Przejdź do treści

„Objawami nie rządzi przypadek. Depresja i przewlekłe zmęczenie mogą wynikać z zaburzeń pracy tarczycy” – mówi Zuzanna Maryańczyk-Sitarz

Tekst o wpływie tarczycy na zdrowie psychiczne. Na zdjęciu: Kobieta uśmiechająca się do kamery - HelloZdrowie
Objawami nie rządzi przypadek. Depresja może wynikać z zaburzeń pracy tarczycy / Zuzanna Maryańczyk-Sitarz fot. arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Chora tarczyca? Pierwszy adres, pod który trzeba się udać to dobry endokrynolog. Jednak zaburzenia psychiczne, które często przy niej występują, powinny prowadzić także do psychologa. Jak przekonuje Zuzanna Maryańczyk-Sitarz, psycholożka kliniczna i psychoterapeutka, współautorka strony medycynaholistyczna.com.pl, sygnały od ciała to nie loteria. – Objawami nie rządzi przypadek. Myślę i czuję, że jest w tym głęboki sens, którego odkrycie może przyczynić się do poprawy zdrowia.

 

Aneta Wawrzyńczak: Zawodowo interesuje się pani między innymi wzajemnym oddziaływaniem psychiki i ciała, czyli medycyną holistyczną. I właśnie korelację między chorobami tarczycy a zaburzeniami psychicznymi możemy do niej zaliczyć, prawda?

Zuzanna Maryańczyk-Sitarz: Zacznijmy od tego, że według takiego mainstreamowego podejścia do medycyny holistycznej zaburzenia dzieli się na trzy grupy. Są choroby, chociażby anoreksja czy zespół jelita drażliwego, w których powstaniu czynniki psychiczne odgrywają zasadniczą, a wręcz wyłączną rolę. Druga grupa to schorzenia, na przykład choroba wrzodowa żołądka, które są powodowane zarówno czynnikami biologicznymi, jak i psychicznymi, co oznacza, że występują u osób, które mają określone predyspozycje biologiczne i aktywują się pod wpływem stresu. Są wreszcie choroby, które powstają niezależnie od psychiki, ale to właśnie czynniki psychiczne zaostrzają ich przebieg – i właśnie w tej grupie mieszczą się choroby tarczycy. Dlatego podstawą w leczeniu tych chorób jest jednak fachowa opieka endokrynologiczna. Dbanie o sferę psychiczną może wspierać leczenie medyczne i znacząco poprawić jakość życia chorej osoby.

Na czym tak naprawdę polega ta korelacja? Ja to widzę jako kulę śnieżną: najpierw są biologiczne predyspozycje do chorób tarczycy, w wyniku działania czynników psychologicznych, przede wszystkim nadmiernego stresu, choroba się uaktywnia albo zaostrza, co powoduje zaburzenia psychiczne, a te z kolei wpływają na pracę tarczycy. I tak w kółko…

Jest nawet dyscyplina, która się tym zajmuje – psychoneuroimmunologia, czyli nauka o powiązaniach między układem nerwowym, odpornościowym i hormonalnym. Bo hormony można porównać do posłańców, którzy rozsyłają w organizmie wiadomości do wszystkich organów. Stąd bardzo wiele tkanek ma receptory, które je odbierają, a kiedy dochodzi do patologii, czyli hormonów jest zbyt dużo bądź za mało, te tkanki odpowiadają nieprawidłowym działaniem. To są bardzo subtelne procesy, które zachodzą w nas przez cały czas, ich natura nie jest jeszcze do końca poznana, ale mniej więcej działa to tak, jak pani opisała: napięcie, stres wpływają na układ hormonalny, który z kolei wpływa zwrotnie na układ nerwowy czy odpornościowy. I tak właśnie kręci się to błędne koło sprzężeń zwrotnych.

Nie tylko Hashimoto

Jeżeli mówimy o wpływie, powiedzmy o objawach. A te są inne przy nadczynności i niedoczynności tarczycy.

W przypadku zaburzeń funkcjonowania tarczycy to są najczęściej objawy niespecyficzne, inaczej mówiąc: takie, które można przypisać różnym dolegliwościom. Ogólnie przyjmuje się, że przy nadczynności tarczycy jest większa tendencja do rozdrażnienia i bezsenności, natomiast przy niedoczynności częściej pojawia się spowolnienie i ospałość. Ale tak naprawdę w obu typach zaburzeń równie często może występować depresja, spadek koncentracji czy przewlekłe zmęczenie. A to, że mamy nadczynność albo niedoczynność tarczycy, niekoniecznie sprawia, że musimy spotkać się z określonym typem objawów natury psychicznej. To nie jest więc ani wyrok, ani żadna pewność, że przypadnie nam w udziale akurat dana trudność psychiczna.

To od czego zależy, czy przypadnie, czy nie? Nasilenie tych objawów i ich kompilacja rządzi się jakimiś prawami? Czy to jest właściwie loteria?

Nie powiedziałabym, że to loteria. Jestem przekonana, że to, jak reagujemy na zaburzenia równowagi psychofizycznej, to kwestia indywidualna, zależna od wielu czynników, z których nie wszystkie są jeszcze poznane. Loteria zakładałaby, że objawami rządzi przypadek. Myślę, czuję, że jest w tym głęboki sens, którego odkrycie może przyczynić się do poprawy zdrowia. Jest to niejednokrotnie mrówcza praca pacjentów gabinetów psychoterapeutycznych, którzy oprócz regularnych wizyt u lekarza korzystają też z tradycyjnej psychoterapii, jak również z pomocy fizjoterapeutów i rozmaitych technik pracy z ciałem. Objaw może być wskazówką, która pomoże się sobie przyglądać i lepiej siebie poznać.

To znaczy?

To może trochę toporny przykład, ale załóżmy, że pani Kowalska z racji zaburzeń tarczycy jest ospała w pracy, nie może wykonywać swoich zadań w sposób naturalny czy zadowalający. Można się wtedy zastanowić, czy oprócz choroby nie jest tak, że praca po prostu nie sprawia jej satysfakcji, a więc jest obszarem, który wymaga zmian. Wówczas dyskomfort, który powoduje tarczyca, można potraktować jako wskazówkę do tego, żeby lepiej się sobą zaopiekować, bardziej się o siebie zatroszczyć.

Człowiek poszukuje równowagi. W tym ujęciu możemy rozumieć objaw jako próbę jej przywrócenia. Jeżeli dociskamy za mocno, starając się na przykład udowodnić wszystkim wokoło, że zasługujemy na miłość, może nas w końcu od tego wysiłku rozboleć głowa. Z bolącą głową nie da się tyrać, mamy wygodny i racjonalny pretekst do odpoczynku

Czyli zaburzenia pracy tarczycy w wymiarze psychicznym mogą być również sygnałem: na to powinnam położyć większy bądź mniejszy nacisk, muszę bardziej o siebie zadbać?

Sęk tym, że często traktujemy różne objawy płynące z ciała – ale też w ogóle zdarzenia życiowe – jako przeszkody na drodze do wypełniania naszych zadań. A wydaje się, że jednak w ciele jest głęboka mądrość, jeśli więc dostajemy sygnał, żeby się zatrzymać, to wypadałoby to zrobić i przyjrzeć się sobie. Choroby nie powinniśmy traktować zadaniowo, choć oczywiście chcemy się dowiedzieć, co nam się przydarzyło, dlaczego i jak sobie z tym radzić. Ale na poziomie emocjonalnym to może być dzwonek alarmowy i pretekst do tego, żeby się zastanowić, w jaką stronę zmierza nasze życie, czy realizujemy się w nim, czy dostajemy od świata i dajemy mu w zamian to, co naprawdę chcemy.

Skoro, jak pani zauważyła, w przypadku chorób tarczycy objawy psychiczne są niespecyficzne, czy to oznacza, że psycholog, terapeuta, psychiatra powinien kierować pacjentów na badania laboratoryjne hormonów tarczycy i/lub wizytę u endokrynologa?

Jako psycholog, psychoterapeutka mogę nie tyle skierować pacjenta, ile zaproponować mu takie badania i konsultację. I to rzeczywiście robię, kiedy pacjenci zgłaszają się z zaburzeniami lękowymi albo depresją.

Czyli jak ktoś się pojawia i mówi: mam zaburzenia lękowe, mam depresję, to „na dzień dobry” należałoby takiej osobie doradzić badania i konsultację u endokrynologa? I dopytać o fizyczne dolegliwości związane z chorobami tarczycy jak przyrost masy ciała, zaburzenia miesiączkowania i płodności, osłabienie libido, obrzęki stawów i twarzy, bóle mięśni, nadmierne zmęczenie, wypadanie włosów?

Najpierw trzeba człowieka wysłuchać, wywiad z pacjentem dotyczy różnych sfer: psychicznej, fizycznej, społecznej. I jeżeli pojawiają się w trakcie tej rozmowy informacje, które wskazują, że wskazane byłyby badania laboratoryjne – nie tylko tarczycy, ale też w kierunku innych zaburzeń, bo ospałość może być spowodowana na przykład anemią – to rzeczywiście zalecam pacjentowi ich zrobienie. Ale nigdy, jak to pani określa, „na dzień dobry”, tylko pod koniec konsultacji, kiedy już wiem, jaki pacjent ma problem – a badania mogą go pomóc dodatkowo rozjaśnić. W praktyce natomiast często pacjenci przychodzą już świadomi, z wynikami badań, z jakąś wiedzą na temat funkcjonowania swojej tarczycy. Bywa też, że objawów nie ma w ogóle, dopiero w bardziej szczegółowych badaniach wychodzą jakieś nieprawidłowości, bo część pacjentów ma subkliniczną postać zaburzeń. Dlatego też uważam, że badania laboratoryjne tarczycy – THS, ft3, ft4 powinniśmy robić tak czy owak.

Przy nadczynności tarczycy jest większa tendencja do rozdrażnienia i bezsenności, natomiast przy niedoczynności częściej pojawia się spowolnienie i ospałość. Ale tak naprawdę w obu typach zaburzeń równie często może występować depresja, spadek koncentracji czy przewlekłe zmęczenie

I nie raz w życiu, ot, zrobiłam i mam z głowy, tylko powtarzać je co jakiś czas? Pytam, bo mam koleżankę, która zmaga się z zaburzeniami lękowymi i depresją, i wiele lat temu badania hormonów tarczycy miała prawidłowe. Ale wychodzi na to, że przez te lata mogło się sporo zmienić, bo, jak już powiedziałyśmy, czynniki psychiczne mogą wpływać na pracę tarczycy.

To jest bardzo ciekawe pytanie, bo odnosi się do definicji zdrowia, które możemy rozumieć jako brak choroby – i to jest definicja bardzo ograniczająca, bo wtedy myślimy w najlepszym razie o tym, jak zapobiegać chorobom, a nie jak wzmacniać nasze zasoby prozdrowotne. Można zdrowie definiować również jako dobrostan biopsychospołeczny, ale tu znów mówimy o jakimś stanie. Ja natomiast rozumiem zdrowie holistycznie, czyli jako proces zachowywania równowagi, z której co chwilę nas coś wytrąca, a my do niej powracamy. To trochę tak, jakbyśmy balansowali na linie: to, czy się na niej utrzymamy, zależy od samej liny, czy jest dobrze naprężona, od naszego dobrego przygotowania fizycznego, od poczucia równowagi, ale też od naszego stanu psychicznego. Jeśli ktoś jest zdenerwowany, wystraszony, rozchwiany, na przykład wiadomością o śmierci kogoś bliskiego, nie będzie w stanie po tej linie balansować.

Chociażby warunki techniczne i jego fizyczne do tego przygotowanie były idealne.

Właśnie, dlatego trzeba się sobie regularnie przyglądać. A jeśli pojawia się jakiś objaw, to sugeruje nam, że zostaliśmy właśnie z tej równowagi wytrąceni. Człowiek poszukuje równowagi, w tym ujęciu możemy rozumieć objaw jako próbę jej przywrócenia. Jeżeli dociskamy za mocno, starając się na przykład udowodnić wszystkim wokoło, że zasługujemy na miłość, może nas w końcu od tego wysiłku rozboleć głowa. Z bolącą głową nie da się tyrać, mamy wygodny i racjonalny pretekst do odpoczynku. Objaw – w tym wypadku ból głowy – to taki kompensacyjny sposób na uzyskanie odrobiny wytchnienia albo troski ze strony bliskich. To tak, jakbyśmy zaczęły w tym poszukiwaniu równowagi podpierać się laską. Jeżeli myślimy tylko o tym, żeby się tej laski, a więc bólu pozbyć, na przykład łykając tabletki jak cukierki, to może się okazać, że z czasem zaczniemy podpierać się nie laską, a krzesłem – bo pojawi się inny objaw, bardziej dotkliwy. Dlatego skupianie się wyłącznie na objawach i ich likwidowaniu bez zatroszczenia się o przyczynę dolegliwości na dłuższą metę nie pomaga.

Joanna Okuniewska

Im większa uważność na samego siebie, tym większa szansa, że uda się coś wyłapać szybko i wcześnie? I interwencja będzie mniejsza, niż za jakiś czas, gdy się pogłębi problem?

Z tym właśnie wciąż mamy problem, zwlekanie ze zwróceniem się o pomoc do specjalistów to nasza duża bolączka, bo pokutuje przekonanie, że wszyscy musimy być twardzi. Mój mąż, który jest fizjoterapeutą, zawsze pyta pacjentów, od kiedy zmagają się z daną dolegliwością. I jeśli pacjent odpowiada, że od pół roku, to jest to bardzo szybki pacjent, bo zwykle dolegliwości są przewlekłe, ludzie cierpią latami, smarują się maściami, biorą leki przeciwbólowe, zanim pójdą po pomoc. A wtedy jest już trudniej pomóc.

A nie ma pani wrażenia, że wciąż nam jest łatwiej zwrócić się o pomoc, kiedy coś dolega fizycznie, niż kiedy dolega psychicznie? Że tabu problemów psychicznych jest coraz mniejsze, ale jednak wciąż zdrowie psychiczne jest na drugim planie, jeśli nie w ogonie priorytetów zdrowotnych?

Ja mam wrażenie, że to się zmienia, w ostatnim czasie bardzo dynamicznie. Mój mąż już nawet nie musi mówić pacjentom, że prawdopodobnie są zestresowani, tylko sami z siebie stwierdzają: „wie pan, to chyba jest stres”. Od takiej samoświadomości, że to właśnie jest stres, szkodliwe czy hamujące rozwój schematy psychologiczne jest jeszcze kawałek do tego, żeby pójść do psychoterapeuty czy psychologa, ale jednak wydaje się, że ta świadomość społeczna rośnie.

Praca z pacjentem, który ma chorą tarczycę, różni się od pracy z pacjentem, który takiej diagnozy nie ma? Musi mieć pani np. informacje o leczeniu endokrynologicznym, czy to jest zupełnie niezależne?

Do każdego pacjenta trzeba podchodzić indywidualnie, ale rzeczywiście, praca z pacjentami chorymi somatycznie różni się troszeczkę od pracy z pacjentami, którzy takich chorób nie doświadczają. Bo można różnie przeżywać, różnie traktować swoje objawy, niektórzy pacjenci mogą być na przykład autoagresywni i używać swojej choroby, żeby sobie szkodzić. Tak się często zdarza u adolescentów, którzy chorują na cukrzycę: w pewnym momencie przestają się troszczyć o to, co jedzą i w ten sposób sami siebie krzywdzą. Zawsze należy więc brać pod uwagę to, na co dana osoba choruje, w jaki sposób tę chorobę przeżywa, jaki ma obraz choroby i w związku z tym – swojego ciała. I to wszystko zauważać, interpretować i opisywać pacjentowi.

Często traktujemy różne objawy płynące z ciała – ale też w ogóle zdarzenia życiowe – jako przeszkody na drodze do wypełniania naszych zadań. Jednak w ciele jest głęboka mądrość, jeśli więc dostajemy sygnał, żeby się zatrzymać, to wypadałoby to zrobić i przyjrzeć się sobie

Co oprócz terapii jest istotne w leczeniu zaburzeń psychicznych związanych z chorobami tarczycy? Mam na myśli bardziej miękkie zalecenia jak kontrolowanie stresu, dbanie o dietę, aktywność fizyczna.

Zalecenia są właściwie takie, jak dla każdego, a więc również w przypadku pacjentów z chorobami tarczycy to, o czym pani mówi, jest bardzo istotne. Chociażby aktywność fizyczna rozumiana jako praca z ciałem, która daje radość, ale też umożliwia większe czucie samego siebie. Bo czasem podchodzimy do życia, jakbyśmy byli tylko głowami, traktując ciało jako maszynę do jej przemieszczania się z miejsca na miejsce. Chciałabym też wspomnieć o teorii poliwagalnej, która podkreśla znaczenie nerwu błędnego i życia w stanie zaangażowania społecznego, nawiązywania relacji z innymi ludźmi, ale też z samym sobą i naturą, bo przebywanie na jej łonie działa kojąco i zbliża nas do samych siebie. Wiem, że to brzmi banalnie, jak porady wyciągnięte z poradnika pt. idź na spacer, oddychaj, medytuj. Tylko że to naprawdę jest bardzo mądre.

Zaświadczam, jak sobie w wakacje pochodziłam boso po lesie, wykąpałam nago w jeziorze, to po paru dniach wróciłam jak nowo narodzona.

Bo te wszystkie metody radzenia sobie ze stresem działają świetnie, tylko trzeba spełnić podstawowy warunek: trzeba je wcielać w życie. Na przykład idąc na spacer nie błądzić myślami, tylko zanurzyć się w tym doświadczeniu, bardzo świadomie stawiać kroki, a chodzenie na bosaka świetnie w tym pomaga. I wtedy okazuje się, że ten dzień, w którym nie możemy wykroić nawet pół godziny dla siebie, nagle się wydłuża. Chodzi o to, żeby szanować swoją energię i dbać o to, żeby bak był pełen. Chciałabym też odnieść się przy okazji do historii naszego spotkania, bo byłyśmy umówione tydzień wcześniej, ale poprosiłam panią o przełożenie rozmowy ze względu na to, że miałam menstruację. To z mojej strony był trochę eksperyment, bo pierwszy raz zdarzyło mi się, że czegoś odmówiłam z tego powodu.

U mnie zaczęła się parę dni później i zwijając się z bólu, myślałam o pani. I o tym, że mi pani zaimponowała, że potrafi zatroszczyć się o siebie w ten sposób.

Dla mnie to było później okupione cierpieniem i wstydem, że pozwoliłam sobie na coś takiego. Uaktywniły się moje stare przekonania, że trzeba za wszelką cenę dawać radę. Ale pomyślałam, że jednak trzeba o tym mówić głośno, bo jesteśmy przyzwyczajane do tego, taki jest przekaz medialny głównie, że jak mamy miesiączkę, to wystarczy wziąć tabletkę i zaraz będziemy mogły skakać na bungee i cieszyć się życiem.

Ja bym dorzuciła do tego jeszcze wyrzuty sumienia: przecież kobiety miesiączkują od tysiącleci, nie miały nigdy z tego powodu taryfy ulgowej, pracowały w polu i tak dalej.

Właśnie niekoniecznie. Pamiętam, jak uczyłam się w gimnazjum na lekcji historii o tym, że w społecznościach plemiennych funkcjonowały czerwone namioty, do których udawały się kobiety na czas menstruacji, a ich obowiązki przejmowały wtedy dziewczynki przed pokwitaniem i kobiety po menopauzie. Wtedy sobie pomyślałam: jak one były okrutnie traktowane, były wyrzucane ze społeczności, piętnowane! A dziś myślę, że to był właśnie czas dla nich, mogły w spokoju celebrować swoją kobiecość, a przy okazji omawiać rodowe problemy i wspólnie znajdować rozwiązania. Pewnie nie zawsze było słodko i kolorowo, pewnie nieraz się kłóciły, ale jednak to był czas dla nich. My dziś często tego czasu sobie nie dajemy, uważamy, że musimy zasuwać cały czas bez względu na wszystko i udowadniać wszystkim naokoło, że w każdej chwili można na nas polegać, bo jesteśmy w każdych warunkach niezawodne. A później może się okazać, że mamy chorą tarczycę czy cokolwiek innego.

 

Zuzanna MaryańczykSitarz – psycholog kliniczny, psychoterapeutka. Absolwentka Psychologii Stosowanej na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończyła też Kurs Psychoterapii przy Oddziale Leczenia Zaburzeń Osobowości i Nerwic w Szpitalu Specjalistycznym im. dr J. Babińskiego w Krakowie. Członkini Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?