Przejdź do treści

„Rak i dziewczyna”. Jagna Kaczanowska o tym, jak ułożyła sobie życie z rakiem

Jagna Kaczanowska
Jagna Kaczanowska / Fot. Mateusz Skwarczek, Agencja Wyborcza.pl
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Pozwól, że zabiorę cię w onkopodróż. Opowiem ci, jak to jest: mieć raka, chemię, przejść kilka bolesnych operacji. I pokażę, że… nie ma się czego bać” – pisze Jagna Kaczanowska, dziennikarka, mama dwójki dzieci, miłośniczka niepełnosprawnych psów, ogrodnictwa, czytania książek i jazdy konnej. Jej bardzo osobista, momentami wstrząsająca, ale też zabawna książka „Rak i dziewczyna. Jak ułożyłam sobie życie z rakiem” niebawem ukaże się nakładem wydawnictwa Agora. Hello Zdrowie objęło ją swoim matronatem medialnym. Poniżej prezentujemy jej fragment.

 

Wrzeszczę. Wrzeszczę często bez powodu. Wydzieram się na psy, dzieci i przede wszystkim na Romana. Mam rekordowo krótki loncik. Coś mi się nie spodoba i dwa zdania później drę ryja na cały regulator.

Dzwoni do mnie Justyna, żeby zapytać, jak się czuję i czy coś wiem, a w tle karczemna awantura, taka z „kurwa” i „spierdalaj”. Mam wrażenie, że Justyna jest tym speszona. Ja bym pewnie była na jej miejscu. Może myślała, że jestem kulturalnym człowiekiem, a tymczasem diagnoza nowotworu i czekanie na ciąg dalszy – są przerzuty? Jakie leczenie? – odarła mnie z pozłotka kultury osobistej i potencjalnego wysublimowania intelektualnego. Jestem zwierzem zapędzonym w róg klatki, rozpaczliwie broniącym się przed śmiercią.

Czuję zwierzęcy strach.

Jestem przerażona od chwili, w której otwieram oczy rano, do chwili, w której je zamykam wieczorem. Budzę się jak tonący, którego właśnie wyciągnęli na brzeg, jakbym wynurzała się z zimnej czerni, biorę oddech i wtedy wszystko mi się przypomina. Mam raka.

Raka! Jest jeszcze gorzej. Zasypiam tylko dzięki wybuchowej mieszance alkoholu i uspokajających tabletek z kozłka lekarskiego, których garść wsypuję sobie do gardła przed snem i popijam zimną wodą.

Okropnie śmierdzą. Ale są bez recepty.

– Życie rodziny na etapie diagnozy to piekło – próbuję się tłumaczyć.

Po dwóch dniach wrzasków Roman się wyprowadza. Mieszka kątem na jakiejś budowie u kolegi. Następnego dnia przyjeżdża po rzeczy. Przygotowuję mu ręczniki, pościel. Nie zabiera ich ze sobą.

Zostaje w domu.

***

Doktor Małgorzata Stelmaszuk, onkolożka kliniczna, która leczyła Beatę, zgadza się mnie przyjąć w ekspresowym tempie. Beata wysyła jej zdjęcie wyników mojej biopsji. Pani doktor każe mi przekazać, że będę żyła.

Nie zastanawiam się, skąd to wie, ale przyjmuję tę deklarację za dobrą monetę. Pani doktor ma blond włosy, wesołe spojrzenie i sprawia takie wrażenie, jakby rak nie był żadnym problemem, ot, przypełznął. Pewnie codziennie ma na pęczki pacjentów z rakiem, dla niej to normalka. Zaskakuje mnie, mówiąc, że przy tym typie raka i czystych węzłach chemia nie jest wskazana. Że będę miała operację i hormonoterapię. Dzwoni nawet do chirurga, umawia mnie na wizytę. Ale najpierw muszę zrobić badania.

– Ryzyko, że ma pani już przerzuty, oceniam na jakieś… dziesięć, góra piętnaście procent – mówi podczas badania. – No, tu trzeba będzie pewnie zrobić jakąś symetryzację – wzdycha, bo moja druga pierś, bez raka, po dwóch porodach przypomina ucho basseta, a ta z rakiem, jak rozumiem, będzie za jakiś czas jędrna i wiecznie młoda za sprawą silikonu.

– Dziesięć procent?!? To dużo! – Moja siostra, Małgosia, jest przerażona, gdy jej o tym mówię. Mówię też, że powinna uprzedzać lekarza robiącego jej kontrolne USG piersi, że ma siostrę z rakiem.

A tymczasem ja się ucieszyłam. Uff, dziesięć, piętnaście procent, w onkologii to nieźle!

Całkiem jestem już biegła w rakowej matematyce. Tomografia klatki piersiowej, jamy brzusznej, miednicy mniejszej – sprawdzamy, czy mój teoretycznie milusi rak jednak nie zdążył skolonizować jakiegoś organu. Albo kości – to wyjdzie w scyntygrafii.

Pierwszy raz robię tomografię. Tomograf jest w podziemiach szpitala. Schodzi się tam jak do piekieł. Na korytarzu ludzie – głównie starzy oczywiście. Jakaś pani ma czerwone oczy, obok siedzi mąż, trzyma ją za rękę. Jakaś przebojowa bizneswoman rozstawia po kątach swojego milczącego ojca. „No, tata był zapisany na 11.20. Niech tata wejdzie! Jest 11.22!”. Ojciec uparcie się nie odzywa i nie wchodzi. Jest w tym jakaś godność i klasa. Z gabinetu wyłania się radiolog, przebojowa natychmiast go atakuje. „Ta organizacja jest straszna, na was cały dzień trzeba poświęcić, a ja mam obowiązki!”, syczy, postukując obcasikami. „Ja też, proszę pani, mam obowiązki”, odpowiada spokojnie radiolog i odpływa w dal. Ciekawe, skąd u niego taki spokój w zalewie rozpaczy, gniewu i desperacji, które zdają się wypełniać ciasne korytarze. No jak skąd, to lekarz! Pewnie ma całe szuflady xanaxu, ja bym miała na jego miejscu. Teraz ja. Patrzę z przerażeniem na wielką białą tubę, która nade mną jeździ. „Wziąć wdech – nie oddychać – można oddychać”, mówi w tubie głos jak wyjęty z Bajek robotów. W chwili, w której do żyły podany jest kontrast, czuję okropny metaliczny smak w ustach i gorąco w kroczu. Czytałam o tym: oczywiście, jak to control freak, przeczytałam w sieci wszystko, co się da, na temat tomografów. Odczucie, że zrobiłam w gacie, jest tak realistyczne, że gdy mogę już oddychać, a nawet wstać i wyjść, na wszelki wypadek sprawdzam, czy mam na pewno suche spodnie.

A gdyby nie… to wzięłam zapasowe! Ech, ta kompulsja organizowania i bycia przygotowaną na każdą okoliczność! Szkoda, że na tę jedną właśnie, na raka, jakoś nie zdążyłam się przyszykować.

Jestem tak zdenerwowana – albo uczulona na jod obecny w kontraście, albo i to, i to – że dostaję zaburzeń rytmu serca, czerwonych wypieków i trzeba ściągnąć z oddziału lekarza z walizeczką, żeby sprawdził, czy nie kojfnę.

Jeszcze gorzej jest na scyntygrafii. Po badaniu przeprowadzający je technik woła mnie na powtórkę. Coś go niepokoi?!? Chyba tak, inaczej by mnie nie wołał! Potem wychodzi jeszcze raz i pyta, czy mam jakieś dodatkowe badania obrazowe z opisem. Teraz już serce mi pika jak szalone, tak, na pewno zauważył coś! Gdy wynurza się po pięciu minutach po raz trzeci, rzuca do dwóch czekających razem ze mną mężczyzn, że wynik ich badania będzie w ciągu kwadransa, więc mogą odebrać osobiście.

– A mój? – pytam.

– Nie, no pani to ja tak szybko nie opiszę! – parska on. Teraz mam już duszności, pocę się jak mysz, serce mi wali, jakbym w środku miała zawiązany wór ze szczurami, zamknięty na głucho w płonącej fabryce amfetaminy.

Jestem jednym wielkim przerzutem. Technik znika z pola widzenia z plikiem papierzysk pod pachą. Znowu mam atak paniki. Poszedł mnie skonsultować do swojego szefa. Jestem tak skomplikowanym przypadkiem, że nie może zdiagnozować mnie sam. Technik wraca i przez uchylone drzwi do gabinetu obserwuję, jak jakaś kobieta pochyla się razem z nim nad komputerem i ekranem, na którym na pewno jest obraz mojego zrakowaciałego kośćca, podświetlonego odpowiednio za pomocą izotopu promieniotwórczego, który wcześniej miła pielęgniarka wstrzyknęła mi do żyły. Takie rzeczy przestają już na mnie robić wrażenie, dzień, w którym nikt mnie nie nakłuje, nie obmaca mi piersi, jest dla mnie dniem straconym.

Wtedy ktoś otwiera te drzwi na oścież i widzę, że pani, która pochyla się nad monitorem, to sprzątaczka myjąca blat biurka.

Aha.

Nieźle się wkręciłam. Napięcie ze mnie opada, choć powoli. Jeszcze się z tego nie śmieję, ale dostrzegam już absurd tej sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że ułożyłam sobie w głowie jakąś bajkę, w którą oczywiście uwierzyłam i która tylko potęguje mój strach.

Centralną zdolnością naszego gatunku jest talent do generowania opowieści, uważa Yuval Noah Harari, izraelski historyk, autor uwielbianych – i odsądzanych od czci i wiary – bestsellerów. Do generowania opowieści całkiem fałszywych także. Moja, jak się okazuje po przybyciu do domu i otwarciu maila z wynikami scyntygrafii, była całkiem fałszywa.

W świetle wyników badań obrazowych jestem czysta. Moja onkolożka się cieszy, każe szybko lecieć do chirurga, umawiać operację. „Wylosowałam” łaskawy podtyp biologiczny raka, nie będę musiała mieć chemii. Czuję ulgę. Uff, wyglądało groźnie, ale udało się jakoś to wszystko poogarniać.

Niestety, nie do końca, jak się okazuje na wizycie u chirurga. Mówi, że mam powiększone węzły. No jak to, niedawno sprawdzała doktor Stelmaszuk i były okej, i na USG czyste… Tak, ale USG jest sprzed dwóch miesięcy. Faktycznie, tyle to trwało: biopsja, czekanie na wyniki, tomografia, czekanie na wyniki, scyntygrafia, czekanie na wyniki…

– Pani powinna zacząć od chemii! – mówi. Kłócę się z nim, że przy moim typie raka to nie ma sensu, i wychodzę, trzaskając drzwiami.

Nie wezmę chemii. Nie. Bo to nie ma sensu. Bo przy tym typie raka chemia często nic nie daje. A bywa, że guz rośnie, nie reaguje na leki. Wiem już naprawdę dużo na temat raka, i to nie z prasy plotkarskiej ani forum internetowego. Czytam teksty naukowe po angielsku. Nie wezmę chemii, bo z tekstów tych wynika, że nic mi nie da.

Bo nie mogę być oklapniętą białą i łysą meduzą, mam małe dzieci, własną firmę i muszę tym wszystkim zarządzać, z domem i ogrodem włącznie. Nie stać mnie na skorzystanie z chorobowego, które przy najniższej składce zdrowotnej jest żałośnie niskie. Chemia to przecież pół roku leżenia w łóżku, bez włosów i w przepoconej pościeli, z cichym okrzykiem „Wody!” na spierzchniętych wargach. Tak sobie to wyobrażam. Nikt w mojej rodzinie nie miał chemioterapii, nie miał jej nikt z moich znajomych. Nic na ten temat nie wiem poza tym, że tego nie chcę.

materiały wydawnictwa

Książka „Rak i dziewczyna. Jak ułożyłam sobie życie z rakiem” (wydawnictwo Agora) ukaże się na półkach księgarni 27 września. Hello Zdrowie objęło ją swoim matronatem medialnym.

O AUTORCE:

JAGNA KACZANOWSKA

Dziennikarka, od wielu lat redaktorka prowadząca dział psychologii w miesięczniku „Twój STYL”. Absolwentka psychologii na Uniwersytecie SWPS, specjalistka terapii rodzinnej. Współautorka popularnych powieści obyczajowych, w tym bestsellerowego cyklu „Ogród Zuzanny” (z Justyną Bednarek). Współautorka nagradzanego podcastu „Dialogi waginy i penisa” (z Andrzejem Gryżewskim i Beatą Biały). Mama dwójki dzieci, miłośniczka niepełnosprawnych psów, ogrodnictwa, czytania książek i jazdy konnej.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?