Przejdź do treści

„Mam wrażenie, że poród to przestrzeń, do której mogłabym zaprosić więcej osób, przy których dobrze się czuję”. Pauka Chmielewska o swoim siódmym porodzie, ale pierwszym domowym

Pauka rodziła w obecności męża i zaufanej położnej \ Fot. Magda Rymarz
Podoba Ci
się ten artykuł?

Edmund przyszedł na świat w basenie wypełnionym wodą i płatkami lilii. W domu, pod czujnym okiem zaufanej położnej. Było komfortowo, bezpiecznie i niespiesznie. Paulina Pauka Chmielewska, mama siedmiorga dzieci, projektantka sukienek i instagramerka, opowiada o tym dniu. „Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Poród był wymarzony, dość długi, więc był czas na przygotowanie się oraz na jego właściwe przeżycie”.

Aleksandra Tchórzewska: Kiedy zakiełkowała w tobie ta myśl: chcę urodzić w domu?

Paulina Chmielewska: To był proces. Mój pierwszy poród był zmedykalizowany, całkowicie zepsuty i pozbawiony naturalnych procesów. Następne porody przeżywałam przez pryzmat pierwszego, czyli bardzo źle psychicznie. Dlatego też opowiadałam, że porody są straszne, że trzeba je jakoś przetrwać, byle mieć je już za sobą. W międzyczasie moje przyjaciółki rodziły w domu i zachwycały się swoimi porodami. Trafiałam do kręgów porodowych kobiet opowiadających o swoich pięknych przeżyciach. Słuchałam tego wszystkiego z otwartymi ustami i nie mogłam się nadziwić. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe. Zaczęło to we mnie pracować. W tym samym czasie moja młodsza siostra zaczęła rodzić swoje dzieci: drugie przyszło na świat już w domu.

Odczarowałam poród, przerobiłam swoje traumy i zrozumiałam, że nie jest moją winą, że porody nie wyglądały tak, jak powinny. Gdybym rodziła w domu, mogłoby to się inaczej potoczyć. Nie byłoby pośpiechu, oksytocyny, wywoływania. Czwarta ciąża skończyła się cesarskim cięciem, lekarze zalecali, aby piątą rozwiązać również w ten sposób. Zawzięłam się, że urodzę naturalnie, świadomie. Przygotowywałam się do tego porodu. I to był mój naprawdę najlepszy szpitalny poród. Usłyszałam wtedy od mojej położnej, że pięknie rodziłam i że jestem stworzona do rodzenia. I że następny poród powinnam odbyć w domu. Wzruszyłam się. Zawsze myślałam, że nie nadaję się do rodzenia! To, co powiedziała, dało mi siłę i odwagę, żeby rodzić w domu! Postanowiłam tak urodzić szóste dziecko, Franię.

Udało się?

Nie, bo moja położna wtedy nagle zachorowała. W ostatniej chwili musiałam pojechać do szpitala. Ale przez pierwsze kilkanaście godzin rodziłam z mężem w domu, miałam przygotowany basen. Poleciała mi łezka, bo bardzo chciałam do niego wejść i urodzić dziecko. Czułam żal, stratę. Ale mimo tego poród był dobry, bo byłam do niego dobrze przygotowana.

Dopiero mój siódmy poród odbył się w domu. Marzyłam o tym, żeby urodzić w wodzie. Czułam, że woda będzie niwelowała mój ból. A w Krakowie nie znalazłam szpitala, w którym mogłabym urodzić w wodzie. To mnie tym bardziej motywowało.

Jaki był ten siódmy poród?

Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Poród był wymarzony, dość długi, więc był czas na przygotowanie się oraz na jego właściwe przeżycie.

Fot. Magda Rymarz

Kto ci towarzyszył w tych chwilach?

Był ze mną mąż Tomek. Była oczywiście położna i moja zaprzyjaźniona fotografka Magda, której marzeniem było sfotografować poród. W sobotni wieczór wysłaliśmy dzieci do dziadków. Ja zawsze rodzę w niedzielę. Tak stało się i tym razem. Jak dzieci pojechały, to dostałam pierwszych skurczy. Chyba poczułam luz.

Nie miałaś obaw, że coś może pójść nie tak?

Nie obawiałam się, że coś może się stać, że będę potrzebowała transferu do szpitala. Wiedziałam, że pod względem fizjologicznym będzie dobrze. Poprzednie porody źle wspominam, ale nie było podczas nich żadnych komplikacji. Źródłem moich problemów mogło być to, że porody się odbywały w szpitalu.

Urodziłam Edmunda. Okazało się, że rodziłam go z rączką na głowie i owiniętego pępowiną, ale dowiedziałam się o tym później. Położna mówiła, że naturalny poród przeżyty w totalnym spokoju sprawia, że nawet w takiej sytuacji jest całkowicie bezpiecznie. Mój domowy poród był bardzo delikatny, długi, a zwykle rodzę szybciej. W szpitalu, kiedy przedłuża się poród, to lekarze się niecierpliwią, podają oksytocynę, czasem robią cięcie cesarskie. Oczywiście szpital ratuje też życie, ale to osobny temat. U mnie poród był bezpieczny, komfortowy, zakończył się dobrze. W porodzie domowym podąża się za sobą, nie skupia się na bólu. Przeżywa się go jako coś naturalnego.

Co się działo potem?

Położna położyła mi synka na brzuch. Uwielbiam ten moment. W szpitalu też się dostaje dziecko na brzuch, ale na chwilę, bo jest zaraz brane na badania. Natomiast położna zbadała, osłuchała Edmunda trochę później. Wszystko działo się bez presji, bez pośpiechu. Pępowiny też natychmiast nie trzeba było przecinać. Kontakt z dzieckiem był od początku wspaniały.

Fot. Magda Rymarz

Jak zareagowali najbliżsi?

Moja mama jest zafascynowana tym, że takie decyzje podejmujemy. Z kolei są też osoby, które mają w sobie lęk związany z porodem, przelewają go na innych. To nie jest dobre i trzeba się od tego odciąć.

Bardzo ważne jest to, żeby przy porodzie domowym nie zarażać lękiem, całkowicie się otworzyć: wtedy poród jest tak fizjologiczny, że nic nie ma prawa się wydarzyć. Moje siostry rodzą w domach i też wszystko się kończy pozytywnie.

Na Instagramie zdarzały się komentarze, że to zła decyzja, że jestem nieodpowiedzialna. Natomiast było ich naprawdę niewiele. Większość kobiet było zainteresowanych, bardzo pozytywnie mnie odbierały, opowiadały o swoich przeżyciach, traumach porodowych. Temat porodu jest w kobietach bardzo żywy, chcą o tym rozmawiać, chcą go przeżyć zgodnie ze sobą. Najczęściej skarżyły się na to, że osoby, które były przy porodzie, nie słuchały, tylko nakazywały.

Odczarowałam poród, przerobiłam swoje traumy i zrozumiałam, że nie jest moją winą, że porody nie wyglądały tak, jak powinny. Gdybym rodziła w domu, mogłoby to się inaczej potoczyć. Nie byłoby pośpiechu, oksytocyny, wywoływania

Jesteś gotowa, żeby doradzać innym kobietom w kwestii porodu?

Nie lubię doradzać. Uważam, że jesteśmy tak różne, a na daną decyzję składa się wiele czynników. Ja po prostu odpowiadam na pytania. Zawsze podkreślam, że „tak było u mnie, ja miałam takie, a nie inne przeżycia, podjęłam taką, a nie inną decyzję”. Podkreślam też, że kobieta musi zdecydować tak, jak czuje, bo przecież w czyimś przypadku lepiej będzie rodzić w szpitalu. Są też osoby, które z założenia najbezpieczniej będą się tam czuły. Ja natomiast wolałabym swoje pierwsze dziecko urodzić w domu.

W jaki sposób przygotowywałaś się po porodu domowego?

Najważniejszą kwalifikacją jest siła, gotowość i chęć kobiety do urodzenia w domu. Mam świetną położną, dla której sprawy papierkowe są drugorzędne. Oczywiście byłam z nią w stałym kontakcie, wiedziała o moich wcześniejszych porodach, o tym, że mam dobre wyniki badań. Nie było u mnie żadnych problemów zdrowotnych typu cukrzyca.

Byłam od samego początku pewna, że tego chcę. Wiedziałam, że przyjedzie położna i moja zaprzyjaźniona fotografka. Basen trzeba było wcześniej przygotować, nadmuchać, nalać do niego wody. Edmund urodził się w basenie, z płatkami lilii.

Dlaczego akurat lilie?

Lilie kojarzą mi się z nowym życiem, z noworodkiem, z czymś tak delikatnym. Kupiłam je wcześniej, bo byłam pewna, że urodzę we wcześniejszą niedzielę. Lilie powoli się otwierały, a ja jeszcze nie rodziłam. Zaczęłam patrzeć na to symbolicznie. Lilie pomału zaczęły więdnąć. Na niedzielę, kiedy rodziłam, zostały dwie. Były tak piękne! Magda, fotografka, pamiętała, żeby odciąć te lilie i położyć na brzuchu Edkowi do zdjęcia. Jak zobaczyłam po porodzie wodę z pływającymi liliami, to było coś tak bardzo wzruszającego. Ten obraz zapamiętam do końca życia.

Na Instagramie podzieliłaś się zdjęciami z porodu wykonanymi przez profesjonalną fotografkę, o której wspominasz. Skąd pomysł, żeby uwieczniać tak intymne chwile?

Zawsze chciałam mieć pamiątkę z porodu, dlatego dwa lata temu, chcąc urodzić w domu Franię, zaprosiłam do tego fotografkę. Ale im bliżej było rozwiązania, tym bardziej czułam dyskomfort. Bałam się tego, że ktoś odbierze intymną chwilę między mną a mężem. Podobnie czułam przed porodem Edka. Ale jednocześnie marzyły mi się takie pamiątki z porodu, bo są piękne i wzruszające. Nagle zaczęłam rozmawiać o tym z Magdą, z którą współpracuję w innej przestrzeni. I okazało się, że jej marzeniem jest zrobienie takich zdjęć, czego ja nie wiedziałam. Poczułam, że przy Magdzie będę czuć się idealnie. Byłyśmy też umówione, że jeśli zmienię zdanie, to będzie ok. Ale nie zmieniłam, wręcz nie mogłam się doczekać.

Mam teraz wrażenie, że poród to taka przestrzeń, do której mogłabym zaprosić więcej osób, przy których dobrze się czuję. Przy Magdzie nie czułam się oceniana, nie musiałam ładnie się prezentować. Kiedy zobaczyłam zdjęcia, byłam zachwycona. Widocznie Magda mnie tak widziała. Zobaczyłam siebie w tych emocjach, które wtedy przeżywałam. To coś pięknego. Moja mama zawsze powtarzała, że narodziny człowieka są czymś wyjątkowym.

O komentarz do tematu poprosiłam również Dorotę Dobrenko, położną z wieloletnim doświadczeniem. 

Aleksandra Tchórzewska: Jakie kryteria muszą być spełnione, żeby przyszła mama mogła rodzić w domu?

Dorota Dobrenko: Ciąża prawidłowa, fizjologiczna [w której ryzyko dla kobiety i dziecka utrzymuje się na niskim poziomie przez cały czas jej trwania – red.] oraz zdrowa mama. Oczywiście zgoda i chęć obojga rodziców dziecka.

Czy ciężarna ponosi wszystkie koszty finansowe związane z porodem domowym?

Tak, w naszym kraju nie ma refundacji porodu domowego. Pacjentki same muszą zapłacić za poród. Cena w Polsce waha się między 4 a 6 tys. złotych. Każda kobieta może indywidualnie umówić się z położną  w sprawie zapłaty za poród. Można rozłożyć kwotę na raty, zapłacić w innym terminie, wszystko zależy od sytuacji.

Czy obecność położnej jest obowiązkowa?

To zależy od rodzącej. Są kobiety, które rodzą z ojcem dziecka, bez położnej, bo tak wspólnie zdecydowali. Później zapraszają położną, która zajmuje się całą dokumentacją potrzebną do zgłoszenia dziecka, książeczką zdrowia dziecka itd. Czasem zdarza się, że nie zdążymy po prostu dojechać, bo kobieta już urodziła. Tak naprawdę do porodu nikt nie jest potrzebny. Jeśli poród jest prawidłowy i fizjologiczny, toczy się sam.

A jak nie jest prawidłowy?

Po to tam jesteśmy, aby jak najszybciej zareagować, poinformować i przetransportować pacjentkę do szpitala. Nigdy do końca nie wiemy, czy wszystko potoczy się prawidłowo. Natomiast trudne sytuacje położnicze, wymagające zmiany planów, zdarzają się rzadko.

W jakich przypadkach jeszcze oprócz niepostępującego porodu zapada decyzja o transferze do szpitala?

Zagrażająca wewnątrzmaciczna zamartwica płodu, złe ułożenie płodu, krwotoki – to są wskazania do przetransportowania pacjentki do szpitala. Lub jeśli zauważymy problemy u dziecka.

Ale jeśli kobieta jest zdrowa, a ciąża fizjologiczna, to jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że coś złego się wydarzy. Natomiast w szpitalach za bardzo ingeruje się w poród i wtedy zaburza się cały proces naturalny.

Młodzi lekarze wybierający specjalizację położniczą rzadko mają możliwości oglądania naturalnych porodów. Dlatego później mówią, że niebezpieczne jest rodzenie w domu. Położne, które uczestniczyły w zeszłorocznej konferencji wokół porodów domowych, wpadły na pomysł, aby zapraszać do tego typu porodów młodych lekarzy, studentów medycyny.

W Polsce to zjawisko jest wciąż raczkujące, a np. w Holandii i wielu innych krajach cieszy się dużą popularnością. Dlaczego?

W Holandii na swoją samodzielność zawodową położne pracowały wiele, wiele lat. W naszym położnictwie nowy etap zapoczątkowała pandemia: kobiety chciały rodzić w domu, bo w szpitalach nie mogły z partnerami. I teraz tego nie odpuścimy, będziemy starały się, aby kolejne pokolenia położnych mogły pracować bardziej samodzielnie i odważnie.

Ciąża fizjologiczna powinna być prowadzona przez położną, tak jak ma to miejsce właśnie w Holandii czy w Anglii. Lekarz na studiach przygotowywany jest do prowadzenia ciąż patologicznych, skomplikowanych, i przy nich powinien pozostać, a fizjologią powinna zajmować się położna.

 

Dorota Dobrenko / archiwum prywatne

Jak się przygotować do porodu domowego?

Dla mnie poród domowy jest świętością, więc mówię każdej pacjentce: „Poród ma być taki, jak ty go sobie wyobrażasz”.  I każda kobieta w inny sposób przygotowuje się do tego wydarzenia. Nie narzucam swoich planów, tylko dopasowuję się do pacjentki. Jestem taką strażniczką, która z boku obserwuje, nie przeszkadza, ewentualnie pomaga, jeśli wymaga tego sytuacja. Cały scenariusz zostawiam pacjentkom. Najczęściej kobiety chcą rodzić w wodzie, ale daję im „wolną rękę”. W domu wszystko dozwolone.

Czy można już pierwsze dziecko rodzić w domu?

Oczywiście. To zależy od kobiety, czy jest na to mentalnie przygotowana i czy chce. Moimi pierwszymi pacjentkami były właśnie pierwiastki.

Co dzieje się zaraz potem, kiedy wszystko kończy się szczęśliwie?

Pacjentka układa się w wygodnym łóżku, najczęściej zaczyna karmić dziecko. Położna po wcześniejszym podpisaniu zgody (lub nie) na wykonanie zabiegów, np. zabieg Credego [zakropienie oczu dziecka roztworem azotanu srebra, aby zapobiec wystąpieniu rzeżączkowego zapalenia spojówek – red.], podanie witaminy K itd. wykonuje te zabiegi, zaopatruje położnicę, wypełnia całą dokumentację, prowadzi obserwację stanu ogólnego matki i dziecka przynajmniej przez dwie godziny.

Wystarczy jedna położna? Co dzieje się z dzieckiem, jeśli matkę jednak trzeba przewieźć do szpitala?

Wtedy noworodek powinien jechać razem z matką. Są położne, które pracują w duecie, ale dużo jest też położnych, które pracują same. Ja niebawem do porodu domowego chciałabym pojechać z drugą położną, z którą planuję współpracować.

Po co właściwie rodzić w domu?

Poród domowy, co jest udowodnione, ma piękny wpływ na matkę, dziecko i całą rodzinę. Urodzone w ten sposób dzieci są zupełnie inne: wyluzowane, spokojne, mało płaczą. Bez problemu można je przystawić do piersi, nawet wtedy, kiedy łożysko jeszcze się nie urodziło. Tego w szpitalu nie ma. Często pacjentki rodzące w domu decydują się na poród lotosowy, czyli pozostawiają łożysko razem z pępowiną do samoistnego odpadnięcia. Ja się uczę nowego położnictwa w domu i to też jest piękne.

Poród jest wydarzeniem bardzo intymnym. I właśnie dlatego powinien odbywać się w domu, w cieple, miłości, zaufaniu, przy przygaszonym świetle. Nam, położnym, często brakuje słów, aby opisać to, co dzieje się między rodzącą, mężem lub partnerem i dzieckiem, które przychodzi na świat.

 

Paulina Chmielewska – żona, mama siódemki dzieci i twórczyni sukienek marki własnej. Prowadzi konto na Instagramie @pauka_chmielewska, na którym dzieli się macierzyństwem i sukienkową pasją. Miłośniczka stylu vintage, lumpeksowych łowów i uroczego Krakowa, w którym z bliskimi buduje swoją bezpieczną przystań.

Autorka zdjęć z porodu domowego to Magda Rymarz. Fotografka mieszka w Nowej Hucie. O sobie mówi: „Od kilku lat moje spojrzenie na rzeczywistość determinuje światło, kadr oraz idealny moment. Obserwuję swoje otoczenie i oswajam je poprzez fotografię. Uwieczniam ważne i wyjątkowe chwile, a także te codzienne. Portretuję ludzi. Dokumentuję przestrzeń wokół siebie. Zapisuję wspomnienia”. Kadrami dzieli się na swoim profilu na Instagramie @magda.rymarz.

Dorota Dobrenko – położna z 26-letnim doświadczeniem oraz certyfikowana doradczyni laktacyjna. Od kilku lat na Mazurach prowadzi swoją praktykę położniczą. Towarzyszy kobietom w porodach domowych. Praca jest jej życiowym powołaniem oraz pasją.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?