Przejdź do treści

Gorzkie, słodkie nicnierobienie, czyli skąd się biorą wyrzuty sumienia po urlopie, mówi Jadwiga Korzeniewska

Jadwiga Korzeniewska / archiwum prywatne
Jadwiga Korzeniewska / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Słownik Języka Polskiego: „wyrzuty sumienia to niepokój wynikający z poczucia, że zrobiło się coś złego”. A „coś złego” to nadal dla wielu z nas leżenie na plaży, spanie do późna, byczenie się, gapienie się w sufit, zwyczajne lenistwo. W wersji polskiej „dolce far niente” wcale nie jest dolce. Gardzimy leniuchami, przyklaskujemy tym, którzy zawsze coś robią. Są aktywni i, co najważniejsze, produktywni. I tak rodzi się powakacyjny kac. O wyrzuty sumienia po urlopie zapytałam socjolożkę, trenerkę, coachkę, konsultantkę kryzysową i masterkę narzędzia MTQ Plus służącego do badania odporności psychicznej Jadwigę Korzeniewską.

 

Alicja Cembrowska: Czułaś kiedyś wyrzuty sumienia na wakacjach?

Jadwiga Korzeniewska: Tak, ale nie w kontekście, który od razu się nasuwa, czyli „jestem nieproduktywna, leżę brzuchem do góry i nic nie robię, a powinnam coś robić”.

To w jakim?

Cztery lata temu postawiłam sobie cel na urlop – chciałam pisać powieść. To coś zupełnie niezwiązanego z moją pracą. Widziałam to jako formę odpoczynku, uznałam, że będę miała wolną głowę, będę pisać książkę i to będzie wspaniałe. Przez cały dwutygodniowy urlop nawet nie włączyłam laptopa. Każdego dnia myślałam, że powinnam usiąść, popróbować, coś napisać, mijały kolejne dni, a wieczorami docierało do mnie poczucie straty. Miałam czas, żeby się tym zająć, a jednocześnie przeciekał mi on przez palce. To był ostatni raz, kiedy zrobiłam sobie jakiekolwiek plany na urlop, bo wyrządziło mi to więcej szkody, niż przyniosło pożytku.

To tak się da, bez planów?

Da się! Widzę urlop jako czas luzu i odpoczynku. To moment, żeby zapomnieć o „muszę, trzeba, powinnam” i postawić na „chcę, potrzebuję, wybieram”. Bardzo często samo ciało podpowiada nam, co jest dla nas dobre. Wrócę do tego pisania książki. Co z tego, że to było niezwiązane z moją pracą, jeżeli ja na co dzień pracuję przy komputerze? Wizja odpalenia laptopa i pracy umysłowej, która jest kwintesencją mojej codziennej pracy, to po prostu było za dużo. Umysł powiedział stop. Potrzebował przekierowania.

Czytałam kiedyś, że nasz mózg nie do końca rozgranicza, czy akurat piszemy zawodowo, czy „dla przyjemności”. Dla niego to nadal aktywność, forma pracy.

Dlatego starajmy się oddzielać nie tylko przedmioty – co jest do pracy, a co do użytku prywatnego – ale również miejsca, tym bardziej, gdy pracujemy zdalnie. Klientki często przychodzą do mnie przemęczone, z poczuciem, że są kiepsko zorganizowane, że dużo rzeczy im umyka. Gdy pytam je o miejsce pracy, bardzo często okazuje się, że to miejsce jest niemal w całym domu. Nie da się zrobić tak, żeby łóżko w sypialni służyło nam do klikania na laptopie, oglądania serialu, a później do spania. Umysł w którymś momencie jest zdezorientowany. Jest w miejscu, które służy tak wielu czynnościom, że nie wie, czy ma pracować, regenerować się, czy może nastawić się na film.

Dlatego jednym z rodzajów motywacji zewnętrznej jest zastanowienie się, jak wykorzystujemy przedmioty w naszej codzienności. Można zacząć od zrobienia na komputerze dwóch oddzielnych profili – jednego zawodowego, jednego prywatnego, bez dostępu do służbowych maili i plików. Zarządzenie przedmiotami i przestrzenią to kluczowa sprawa.

Wiele osób zmienia w wakacje przestrzeń, a jakoś nie potrafią na pięknej greckiej plaży odciąć myśli o pracy. Produktywność jest religią współczesnego świata. Nicnierobienie jest uważane za lenistwo. Trzeba coś robić. Jak nie pracować to, chociażby zwiedzać i rozwijać wiedzę, a nie spać do południa, a potem leżeć na plaży. Jak się nic nie robi, to się rodzą wyrzuty sumienia, bo inni robią.

Faktycznie, nicnierobienie często uważane jest za coś złego i utożsamiane jest z lenistwem. Nawet jak leżymy na kanapie i patrzymy w sufit, to zakładamy, że powinniśmy robić coś jeszcze – słuchać podcastu, audiobooka, webinaru albo robić kurs online. To silne przekonania, z którymi bardzo często spotykam się w mojej pracy, a pracuję przede wszystkim z kobietami. Być może dlatego wydaje mi się, że jest to domena kobiet. Mocno wierzymy, że na odpoczynek trzeba zasłużyć. Czyli najpierw musimy się urobić po kokardę i dopiero, jak już się przewracamy ze zmęczenia, to ewentualnie możemy usiąść i odsapnąć.

Ale często nawet i w tym przypadku uznajemy, że nasz odpoczynek powinien być produktywny. Czyli czujesz, że potrzebujesz regeneracji i relaksu, ale i tak myślisz nad formą wypoczynku, która będzie sprawiała, że się rozwijasz, idziesz do przodu, bo przecież jak się nie rozwijasz, to się zwijasz.

Sławomir Prusakowski, psycholog, trener i ekspert SWPS

Jest to jeden z takich bardzo powszechnych mitów motywacyjnych – że zatrzymanie się na chwilę jest równoznaczne z tym, że człowiek zaczyna się regresować. Myślę, że znaczenie ma tu też mnogość opcji spędzania wolnego czasu i dokształcania się. A dodatkowo współcześni ludzie mają trudność ze zmierzeniem się z własnymi myślami. Nie umiemy, więc nie chcemy być sami ze sobą, z własną głową. Podcast, muzyka, puszczony w tle kurs online doskonale zagłuszają myśli i emocje, które chciałyby się do nas przedrzeć. Patrząc po prostu w sufit, bez dodatkowych bodźców, mamy okazję usłyszeć, co dzieje się w umyśle, co on chce nam powiedzieć, co sygnalizuje ciało. Mam poczucie, że wiele osób boi się tego momentu.

W kontekście pracy spotkałam się też z podejściem „beze mnie zespół sobie nie poradzi”, „jadę na wakacje, a ktoś musi pracować za mnie, wykonać moje obowiązki”, „muszę pilnować, żeby wszystko było zrobione jak należy”. Ktoś powie, że brzmi to jak troska, a dla mnie to nieumiejętność oddania kontroli, a może nawet jakaś forma egocentryzmu, poczucia, że jestem niezastąpiony. I z tego rodzą się wyrzuty sumienia.

Wyrzuty sumienia mogą oczywiście wynikać z bardzo różnych podejść, stanów i powodów. Szczególnie w kobietach zauważam tendencję do wychodzenia poza obręb swojej odpowiedzialności i brania cudzej odpowiedzialności na swoje barki. Dotyczy to również emocji – szczególnie panie, które są przełożonymi, chłoną cudze emocje. Ktoś jest smutny, niewyspany, trochę nie w sosie? Wchodzimy w rolę osoby opiekującej się, czyli rozwalamy system zależności służbowych i matkujemy.

A warto podkreślać, że jeżeli bardzo silnie ujawniamy taką tendencję do bycia matką zespołu, to zespół zacznie się do tego dostosowywać – nasi współpracownicy wejdą w rolę dzieci i nawet nie do końca świadomie będą ujawnić stany emocjonalne, które wywołują „matkowanie”. Przy wypracowaniu takiego modelu, siłą rzeczy, jadąc na urlop, mamy poczucie, że zostawiliśmy swoje biedne dzieci, martwimy się, że sobie nie poradzą. To jest jedna perspektywa.

Druga jest taka, że może się pojawiać lęk: „a co jeżeli się okaże, że jednak nie jestem osobą niezastąpioną na tym stanowisku?”. Jak to? Wyjechałam na dwa tygodnie, a moi współpracownicy świetnie sobie radzą? Co to mówi o mnie, o mojej wartości jako pracowniczki? Niektórzy, żeby uniknąć konfrontacji z taką ewentualnością, będą zaglądali na maile i z odległości kontrolowali, co się dzieje w biurze. Wyrzuty sumienia mogą zatem brać się z wielu przyczyn i niekoniecznie z tych, z których byśmy chciały. Doprecyzuję jeszcze, że wiele zachowań jest w porządku, dopóki nie wchodzimy w zbyt wysokie rejestry, bo na przykład warto dostrzegać stany emocjonalne innych czy być rzetelnym pracownikiem, ale niekoniecznie musi to oznaczać, że naszym obowiązkiem jest zaopiekowanie się emocjami współpracowników czy robienie wszystkiego. To jest złe dla całego systemu.

Myślę, że jest jeszcze trzeci rodzaj wyrzutów sumienia: czy ja, aby na pewno dobrze wypoczywam? Czy dobrze się wywiązuje z obowiązku urlopowego? Czy mogę pospać do południa, skoro mam na to ochotę, a mój organizm tego potrzebuje, czy powinnam zerwać się o 8:00 i „korzystać”?

O, to wydaje mi się szalenie ważnym wątkiem. To trochę jak przenoszenie presji z pracy na urlop. Zdarzało mi się wracać z wakacji bardziej zmęczoną, niż wyjechałam. Plany, lista miejsc do zobaczenia, najlepsze atrakcje – znam osoby, które nie dają sobie chwili oddechu. Tę presję też narzucają inni, bo przecież jak to być we Włoszech i nie zjeść tego, nie zobaczyć tamtego? Wakacje niezaliczone!

I to się łączy też z poczuciem straty. Czas minął, urlop się skończył, a ja nie zrobiłam tego, co zaplanowałam. Myślę, że to się sprowadza do tego, że niepotrzebnie nakładamy na siebie taką presję, wyobrażamy sobie, co na wakacjach koniecznie powinno się wydarzyć, zapominając, że nie wszystko jest pod naszą kontrolą. Nie na wszystko mamy wpływ. Przecież na urlopie można się rozchorować. I to tak, że nie jesteśmy w stanie zrealizować planów i wycieczek. Często dominuje wtedy poczucie żalu i wściekłości, a może warto spojrzeć na to inaczej – może to ciało mówi „dość”? Może przed wyjazdem doprowadzaliśmy się do granicy wytrzymałości i rachunek dostaliśmy na urlopie? Organizm mówi: „teraz będę leżeć plackiem, skoro z własnej woli nie jesteś w stanie tego zrobić, ja ci to załatwię”. To też pokazuje, że trzeba z dużą uważnością przygotować się do urlopu – również na poziomie mentalnym.

Na urlopie można się rozchorować. I to tak, że nie jesteśmy w stanie zrealizować planów i wycieczek. Często dominuje wtedy poczucie żalu i wściekłości, a może warto spojrzeć na to inaczej – może to ciało mówi „dość”?

I raczej nie masz tutaj na myśli nastawiania się na realizowanie planu od A do Z…

Jak się tak nastawimy, to wtedy wyrzuty sumienia są niemal pewne. Musimy się zastanowić, czy rzeczywiście nakładanie na siebie presji i przywiązywanie się do listy rzeczy do zrobienia albo do zobaczenia, to dobry pomysł.

Ale listy są fajne.

Oczywiście, nie rezygnujmy z nich, jeżeli je lubimy, ale istotne jest, jak z nich korzystamy. Jeżeli wszystko potoczy się dobrze i będziemy mogli skorzystać z zapisanych pomysłów, to świetnie, ale jeżeli stanie się inaczej, to trudno, nie miejmy sobie tego za złe. To kwestia podejścia. Nastawiając się na odhaczanie punktów, łatwo o zawód i rozczarowanie. Warto jeszcze przed wyjazdem zastanowić się, jak poradzę sobie w sytuacji, jeżeli ze względów niezależnych ode mnie, na przykład pogodowych, coś po prostu nie pójdzie zgodnie z planem.

Te wizje i wyobrażenia bardzo łączą mi się z mediami społecznościowymi. Jak się człowiek napatrzy na te bajeczne kadry influencerek, to o wiele łatwiej wytworzyć w głowie swój scenariusz na wymarzony wakacyjny wyjazd. A potem klasyczne „instagram kontra rzeczywistość”, bo ja nie mam takich ładnych ujęć i stylizacji…

Na podstawie tego co widzimy w mediach społecznościowych, kreujemy przede wszystkim wyobrażenie fajnego, dobrego życia. Widzimy zadowolonych, szczęśliwych, uśmiechniętych, spełnionych ludzi, którym zawsze się chce, ciągle odnoszą sukcesy, są cały czas aktywni i produktywni. No i jak ja wypadam w porównaniu z taką osobą? A przecież wiadomo, że jak ktoś stoi w świetle reflektorów, to nie pokaże nam, że jest chory, zasmarkany, w kryzysie, zapocony i jeszcze dostał biegunki w samolocie. Musi zrobić bajeczny kontent. Koktajl z jarmużu, joga o poranku i oliwkowa skóra muskana morską falą. To są kreacje. I lepiej dla nas, żeby się otrząsnąć i nie żyć takimi kadrami.

Cieszmy nimi oko, jak lubimy, ale miejmy z tyłu głowy, że to przedstawienie. Bo potem patrzymy na siebie w rozciągniętej pidżamie i z wyszczerbionym kubkiem, z którego popijamy bardzo zwykłą kawę, i wkręcamy się w myśli, że z nami jest coś nie tak. Czyli ciągle dokonujemy porównań cudzej sceny społecznej z własną. A są jeszcze kulisy – do swoich mamy dostęp, do innych rzadko jesteśmy wpuszczani.

Coraz więcej twórców stawia na autentyczność i trochę jednak nam pokazują, co się za ich kulisami dzieje.

Jest grupa, która normalizuje niektóre tematy, pokazuje się bez filtrów, makijażu, mówią o gorszych okresach. Jednak nadal to nie jest pełen obraz sytuacji, dostajemy tyle, ile ktoś nam da. A po drugie – ludzie wcale nie chcą tego oglądać. Paradoksalnie, mimo że robi nam źle oglądanie jednej strony medalu, to często spotykam się z taką postawą, że „sama jestem bez makijażu i mam tłuste włosy, siedzę w spranych dresach, więc nie potrzebuję oglądać takich kobiet”. Myślę, że mamy tu takie trochę „rozdwojenie jaźni„, bo z jednej strony drażni nas wymuskany i wyreżyserowany kontent, ale z drugiej nie mamy gotowości, żeby oglądać ludzi faktycznie do nas podobnych.

Pomyślałam w tym kontekście o matkach. Profile o tematyce rodzicielskiej są często aż niepokojąco idealne. Myślę, że łatwo nabawić się wyrzutów sumienia, gdy inne mamy ogarniają super wakacje i „tworzą niezapomniane wspomnienia”, a ja? Nie mam siły, pieniędzy, pomysłów.

Kobiety często mają podejście, że to inni mają się dobrze bawić. Ja jestem mniej ważna. Jak wystarczy czasu czy przestrzeni, to może wtedy i ja się zrelaksuję. Ale najpierw trzeba zaopiekować się rodziną, zbawić świat, nakarmić stadko i zorganizować atrakcje. Potem może pomyślę o sobie. I to nie dotyczy tylko urlopów czy dłuższych form wypoczynku, ale też takiej zwykłej prostej codzienności. Nazywam to rolą organizatorki życia rodzinnego. Czyli kobieta bierze na siebie funkcję zarządzającą systemem rodzinnym: planuje, organizuje, rezerwuje.

Pamięta o wizytach lekarskich, szczepieniach, imieninach, urodzinach. Trochę oczywiście wynika to z ról społecznych, które przejęliśmy od poprzednich pokoleń i nadal mocno w nas siedzą. To na szczęście zaczyna się zmieniać, ale faktycznie – jeżeli na co dzień mamy stanowisko pilnująco-egzekwujące i zabieramy tę postawę na wakacje, to nie tylko nie odpoczniemy, ale też wpędzimy się w wyrzuty sumienia, że zrobiłyśmy za mało. Bo może dzieci się nudziły, bo może trzeba było im zabrać więcej zabawek albo zorganizować jeszcze ze dwie atrakcje.

Zdarzyło mi się pracować z kobietą, mamą dwójki dzieci, która przyznała, że ona nawet jak sobie wieczorem usiądzie z książką pod kocykiem, to ma wyrzuty sumienia, że dzieci ją widzą, jak ona nic nie robi. W domyśle: produktywnego. I jaki to jest wzór dla jej dzieci? Na poziomie przekonań ta klientka miała bardzo dużo do zrobienia. Trzeba sobie samemu dać zgodę na odpoczywanie, zastanowić się, czym to odpoczywanie jest dla mnie, a czym jest produktywność. Moja klientka potrzebowała czasu, żeby złapać tę nową perspektywę – że jeżeli dzieci widzą, że mama robi coś przyjemnego dla siebie, to daje im przykład, że warto opiekować się również sobą, nie tylko innymi.

Warto wykreślić ze słownika wszelkie musizmy: muszę odpocząć, musi być wspaniale, muszę się zregenerować, bo potem mam w pracy trudny okres. Jak się tak nakręcimy na ten „trudny okres po” to, zamiast faktycznie odpoczywać, będziemy o tym myśleć i dokładać sobie presji

Wyrzuty sumienia, gdy nie robimy nic i nieumiejętność odpoczywania to elementy tzw. kultury zapierdolu. Nasi rodzice i dziadkowie to pokolenia nauczone, że trzeba odkładać pieniądze, oszczędzać, dawkować sobie przyjemności i właśnie – zasłużyć na relaks. Wakacje to natomiast często „marnowanie pieniędzy”, lepiej przeznaczyć je na coś ważnego, remont mieszkania czy nowe auto. Często spotykam się z takimi postawami również wśród młodszych ludzi.

Pieniądze są na pewno w tym wszystkim istotną kwestią, bo przecież na urlopie „sobie pozwalamy”, wydajemy na przyjemności. A dla niektórych to wybór – tydzień wakacji czy odmalowanie pokoju. To podejście do pieniędzy i ich „marnowania” również często wynosimy z domu. Musimy pamiętać, że dzieci rodziców z pokolenia powojennego mają zupełnie inną optykę i to jest naturalne. Dorastanie w kraju, który dźwigał się po stratach, jest bardzo trudnym doświadczeniem i myślę, że możemy się cieszyć, że nigdy nie musieliśmy się z tym mierzyć osobiście. Jednocześnie obserwujemy obecnie dużą społeczną zmianę – ludzie zaczynają rozumieć, że praca nie musi być sensem życia, a i szukają coraz to nowych form zarabiania. Zmienia się system wartości, mamy inne szanse i możliwości. Chcemy mieć przestrzeń na życie osobiste, na realizację pasji, podróże, rozwój nie tylko w kwestiach zawodowych. Mamy coraz mniejsze umocowanie w poczuciu, że musimy zabezpieczyć byt, bo nie pamiętamy czasów biedy, nie znamy głodu, stać nas na nowe buty.

Ale coraz częściej słyszymy, że powoli kończy się ten dobrostan. Powiedziałaś o podróżach – a niektórzy mają wyrzuty sumienia, że jadą na wakacje, gdy świat płonie i mierzy się z kryzysem klimatycznym. Do tego dochodzą argumenty o turystach, którzy swoimi wyjazdami psują ekosystemy i szkodzą lokalnym społecznościom. Można się zakręcić w takich dylematach moralno-etycznych.

Myślę, że dotyczy to każdego, kto dużo na ten temat czyta i jest na bieżąco z tym, co się dzieje na świecie. Zahacza to też o zmęczenie współczuciem, czyli zjawisko, które polega na tym, że na poziomie psychicznym, a często też fizycznym, doznajemy wyczerpania związanego z tym, że się spotykamy chociażby wirtualnie z cudzym cierpieniem. Jeżeli zatem pochłaniają nas wiadomości o wojnie w Ukrainie czy regularnie śledzimy katastrofy ekologiczne, to możemy się w którymś momencie przeciążyć i „zapłacić rachunek” za naszą empatię. Wiąże mi się to również z poszukiwaniem poczucia swojego wpływu. Co ja mogę zrobić, żyjąc w tak dużej populacji? I to jest bardzo ważne w naszych wyborach. Czyli robię, co mogę, żeby na przykład obniżyć swój ślad węglowy, ale jednocześnie nie idę w stronę ascezy. Bo to tak, jakbyśmy uznali, że będziemy chodzić w dziurawych skarpetkach, bo fast fashion niszczy planetę. Czy rzeczywiście chodzenie w dziurawych skarpetkach jest tym stylem życia, do którego dążę?

Nie ma sensu iść w extremum. Jeżeli zrezygnuję z wczasów w Grecji z powodu śladu węglowego i natrafię na informację, że jakaś influencerka poleciała tam prywatnym lotem, to jak się poczuję? Przecież jeżeli bym zrezygnowała z lotu, będąc jedną z 200 osób na pokładzie, to ten samolot i tak poleci. Więc mimo wszystko uważam, że jak raz na jakiś czas damy sobie dyspensę i skorzystamy z takich wakacji, to nie zabijamy od razu Ziemi. We wszystkim ważne są wyważenie i umiar. Skrajności nie służą nikomu. Ani podejście „yolo, będę szaleć, jakby jutra miało nie być”, ani totalna asceza.

Dobrym przykładem są plastikowe słomki, które jeszcze kilka lat temu pokazywane były jako mordercze dla planety. Okazało się, że to zwykły greenwashing, robienie wroga z czegoś, co miało jakiś minimalny wpływ i ukrywało prawdziwy problem. To była kropla w morzu, coś, co przez chwilę pozwoliło nam poczuć się lepiej ze sobą, bo przecież usunęliśmy słomki, pozbyliśmy się ich, przyłożyliśmy rękę do zmiany.

Jak się zatem przygotować na dobre odpoczywanie bez wyrzutów sumienia?

Na początek warto wykreślić ze słownika wszelkie musizmy: muszę odpocząć, musi być wspaniale, muszę się zregenerować, bo potem mam w pracy trudny okres. Jak się tak nakręcimy na ten „trudny okres po” to, zamiast faktycznie odpoczywać, będziemy o tym myśleć i dokładać sobie presji. Dobrym pomysłem jest też zastanowienie się, co ja w ogóle lubię robić, w jaki sposób odpoczywam, zakładając, że na przykład nie bierze w tym udziału tablet, laptop i telefon. Chodzi o to, żeby wyjść ze schematu, żeby jednak nie przenosić na przykład wieczornych seansów na Netfliksie na drugi koniec świata, nie skrolować namiętnie fejsbuka, nie biczować się trudnymi wiadomościami z kraju, wojną w Ukrainie, katastrofami ekologicznymi. Czyli unikamy scenariusza „jestem w innym miejscu, ale robię to samo, co siedząc w domu”.

Zastanówmy się, co sprawia nam frajdę, czego na co dzień sobie odmawiamy, na co nie mamy czasu, czego chciałabym spróbować. I tutaj na moment wrócę do robienia planów i list – jeżeli jest coś, co faktycznie trzeba zaplanować, na przykład nurkowanie z delfinami, nasze największe marzenie, to to zaplanujmy. Nie nastawiajmy się, że to się magicznie wydarzy. Zarezerwujmy taką atrakcję, żeby uchronić się przed poczuciem straty i „pocałowaniem klamki”. Zadbajmy o swoje potrzeby – nawet jeżeli miałoby to być spanie do południa – o przestrzeń dla rodziny, ale pozwólmy sobie na więcej luzu, oddech, na pobycie ze sobą.

Jak czuje się człowiek, który wraca z wakacji, na których nie było wyrzutów sumienia?

Myślę, że jego głowa jest rzeczywiście wyczyszczona z tak zwanej bieżączki, czuje się realnie wypoczęty. I myślę, że może być zaskoczony, jak przyjemnym stanem jest brak wyrzutów sumienia, poczucia winy, żalu albo straty.

 

Jadwiga Korzeniewska: socjolożka, trenerka, konsultantka kryzysowa i coachka certyfikowana w badaniu odporności psychicznej kwestionariuszem MTQ Plus. Autorka programów, kursów i książek poświęconych tematyce rozwijania odporności i elastyczności psychicznej, motywacji oraz zmiany nawyków (m.in. „Wrażliwa i Silna”, „Poukładaj sobie w głowie”, „Ograć nawyki”, „Motywacja bez zadyszki”). https://jadwigakorzeniewska.pl/

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?