organizm. Przede wszystkim dostaje się do niego w sposób ciągły, powodując dłuższe i mocniejsze skurcze, z którymi macicy i dziecku czasami trudno sobie poradzić. Blokuje wydzielanie endorfin, czyli tzw. hormonów szczęścia, które działają znieczulająco. Nie jest tak efektywna w rozwieraniu szyjki macicy jak naturalna oksytocyna, nie stymuluje „odruchu wypchnięcia płodu” w ostatniej fazie parcia, poza tym może stać na przeszkodzie zawiązania więzi z dzieckiem po porodzie. Jeśli więc położna bądź lekarz będą chcieli podać ci sztuczną oksytocynę w celu przyśpieszenia porodu, upewnij się, że jest to naprawdę niezbędne.
Brak empatii
Iwona pamięta, jak dzień po swoim pierwszym porodzie – rodziła w nocy – z powodu bólu, zmęczenia i założonych szwów nie mogła zrobić kroku. Pielęgniarkę, która przyszła umyć jej synka, zapytała, czy mogłaby jej podać kosmetyczkę. Kobieta spojrzała na nią zimnym wzrokiem. – Musi się pani ruszać! – krzyknęła. Iwona twierdzi, że pielęgniarka prychnęła ostentacyjnie, podając czy raczej rzucając jej kosmetyczkę.
Brak empatii ze strony personelu na polskich oddziałach ginekologiczno-położniczych to zarzut często stawiany przez Polki. Szczególnie widoczne jest to na porodówkach. „Pierwszego upokorzenia doznałam, gdy poprosiłam o ochronę krocza i ograniczenie medykalizacji, wtedy lekarz dyżurny i położna zaczęli się śmiać. Potem było tylko gorzej, w trakcie skurczy lekarz krzyczał: nie drzyj się, zamknij ryj k*, czego się drzesz. Na koniec, bez uprzedzenia, przywiązano mi nogi pasami do fotela porodowego i lekarz zaczął szyć mnie bez znieczulenia. Dziecko zostało mi na moment przyłożone do twarzy, a następnie zabrane, wykąpane i ubrane bez mojej wiedzy i zgody. Nie zależało mi na kafelkach i wannie do porodu” – opowiada Paulina z okolic Warszawy cytowana przez Fundację Rodzić po Ludzku.
Fundacja w ramach akcji „Chcę być traktowana po ludzku. Aż tyle” uruchomiła zbiórkę na program interwencji w szpitalach. W grudniu 2019 roku kończy się finansowanie z grantu; od nowego roku interwencje będą możliwe tylko dzięki wsparciu darczyńców. Zbiórka organizowana jest tutaj. Można też przelać pieniądze bezpośrednio na konto 79 1560 0013 2353 7811 8000 0001 (tytułem: „interwencje”).
Ograniczony dostęp do znieczuleń
W lipcu 2015 roku Ministerstwo Zdrowia wprowadziło nielimitowane znieczulenia przy porodzie. Od tego czasu dla pacjentek są one darmowe – refunduje je Narodowy Fundusz Zdrowia (szpital za każde wykonane znieczulenie otrzymuje dodatkowe 416 zł). Miało to doprowadzić do spadku liczby cesarskich cięć na rzecz porodów ze znieczuleniem. Ale uśmierzanie bólu na polskich porodówkach okazało się marzeniem ściętej głowy. Prawo okazało się martwe – poród naturalny ze znieczuleniem to w Polsce wciąż luksus.
Sylwia, lat 33, rodziła siłami natury w roku 2016 oraz 2018 w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu. Dwukrotnie odmówiono jej znieczulenia. Dlaczego Polki muszą rodzić w bólu? Główny powód, z którym obecnie borykają się nasze lecznice, to braki kadrowe, a konkretnie – brak anestezjologów. Z tego względu znieczulenie zewnątrzoponowe nie tylko jest rodzącym odmawiane, ale wręcz się go im nie proponuje. W nieco lepszej sytuacji są kobiety z dużych miast. Polki rodzące w mniejszych szpitalach na znieczulenie przy porodzie zwykle nie mają co liczyć. W niektórych placówkach ból towarzyszący porodowi łagodzony jest co najwyżej przy zastosowaniu podtlenku azotu, czyli gazu rozweselającego.
Nieprzestrzeganie standardów opieki okołoporodowej
Standardy opieki okołoporodowej to ustawowy standard organizacyjny, który – według Ministerstwa Zdrowia – „w kompleksowy sposób obejmuje organizację opieki sprawowanej nad kobietą w okresie ciąży, porodu, połogu oraz nad noworodkiem”. Dokument ten, w teorii, „stawia kobietę w okresie okołoporodowym i jej dziecko w centrum zainteresowania personelu medycznego sprawującego nad nimi opiekę; zapewnia podmiotowe traktowanie, dialog i respektowanie praw pacjenta”. Według resortu jest też podstawą, „do której personel medyczny powinien się odnieść, aby jakość wykonywanej przez niego pracy była jak najlepsza”. Sęk w tym, że choć założenia są słuszne, to w praktyce wygląda to dużo gorzej.
Eksperci Najwyższej Izby Kontroli w 2016 roku zwracali uwagę, że chociaż standardy są jasno wyznaczone, to część polskich oddziałów położniczych ma problem z ich przestrzeganiem. Nie wszystkie dysponują odpowiednim sprzętem. Nie wszędzie też obsada kadrowa jest wystarczająca, aby zapewnić matce i dziecku poczucie bezpieczeństwa. NIK alarmował, że – uwaga – w „żadnym ze skontrolowanych oddziałów nie przestrzegano wszystkich standardów opieki okołoporodowej”! Okazuje się, że skala interwencji medycznych regulowanych przez ten dokument w skontrolowanych placówkach była nawet wyższa niż przed wejściem w życie w 2012 roku standardów opieki okołoporodowej i często kilkakrotnie przewyższała średnią w innych rozwiniętych krajach!
Brak intymności
To kolejny zarzut kierowany przez NIK pod adresem polskich oddziałów położniczych. Według NIK-u wiele rodzących Polek nie ma zapewnionego prawa do intymności w salach porodowych i w gabinetach badań. Doświadczyła tego Paulina, lat 32. Gdy trafiła do szpitala z silnymi skurczami i lekarz zaczął badać ją na fotelu ginekologicznym, w pomieszczeniu kręcili się przypadkowi ludzie – pielęgniarki, inni lekarze. – Ktoś przychodził, ktoś inny wychodził, słyszałam plotkowanie i chichotanie. Zero intymności – żali się Paulina.
W niektórych polskich szpitalach działają wielostanowiskowe sale porodowe rozdzielone jedynie parawanami. NIK uważa, że niewiele lepiej zorganizowane są sale poporodowe. W przeszło połowie (to znaczy 16) skontrolowanych oddziałów położniczych matki mogły przebywać na salach poporodowych razem z dziećmi, jednak w 7 szpitalach wszystkie sale były przeznaczone dla więcej niż dwóch matek. W skrajnych przypadkach sale były pięcio-, a nawet siedmiołóżkowe. Nie były one także wyposażone w sprzęt umożliwiający mycie i pielęgnację noworodka. Choć przybywa szpitali z pojedynczymi salami porodowymi, które są gwarancją zachowania intymności, to jak zauważa Fundacja Rodzić po Ludzku, istnieją jeszcze w Polsce lecznice, w których za intymne warunki i możliwość rodzenia ze wsparciem bliskiej osoby trzeba zapłacić.
Dokarmianie noworodka mieszanką
Promocja karmienia piersią miała być jednym z ważniejszych punktów wprowadzonym do zaktualizowanych standardów opieki okołoporodowej, które w nowej wersji obowiązują od stycznia 2019 roku. Fundacja Rodzić po Ludzku liczyła, że ukróci to praktykę rutynowego dokarmiania dzieci mlekiem modyfikowanym, szczególnie bez wiedzy oraz zgody rodziców. Jak się jednak okazuje, na oddziałach ginekologicznych wciąż częstą praktyką jest podawanie noworodkowi mieszkanki. – Mój synek nie płakał, ale jedna z pielęgniarek dobę po porodzie kazała mi odciągnąć trochę mleka z piersi i było go bardzo mało. Stwierdziła, że nie mam pokarmu i uznała, że musimy podać małemu butelkę. Nie zgodziłam się – opowiada Natalia, lat 33.
Jednak wiele matek, szczególnie niedoświadczonych, nie wyraża sprzeciwu – bo nie mają wiedzy, bo są zagubione i nie mają pojęcia, co robić. Wierzą, że nie mają pokarmu i ich dziecko się nie najada. Tymczasem pierwsze doby po porodzie są kluczowe, gdy w grę wchodzi rozkręcenie laktacji. Nawał pokarmu pojawia się między 2. a 6. dobą po porodzie. Tym szybciej się pojawi, im częściej dziecko będzie przystawiane do piersi! Nie obawiaj się, że twoja pociecha jest głodna – natura tak wymyśliła, że maluch, który właśnie przyszedł na świat, ma jeszcze zapasy z życia płodowego. Poza tym siara, pierwszy matczyny pokarm, jest bardzo cenna i bogata w składniki odżywcze. Warto też pamiętać, że płacz dziecka nie zawsze świadczy o głodzie.
Personel szpitala nie ma prawa zmuszać cię do dokarmiania twojego dziecka mieszanką, nie może też dokarmiać malucha bez twojej wiedzy. Masz prawo wpisać do planu porodu, że nie zgadzasz się na sztuczne dokarmianie.
konsultacja: Joanna Pietrusiewicz, prezeska zarządu Fundacji Rodzić po Ludzku
Polecamy
Alexandra Daddario pokazała swoje zdjęcie sześć dni po porodzie: „Ciało kobiety jest niesamowite”
„Mam wspomnienie strasznego pragnienia”. Pokolenie 30- i 40-latków o tym, czego brakowało im w szkole
Niezwykły poród w centrum Warszawy. Dziewczynka przyszła na świat w… taksówce!
Dominika Clarke: „Prywatność nie daje mi szczęścia, a samotność potrafi złamać każdego”
się ten artykuł?