Marta Krzysztoń: „Regularne i opresyjne ingerowanie w stany drugiego człowieka, w tym unieważnianie jego emocji, jest przemocą”
„Przesadzasz”, „wymyślasz”, „wyolbrzymiasz”, „nic się nie dzieje, a ty panikujesz”, „bez sensu się stresujesz”. Wszyscy znamy złote hasła, które kryją się pod sztandarem: „przestań czuć to, co czujesz”. Jaki wpływ na naszą psychikę ma regularne słuchanie takich słów? Dlaczego tak chętnie unieważniamy emocje swoje i innych, szczególnie dzieci? Zapytałam o to psycholożkę Martę Krzysztoń.
Alicja Cembrowska: Według słownika unieważnianie to czynienie czegoś nieważnym, uznanie, że jest bez znaczenia. Jak to zjawisko objawia się w kontekście emocji?
Marta Krzysztoń: Unieważnianie emocjonalne to odbieranie sobie i innym prawa do przeżywania emocji. Objawia się bardzo różnie, ale myślę, że właściwie każdy z nas tego doświadczył na różnych etapach życia – jest to zjawisko tyle powszechne, co bagatelizowane. Podam przykład. Jakiś czas temu byłam z moją czteroletnią córką na pobraniu krwi. Pani w kolejce próbowała ją pocieszyć, mówiąc: „nic się nie dzieje, spokojnie”. Tylko że dla mojej córki jednak coś się działo, miała w sobie niepokój i niepewność. Ta sytuacja zaburzała jej poczucie bezpieczeństwa. Nie uważam, że ta kobieta miała złe intencje, ale sugeruję, że faktycznie często odruchowo mówimy „nie martw się, nic się nie dzieje”, „chyba przesadzasz”, „mogło być gorzej”, czy to w relacjach z bliskimi, czy całkiem nieznajomymi.
Chcemy kogoś pocieszyć, dodać otuchy, ale niestety nie jesteśmy świadomi konsekwencji. A takie słowa mogą być ciężarem dla osoby, która je słyszy. Ona przez coś przechodzi, odczuwa dyskomfort, a dodatkowo dostaje sygnał, że być może jednak „źle” czuje. To rodzi dysonans.
Dlaczego reagujemy w taki sposób na trudne emocje innych i próbujemy je umniejszyć?
Zazwyczaj oznacza to, że próbujemy w tym momencie uporządkować swoje emocje. Czujemy dyskomfort, trudno nam zmierzyć się z rzeczywistością, z bólem i cierpieniem kogoś innego, odczuwamy lęk i bezradność, bo tracimy kontrolę. Być może sami byliśmy unieważniani i unieważniamy siebie, więc stosujemy to na innych, bo to jedyne narzędzie, jakie znamy. Wyłączamy się wtedy na słyszenie drugiej osoby. Weźmy na przykład sytuację, że opiekujemy się osobą starszą. Dajemy jej posiłek, a ona po kilku kęsach komunikuje, że więcej nie chce, jest najedzona. A my nalegamy, że musi zjeść więcej. W głowie mamy przekaz, że robimy to z troski, że chcemy dobrze. Jednocześnie odbieramy takiej osobie możliwość samostanowienia i samodecydowania.
Czy to jest tak, że my w takich sytuacjach chcemy pomóc głównie sobie? Uspokajamy dziecko słowami, że „nic się nie stało”, bo bardzo chcemy, żeby nic się nie stało, karmimy kogoś na siłę, bo bardzo wierzymy, że to poprawi stan zdrowia tej osoby.
Tak właśnie jest, to taki trochę ochronny parasol, który rozkładamy i bardzo chcemy, żeby w magiczny sposób oddzielał nas od tego, co przykre, smutne, być może niebezpieczne. A z perspektywy dziecka emocje po prostu są. Dopiero środowisko uczy je, że niektóre z tych emocji są niemile widziane, że trzeba je prezentować w określony sposób albo nie prezentować w ogóle.
Ten kontekst jest o tyle ciekawy, że w ostatnich dniach widziałam kilka sytuacji, w których dziecko dostało sygnał, że jego emocje są nieważne, a bardzo chciało, żeby były ważne. W parku na przykład spotkałam płaczącą dziewczynkę, której tata powtarzał, że ma za nim iść i przestać płakać, bo przesadza i „nic się nie stało”. A ona krzyknęła: “stało się!”. Nie rozumiem, jak można bagatelizować taki komunikat. Dlaczego już od tak wczesnego wieku unieważniamy emocje?
Myślę, że dlatego, że nadal nie przedyskutowaliśmy porządnie podmiotowości dzieci. Wciąż bardzo silna jest tendencja do twierdzenia, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Nie akceptujemy, że dzieci czują, rozumieją, myślą, mają prawo decydować o swoim ciele, a gdy mówią o swoich emocjach, to mają rację. Łatwiej uznać, że dziecko się popisuje, wymyśla, przesadza, niż znaleźć w sobie emocjonalną przestrzeń, przeznaczyć zasoby na reakcję cierpliwą, uważną, akceptującą. A tu przecież chodzi o to, żeby być z drugim człowiekiem, a nie go oceniać. Gdy podałaś przykład dziewczynki, która krzyknęła, że jednak coś się stało, to od razu pojawiło się we mnie pytanie, jak długo będzie miała siłę, żeby mówić, że się stało, gdy bliskie osoby mówią, że się nie stało.
Dziecko, które regularnie słyszy taki przekaz, wyrasta na dorosłego, dla którego mantrą stają się hasła „przesadzasz” i „inni mają gorzej”? Mam wrażenie, że dosyć szastamy takimi słowami…
Znaczenie ma wspomniana regularność, ale i status osoby, która w taki sposób do nas mówi. Nie jest oczywiście tak, że jak raz odruchowo powiemy „przesadzasz”, to już koniec. Istotne jest również to, czy skoro na przykład jedna osoba unieważnia nasze emocje, to czy jest w pobliżu ktoś, kto robi coś przeciwnego, pozwala zaistnieć tym emocjom, uprawomocnia je. Mówimy zatem o wielu czynnikach, również osobowościowych, które wpływają na to, czy dziecko, które słyszy, że nic się nie stało, wyrośnie na dorosłego, który przyjmie taką narrację.
Jakie są konsekwencje uczynienia unieważniania filarem swojego życia?
Konsekwencji jest bardzo dużo i zacznę od sytuacji, gdy unieważniamy niemowlę. Malutkie dziecko płacze, więc rodzic przychodzi i zaspokaja jego potrzeby przytuleniem czy nakarmieniem. To sygnał, że jest ktoś, kto odpowiada na jego potrzeby. I tak jest w kolejnych latach. Jeżeli nikt nie przychodzi i nie odpowiada na moje sygnały, to pojawia się problem z zaufaniem do otoczenia. Brak wsparcia dorosłego w rozwijającym się dziecku, które samo sobie nie poradzi, rodzi pytania: może świat jest niebezpieczny i nie powinienem ufać, że czeka mnie coś dobrego, może mój płacz jest nieważny?
Dodatkowo dzieci mają taki mechanizm, że nie potrafią oddzielić siebie od swojego zachowania. Czyli jeżeli uderzyłem w piaskownicy kolegę i mama się zezłościła, to oznacza, że ja jestem zły i niegrzeczny, a nie że to konkretne zachowanie było złe. Jeżeli te dwie sfery się na siebie nałożą, to młoda głowa myśli, że z jednej strony świat jest miejscem niesprzyjającym, a z drugiej to ja jestem nic niewarty. A to obniża poczucie własnej wartości.
I co dalej może się wydarzyć?
Są na przykład badania, które pokazują, że wpływ unieważniania emocji jest zauważalny, jeżeli chodzi o rozwój borderline. Jest to jedno z zaburzeń, które może się wytworzyć z udziałem unieważniania emocji, co oczywiście nie oznacza, że to jedyny czynnik. To jednak sygnał, że nie możemy bagatelizować tego zjawiska. Ono z jednej strony może wydawać się mało istotne, ale musimy pamiętać, że regularne i opresyjne ingerowanie w stany drugiego człowieka jest przemocą. I konsekwencje tego mogą być bardzo różne.
Jeżeli jako dzieci nie jesteśmy uczeni, że możemy odczuwać radość, przykrość, smutek czy gniew, nikt nam nie mówi, skąd te emocje pochodzą, jak wiążą się z konkretnymi sytuacjami, ale i myślami, jak je regulować i wyrażać w sposób akceptowalny, to tracimy swój kompas. A jest on niezbędny do prawidłowego funkcjonowania. To emocje dają nam informację, czy jesteśmy zagrożeni lub czegoś potrzebujemy. Więc gdy mówimy o swoim stanie, a ktoś nam mówi, że to nieprawda, że nie mamy racji, dramatyzujemy i przesadzamy, to zaczynamy zastanawiać się, kto ma rację i że być może faktycznie nie czujemy tego, co wydawało nam się, że czujemy. Pojawiają się pytania, czy mogę sobie ufać, czy to, co czuję, jest realne i adekwatne. Bardzo łatwo pogubić się w przekazach z naszego wnętrza i od świata zewnętrznego, zacząć negować siebie i poczuć całkowity chaos. A to pułapka.
”Emocje mają to do siebie, że po prostu są – niezależnie od tego, czy je wyrażamy, czy nie, jak je oceniamy i co o nich myślą inni. Bagatelizowanie ich i tłumienie nie sprawi, że znikną. Wręcz przeciwnie – mogą się kumulować, a w końcu poważnie nas obciążyć”
Brakuje nam jednak edukacji emocjonalnej, nadal nie jest ona powszechna.
To niestety prawda, tym bardziej cieszę się, że młodsze pokolenia, tak zwane płatki śniegu, są bardziej uważne na emocje i nadają im prawo do zaistnienia. I nawet nie chodzi o to, żeby wspinać się teraz na wyżyny naszych zdolności, ale postawić pierwszy mały krok: nie oceniać. Poetka Maya Angelous napisała: „Ludzie zapomną o tym, co powiedziałeś, ludzie zapomną o tym, czego dokonałeś, ale ludzie nigdy nie zapomną tego, jak dzięki tobie się czuli”. Te słowa przypominają, że my naprawdę nie musimy robić magicznych sztuczek i stawać na rzęsach. Wystarczy zwracać uwagę na innych, słuchać, spędzać czas z bliskimi, dawać uwagę, być wrażliwymi na emocje swoje i innych. Dobrze jest też weryfikować, czy dobrze rozumiemy, co ktoś do nas mówi, bo tutaj również pojawia się pułapka. Bardzo często wydaje się nam, że doskonale wiemy, co ktoś czuje, i nie przyjmujemy do wiadomości, że może być inaczej.
I wmawiamy komuś emocje, których nie czuje?
Przypomniała mi się historia pewnej kłótni małżeńskiej. Podczas sprzeczki o ważną dla żony rzecz, mąż powiedział: „Widzę, że się złościsz, pewnie masz gorszy dzień z powodu okresu”. I to ten moment wybuchu. Wcześniej chodziło o drobnostkę, ale sugestia emocji i stanów, których ta kobieta nie czuła, doprowadziła do pojawienia się wściekłości.
Wspaniale, że powiedziałaś o okresie. On też staje się narzędziem unieważniania, bo przecież jak jestem wkurzona, to na pewno powodem musi być PMS.
Zauważ, że bardzo często unieważnia się również młode matki. Gdy mówią, że macierzyństwo to nie tylko pachnący bobasek i morze miłości, słyszą, że powinny się cieszyć, że mają zdrowe dziecko. Bo inni mają chore. Albo nie mają w ogóle, a bardzo by chcieli. A wskazanie, że boli mnie rana po cesarskim cięciu, jestem niewyspana lub mam wątpliwości, czy kocham moje dziecko, nie przekreśla od razu tych emocji pozytywnych. Nadal niestety podobne próby odarcia z lukru pewnych aspektów naszej codzienności wiążą się z krytyką i negatywną oceną.
Unieważnianie jest jakoś związane z płcią?
Stereotypowo jak najbardziej, bo przecież to kobiety uznawane są za dramatyzujące i zbyt wrażliwe, a mężczyźni za racjonalnych i stanowczych. Jednocześnie w przypadku mężczyzn jest mniejsze przyzwolenie na pokazywanie smutku, ale większe, gdy chodzi o złość i gniew. Trochę zatem tak jest, że dostajemy kulturowo-społeczne pakiety emocji.
Niewyrażone emocje się w nas kumulują i myślę sobie, że skoro je unieważniamy, to one chyba nie znikają, coś się musi z nimi dziać.
Emocje mają to do siebie, że po prostu są – niezależnie od tego, czy je wyrażamy, czy nie, jak je oceniamy i co o nich myślą inni. Bagatelizowanie ich i tłumienie nie sprawi, że znikną. Wręcz przeciwnie – mogą się kumulować, a w końcu poważnie nas obciążyć. Objawia się to na różne sposoby. Badania pokazują, że kobiety na przykład częściej niż mężczyźni somatyzują, czyli pojawiają się u nich bóle głowy i brzucha, biegunki, zmęczenie, kondycja ciała się pogarsza. Jest to wynik stresu i kolejnych dawek kortyzolu, czyli właśnie hormonu stresu. W wyniku unieważniania emocji mogą również pojawić się zaburzenia i choroby psychiczne. I jest tutaj jedna znacząca różnica pod względem płci – mężczyźni częściej popełniają skuteczne próby samobójcze. To często są historie o cierpieniu, którego nie można wyrazić, które jest tłumione i zaczyna przysłaniać nam inne możliwe rozwiązania.
”Wpływ unieważniania emocji jest zauważalny, jeżeli chodzi o rozwój borderline. Jest to jedno z zaburzeń, które może się wytworzyć z udziałem unieważniania emocji, co oczywiście nie oznacza, że to jedyny czynnik. To jednak sygnał, że nie możemy bagatelizować tego zjawiska”
Jak ktoś unieważnia siebie i swoje emocje, to ma większą tendencję do unieważniania i bagatelizowania emocji innych ludzi?
Raczej tak, ale nawet nie musi to wynikać ze złych intencji, a bardziej braku narzędzi. Jeżeli jesteśmy odłączeni od swoich emocji, nie mamy wiedzy na ich temat, na sobie nie trenujemy identyfikowania różnych stanów i nie zdajemy sobie sprawy, jak różne mogą być perspektywy przeżywania tej samej sytuacji, to nawet przy najszczerszych chęciach, trudno nam będzie empatyzować i towarzyszyć w emocjach drugiemu człowiekowi. Ale oczywiście nie ma tutaj żadnej zasady, bo jest to trudne, ale nie niemożliwe. Myślę, że może być tak, że cierpimy z powodu unieważniania swoich emocji, więc nie chcemy zadawać podobnego bólu innym i w związku z tym bardzo się pilnujemy. To właściwie też dobry moment, żeby zadać sobie pytanie, dlaczego robię i mówię sobie coś, czego nigdy nie zrobiłbym innej osobie.
Często mówi się, że żeby pomóc komuś, trzeba najpierw pomóc sobie.
I to jest właśnie kolejny aspekt. Wiele naszych mechanizmów przez jakiś czas działa, nieraz są one tak subtelne, że niezauważalne dla innych. Możemy gnębić siebie w milczeniu, więc nasze otoczenie nawet nie musi wiedzieć, że cokolwiek się dzieje, sami powtarzamy sobie, że przesadzamy, wymyślamy i przecież nie jest tak źle, a inni mają gorzej. Jeżeli zatem unieważniamy siebie, a w stosunku do innych sobie na to nie pozwalamy, to ta fasada i tak w końcu się zawali.
Trzeba zacząć od siebie. Nie da się dawać tego, czego nie mamy. Musimy najpierw sami przeżyć te emocje, które były stłumione, przeżyć sytuacje, które zakopaliśmy gdzieś głęboko w sobie, nauczyć się, jak można było wyrazić towarzyszące temu uczucia, jak wpłynęło na nas to, że ich nie wyraziliśmy do tej pory. Gdy unieważnianie trwało latami i jest niemal częścią naszego stylu życia, warto przejść przez to z terapeutą, ponieważ nie jest tak, że pstrykniemy palcami, uznamy, że od dziś będziemy zauważać emocje swoje i innych ludzi i po problemie.
Często do specjalisty zgłaszamy się, gdy już jest bardzo źle, gdy przerasta nas codzienne funkcjonowanie. Co powinno być dla nas czerwoną lampką? Bo przecież one zapalają się wcześniej, ale je bagatelizujemy.
Na pewno jest tak, że konsekwencje tłumienia, niezauważania i unieważniania emocji i tak nas dogonią. Żeby natomiast zauważyć czerwone lampki, należy się obserwować, poświęcić sobie znacznie więcej uwagi.
I co możemy wtedy zauważyć?
Że mamy trudności ze stawianiem granic, nie wiemy, czego chcemy, że wokół nas jest bardzo dużo konfliktów, bo pojawia się problem z komunikacją, że błahe sprawy urastają do rangi wielkich dramatów, że jesteśmy rozdrażnieni, wybuchowi, wszystko nas denerwuje, że z jakiegoś powodu na myśl o pracy albo o pojechaniu do domu rodzinnego boli nas brzuch albo mamy migreny.
Ale może wydarzyć się wręcz odwrotnie: nieraz ludzie się wycofują, wręcz znikają, ucinają kontakty, czują się bezwartościowi, mocno spada ich poczucie własnej wartości, więc rezygnują z aktywności i życia społecznego. Konsekwencją może być również rozwinięcie się uzależnień, ponieważ ludzie szukają różnych sposobów na poradzenie sobie z emocjami, które jak mówiłam – nie znikają i coraz wyraźniej o sobie przypominają. Jeżeli nasza kondycja psychiczna jest słaba i nadwyrężona, to często wybieramy sposoby nieadaptacyjne, czyli alkohol, narkotyki, leki, hazard, zakupoholizm, pornografię, ale też nadmierne zanurzanie się w internecie. I stąd już krok, by wpaść w zaklęte koło, bo emocje będą się dobijać, więc będziemy potrzebować coraz intensywniejszych metod, żeby je stłumić.
Co się stanie, gdy przestaniemy się w końcu unieważniać?
Chciałabym powiedzieć, że życie stanie się prostsze i przyjemniejsze, ale prawda jest taka, że ono po prostu będzie różne. I my w tym życiu będziemy różni. Na pewno będą nas spotykać nieprzyjemności, bo życie to dobre i złe doświadczenia, radość, ale też smutek, natomiast po połączeniu się ze swoimi emocjami zauważymy istotną różnicę – będziemy mieć w sobie oparcie, będziemy mogli sobie zaufać, świat stanie się bardziej przewidywalny, bo niezależnie od tego, co się wydarzy, będziemy dla siebie podporą. Będziemy autentyczni, a to chyba autentyczność nadaje życiu wartość i pozwala budować satysfakcjonujące relacje.
Marta Krzysztoń – psycholożka przez dłuższy czas związana ze Stowarzyszeniem Niebieska Linia, gdzie prowadziła rozmowy z osobami doznającymi, stosującymi oraz świadkami przemocy; aktualnie pracuje jako psycholożka w placówkach przedszkolnych i żłobkach; prowadzi prywatną praktykę w Czułej przestrzeni na warszawskich Kabatach (czulaprzestrzen.pl), gdzie przyjmuje dorosłych pragnących poprawić swoje funkcjonowanie i samopoczucie; propagatorka Rodzicielstwa Bliskości, Pozytywnej Dyscypliny; w trakcie szkolenia Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniu.
Zobacz także
„Człowiek w dysforii szybko i nagle przechodzi w skrajne emocje, trudno się z nim komunikować”. Czym się różni dysforia od depresji, tłumaczy Sonia Ziemba-Domańska
– Chociaż jako ludzie jesteśmy nieprawdopodobnie wręcz silni, to każdy ma w sobie taką kruchość, którą łatwo jest zniszczyć – mówi psycholożka i autorka „Zastanawiam się”
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Pedro Pascal zabrał na premierę siostrę. Lux, sojuszniczka osób transpłciowych, skradła mu całe show, a on poprawiał tren jej sukni
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
„Co tam gwiazdeczko, nauczyłaś się?”. Julia Wieniawa gorzko o czasach szkolnych
„Za dużo wymagamy”. O tym, dlaczego coraz więcej osób ma problem ze znalezieniem partnera, rozmawiamy z Moniką Dreger, psycholożką
się ten artykuł?