„Jeśli zliczyć, ile wydałam na szukanie diagnozy, wizyty, badania i leki, wyjdzie ponad 30 tysięcy złotych”. Marta Płóciennik o hiperprolaktynemii
– Ćwiczyłam 9 razy w tygodniu, zdrowo się odżywiałam, a i tak w trzy miesiące przytyłam 20 kilogramów. (…) W pewnym momencie złapałam się na tym, że ciężko jest pisać, jak być „fit”, kiedy każdego dnia ważę więcej – mówi Marta Płóciennik. Autorka bloga Bazyliowy Mus, szefowa agencji marketingu sportowego i zdobywczyni Korony Polskich Półmaratonów, opowiada o swojej hiperprolaktynemii.
Aneta Wawrzyńczak: Wyobraźmy sobie taką sytuację: poznajesz nowych ludzi, rozmawiacie dłuższą chwilę, jakoś mimochodem wychodzi temat Twoich dolegliwości. Ktoś pyta, co Ci dolega, odpowiadasz: hiperprolaktynemia. Widzisz oczy jak pięć złotych, więc musisz wytłumaczyć prostym żołnierskim zdaniem. Co mówisz?
Marta Płóciennik: Że to stan podobny do ciąży: rosną mi piersi, tyję, mogę mieć wyciek z sutka, muszę chodzić co trzy minuty do toalety. Generalnie mam dolegliwości klasyczne dla ciężarnej.
Czy to ci na co dzień przeszkadza, utrudnia życie? Częstomocz faktycznie wygląda na spory problem.
Pierwszy rzut objawił się u mnie właśnie tym: nie byłam nawet w stanie dojść na przystanek, żeby nie musieć wracać do domu i lecieć do łazienki. Nie było nocy, żebym się przynajmniej trzy razy nie obudziła za potrzebą. Jeśli chodzi o wagę, hiperprolaktynemia w moim przypadku połączyła się z insulinoopornością. Ćwiczyłam 9 razy w tygodniu, zdrowo się odżywiałam, a i tak w trzy miesiące przytyłam 20 kilogramów.
Domyślam się, że to był szok.
Psychicznie czułam się jak dętka, w ogóle nie miałam chęci do życia. Kolejnym objawem było zwiększenie się piersi, obwód wzrósł mi o 33 centymetry! A ja zawsze nosiłam rozmiar S albo XS, więc to było naprawdę dużo. Do tej pory, jeśli nie mam uregulowanej prolaktyny, zdarza się, że wychodzę rano w dopasowanym staniku, a gdy wracam wieczorem, ten mi dosłownie pęka… Poza tym piersi są wciąż obrzęknięte, obolałe, to nie jest nic komfortowego.
Wyobrażam sobie. Raz, że kręgosłup, który musi je dźwigać. Dwa – wieczna niepewność, jak będziesz wyglądać za parę godzin, skoro biust niespodziewanie rozsadza stanik. W reszcie: takie piersi wciąż przyciągają wzrok ludzi.
Zgadza się. Plus dla mnie dużym problemem było też to, że mój blog poruszał tematykę sportu i życia „fit”, a ja co prawda wciąż chodziłam na pole dance, trenowałam na siłowni, biegałam półmaratony, ale tyłam. W pewnym momencie złapałam się na tym, że ciężko jest pisać, jak być fit, kiedy każdego dnia ważę więcej.
Czyli nie było żadnego racjonalnego wytłumaczenia pod tytułem: okej, dużo ćwiczę, ale znacznie więcej jem, w dodatku mniej zdrowo?
Nie, wiedziałam, że kaloryczność mojej diety się nie zmienia, że jem mniej i bardziej zdrowo, niż ludzie wokoło. Widziałam, że na przykład jadę do domu rodzinnego, jem to samo, co moja mama – i ona trzyma wagę, a ja w tydzień tyję sześć kilogramów.
Wcześniej miałaś dobrą przemianę materii?
Zawsze byłam chudzielcem, delikatnie mówiąc.
”Kolejnym objawem było zwiększenie się piersi, obwód wzrósł mi o 33 cm! A ja zawsze nosiłam rozmiar S albo XS, więc to było naprawdę dużo. Do tej pory, jeśli nie mam uregulowanej prolaktyny, zdarza się, że wychodzę rano w dopasowanym staniku, a gdy wracam wieczorem, ten mi dosłownie pęka…”
Czyli podwójny szok, bo nie tak dotąd reagował twój organizm. Co dalej? Wiesz, że to nie twoja wina, coś musi się dziać w organizmie, więc pewnie badania, lekarze, szukanie diagnozy…
W Polsce to pod tym względem tragedia. Jest za mało lekarzy, którzy wiedzą cokolwiek na ten temat, są w stanie znaleźć czas albo w ogóle chce im się dociekać, co dolega pacjentowi. Podam ci przykład: 8 na 10 wyników badań miałam albo za wysokich, albo na granicy, ale i od ginekologa, i od endokrynologa usłyszałam, że to nie jest problem, pewnie za dużo jem. To standard, codziennie dostaję wiadomości od dziewczyn borykających się z różnymi problemami hormonalnymi. I w zdecydowanej większości przypadków spotykają się właśnie z takimi komentarzami lekarzy.
Słyszysz taką „diagnozę” – i jak reagujesz?
Z jednej strony tragedia, z drugiej – przecież dobrze siebie znam i czuję, kiedy coś jest nie tak. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie mam choroby psychicznej, jakiejś niezrozumiałej obsesji, czy nie wymyślam sobie czegoś. Miałam o tyle szczęście, że przypadkiem polecona mi została świetna lekarka, dr Elżbieta Deptuła-Krawczyk. To zabrzmi na wyrost, ale naprawdę uważam, że uratowała mi życie, bo miałam już wtedy bardzo podniesiony poziom kortyzolu, hormonalnie byłam totalnie rozwalona. A gdyby mój ówczesny stan psychiczny pogłębiał się, to nie byłabym w stanie w ogóle funkcjonować.
Ile czasu upłynęło od pierwszych objawów, przez badania, ginekologa i endokrynologa, którzy się nie poznali, po diagnozę i leczenie właściwe?
Kilka miesięcy. Chodziłam właściwie wyłącznie na wizyty prywatne, bo na NFZ pewnie do dzisiaj bym się nie dostała.
”8 na 10 wyników badań miałam albo za wysokich, albo na granicy, ale i od ginekologa, i od endokrynologa usłyszałam, że to nie jest problem, pewnie za dużo jem. To standard, codziennie dostaję wiadomości od dziewczyn borykających się z problemami hormonalnymi. W większości przypadków spotykają się z takimi komentarzami lekarzy”
Czyli wydałaś sporo kasy.
Jeśli zliczyć, ile wydałam na szukanie diagnozy, leczenie, wszystkie wizyty, badania i leki, wyjdzie ponad 30 tysięcy złotych.
Wróćmy do momentu diagnozy. Gdy usłyszałaś, że masz hiperprolaktynemię, poczułaś ulgę czy przerażenie, co to w ogóle jest?
Wcześniej spodziewałam się, że mogę mieć niedoczynność bądź nadczynność tarczycy. Ale dr Deptuła-Krawczyk tłumaczyła mi wszystko po kolei, omawiała ze mną każde badanie, po co je robimy, co dzięki niemu sprawdzamy i tak dalej. Tuż przed ostatecznym „wyrokiem” już się więc domyślałam, że to może być właśnie hiperprolaktynemia.
Nie wystraszyła cię ta diagnoza?
Przede wszystkim dla mnie diagnoza była ulgą. Spadł mi kamień z serca, bo w końcu wiedziałam, że zmierzam w jakimś kierunku. To zrozumie tylko osoba, która nie wie, co się z nią dzieje – a ewidentnie widzi, że coś jest nie tak.
A co na to otoczenie, twoi bliscy, rodzina, znajomi? Komentowali to, jak się zmieniło twoje ciało i zachowanie?
Gdy bardzo szczupła dziewczyna praktycznie z dnia na dzień zmienia się w pączka, to siłą rzeczy komentarze i pytania się pojawiają. Sama, nie ukrywam, nie akceptowałam siebie w takim wydaniu. Nie tylko ze względu na wagę, ale też to, że psychicznie nie byłam w stanie wytrzymać ze sobą.
Kiedy zaobserwowałaś, że coś się poprawia?
Po około dwóch tygodniach leczenia zauważyłam, że nie mam już nieustającego parcia na pęcherz. To była niesamowita ulga. Może to śmiesznie brzmi, bo wydaje się to drobnostką, ale dla mnie różnica w komforcie życia była ogromna. Później zaczęłam też tracić na wadze. Bardzo pomógł mi trener, który dostosował mi ćwiczenia pod moje problemy hormonalne. Proces wracania do dawnej wagi zajął mi mniej więcej rok, przy czym bardzo spokojnie do tego podchodziłam, nie chciałam robić nic na siłę. Ale wtedy zmarł mój tata, co mnie psychicznie dobiło – i problemy zaczęły wracać.
Zadziałał stres, który może być przyczyną, a przynajmniej czynnikiem zaostrzającym przy hiperprolaktynemii?
Na pewno. To była nagła śmierć, a ja byłam bardzo związana z tatą. Musiało minąć sporo czasu, żebym znów stanęła na nogi, wróciła do lekarza, bo objawy zaczęły się nasilać, właściwie ciągle miałam nudności, zdarzało mi się zemdleć na ulicy. Plus tyłam, co prawda gorzej się odżywiałam, zajadałam smutek, więc na początku tak sobie te nadprogramowe kilogramy tłumaczyłam. Teraz znów mam wszystko pod kontrolą.
Jak z kwestiami płodności, ciąży?
Aktualnie jestem singielką, więc nie skupiam się na tym temacie. Ale zarówno moja endokrynolog, jak i ginekolog nie widzą przeszkód, żebym w przyszłości mogła mieć dzieci. Jeżeli choroba jest unormowana, trzymana w ryzach, to jest okej. Pewnie i tak powinnam się spieszyć, bo w tym roku skończę 33 lata, ale nic na siłę, nie będę szukać partnera tylko po to, żeby sobie, kolokwialnie mówiąc, zrobić dziecko. Będzie, co ma być.
Czy choroba wpływa na twoje życie codzienne życie, ogranicza cię w czymkolwiek?
Teraz już nie, bo mój stan zaczyna się stabilizować. Ale faktycznie, kiedy wracałam do leczenia „bogatsza” jeszcze o kolejne diagnozy, cieszyłam się, że mam własną działalność i mogę sobie pozwolić, żeby na miesiąc się wyłączyć. Tym bardziej, że po włączeniu leków miałam na tyle duże problemy z funkcjonowaniem na co dzień, że zasypiałam po 30 razy. Wystarczyło, że ktoś na chwilę wyłączył się z rozmowy ze mną – i już spałam. Do tego bardzo często wymiotowałam, nieustannie kręciło mi się w głowie, krótka przebieżka kończyła się kiepsko, więc praktycznie nie byłam w stanie uprawiać sportu.
”Gdy bardzo szczupła dziewczyna praktycznie z dnia na dzień zmienia się w pączka, to siłą rzeczy komentarze i pytania się pojawiają. Sama, nie ukrywam, nie akceptowałam siebie w takim wydaniu. Nie tylko ze względu na wagę, ale też to, że psychicznie nie byłam w stanie ze sobą wytrzymać”
Opowiedziałaś o tym wszystkim na blogu. Jak to zostało odebrane?
Musiałam wyjść ze swojej strefy komfortu, bo wrzuciłam także swoje zdjęcia w bieliźnie, przed metamorfozą i po. Czyli także w najgorszym swoim stanie, choć i tak na zdjęciach wyszłam lepiej, niż wyglądałam w rzeczywistości. Znajomi byli w szoku, bo potrafiłam tak się ubrać, żeby wydawać się szczuplejszą. Domyślasz się więc pewnie, że nie było to dla mnie komfortowe, także dlatego, że generalnie nie pokazuję się obcym w bieliźnie. Ale myślę, że było warto, bo choć w tej chwili akurat trochę rzadziej publikuję, nie ma dnia, żebym nie dostała maila: dziękuję, że o tym napisałaś. Wcześniej dostawałam dziesiątki, a nawet setki maili w odpowiedzi na każdy post. Często z nich wynikało, że ktoś już podejrzewał siebie o chorobę psychiczną albo bezskutecznie szukał po lekarzach diagnozy – a to okazuje się, że chodzi o hormony.
Wiadomo, jaką mamy opiekę zdrowotną.
Ja oczywiście trochę rozumiem, że lekarze to ignorują, bo nie mają czasu albo możliwości wysłania pacjenta na badania na NFZ, albo po prostu nie mają jak i kiedy się dokształcić. To jest przerażające, ale to chyba nie ich wina, tylko systemu. Zdaję też sobie sprawę, że moje schorzenia, łącznie z hiperprolaktynemią, w zestawieniu z chorobami nowotworowymi nie są priorytetem. Ale mam świadomość – i wszyscy powinniśmy mieć – że nieleczone głupoty zazwyczaj przeradzają się w poważne problemy. Które w dodatku nieraz są wykrywane za późno.
Powiedziałaś, że musiałaś wyjść ze swojej strefy komfortu, ale nie żałujesz. Czy zatem blog to dla ciebie forma autoterapii?
Oczywiście! Gdy tylko zaczęłam dostawać pierwsze maile, dotarło do mnie, że jest ktoś, kto mnie rozumie. Zdawałam sobie sprawę, że problemy hormonalne są teraz bardzo powszechne, ale wiele objawów pozostaje tematami tabu, dlatego ciężko nam je powiązać z konkretnym schorzeniem, a część jest po prostu trywializowana hasłami „zachowuje się jak baba, która ma okres”. Jeśli pomogłam choć jednej osobie, było warto.
się ten artykuł?