„Wystarczy ukłucie komara lub zjedzone na ulicznym straganie krewetki, żeby wymarzone wakacje popsuła nam choroba” – mówi Milena Dorosz, ekspertka chorób zakaźnych i medycyny podróży
„Wielu zagrożeń możemy uniknąć. Potrzeba jedynie trochę wiedzy i odpowiednie przygotowanie”. Czy wyjeżdżając do Afryki, zawsze trzeba brać leki antymalaryczne? Jakie szczepienia przydają się w Azji? Co robić, aby uniknąć biegunki podróżnych? O tym, co realnie grozi nam podczas wakacji w krajach tropikalnych i jak się do nich przygotować, rozmawiamy z Mileną Dorosz, lekarzem chorób zakaźnych, medycyny morskiej i tropikalnej, podróżniczką.
Małgorzata Germak: Czy da się oszacować, ile procent turystów ma problemy zdrowotne podczas podróży lub po powrocie z niej. Mam na myśli kraje o odmiennych warunkach środowiskowych?
Milena Dorosz: Kluczowe światowe organizacje zdrowia takie jak WHO czy CDC – Centers for Disease Control and Prevention, czyli amerykańska agencja z Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej, przeprowadzają na ten temat badania. Szacuje się, że różne problemy zdrowotne mogą dotyczyć nawet 70-80 procent osób podróżujących do krajów o odmiennych warunkach środowiskowych i klimatycznych. Dla Polaków są to kraje tropikalne, gdzie jest wilgotny i gorący klimat, inne warunki sanitarno-epidemiologiczne. Są dane, które mówią, że nawet 3 z 4 turystów prędzej czy później spotka biegunka podróżnych. To nazwa medyczna, ale w zależności od kraju nazywana jest Klątwą Faraona, Zemstą Montezumy, Galopującym Gringo czy Delhi-belly. Ten zespół objawów ostrego zakażenia układu pokarmowego doczekał się też polskiego sformułowania: klątwa flądry bałtyckiej. Biegunka może nas spotkać i w Europie, ale w krajach tropikalnych nie tylko o odmiennych warunkach środowiskowych i epidemiologicznych, ale też dużo gorzej rozwiniętych sanitarnie, ryzyko zachorowania jest dużo większe.
Jakie są najczęstsze problemy zdrowotne osób podróżujących do krajów tropikalnych?
Poza zakażeniami drogą pokarmową osoby podróżujące po świecie borykają się z różnymi zmianami skórnymi – od odczynów alergicznych, np. po ugryzieniach przez owady, przez oparzenia słoneczne, po choroby tropikalne dające w swym obrazie zmiany skórne. No i choroby gorączkowe. Te ostatnie potrafią być objawem choroby tropikalnej, ale w wielu przypadkach przyczyna bywa bardziej prozaiczna, jak wirusowe zakażenia górnych dróg oddechowych. To zresztą potwierdzają badania, które mówią, że najczęstszą przyczyną gorączki wśród turystów jest grypa, w ostatnich latach również COVID-19 czy inne zakażenia wirusowe. Wiąże się to z przebywaniem na lotniskach, w środkach zbiorowego transportu, czyli w dużych skupiskach ludzkich, łączących ludzi z różnych zakątków świata. Jeśli dodamy do tego wszędzie „rozkręconą” klimatyzację i na przykład lekki spadek odporności organizmu, stres i zmęczenie spowodowane samą podróżą, długim lotem czy jet lag (zespół zmiany strefy czasowej) – bardzo łatwo o infekcję. Natomiast aktualnie, jeśli chodzi o choroby tropikalne, najbardziej powszechnymi chorobami są malaria i denga, obie przenoszone przez komary.
Z czego wynika zagrożenie chorobami zakaźnymi w tropikach? Chodzi tylko o różnice klimatyczne i warunki sanitarne?
Po pierwsze, kluczową rolę odgrywa inny klimat – tropikalny, w którym występują choroby endemiczne dla tego klimatu, których w większości przypadków nie ma w Europie. Możemy zmniejszyć zagrożenie chorobami przenoszonymi przez komary czy inne owady, stosując profilaktykę przeciwmalaryczną w postaci leków czy środków barierowych, czyli odpowiednich repelentów, moskitier, klimatyzacji, ubrań z długimi rękawami czy nogawkami. Przeciwko wielu chorobom dysponujemy szczepieniami ochronnymi. Podejmując więc różne działania mamy spory wpływ na to, czy wrócimy z chorobą, czy nie. Chociaż trzeba pamiętać, że nawet jeśli będziemy przestrzegać podstawowych zasad bezpieczeństwa zdrowotnego podczas podróży, to może się zdarzyć, że i tak zachorujemy. Natomiast na pewno ryzyko to da się zdecydowanie obniżyć.
Kolejna sprawa: do krajów tropikalnych często wyjeżdżamy w miesiącach jesienno-zimowych. Tam wtedy jest sezon, najczęściej pora sucha, stąd uciekamy przed zimnem i „pogodową pluchą”. Dlatego podczas podróży często zdarzają się przeziębienia, zapalenia zatok czy inne infekcje dróg oddechowych – a to „złapane” na lotnisku czy w samolocie, a to przez różnicę temperatur: Polska zimą kontra kraj tropikalny, albo przez nagłe skoki temperatur na miejscu: od tropikalnego upału do bardzo zimnych, klimatyzowanych pomieszczeń. W Azji często na zewnątrz jest ponad 30 stopni C, a jak wchodzimy do hotelu czy sklepu, jedziemy busem, to w środku niekiedy jest 15 stopni.
Zagrożenie różnymi chorobami wynika też z ryzykownych zachowań turystów. Jeśli ktoś wykonuje tatuaż na ulicy, przykładowo w Bangkoku, czy manicure na filipińskiej plaży, gdzie sprzęt może nie być sterylny, to ryzykuje zakażeniem wirusowym zapaleniem wątroby typu C. Przeciwko tej chorobie nie mamy jeszcze szczepionki. Albo inna sytuacja: jeśli ktoś podejmuje przypadkowe kontakty seksualne bez zabezpieczenia podczas takiego wyjazdu, to ryzykuje zarażeniem się chorobą przenoszoną drogą płciową – WZWC, WZWB, zakażeniem wirusem HIV, nie mówiąc już o chorobach wenerycznych. Wakacje sprzyjają podobnym zachowaniom, nie tylko w krajach tropikalnych. Warto o tym pamiętać.
I ostatni aspekt – szczepienia. Są bardzo ważne, minimalizują ryzyko zachorowania. Owszem, mogą nie dawać 100-procentowej ochrony – skuteczność większości szczepionek jest ponad 90 procent, w nielicznych przypadkach może być nieco mniejsza, ale szczepiąc się nawet jak zachorujemy, to przejdziemy chorobę łagodnie, unikając jej powikłań. Jeśli więc nie szczepimy się wcale, to ryzyko zarażenia się chorobą tropikalną jest dużo wyższe. A po co igrać z własnym zdrowiem.
Czasem słyszę taki argument: „Tyle razy byłem w tropikach, nigdy się nie szczepiłem, nie brałem leków przeciwmalarycznych i jakoś nic mi nie było”. Raz czy dwa może nam się „udać”, za którymś razem możemy jednak wrócić z chorobą. Oczywiście trzeba mieć też świadomość, że nie przeciwko wszystkim chorobom mamy dostępne szczepienia. Pozostają jednak jeszcze inne metody profilaktyki i zasady postępowania. Uważam, że kluczową sprawą jest świadomość różnych zagrożeń zdrowotnych podczas podróży i wiedza, w jaki sposób możemy się przygotować pod kątem wyjazdu tu, na miejscu oraz jak się zachowywać już w trakcie samej podróży.
Jakie są najgroźniejsze choroby tropikalne, które realnie nam, Polakom, zagrażają podczas urlopu?
Numer jeden to malaria. Nieleczona lub przy opóźnionym leczeniu może być śmiertelna. Do zakażenia wystarczy nawet jedno ukłucie komara przenoszącego zarodźca malarii. Zamiast ryzykować i narażać się bezmyślnie na ciężką chorobę, lepiej zadbać o profilaktykę przeciwmalaryczną. Odpowiednio dobrane leki w znaczącym procencie zmniejszają ryzyko zachorowania lub sprawiają, że przebieg choroby będzie zdecydowanie łagodniejszy.
Jednak często można spotkać się z przekonaniem, że leki przeciwmalaryczne dają dotkliwe skutki uboczne. To prawda?
Dużo osób, które nigdy nie przyjmowały leków przeciwmalarycznych, przychodzi do lekarza właśnie z takim nastawieniem. Mówią, że słyszały lub czytały o wielu działaniach niepożądanych i że „obciążają bardzo organizm”. Tymczasem większość moich pacjentów, włącznie ze mną samą, przyjmując leki antymalaryczne nie doświadcza skutków ubocznych terapii.
Leki starszej generacji, np. meflochina, rzeczywiście częściej dawały ciężkie objawy niepożądane, włączając w to nawet zaburzenia psychiatryczne. Mam wrażenie, że właśnie przez to dziś wiele osób obawia się terapii antymalarycznej. Leki starszej generacji rzuciły cień na te nowsze. Teraz przepisuje się inne preparaty, np. atowakwon z proguanilem lub doksycyklinę. Są bardzo skuteczne, bo zarodźce malarii nie wytworzyły na nie odporności, więc możemy je na obecną chwilę stosować, podróżując w dowolnym kierunku. Co do działań niepożądanych, to po doksycyklinie mogą pojawiać się reakcje fotoalergiczne skórne, więc niezbędny jest krem z wysokim filtrem SPF, którego i tak przecież używamy podczas wakacji w tropikach. Przy atowakwonie z proguanilem potrafią pojawiać się bóle głowy i problemy ze strony układu pokarmowego, niekiedy „dziwne sny” – jak to niektórzy określają, ale na przestrzeni 10 lat wśród moich pacjentów to jedynie pojedyncze osoby źle tolerowały ten lek.
Jak wygląda leczenie malarii, kiedy zachorujemy, bo nie przyjęliśmy ochrony antymalarycznej?
Malaria jest ciężką chorobą, którą trzeba monitorować, konieczne jest więc leczenie szpitalne. Poza tym leki na nią są dostępne tylko w szpitalu. Kluczowe jest jak najszybsze ich włączenie, gdyż zwłoka nawet o jeden czy dwa dni potrafi mieć znaczenie. A o opóźnienie w rozpoznaniu malarii łatwo. Sytuacja może wyglądać tak: ktoś wraca z tropików zimą z gorączką i nie myśli, że to malaria, tylko raczej grypa czy infekcja grypopodobna. Dopiero po 2-3 dobach wpada na to, że może jednak nie jest to zwykła infekcja. A czasem tyle wystarczy, żeby choroba zyskała bardzo ciężki przebieg. W ciągu ostatniego roku w Polsce było kilka śmiertelnych przypadków. I nie były to tylko osoby wracające z oczywistych pod kątem zagrożenia malarią kierunków, ale na przykład z Zanzibaru. Od jakiegoś czasu to modny kierunek turystyczny. Mało kto kojarzy go z malarią, bo co niby może nam się stać na takim rajskim Zanzibarze. A jednak może. Zanzibar należy do Afryki Subsaharyjskiej i trzeba mieć świadomość, że ryzyko malarii jest w tym rejonie jednym z największych na świecie.
Jak się diagnozuje malarię?
Można zrobić szybkie antygenowe testy z krwi. Jednak one nie są w 100 procentach czułe. Wykonuje się też w warunkach szpitalnych badania bardziej dokładne tzw. cienki rozmaz, gruba kropla krwi. Ale też podstawowe badania laboratoryjne, jak morfologia i biochemia mogą ukierunkować lekarza w diagnozie, gdyż przy malarii występują charakterystyczne odchylenia w badaniach dodatkowych.
O jakich jeszcze innych groźnych chorobach tropikalnych warto wiedzieć?
Takim ciężkim zakażeniem, które nam grozi poza malarią, jest meningokokowe zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i mózgu. Meningokoki występują na całym świecie i w zależności od regionu świata dominują różne ich serotypy. Ale jesteśmy nim zagrożeni szczególnie, kiedy wyjeżdżamy do krajów w rejonie pasa Afryki Subsaharyjskiej, tzw. pasa meningokokowego, głównie od grudnia do czerwca, czyli podczas pory suchej przypadającej na tej rejon świata.
Istnieją też takie choroby tropikalne, jak gorączki krwotoczne o ciężkim przebiegu – każdy z nas przecież kojarzy Ebolę, czy trypanosomoza afrykańska lub amerykańska, ale ryzyko przy typowo wakacyjnych wyjazdach na szczęście jest znikome. Fakt, że do gorączek krwotocznych należy również żółta gorączka (tzw. żółta febra) i tu ryzyko zachorowania w zależności od odwiedzanego rejonu występuje rownież podczas typowo turystycznych wyjazdów. Na szczęście mamy szczepionkę przeciwko tej chorobie.
Warto wspomnieć natomiast jeszcze o tyfusie, czyli inaczej durze brzusznym. To choroba ogólnoustrojowa, którą chociażby ze względów epidemiologicznych leczy się wyłącznie w szpitalu w warunkach polskich.
Ostatnio obserwujemy też dużo przypadków cholery w Indiach i Afryce Środkowo-Wschodniej. Największe ryzyko zachorowania jest wśród osób miejscowych, które żyją w złych warunkach, ale wyjeżdżając, zwłaszcza na dłuższy czas czy nawet krótszy, ale bezpośrednio w obszar występowania choroby, też w jakimś stopniu jesteśmy narażeni. Cholera może też mieć ciężki przebieg, a szacuje się, że tylko 10-15 procent jej przypadków jest raportowanych.
Podobno bardzo popularna jest denga.
Tak, zauważamy coraz więcej przypadków zachorowań w Azji Południowo-Wschodniej, w Ameryce Południowej i Środkowej, zdarza się, że i w Afryce, a nawet w krajach Europy Południowej również obserwujemy od jakiegoś czasu pierwsze przypadki rodzime. Na szczęście denga w większości przypadków nie jest tak ciężka jak malaria. Najczęściej chorujemy łagodnie lub grypopodobnie, czasem i bezobjawowo. Fakt, że około 5 procent przypadków może przybrać ciężką postać tzw. gorączki krwotocznej denga i wtedy przebieg może być bardzo ciężki, nawet śmiertelny.
Jaką jeszcze chorobą tropikalną łatwo możemy się zarazić, a za mało się o niej mówi?
Leiszmanioza. To choroba pasożytnicza przenoszona przez muchy piaskowe. Występuje na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej i Wschodniej, w Afryce i Ameryce Środkowej, a nawet zdarza się w Europie – w krajach basenu Morza Śródziemnego. Potrafi mieć łagodny przebieg, u niektórych dojdzie do samowyleczenia, u innych wystarczy skórne leczenie miejscowe. Może jednak też przybrać postać leiszmaniozy trzewnej, która prowadzi do uszkodzeń szpiku i narządów wewnętrznych. Leiszmanioza skórna zaczyna się zmianą w postaci niewielkiej, najczęściej czerwonej grudki, strupka, ranki. Możemy ją zauważyć nawet dopiero po kilku tygodniach. Jeśli ją zbagatelizujemy, przekształci się w owrzodzenie. Zdarza się, że taki pacjent już po powrocie do domu chodzi od dermatologa do dermatologa, szukając diagnozy. Dopiero kiedy taka osoba sama z siebie lub zapytana przez lekarza wspomni o tym, że była w tropikach, ukierunkowuje w stronę właściwego rozpoznania.
Coś jeszcze?
Warto pamiętać o wściekliźnie. Jeśli ugryzie nas zwierzę, najczęściej pies, kot, małpa, nietoperz lub oślini nam zwierzę ranę, nawet niewielką lub uszkodzoną skórę albo nas zadrapie, to jest spore prawdopodobieństwo zarażenia, zwłaszcza w krajach tropikalnych, gdzie ryzyko wścieklizny jest dużo większe u zwierząt. Na szczęcie możemy się częściowo zabezpieczyć szczepieniem przed wyjazdem, a do tego stosujemy profilaktykę poekspozycyjną również w formie szczepień czy podania surowicy przeciw wirusowi wścieklizny. I tu nie ma żartów, bo wścieklizna ma 100-procentową śmiertelność. Jest ze wszystkich chorób zakaźnych chorobą o największym współczynniku śmiertelności. Należy jednak pamiętać, że w niektórych krajach tropikalnych nie będzie dostępna zawsze surowica czy szczepionki przeciw wściekliźnie. Dlatego w części przypadków warto pomyśleć o szczepieniach przedwyjazdowych, które na wyjeździe ułatwią nam i uproszczą postępowanie w razie ewentualnego pogryzienia czy innego narażenia na wściekliznę.
Na popularnej grupie facebookowej osób podróżujących do Tajlandii można znaleźć wiele wpisów o tym, że ktoś zaraził się larwą wędrującą. Faktycznie łatwo o to, np. podczas spaceru plażą?
Jest to dość częsty problem. Skórna larwa wędrująca to jedna z częstszych zmian skórnych, które możemy przywieźć z Tajlandii czy innych krajów tropikalnych. Zakażamy się poprzez jaja pasożyta bytujące w ziemi, często w piasku na plaży. Wystarczy, że pies wypróżni się na plaży, jaja tej larwy zawarte w kale psa trafiają do piasku, po którym my potem chodzimy boso właśnie spacerując plażą. Larwa wędrująca przenika przez skórę – nawet nieuszkodzoną. Następnie tworzy się mikroranka czy strupek, na który możemy w ogóle nie zwrócić uwagi. W kolejnych tygodniach widzimy już larwę przemieszczającą się bezpośrednio pod skórą. Świadomość posiadania „takiego robaka”, mówiąc delikatnie, nie jest przyjemna, ale nie jest też wybitnie niebezpieczna. Leczenie jest dosyć proste i dosyć szybkie. Warto jednak podczas chodzenia po plaży zakładać klapki. Choć kto z nas nie chodził bosą stopą po plaży – ręka do góry. Lepiej też nie siadać na piasku bezpośrednio, tylko np. na ręczniku.
A czy łatwo zarazić się przywrą podczas kąpieli w wodzie?
Grozi nam to najczęściej w stojących zbiornikach wodnych. Wody słone są pod tym kątem bezpieczne. Uważać trzeba natomiast na sadzawki, podmokłe pola ryżowe, stawy, jeziorka. Brodząc w nich możemy zarazić się jednym z wielu gatunków przywr – schistosomatozą, lepiej więc unikać kąpieli w słodkich wodach stojących. Ze środowiskiem wodnym wiąże się również inna choroba, leptospiroza, powodowana przez bakterie, które mogą dostać się do wody wraz z wydzielinami zwierząt np. moczem gryzoni.
Jem pyszne sushi w knajpie na Tajwanie – czy grożą mi choroby wywołane przez nicienie?
Owszem, mogą się trafić, bo przecież sushi to w większości surowa ryba, w której mogą być różne pasożyty. Jednak Tajwan jest krajem wysoko rozwiniętym, więc z tego względu, jeśli stołujemy się w sprawdzonej, np. rekomendowanej przez innych podróżników restauracji, to możemy czuć się pewniej niż jedząc sushi w krajach o niższym standardzie higieny. Choć to oczywiście gwarancji nie daje. Najlepszym sposobem jest unikanie spożywania surowych produktów, unikanie potraw mięsnych, a przede wszystkim spożywanie pokarmów poddawanych wystarczającej obróbce termicznej. Więc sushi z surową rybą raczej w ogóle bym odradzała.
Natomiast dużo większym prawdopodobieństwem będą inne choroby przenoszone drogą pokarmową, jak wirusowe zapalenie wątroby typu A, tzw. „żółtaczka pokarmowa” czy wspomniany już wcześniej dur brzuszny, oczywiście w zależności od destynacji naszej podróży i występujących tam warunków sanitarno-epidemiologicznych. Ta pierwsza choroba może występować również w krajach wysoko rozwiniętych, w tym europejskich.
No i grozi nam też w takiej sytuacji biegunka podróżnych.
Patrząc na inne topowe destynacje wakacyjne Polaków, jakie zagrożenia zdrowotne czyhają w Turcji, Egipcie, a jakie w Tunezji?
Na pewno w każdym z tych miejsc musimy być przygotowani na wspomniane przed chwilą: biegunkę podróżnych i wirusowe zapalenie wątroby typu A. Wiele osób wyjeżdżając do Turcji czy Tunezji nie ma zupełnie świadomości ryzyka narażenia na tę drugą chorobę. Tymczasem możemy się zarazić drogą pokarmową przez zakażoną wodę, brudne ręce.
W Egipcie i Maroko występuje też ryzyko duru brzusznego, a mało się o tym mówi. Choć, oczywiście, ryzyko jest dużo większe, jeśli nie jest to wyjazd do hotelu 5-gwiazdkowego, tylko korzystamy z lokalnych „garkuchni”. Z drugiej strony pobyt w luksusowym hotelu też nie daje gwarancji, że na daną chorobę przenoszoną drogą pokarmową nie zachorujemy, gdyż zaplecza restauracji, warunki, w jakich są przygotowane i przechowywane posiłki, brak przestrzegania podstawowych zasad higieny przez lokalny personel niekiedy pozostawiają wiele do życzenia. Niejednokrotnie ważnym czynnikim są też po prostu uwarunkowania kulturowe, chociażby na Subkontynencie Indyjskim, gdzie ryzyko duru brzusznego jest największe na całym świecie.
Przeciwko durowi brzusznemu można się zaszczepić?
Tak, jeśli tego nie zrobimy, to możemy poważnie zachorować. Aczkolwiek skuteczność szczepień w tym przypadku jest trochę mniejsza niż innych szczepionek. Ale dzięki nim możemy nie zachorować lub zachorować, ale z łagodniejszym przebiegiem. Dur brzuszny, czyli inaczej tyfus, oznacza nie tylko biegunkę i problemy żołądkowo-jelitowe, bóle brzucha. To ciężka choroba ogólnoustrojowa, która może dawać groźne powikłania i wymaga leczenia szpitalnego, chociażby ze względów epidemiologicznych.
Na co warto się zaszczepić przed podróżą do Afryki – np. wybierając się do Kenii czy na Zanzibar, a na co lecąc do popularnych azjatyckich krajów jak Kambodża, Laos, Wietnam, Tajlandia?
Wirusowe zapalenie wątroby typu A i dur brzuszny to szczepienia, które zaleca się podróżującym do każdej z tych destynacji. Dodatkowo jeśli wybieramy się do Kenii i mamy w planach np. wyprawę na safari do parków narodowych, to wskazane jest szczepienie przeciw żółtej gorączce, ale jeśli ktoś wybiera się tylko na wybrzeże, to już nie będzie narażony na tę chorobę. Chcąc się ochronić, trzeba myśleć nie tylko o kraju docelowym naszych wakacji, ale też trasie, jaką przebędziemy po drodze. Jak lecimy na wybrzeże kenijskie przez Europę, to nie musimy się szczepić, ale lecąc np. przez Etiopię, gdzie występuje żółta gorączka – już tak. Są kraje, które mają swoje przepisy regulujące, na co trzeba być zaszczepionym uwzględniając nie tylko kraj, z którego przybywamy, ale i to, gdzie się przesiadamy i ile czasu taka przesiadka będzie trwała.
Kenia na północy wchodzi w strefę pasa meningokokowego, więc w zależności od tego, o jakiej porze roku i jak długo tam będziemy, to możemy potrzebować jeszcze dodatkowych innych szczepień, jak chociażby przeciwko chorobie meningokokowej. Poza tym w Kenii obecnie występuje dość powszechnie cholera.
Podobne rozbieżności będą, kiedy rozważamy wyjazd do Azji. Inne szczepienia będą zalecane komuś, kto leci na półroczny trip z plecakiem po Azji Południowej – wtedy taka osoba będzie bardziej narażona np. na japońskie zapalenie mózgu czy ekspozycję na wściekliznę, a trochę inną ochronę powinien rozważyć turysta, który wybiera się na dwa tygodnie do Kambodży czy Wietnamu. Dlatego zawsze trzeba indywidualnie zaplanować program szczepień. Biorąc pod uwagę nie tylko sam kierunek, czas, długość i charakter podróży, transfery czy całą trasę podróży, ale również wiek danej osoby, jej choroby przewlekłe, alergie czy historię dotychczasowych szczepień.
Ochronę przed malarią też najlepiej zaplanować indywidualnie?
Zdecydowanie tak. Choć niezmiennie największe ryzyko malarii występuje w rejonie Afryki Subsaharyjskiej i Oceanii. Malaria występuje również w Ameryce Południowej, zwłaszcza Amazonii, i w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Ale ryzyko należy zawsze ocenić indywidualnie. Lepiej nie sięgać do niesprawdzonych źródeł w internecie, tylko zgłosić się do lekarza, który ma najnowsze wytyczne z zakresu medycyny podróży. Bo nie każdy wyjazd do tropików wiąże się od razu z chorobą malaryczną. Są rejony w obrębie jednego kraju, gdzie ryzyko zagrożenia malarią jest różne. Jak wybieramy się na wakacje na trzy tygodnie, to nie znaczy, że przez ten cały czas będziemy musieli leki antymalaryczne. Może być tak, że tylko np. pięć dni z tych trzech tygodni będziemy w strefie wysokomalarycznej. A może być też tak, że i cały wyjazd. Lekarz medycyny podróży na podstawie naszych planów, ale i naszego stanu zdrowia, będzie w stanie idealnie dobrać pod nas ochronę antymalaryczną. Czasem wystarczą tylko środki barierowe, m.in. repelenty, a profilaktyka farmakologiczna okazuje się niepotrzebna.
Jak znaleźć dobrego lekarza medycyny podróżny?
Lekarzy medycyny podróży jest całkiem sporo. Nie ma specjalizacji jako takiej z medycyny podróży, ale jest to dział medycyny, który swym zakresem wchodzi w skład szerszych specjalizacji: choroby zakaźne oraz medycyna morska i tropikalna. I właśnie lekarza z tymi specjalizacjami najlepiej wybierać. Dobrze też, żeby taki lekarz miał w doświadczenie misyjne medyczne czy podróżnicze, ale nie tylko z wyjazdów typu „all inclusive”. Istnieją różne krajowe ośrodki medycyny podróży m.in. pod patronatem Polskiego Towarzystwa Medycyny Morskiej i Tropikalnej. Poza tym jest międzynarodowy egzamin z medycyny podróży: International Society of Travel Medicine (ISTM), czyli Międzynarodowe Towarzystwo Medycyny Podróży, którym mogę się pochwalić. To też jest gwarancja, że mamy do czynienia z ekspertem medycyny podróży.
Dlaczego warto przed wyjazdem w tropiki skorzystać z takiej konsultacji?
Poza indywidualnie dobranym planem szczepień i ewentualną ochroną przeciwmalaryczną omawiamy z pacjentem biegunkę podróżnych i dajemy adekwatne do rejonu docelowej destynacji leki. Lekarz też może doradzić, jak spakować apteczkę, jak zachowywać się w różnych sytuacjach na miejscu, żeby ograniczyć ryzyko kłopotów zdrowotnych. Przykładowo radzimy, jak się zachować po kontakcie ze zwierzętami, jak chronić się przeciw chorobom wektorowym przenoszonym m.in. przez komary, co robić, aby zapobiegać zakażeniom drogą pokarmową, jak radzić sobie z jet lagiem, chorobą wysokościową, jaką stosować profilaktykę zakrzepowo-zatorową podczas długich lotów. Zalecenia mogą się różnić w zależności od regionu, długości pobytu, charakteru wakacji, historii szczepień, wieku danej osoby i jej obciążeń.
Wspomniała pani o wyjazdowej apteczce – co powinno się w niej znaleźć?
Na pewno odpowiednie repelenty, czyli środki przeciwko komarom. Tylko nie pierwsze lepsze, ale z odpowiednim składem. I uwaga, wbrew powszechnemu przekonaniu, że repelenty kupowane na miejscu są lepsze – niekoniecznie. Z mojego doświadczenia podróżniczego w różnych krajach tropikalnych wynika, że lokalne preparaty mają często do 15 procent substancji czynnej, a w Polsce można kupić zalecane przez WHO takie z 20-, 30- czy 50-procentowym stężeniem, w zależności od preparatu i substancji czynnej. W Azji też króluje olejek citronella, a wytyczne i badania światowe wcale nie potwierdzają jego skuteczności.
Koniecznie trzeba spakować leki na biegunkę podróżnych dobrane do danego regionu, w który jedziemy. Przydadzą się też środki zapierające i oczywiście elektrolity. Jeśli będzie potrzebny, to wiadomo, że w apteczce musi się znaleźć lek przeciwmalaryczny.
Poza tym ważne są preparaty przeciwalergiczne – nawet jak nie mamy wywiadu alergicznego, to w tropikach różne uczulenia potrafią się ujawnić. Warto mieć leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe, środki opatrunkowe, płyn do dezynfekcji rąk i ran, maści na odczyny alergiczne i maści z antybiotykiem działające przeciwbakteryjnie, bo w tropikalnym, wilgotnym klimacie wszelkie rany trudniej się goją.
Potem w zależności od tego, dokąd wyjeżdżamy i co będziemy robić, może przydać się lek na chorobę wysokościową, na chorobę lokomocyjną. Nie zaszkodzi spakować leki na zakażenia dróg moczowych, na przeziębienie i zapalenie zatok. Pamiętajmy też o kroplach nawilżających do oczu albo takich z antybiotykiem na zapalenie spojówek, które też zdarza się w podróży.
Jeśli chorujemy przewlekle np. na niedoczynność tarczycy czy cukrzycę, to pamiętajmy o zapasie leków, które przyjmujemy na co dzień.
Mniejsze, ale zapasowe ilości najważniejszych leków warto mieć przy sobie w bagażu podręcznym, na okoliczność zgubienia głównego bagażu. Niekiedy może być też niezbędne zaświadczenie na potrzeby lotniska od lekarza odnośnie przewożonych leków.
Na koniec – jako lekarka i podróżniczka – może się pani podzielić swoimi zasadami, jakich przestrzega już na miejscu podczas wyjazdów do krajów tropikalnych?
Pierwsza rzecz to decyzja, co i w jakich warunkach będziemy jeść. W krajach tropikalnych popularne jest jedzenie typu street food. Przyznaję, że ciężko mi odmówić tego sobie, bo to przecież atrakcyjna część podróży, kiedy można posmakować czegoś nowego, inaczej przyrządzonego. Kluczem jest wybór odpowiednich potraw. Unikam jedzenia, które łatwo się psuje, czyli wszelkich kremów, ciast, sosów, majonezów. Choć w tropiku na szczęście rzadko są serwowane tego typu produkty. Wybieram te produkty, które zostały poddane obróbce termicznej: ugotowane, zgrillowane, wysmażone. Nie zamawiam sałatek z surowych warzyw, bo nie wiadomo, w jakiej wodzie zostały umyte. W ten sposób można zmniejszać ryzyko zakażeń drogą pokarmową, nie rezygnując z wakacyjnych kulinarnych atrakcji. Za street foodem przemawia świeżość – na takich stoiskach zwykle są tylko 2-3 potrawy do wyboru, dania są robione na bieżąco. Ale też jedzenie uliczne jest przygotowywane zazwyczaj w warunkach daleko odbiegających od zalecanych standardów sanitarno-higienicznych.
Unikam lodów, bo bywają zdradliwe. Podobnie jak kostki lodu, które są często wykonywane, niestety, nie z wody uzdatnionej. Jeśli chodzi o napoje, to piję te fabrycznie zamknięte.
Decydując się na restaurację, nie idę do turystycznej, gdzie jest mało osób, ale raczej tam, gdzie widzę tłumy lokalsów. Wtedy jest szansa, że jedzenie jest świeżo przygotowywane.
Poza tym myję zęby wodą butelkową, bo gdy się używa tej z kranu, wystarczy połknąć niewielką ilość, żeby doszło do zakażenia. Ewentualnie, jeśli mam taką możliwość, to myję zęby wodą przegotowaną. Pamiętajmy, że w tropiku powinniśmy gotować wodę dłużej, minimum minutę.
Mam zawsze przy sobie płyn do dezynfekcji rąk lub mydło w formie cienkich, pergaminowych listków. To bardzo praktyczne.
Milena Dorosz – specjalistka chorób zakaźnych i medycyny morskiej i tropikalnej. Doświadczenie kliniczne zdobywała w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie. W ramach szkolenia specjalizacyjnego z medycyny morskiej i tropikalnej odbyła staż w Krajowym Ośrodku Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Ukończyła podyplomowe studia z zakresu medycyny ekstremalnej i podróży na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Pracowała również w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie oraz w Klinice Chorób Wewnętrznych, Infekcyjnych i Alergologii CSK MON WIM w Warszawie oraz w czasie pandemii COVID-19 w szpitalach tymczasowych w Warszawie. Uczestniczka misji medycznych w Birmie i Rumunii. Współpracuje z kilkoma organizacjami humanitarno-medycznymi. Obecnie prowadzi konsultacje w Poradni Medycyny Podróży Medellan w Warszawie, która należy do Krajowej Sieci Ośrodków Medycyny Podróży. Posiada Międzynarodowy Certyfikat CTH International Society of Travel Medicine z zakresu medycyny podróży.
Prywatnie miłośniczka podróży, leśnych i górskich wędrówek, Polski Wschodniej. Prowadzi swój profil dr_globtroterka na Instagramie.
Polecamy
FDA zatwierdziła pierwszy domowy test na syfilis. Wystarczy 15 minut i jedna kropla krwi
Czerwone plamy na żołędzi są wskazaniem do wizyty u specjalisty
Choroby weneryczne u mężczyzn – co powinieneś wiedzieć?
Białe kropki na penisie – przegląd patologii o podobnych symptomach
się ten artykuł?