„Ustalenie zasady 'mówić’ lub 'nie mówić’ o zdradzie nie jest w ogóle możliwe”. Agata Stola i dr Robert Kowalczyk próbują rozstrzygnąć dylemat stary jak świat
– Z naszego doświadczenia terapeutycznego par widzimy, jak różne są strategie. I obserwujemy, jak odmienne rezultaty te strategie przynoszą – mówią Agata Stola i dr Robert Kowalczyk z Instytutu Splot w Warszawie, którzy o zdradzie rozmawiają z Katarzyną Trębacką.
Katarzyna Trębacka: Zdrada to zjawisko, które zdaje się mieć najbardziej niszczycielską moc wobec związku. Żadne inne wydarzenie nie wpływa tak rujnująco na relację dwóch osób. Mam wrażenie, że łatwiej wybaczyć partnerowi, że okradał pracodawcę, czy prowadził samochód po alkoholu, niż że dopuścił się zdrady. Dlaczego tak się dzieje?
Agata Stola: Zdrada jest bezpośrednio wymierzona w relację. Sytuacje, w których partner lub partnerka okazują się oszustami czy osobami uzależnionymi, łatwiej wytłumaczyć. Takie doświadczenia mogą aktywizować różne relacyjne aspekty, które powodują, że w trudnej sytuacji para się jednoczy, jest po jednej stronie, jakoś razem z tego, co ją spotkało, chce wyjść. A w przypadku zdrady mamy do czynienia z pojawieniem się w tej relacji kogoś trzeciego, choć obecnie już wcale nie musi być to osoba, tylko na przykład byt elektroniczny lub pornografia. Stanowi jednak rodzaj konkurencji i z tego powodu budzi najwięcej lęku i obawy, że relacja się skończy, że została tak nadszarpnięta lub zniszczona, że nie da się już jej uratować. Właśnie to przekonanie podszyte lękiem prowadzi do dotkliwego kryzysu.
Robert Kowalczyk: W perspektywie psychologicznej zdrada jest złamaniem normy partnerskiej, czyli podważeniem istoty relacji, elementów, które są dla niej fundamentalne. Słowo zdrada dodatkowo opakowane jest emocjami, które pełnią tu kluczową rolę; poczucie bycia zdradzonym, zazdrosnym to uczucia, które potrafią silnie eksplodować przy złamaniu normy partnerskiej. Czy zdrada będzie dekonstruująca czy konstruująca, czy ten związek przetrwa czy też nie, zależy od tego, jak para zaopatrzy tę ranę.
Skoro zdrada często prowadzi do trzęsienia ziemi i narusza fundamenty związku, to czy warto o niej mówić? Czy może jednak lepiej zachować tę informację dla siebie?
R.K.: To zależy, co jest lepsze dla tej konkretnej pary. Bo ustalenie zasady „mówić” lub „nie mówić” nie jest w ogóle możliwe. Obie decyzje mogą przynieść rozmaite konsekwencje. I tak powiedzenie prawdy jest pod dyktando przekonania, że w parze trzeba mówić sobie wszystko i każda informacja, która dotyczy pary powinna być wniesiona i omówiona. Ale patrząc na to z drugiej strony, głębiej, to może oznaczać m.in. szukanie – użyję tu kategorii religijnej – rozgrzeszenia. Bo skoro o tym powiedziałem, przyznałem się do zdrady, to tak, jakbym dzielił ten grzech na pół. I tu pojawia się pytanie, jak ta druga osoba będzie funkcjonować z taką wiedzą. Zazwyczaj jest to niezwykle obciążające doświadczenie, które doprowadzi do wzmożenia napięcia w relacji. Zatem warto, by osoba zdradzająca najpierw podjęła tę decyzję samodzielnie, zastanowiła się nad wszystkimi za i przeciw. Z naszego doświadczenia terapeutycznego par widzimy, jak różne są strategie. I obserwujemy, jak odmienne rezultaty te strategie przynoszą.
”Chcemy natychmiast dorzucać do pieca, a nie zastanawiamy się, dlaczego to się tak szybko wypaliło. Jeśli jednak nie mam seksu w relacji i to staje się powodem szukania urozmaicenia na zewnątrz, to może najpierw warto się zastanowić, dlaczego tego seksu brakuje…”
A.S.: Poza tym to jest decyzja, którą podejmuje się poza relacją, bo osoba, która zdradza jest we własnym, wewnętrznym dylemacie. Nie dowiemy się, które rozwiązanie byłoby lepsze, bo nie można tego sprawdzić. Z jednej strony niemówienie chroni osobę zdradzoną, ale z drugiej warto zadać sobie pytanie, czy informacje o zdradzie mogą zrujnować związek, czy może on już jest w ruinie. Jeśli zdrada wychodzi na jaw, to w konsekwencji najczęściej oznacza rozpad relacji. Bo jeśli ktoś ma tendencje, że regularnie pozwala sobie na skoki w bok i nie jest zainteresowany pracą, to prędzej czy później ten związek zacznie się sypać tak czy siak. Oczywiście możemy to zamiatać pod dywan. Tylko ja długo?
Ale wyobraźmy sobie sytuację, w której jedno z partnerów na wyjeździe służbowym pozwala sobie na jednorazowy skok w bok, po alkoholu. Nie mamy tu do czynienia z długotrwałym romansem…
R.K.: Długotrwały romans to bardzo ciekawe określenie, które może mieć różne znaczenia. Spotykamy się z w naszej pracy z osobami, które są w długotrwałym układzie emocjonalnym z inną osobą, ale z którą nie idą do łóżka. I to również jest dyskutowane w parze w kontekście zdrady, bo dla mężczyzny inna kobieta stała się powiernicą, co powoduje, że ta relacja zaczyna być intymna. Z drugiej strony pojawia się argument, że przecież tam nigdy do niczego nie doszło. Mężczyzna mówi: „nie możesz mi zarzucić, że zdradziłem, bo nie poszedłem z nią do łóżka”. Kobieta na to: „ale ona ci się podoba, przecież to widać!”. A on na to: „ale to jest moja przyjaciółka!”. Dla niego ta druga kobieta to tylko przyjaciółka, a dla jego partnerki to osoba, z którą stworzył intymną relację emocjonalną. I ona nie umie i nie chce spojrzeć na nią inaczej jak na zdradę. Podobnie może być z jednorazowym pójściem z kimś do łóżka; dla jednych to nic nieznaczący epizod, ale dla wielu osób będzie to klasyczna zdrada, która może stać się powodem zakończenia relacji.
Co powoduje, że definicja zdrady stała się względna? Mam poczucie, że dawniej to była kwestia czarno-biała, a tutaj mamy do czynienia z nieliczoną liczbą odcieni szarości.
A.S.: Myślę, że żyjemy w takich czasach, w których form relacyjnych jest więcej niż kiedyś i dzięki temu można też inaczej definiować kwestie zdrady. Przecież dla części osób wcale nie kontakt fizyczny jest niedochowaniem wierności, bo są bardzo otwarte, jeśli chodzi o traktowanie fizyczności i seks dla nich to nie jest świętość relacyjna, tak, jak to było w starszych pokoleniach. Dla generacji Z często ważniejsze jest zadeklarowanie sobie wyłączności emocjonalnej niż fizycznej. Pary, które obecnie przychodzą do nas na terapię, są najczęściej w związkach małżeńskich, mają dzieci i długi staż. Przeważnie są to osoby, które były wychowywane w zupełnie innych realiach społecznych niż obecne.
Czyli jakich?
A.S.: Z jednej strony przyzwalających na zdrady, bo kiedyś pozostawanie przez mężczyznę w relacji pozamałżeńskiej miało społeczną akceptację. Mimo że kobiety też wdawały się w romanse i miały kochanków, to w głównym nurcie oficjalnie kochanki miewali niemal wyłącznie mężczyźni. To z kolei wiązało się z ich krzywdzącym traktowaniem jako osób bardziej popędowych, które potrzebują więcej seksu. Te przekonania pokutują do dzisiaj. Z drugiej strony obecnie, w świecie szerokiego dostępu do informacji, zmienia się świadomość ludzi na temat relacji i ich dynamiki. Otwarcie mówi się o różnorodności form relacyjnych, takich jak związki poliamoryczne, otwarte czy swingerskie, co kiedyś było tabu. W rezultacie zmieniają się również oczekiwania i definicje dotyczące zdrady w związkach.
Osoby, które przychodzą do nas na terapię, były wychowywane w czasach, gdzie dominowały tradycyjne modele rodziny i małżeństwa. W tych realiach społecznych istniały wyraźne role płciowe, w których mężczyźni byli często postrzegani jako głowy rodziny i główni żywiciele, podczas gdy kobiety pełniły rolę opiekunek domowych. Zdrady mężczyzn były bardziej tolerowane społecznie, co odzwierciedlało przekonania o ich „naturze” i potrzebach seksualnych. Kobiety, choć również mogły wchodzić w romanse, były bardziej dyskryminowane za takie zachowania. Wychowywanie dzieci i długi staż małżeński dodatkowo komplikują te kwestie, ponieważ wchodzą w grę zobowiązania rodzinne i społeczne oczekiwania dotyczące stabilności małżeńskiej. Współcześnie jednak, z większą świadomością emocjonalną i większym dostępem do terapii, te pary próbują renegocjować swoje relacje i zrozumieć siebie nawzajem w kontekście zmieniających się norm społecznych.
R.K.: Tu jednak pojawia się pytanie, czy w przypadku posiadania stałej kochanki mieliśmy do czynienia ze zdradą?
A.S.: No właśnie. Ale wracając do czasów obecnych, definicja zdrady jest bardzo indywidualna i przypisana do każdej relacji. I nawet osoby, które zdradę definiują w sposób klasyczny, związany z kontaktem fizycznym, reagują bardzo różnie. Dla jednej seks poza relacją może być rujnujący, niszczący i nie ma czego zbierać, a dla innej to nie będzie temat, który nadszarpnie związek, tylko stanie się przyczyną mobilizacji, żeby coś zmienić.
”Słowo zdrada dodatkowo opakowane jest emocjami, które pełnią tu kluczową rolę; poczucie bycia zdradzonym, zazdrosnym to uczucia, które potrafią silnie eksplodować przy złamaniu normy partnerskiej. Czy zdrada będzie dekonstruująca czy konstruująca, czy ten związek przetrwa czy też nie, zależy od tego, jak para zaopatrzy tę ranę”
Mam taką myśl, że zdrada, która kojarzy się przede wszystkim z seksem, tak naprawdę podskórnie może też pełnić inne funkcje w relacji…
A.S.: Oczywiście. Bywa na przykład pretekstem. W niektórych relacjach obserwujemy czekanie na zdradę, bo może stać się ona argumentem do tego, żeby tę drugą osobę karać. Wtedy w procesie terapeutycznym widzimy, że w zdradzonej osobie wcale nie ma chęci naprawienia sytuacji, tylko wręcz przeciwnie – chce pielęgnować swoją krzywdę. Robert często mówi też, że zdrada bywa formą poddania się w momencie, w którym nie ma już pomysłu, jak ratować związek. Warto pamiętać, że skok w bok jednej osoby w związku jest siłą wypadkową frustracji dwojga.
R.K.: Może być też – wspominaliśmy już o tym – grą manipulacyjną. Osoba, która zdradziła, czuje się z tym źle, ma wysoki poziom napięcia i poczucie winy. W związku z tym przerzuca to na drugą osobę, dzieląc się z nią swoim doświadczeniem. Do tego wszystko to jest opakowane w deklaracje prawdy i uczciwości, co jest przecież całkowitym zaprzeczeniem tego, do czego dopuściła. Bo skoro jest taka uczciwa w relacji, to dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?
A.S.: Informacja o zdradzie bywa też używana w sposób bardzo przemocowy, na dodatek przez obie strony. Zradzający mówi: „bo ty nie jesteś w stanie mi tego wybaczyć”, a zdradzany mówi: „jak mam ci zaufać, skoro mnie zdradziłeś”. I ten wspólny przemocowy taniec może trwać latami. Zdrada bywa też zakończeniem pewnego procesu. Niektóre osoby dopuszczają się zdrady, żeby zakończyć nieudany związek, bo mają przekonanie, że po zdradzie zostają już tylko zgliszcza. Oczywiście można powiedzieć, że komuś czasem zdrada spadła z nieba. Ale zazwyczaj to jest konsekwencja bardzo wielu wcześniejszych decyzji.
Osoby zdradzające tłumaczą się, że skok w bok jest wynikiem braku seksu w związku lub spadkiem napięcia erotycznego w parze. Czy w takiej sytuacji, jeśli chodzi tylko o seks, to warto o tym mówić drugiej osobie?
R.K.: Często zdrada oparta jest na pewnym pomyśle na temat seksualności. Zawiera się on w przekonaniu, które jest dość mocno eksploatowane w głównym nurcie współczesnej kultury. Chodzi o to, że różnorodność, inność, nowość są podstawowym i jedynym źródłem pożądania. Nowa znajomość, nowa osoba ma być zarzewiem impulsu związanego z większym podnieceniem… Tylka rzadko się mówi o tym, że ta nowość ma ograniczenia, ponieważ też się kiedyś skończy. I tu warto postawić pytanie: na ile pary uczą się przekłucia seksualności czy elementu związanego z pożądaniem na bliskość i intymność? To często jest trudne, bo wiąże się z wyjściem poza prosty archetypowy schemat. I jednocześnie to jest też pierwszy moment, kiedy pojawia się myśl o skoku w bok. Bo jeżeli moje pożądanie spadło, a ja żyję w przekonaniu, że spotkanie kogoś trzeciego to pożądanie uleczy, to znaczy, że karmię się fantazją, że w relacji będzie wiecznie tak samo jak na jej początku.
A.S.: Co jest wizją nie tylko nie do spełnienia, ale też nie do przeżycia.
R.K.: I mówić czy nie mówić? To jest opowieść o komunikacji w relacji, czy jestem w stanie mówić o swoich niezaspokojonych potrzebach. Co się stanie, jeśli powiem, że czegoś nie dostaję? Dla mnie to jest wypadkowa wielu napięć w związku, związanych właśnie z brakiem komunikacji, a zdrada jest pewnego rodzaju ich ukoronowaniem. Dochodzi do dezintegracji, dezorganizacji i kryzysu. I pytanie brzmi: czy i na jakich warunkach zbudować tę relacje na nowo.
A.S.: Mam poczucie, że żyjemy w takich czasach, gdzie pragnienie, by mieć ciastko i zjeść ciasto nabiera trochę innego wymiaru. To, co oferuje nam świat, jest właśnie taką fantazją, że to wszystko da się pogodzić ze sobą.
Spotkamy w terapii indywidualnej, jak i procesach partnerskich sytuacje, w których ludzie decydują się na podwójne życie. Oczywiście historia stara jak świat, ale dzisiaj dzieje się to w bardziej świadomy sposób. Będąc w jednej relacji, która jest tą relacja podstawową, wiodącą, ludzie jednocześnie tworzą różne związki, które zaspokajają ich inne potrzeby. My w sumie uważamy, że jako konstrukt, jako tendencja, to jest dobry pomysł. Budujmy te wioski, bo to bardzo sensowne, żeby nie lokować wszystkich potrzeb w jednej osobie. Ale podstawą jest komunikacja. Jeśli chcemy w ten sposób funkcjonować i budować jakiś model większej liczby relacji, gdzie w jednej jest flirt, w drugiej porozumienie intelektualne, w jeszcze innej są czułość i bliskość, to to wszystko jest do zrobienia. Ale tylko wtedy, jeżeli mamy otwartość i szczerość w takim funkcjonowaniu i jesteśmy w stanie spotkać też osoby, którym to odpowiada, które nie mają z tym problemu.
Czyli zamiast z mężem, który nie interesuje się malarstwem, o twórczości Alfonsa Muchy mogę porozmawiać z przyjacielem lub w góry jeżdżę z przyjaciółkami, ponieważ mój partner nie znosi się męczyć?
R.K.: Właśnie tak. Tymczasem obecnie żyjemy w złudzeniu, że po pierwsze wszystkie nasze życiowe potrzeby możemy zaspokoić, a po drugie jesteśmy w stanie to zrobić w relacji z jedną osobą. Często w naszym gabinecie zastanawiamy się z przychodzącymi parami, jakie potrzeby nie będą w ich relacjach nigdy zaspokojone i jak sobie poradzić z frustracją, że nie da się tego zrobić. Współczesna kultura karmi nas przekonaniami, że jest dokładnie odwrotnie, że nasze możliwości i zasoby pozwolą nam zrealizować wszystko, o czym zamarzymy i to na dodatek natychmiast. Tymczasem właśnie sztuką jest pogodzenie się z faktem, że w relacji nie zaspokoję wszystkich swoich potrzeb. Życie z frustracją, że moja osoba partnerska nie spełnia pełnej gamy moich oczekiwań, jest tak naprawdę podważeniem idei relacji. Bo to jest przedłużenie mojej własnej fantazji narcystycznej na temat tego, jaki powinien być partner, a nie postrzeganie go w rzeczywistości.
Absolutnie zgadzam się z tym, co mówiła Agata, że budowanie wioski, czyli lokowanie różnych swoich potrzeb w różnych relacjach, to bardzo dobry pomysł, a lokowanie w jednej osobie – jest trudne i obciążające. Jednak, gdy już decyduję się na jedną osobę, to tym samym godzę się, że jakieś moje potrzeby nie będą zaspokojone. I to nie znaczy, że trzeba wymienić tę osobę na inny, lepszy model.
A.S.: I co ważne: jeśli jednej osobie mówię, że jestem na wyłączność, a buduję całą wioskę w tajemnicy przed nią, to wtedy robi się sytuacja przemocowa.
Zdrada jest zatem następstwem niezaspokojonych potrzeb, ale też wynika z przekonania, że frustracja musi zniknąć tu i teraz, natychmiast?
A.S.: Tak, często spotykamy się w naszym gabinecie z frustracją, o której wiele osób myśli, że można ją szybko rozładować. Chcemy natychmiast dorzucać do pieca, a nie zastanawiamy się, dlaczego to się tak szybko wypaliło. Jeśli jednak nie mam seksu w relacji i to staje się powodem szukania urozmaicenia na zewnątrz, to może najpierw warto się zastanowić, dlaczego tego seksu brakuje… Może podejmę trud właśnie w terapii, dyskusji z moją osobą partnerską o tym, z jakiego powodu nie chodzimy już do łóżka, zamiast znajdować na zewnątrz coś szybko, co będzie odpowiedzią na brak zaspokojenia moich potrzeb? Zwłaszcza, że tego typu decyzje często są podejmowane pod wpływem impulsu, bo napięcie ma zniknąć natychmiast…
R.K.: Takie zachowanie wiąże z niedojrzałością i brakiem zgody na to, że skoro my się zmieniamy, to i nasza relacja się zmienia, a seks nie będzie tak intensywny i częsty, jak na początku relacji. Te popędy są silne, a ich realizacja na zewnątrz daje pozorne zadowolenie, bo jak powiedziałem, nowość kiedyś powszednieje i wszystko zaczyna się od nowa. Dlatego warto zastanowić się, dlaczego nie chcę pracować nad tym, co mam, co jest tutaj, w taki sposób, żeby to było wystarczająco dobre. Ono nigdy nie będzie nowe, ale mogę je naprawić. Tylko – co widzimy w pracy seksuologicznej – trzeba wnieść dużo pracy, żeby ten seks był wystarczająco dobry.
Wróćmy do mówienia lub niemówienia o zdradzie. Są sytuacje, w których powiedzenie o niej jest nieuniknione.
R.K.: Tak. Często u nas w gabinecie patrzymy na zdradę w perspektywie odpowiedzialności. Choćby, jeśli chodzi o zdrowie psychiczne osoby, z którą jest się w związku. Skoro podejmuje się decyzję o skoku w bok, to trzeba liczyć się, że będzie ona miała konsekwencje też dla tej osoby. Jednak mam tu na myśli nie tylko to, czy kogoś zranię czy nie, ale też jego zdrowie somatyczne. Słyszę, jak w gabinecie niektóre osoby mówią, że chciałyby wiedzieć, czy ich partner lub partnerka nie przywlecze im jakiejś infekcji do domu. I to jest dla nich główna motywacja, żeby o ewentualnej zdradzie wiedzieć. Więc skoro podejmuję decyzję o niemówieniu, to tak bardzo muszę zająć się kwestiami życia somatycznego, żeby nie narazić mojego partnera czy partnerki na zakażenie poważną chorobą.
”Myślę, że żyjemy w takich czasach, w których form relacyjnych jest więcej niż kiedyś i dzięki temu można też inaczej definiować kwestie zdrady. Przecież dla części osób wcale nie kontakt fizyczny jest niedochowaniem wierności, bo są bardzo otwarte, jeśli chodzi o traktowanie fizyczności i seks dla nich to nie jest świętość relacyjna”
A jeśli już dochodzi do zakażenia chorobą?
R.K.: To niezbędne jest podjęcie decyzji, jak omówić tę kwestię w relacji. Bo co w sytuacji, gdy mamy do czynienia z zakażeniem wirusem HIV? Oczywiście można snuć opowieści, że komary mnie zaatakowały, ale małe jest prawdopodobieństwo, że ktoś w to uwierzy. Taka sytuacja wymaga wzięcia na siebie odpowiedzialności za zdrowie w relacji, a nie tylko pojedynczej osoby. Poza tym, gdy jedna ze stron zaczyna na stałe stosować leki lub używać prezerwatywy, to zakładam, że ten stan zaburza dobrostan tej relacji.
W takiej sytuacji trudno ukryć przed partnerem czy partnerką, że doszło do zdrady…
A.S.: Fakt, a mimo to ludzie nie mówią. I to się dzieje naprawdę.
Często w dyskusjach o zdradzie można usłyszeć głos osoby zdradzonej, że ona oczekuje od partnera lub partnerki przyznania się do zdrady, uczciwości z jego lub jej strony.
A.S.: Te głosy słychać, ponieważ realia są takie, że większość zdrad jest wykrywana przypadkiem… Ludzie paradoksalnie oczekują, że ich osoba partnerska, która była wobec nich nieuczciwa i dopuściła się zdrady, nagle stanie się uczciwa i o tej zdradzie otwarcie powie. Warto też zwrócić uwagę na to, co obserwujemy w naszym gabinecie, że osoby zdradzone są tymi, które najbardziej tę relacje chcą naprawiać. To one najczęściej umawiają terapię, są zawsze do sesji przygotowane, otwarte na różnego rodzaju ćwiczenia i pracę. A osoba zdradzająca na początku jest w tym procesie, ale zazwyczaj bardzo krótko i motywacji nie wystarczy jej na zbyt długo. Oczywiście są przypadki, kiedy zdrada ratuje relację, bo wywraca pewien porządek. Ale tu widać od początku, że obie strony chcą ten związek ratować.
Czy są sytuacje, w których niemówienie o zdradzie jest jedynym lub najlepszym rozwiązaniem?
A.S.: Wyobraźmy sobie, że ktoś zdradził, ale nie chce o tym mówić drugiej osobie, bo nie chce jej ranić. Jednak przychodzi do niej i mówi: „słuchaj, musimy coś zrobić z naszym związkiem, popracować nad seksem, chodźmy na terapię”. To sytuacja, w której zdrada otrzeźwia tę jedną osobę, uświadamia jej, że chce ratować związek. Wtedy niemówienie ma sens. Ale wydaje mi się, że to przypadek bardzo abstrakcyjny. I jeżeli ktoś na zewnątrz realizuje swoją potrzebę, której nie realizuje w relacji, to pojawia się pytanie, dlaczego nie może jej realizować w relacji? Wychodzę z założenia, że ta odpowiedzialność jest po obu stronach. Już tyle historii widzieliśmy i słyszeliśmy, widzieliśmy tyle aspektów zdrady, że nie moglibyśmy powiedzieć, że osoba, która zdradza, ma całą odpowiedzialność za tę sytuację. Zatem jedynie w parze można tę kwestię rozwikłać, w pojedynkę trudno to zrobić.
Zobacz także
„Miłość nie jest tylko dla młodych. Mamy motyle w brzuchu”. Stulatek i 96-latka stanęli na ślubnym kobiercu
Jagoda Bzowy: „Kobiety dźwigające bagaż doświadczeń z okresu dorastania narażone są na wybór nieodpowiedniego partnera”
„W zdrowym związku partnerzy powinni zachować poczucie niezależności” – mówi terapeutka par Joanna Harrison
Polecamy
„Nie każdy związek chce być uratowany” – mówią seksuolog dr Robert Kowalczyk i dziennikarka Magdalena Kuszewska
„Za dużo wymagamy”. O tym, dlaczego coraz więcej osób ma problem ze znalezieniem partnera, rozmawiamy z Moniką Dreger, psycholożką
„Sztukę flirtowania trzeba aktualizować” – mówi seksuolożka Patrycja Wonatowska
„To nowy rozdział w długim marszu po równość”. Jest projekt ustawy o związkach partnerskich
się ten artykuł?