Marta Markiewicz: „Cały czas żyłam w przekonaniu, że coś jest we mnie popsute. Nie przyszło mi do głowy, że jestem alkoholiczką i narkomanką”
– Po alkoholu nie wstydziłam się tego, jaka jestem, miałam namiastkę Marty, która ukrywała się w środku i na trzeźwo bałam się ją pokazać. Prawdziwą Martą czułam się dopiero po alko, ale to było preludium, bo tym, czego potrzebowałam, okazały się stymulanty – mówi Marta Markiewicz, trzeźwa alkoholiczka, autorka książki „Bez alko i dragów jestem nudna”.
Ewa Koza, Hello Zdrowie: Nigdy nie miałam problemu z uzależnieniem od alkoholu, nie piję, bo mój organizm bardzo źle go toleruje. Miałam natomiast przykry epizod pracy z alkoholikiem, był moim szefem. Co ciekawe, firma przymykała oko na jego nałóg, on zaś robił wszystko, żeby uprzykrzyć mi życie – byłam niepijąca, czyli dla niego niewygodna. Wielu nadal dziwi to, że ktoś nie pije. Nie pytamy, dlaczego pijesz, ale dlaczego nie pijesz. Jak wygląda chlanie po polsku okiem trzeźwej alkoholiczki?
Marta Markiewicz: Przyznam, że sama nie spotkałam się z tak przykrymi sytuacjami. Nie było problemu z tym, że nie piję. Zawsze jasno komunikuję, że jestem osobą uzależnioną, nie zostawiałam ludzi z niedopowiedzeniem. Ani mnie nie namawiali, ani nie dopowiadali, bo wszystko mieli powiedziane na starcie. Spotykałam się raczej ze wsparciem, słyszałam: „O, to dobrze, że o siebie walczysz”. Nie wiem, jak wygląda sytuacja osób, które nie piją i nie mówią dlaczego. Jako asystentka zdrowienia słyszałam, że ludzie bywają podejrzliwi w stosunku do niepijących.
Wiesz, ale ja mówiłam, że nie piję, bo mój organizm bardzo źle metabolizuje alkohol, co nie zmienia faktu, że byłam notorycznie i nachalnie do tego picia namawiana. Czy naprawdę trzeba się tłumaczyć z tego, dlaczego człowiek nie pije? Czy ludzie chcą czuć się uprawnieni do decydowania, że twój powód niepicia jest okej, ale mój nie, bo nie jestem uzależniona?
Nie mam w ogóle takich doświadczeń, bo tak ustawiłam swój świat w trakcie trzeźwienia, żeby mieć wokół siebie ludzi, dla których alkohol nie ma większego znaczenia, ale słyszałam dużo historii podobnych do twojej. Mnóstwo osób w trakcie trzeźwienia traci znajomych. Są i tacy, którzy boją się przyznać do tego, że nie piją, więc – uwaga, uwaga – udają, że piją! Potrafią przyjść na imprezę, na przykład na wesele, z własnym alkoholem zero procent, żeby nikt się do nich nie przypierniczał.
Pojawiały się momenty, w których wiedziałaś, że wciskasz sobie kit? Czy budząc się skacowana i – o czym głośno mówisz – śmierdząca, bo potrafiłaś się nie myć przez wiele dni, wciąż wierzyłaś, że to, co robisz, to zabawa?
Przed terapią ani razu nie zidentyfikowałam się z osobą uzależnioną. Zresztą zgłosiłam się na nią z powodu zaburzeń odżywiania, nie problemu z używkami, bo ja takiego problemu u siebie nie widziałam. Cały czas żyłam w przekonaniu, że coś jest we mnie popsute, nie przyszło mi do głowy, że jestem alkoholiczką i narkomanką.
Chyba nie rozumiem.
Zidentyfikowałam się z problemem chwilę przed 26. urodzinami, dokładnie osiem lat temu, gdy absolutnie nie mówiło się o tym, że młoda osoba może być uzależniona. W domu, w którym się wychowywałam, nie było problemu z alkoholem. Owszem, miał go mój ojciec, o czym dowiedziałam się rok przed pójściem na terapię, bo – jak wiesz – nie miałam z nim kontaktu. Dla mnie było nie do pomyślenia, że mogę być uzależniona. Dużo się bawiłam, nigdy nie piłam sama ani sama nie ćpałam, więc żyłam w przekonaniu, że się prostu dobrze się bawię.
Okej, ale co czułaś, gdy budziłaś się porządnie skacowana, a twoje ciało nie pachniało fiołkami?
Absolutne obrzydzenie. Uważałam, że jestem obślizgła. Ta obślizgłość i obrzydzenie dominowały.
Czyli dalej uważałaś, że to, co robisz, to zabawa, ale widziałaś, jakie ona niesie konsekwencje?
Wiedziałam, że kac jest konsekwencją brania i picia, ale uważałam, że takie jest życie, że to jest okej. Tak, jak okej jest to, że gdy zjem całe opakowanie ptasiego mleczka, może mnie rozboleć brzuch. No i co z tego? I tak nie zrezygnuję ze słodyczy, jak mnóstwo ludzi. Tylko że u mnie to było 40 razy bardziej, bo brałam narkotyki i piłam alkohol.
”W szczytowym momencie ważyłam blisko 90 kilogramów. Teraz potrafię inaczej regulować emocje, nie czuję wewnętrznej pustki, więc nie potrzebuję jej zażerać”
Nierzadko spotykamy się z opinią, że chla i ćpa ten, kto chlać i ćpać chce. A ja myślę, że nie chla i nie ćpa człowiek, który dobrze się ze sobą czuje. Ten, kto jest szczęśliwy, raczej nie idzie w autodestrukcję. Często słyszałaś, że sama sobie tak umeblowałaś życie?
Tak, i bardzo, ale to bardzo, mnie to wkurwia.
Jak piszesz i mówisz, twoi znajomi pili z potrzeby przynależności, ty po to, żeby wreszcie być Martą, bo tylko po alkoholu czułaś się „normalną Martą”. A jaka była trzeźwa Marta?
Przesiąknięta toksycznym wstydem i stanami lękowymi, które rozwijały się z wiekiem. Mimo że byłam bardzo zdolną dziewczynką – uprawiałam dużo sportu, byłam drugą najlepszą sportowczynią w podstawówce – to wciąż czułam się gorsza i bałam się ludzi. Nie byłam w stanie poznać siebie, bo bycie mną odbiegało od rzeczywistości. Nie uważałam, że jestem jakaś. Bałam się siebie odkrywać. Zawsze szłam za tłumem. Szłam za ludźmi, tak jakby mnie trochę nie było. A skoro mnie nie ma, nie jestem w stanie postawić granic, odkrywać, co lubię i kogo lubię. Czułam się nijaka, w związku z czym jeszcze bardziej się bałam.
Jakbyś szukała siebie w innych.
Tak, to dotyczyło absolutnie każdej dziedziny życia, ale czułam w sobie potencjał. Czułam, że jestem odważna, że jestem jakaś, tyle że ten potencjał nigdy nie wybrzmiał. Jak powiedziałam na pierwszej sesji terapeutycznej, czułam się jak chomik w klatce. A przecież taki chomik zasuwała w kółko i nie jest w stanie zrobić nic więcej.
Ani się zatrzymać.
Byłam tym chomikiem, a kiedy się napiłam, nagle stawałam się odważną Martą – taką, jaką jestem teraz. Teraz, czyli siódmy rok w trzeźwości. Byłam energiczną, wygadaną Martą, która wreszcie była w stanie porozmawiać o poważnych sprawach i powiedzieć, że coś jej nie pasuje. Po alkoholu nie wstydziłam się tego, jaka jestem, miałam namiastkę Marty, która ukrywała się w środku i na trzeźwo bałam się ją pokazać. Prawdziwą Martą czułam się dopiero po alko, ale to było preludium, bo tym, czego potrzebowałam, okazały się stymulanty.
Patrzę na młodą, wyglądającą zdrowo osobę i trudno mi pomieścić w głowie to, o czym mówisz. Twoje uzależnienie trwało niemal dekadę. Gołym okiem nie widzę, jaką cenę zapłaciło za to twoje ciało. Nie widzę wyniszczenia, jakiego nie da się nie zauważyć u osób uzależnionych latami. Wciąż to czujesz w ciele?
Czuję, że moja psychika oberwała tak bardzo, że teraz nie dam rady wprowadzić się w stan niewygody. Po bólu związanym z uzależnieniem i trudną terapią nie jestem w stanie zmusić się do cierpienia czy dyskomfortu, z którym wiąże się uprawianie sportu. Jeśli coś mnie boli, jest dla mnie niewygodne albo męczące, odpycham to od siebie. Jakbym stworzyła sobie barierę bezpieczeństwa. Na dziś nieprzekraczalną.
Mam insulinooporność – to też może być konsekwencją uzależnienia, zarówno picia, jak i przyjmowania innych substancji o działaniu narkotycznym, a także zaburzeń odżywiania. Wyniszczyły mi się zęby. W trakcie czynnego uzależnienia miałam opuchniętą twarz i bardzo silny trądzik. Dopiero po trzech latach abstynencji zaczęłam lepiej wyglądać.
”Dużo się bawiłam, nigdy nie piłam sama ani sama nie ćpałam, więc żyłam w przekonaniu, że się prostu dobrze się bawię”
O swojej relacji z jedzeniem też myślisz w kategorii uzależnienia?
Tak! To był koszmar.
A oglądanie pornografii to ucieczka przed uzależnieniem czy kolejne uzależnienie?
Kolejne, kolejne w cyklu. Nie lubiłam pić i ćpać sama, więc jak byłam sama, miałam jedzenie i porno.
Wszystko już pożegnałaś?
Nie, pornografia czasem się jeszcze pojawia, ale nie codziennie, średnio raz w miesiącu. Czasami częściej, jak mam więcej napięcia. Jeśli chodzi o zaburzenia odżywiania – nie umiem zrezygnować ze słodyczy, ale nie objadam się już kompulsywnie. W szczytowym momencie ważyłam blisko 90 kilogramów. W trakcie terapii, gdy obniżał mi się poziom odczuwanego stresu, nie jadłam aż tyle i zaczęłam chudnąć. Teraz potrafię inaczej regulować emocje, nie czuję wewnętrznej pustki, więc nie potrzebuję jej zażerać.
Wyraźnie podkreślasz, że nie miałaś tragicznie trudnego dzieciństwa. Katowałaś się, myśląc, że inni mają gorzej, więc dlaczego ty ciągle czujesz się ze sobą źle. Świetne jest to, do czego doszłaś: „Liczą się skutki i fakty, nie powody”. Kiedy to do ciebie dotarło?
W trakcie terapii. Bo ja całe życie próbowałam sobie umniejszać – uświadomili mi to terapeuci, sama bym tego nie zauważyła.
Czytając twoją książkę, pomyślałam, że trzeźwienie to kombinacja konsekwencji i sztuki odpuszczania. Początkowo sobie dokuczałaś, że zajadasz pustkę słodyczami, ale po jakimś czasie – z myślą, że może właśnie tego potrzebujesz w tym trudnym procesie – odpuściłaś. Były też zasady, których trzymałaś się bezwzględnie, tu nie było miejsca na ustępstwa.
Chyba można to tak nazwać.
A jak ty rozumiesz trzeźwienie?
Jako odwrotność, bo niemal wszystko zaczęłam robić odwrotnie niż wcześniej. Najpierw bardzo starałam się nie jeść, ale potem stwierdziłam, że to pierdolę – odpuszczam i jem tyle, ile potrzebuję. Dotąd nie mierzyłam się ze swoim wstydem, więc przestałam uciekać od emocji, weszłam w nie na maksa. Wcześniej robiłam wszystko, żeby unikać cierpienia, w terapii wszystko, żeby go doświadczyć i zobaczyć, co się stanie. Dla mnie trzeźwienie mieści się w jednym słowie: odwrotność.
”Mnóstwo osób w trakcie trzeźwienia traci znajomych. Są i tacy, którzy boją się przyznać do tego, że nie piją, więc – uwaga, uwaga – udają, że piją! Potrafią przyjść na imprezę, na przykład na wesele, z własnym alkoholem zero procent, żeby nikt się do nich nie przypierniczał”
Twoja relacja z ciałem nie należy do najłatwiejszych. Chudnę-grubnę to jedno, ale mówiłaś i pisałaś, że nago sama dla siebie byłaś „obślizgła”. Jak teraz czujesz się w swoim ciele?
Lubię przyglądać się sobie w lustrze, to dla mnie nowe. Uważam, że jestem superproporcjonalna. Dalej mam problem z piersiami, one są obiektywnie nieatrakcyjne. Trochę je jeszcze odpycham, ale coraz mniej. Niekoniecznie jestem chętna, żeby je zoperować, więc jest spoko. Czuję się seksi.
Obserwuję twoje działania – sporo tego masz. Są trzeźwe imprezy, jest książka, sklep internetowy, Naga Kawa, czyli spotkania, których celem jest oswajanie nagości i nauka samoakceptacji – zrobiłaś z tego sposób na życie?
Dopiero zaczynam na tym zarabiać. Więc sobie myślę: nareszcie. To zwieńczenie moich starań i czasu, który oddałam. Ale trudno to dziś nazwać zarabianiem. Z trzeźwych imprez kasy nie ma, a powinna być.
Pracujesz gdzieś jeszcze?
Jako asystentka zdrowienia, w poradni uzależnień, ale to nie jest etat – zamęczyłabym się. To nie mój klimat. Czuję, że projekty, które stworzyłam, są teraz na etapie szlifowania. Wciąż organizuję trzeźwe imprezy. Czekam na fajnego sponsora, z którym będę szła łeb w łeb i rozwalimy system. Wierzę, że to zaskoczy. Sklep internetowy też dopiero rozwijam. Chcę na tym zarabiać. Uważam, że na to zasługuję, bo włożyłam w to wszystko kawał serca. Przede wszystkim serca.
Dziękuję za odwagę w pokazywaniu niepopularnych wątków, jak choćby ulga, którą poczułaś, po śmierci ojca. Nie bałaś się, że ludzie cię za to zlinczują?
Nie. Wiesz, ja mówię o rzeczach, o których się nie mówi, bo ponoć nie wypada, a ostatecznie wychodzi lepiej, niż mogłabym to sobie wyobrazić.
Marta Markiewicz – autorka książki „Bez alko i dragów jestem nudna”, trzeźwa alkoholiczka, od kilku lat opowiada w mediach, na Tiktoku i Instagramie o uzależnieniu i życiu bez substancji zmieniających świadomość. Założycielka trzeźwych imprez SobeRave, które odbyły się już 23 razy w różnych miastach Polski. Jako asystentka zdrowienia dzieli się doświadczeniem ze swojego życia i wspiera osoby zmagające się z chorobą uzależnienia.
Zobacz także
„Ludzie nawet często nie myślą, dlaczego piją. Trują się, bo dostają przekaz, że to jest fajne”. O trzeźwych imprezach opowiada ich organizatorka, Marta Markiewicz
Agata Czaja-Michaud: „Znane powiedzenie z AA, że nie da się zrobić ogórka świeżego z kiszonego, mówi o tym, że jak ktoś się uzależnił, to nie ma już powrotu do picia towarzyskiego”
„Weekendowe picie jest romantyzowane. Chcemy siebie widzieć z kieliszkiem wina na werandzie. Chcemy się bawić, toastować” – o tym, czy można pić tylko w weekendy i być uzależnionym, mówi psycholożka Paulina Dyrda
Polecamy
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
„Teraz radzę sobie o wiele lepiej”. Amanda Bynes po latach zmagań z problemami zdrowia psychicznego stara się wrócić do formy
„Zdrowie psychiczne to nie tylko brak choroby”. Jak uwolnić się od nadmiernego stresu i paraliżującego lęku, tłumaczy psychoterapeuta Nikodem Ryś
„Wiek pierwszego kontaktu drastycznie się obniżył i dziś dotyczy nawet dzieci 7-, 8-letnich”. Z seksuolożką Aleksandrą Żyłkowską rozmawiamy o pornografii
się ten artykuł?