Przejdź do treści

„Wcale nie jest lepiej płakać w mercedesie” – mówi Zuzanna Dzitko, zakupoholiczka

Zuzanna Dzitko
Zuzanna Dzitko/ mat. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Zarabiała dużo, wydawała jeszcze więcej, nawet 1500 zł w jeden dzień. Zuzanna Dzitko, kiedyś czynna zakupoholiczka, dziś już wie, że żadna rzecz, którą można kupić, nie wypełni wewnętrznej pustki. „Głód zakupowy to wrzeszczący głos w twojej głowie, którego nie potrafisz uciszyć” – mówi o swoim uzależnieniu. Prowadzi na TikToku profil @zaostatnigrosz, na którym dzieli się swoją historią i pomaga innym zrozumieć, że prawdziwe szczęście to coś, czego nie da się kupić.

 

Ewa Wojciechowska: Na swoim profilu na TikToku prowadzisz deinfluencing i pokazujesz, że drogie kosmetyki często nie są warte swojej ceny. Co skłoniło cię do podjęcia próby odwrócenia trendu, który promuje produkty obiecujące spektakularne efekty?

Zuzanna Dzitko, @zaostatnigrosz: To wynik moich osobistych doświadczeń. Jestem zdiagnozowaną zakupoholiczką i dziś wiem, że pieniądze szczęścia nie dają. Wcale nie jest lepiej płakać w mercedesie, jak mówi słynne powiedzenie.

Byłam w takim momencie życia, kiedy zarabiałam naprawdę dobrze. Mogłam pozwolić sobie na rzeczy z wyższej półki, które dla większości są jedynie marzeniem. Na początku dawało mi to ogromny zastrzyk dopaminy. Czułam się wyjątkowa. Myślałam: „Jakie to cudowne uczucie móc kupić wszystko, co tylko wpadnie mi w oko, bez oglądania się na cenę”. To uczucie wolności i satysfakcji było niesamowite. Z czasem jednak ten efekt zaczął zanikać. Im więcej pieniędzy wydawałam, im więcej produktów sobie kupowałam, tym było gorzej. Musiałam kupować coraz więcej, by poczuć ten sam przypływ szczęścia. Dochodziło do tego, że potrafiłam wydać całą wypłatę, a kiedy pieniędzy brakowało, sięgałam po kredyty. Wracałam do domu z kolejną torbą kosmetyków czy perfum, ale zamiast radości czułam pustkę. Te rzeczy nie dawały mi tego, czego naprawdę szukałam.

A czego szukałaś?

Przez długi czas wierzyłam, że te produkty mnie „ulepszą”. Drogi podkład sprawi, że będę wyglądać jak modelka z reklamy, a perfumy uczynią mnie kimś podziwianym. Wierzyłam, że zewnętrzny „blask” kupi mi akceptację innych. Miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości i oczekiwałam, że rzeczy wypełnią tę lukę. To była pułapka, bo rzeczywistość okazała się brutalna. Żadne artykuły nie zmieniały tego, jak się czułam. W pewnym momencie byłam otoczona drogimi perfumami i kosmetykami, z którymi wiązałam bardzo duże nadzieje, że zrobią ze mnie kogoś, kim tak naprawdę nie jestem. I wpadałam w rozpacz.

Co najczęściej kupowałaś?

Kosmetyki i perfumy. Wychowywałam się w domu, w którym nie mogę powiedzieć, że byliśmy biedni, ale nie przelewało nam się. W dzieciństwie patrzyłam na reklamy i marzyłam, że kiedy dorosnę i zacznę zarabiać, będę taka jak występujące w nich kobiety. Będę inwestować w siebie, by poczuć się lepiej z samą sobą. Niestety w tej dorosłości wymknęło mi się to mocno spod kontroli. Im bardziej chciałam sobie udowodnić, że jestem czegoś warta, tym bardziej mi nie wychodziło. Kupowałam podkład z niższej półki, potem średniej, następnie luksusowej i cały czas szukałam „Złotego Graala”. Wmawiałam sobie, że nowy kosmetyk zmieni wszystko. Potem patrzyłam w lustro i czułam, że to nie wystarcza. Tłumaczyłam sobie jednak, że jeżeli podkład z Lancôme nie dał rady, to podkład z Diora już na pewno da. A jak nie z Diora, to spróbuję z Chanel. Na mojej liście pojawiły się też niszowe perfumy, bo przeczytałam, że pachną unikatowo i nikt inny nie będzie pachniał jak ja. Nie myślałam już racjonalnie. Liczył się tylko zastrzyk dopaminy, który tak jak był silny, tak i szybko się kończył.

Zakup pierwszej rzeczy z wyższej półki był jak otwarcie drzwi, których już nie byłam w stanie zamknąć

Pamiętasz swój pierwszy droższy zakup, który zapoczątkował tę spiralę?

To była paletka cieni za 200 zł. Walczyłam ze sobą, zanim ją kupiłam, bo wtedy jeszcze moje uzależnienie rozwijało się. Wiedziałam, że nie jest mi niezbędna, ale tłumaczyłam sobie: „Zarabiasz dobrze, stać cię. Może to poprawi ci dzień”. Kiedy w końcu ją kupiłam, poczułam ulgę i chwilową euforię, taki zakupowy haj.  Kiedy wróciłam do domu, pomalowałam oczy i próbowałam przekonać samą siebie, że było warto. Pomyślałam, że to jest to. To jest ta jakość, której pragnę. Ta emocja jednak szybko zgasła, a ja chciałam jej więcej. Od tamtej chwili zaczęłam regularnie odwiedzać drogerie i szukać kolejnych „ulepszeń” swojego życia.

Od jakich kwot się zaczęło?

Wcześniej kupowałam kosmetyki maksymalnie do 50 zł co kilka, kilkanaście dni. Zakup pierwszej rzeczy z wyższej półki był jak otwarcie drzwi, których już nie byłam w stanie zamknąć. Najpierw kupowałam kosmetyki do 300 zł, ale szybko zaczęłam wydawać jeszcze więcej. W końcowej fazie, jeszcze przed tym, jak banki przestały udzielać mi kredytów, potrafiłam wydać 800-1500 zł w jeden dzień. I co najgorsze, to nie wystarczało na tydzień czy nawet kilka dni. Następnego dnia znów coś przykuwało moją uwagę.

Przeglądałaś te zakupy po powrocie do domu?

Tak! Uwielbiałam to robić. Nie lubiłam robić dużego researchu przed, tylko po zakupie. Wtedy czytałam recenzje, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że to była dobra decyzja. Dzięki temu mój zakupowy haj zaczynał się już po drodze do sklepu, osiągał szczyt przy kasie i utrzymywał się jeszcze przez kilka godzin.

Zdarzały się bardziej szalone zakupy?

Sauna na podczerwień. Teraz, gdy o tym myślę, widzę, jak działała moja głowa w tamtym czasie. Jestem zmarzluchem i uznałam, że to „racjonalny” zakup. W rzeczywistości było zimno, byłam sfrustrowana pogodą, pomyślałam, że musi coś być, co sprawi, że będzie mi lepiej. W internecie znalazłam saunę na podczerwień. To taki kombinezon, w którym nastawia się odpowiednią temperaturę i można się w nim wygrzać. Rozwiązanie wszystkich problemów za 6 tysięcy złotych. Jak o tym myślę, to chce mi śmiać. Teraz tylko to mogę zrobić. Kiedy sauna dotarła, wiedziałam, że nie mogę przyznać się mojemu ówczesnemu chłopakowi, ile zapłaciłam. Skłamałam, że pożyczyłam ją od koleżanki. Ostatecznie okazało się, że sauna wcale nie była mi tak niezbędna, jak myślałam. Użyłam jej może trzy razy.

Nie potrzebowałam dużo bodźców, by odpalić zakupowy głód. Wystarczył krótki impuls, żebym włączyła w swojej głowie przycisk „chcę to mieć”

Jak tłumaczyłaś sobie wydawanie takich kwot?

Mówiłam sobie, że przecież ciężko pracuję, więc mi się należy. Skoro wszystko spłacam, to jest w porządku. Pracuję na etacie, dostaję wypłatę, więc co z tego, że co miesiąc biorę pożyczki? Przecież pieniądze jakoś się znajdą, jest ciągłość, „jakoś to będzie”. Poza tym, dlaczego mam być gorsza? Dlaczego inni mogą kupować, a ja nie?

To właśnie przekonanie, że brak jakiejś rzeczy czyni mnie gorszą, było moim największym motorem napędowym. A gdy pojawiała się chwila refleksji, mówiłam sobie: „Życie jest krótkie, można zaszaleć”. I zwalniałam blokadę. Nawet jeśli na początku miesiąca zostawało mi sto złotych, to wierzyłam, że jakoś sobie poradzę.

Jak oceniasz rolę mediów społecznościowych w tym uzależnieniu?

Miały ogromny wpływ, bo miałam krótki lont. Wystarczyło jedno zdjęcie na Instagramie czy reklama na TikToku, żebym zaczęła pragnąć kolejnej rzeczy. Nawet jeśli w głębi duszy wiedziałam, że to tylko chwyt marketingowy, nie potrafiłam się powstrzymać. Nie potrzebowałam dużo bodźców, by odpalić zakupowy głód. Wystarczył krótki impuls, żebym włączyła w swojej głowie przycisk „chcę to mieć”.

W mediach społecznościowe popularny jest żartobliwy też trend w stylu: „Wydaję całą wypłatę w jeden dzień, ale warto, bo upoluję fantastyczne rzeczy na wyprzedaży”. On pomaga uzależnionym w racjonalizacji zakupów?

Na początku terapii, kiedy zaczęłam dostrzegać, jak wielki to problem, takie treści mnie irytowały. Miałam poczucie, że muszę naprawić świat i uświadamiać ludzi, że to nie jest zabawne. To szkodliwe, bo osoby realnie uzależnione zostają z tym same. Kiedy faktycznie masz 100 zł do końca miesiąca, wtedy nikt obok ciebie się nie śmieje.

W mediach społecznościowych pojawia się także inny problem – promowanie życia, które w rzeczywistości jest mało realne. Te poranki zaczynające się jogą, wyjściem z przyjaciółkami i jazdą Lamborghini po kawę, bez miejsca na pracę i obowiązki. To kreuje nierealne standardy. Ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy, że to wyreżyserowane, zaczynają czuć kompleksy. W prawdziwym życiu normalne jest, że pracuje się na etacie i nie każdego dnia można pozwolić sobie na jedzenie na mieście.

Podobnie działa marketing w branży kosmetycznej. Nowe kolekcje wypuszczane są w takim tempie, że zanim zużyjesz jeden produkt, na półkach pojawia się już kilka innych. To wcale jednak nie znaczy, że „trzeba od razu biec do drogerii”. W teorii nie musisz kupować wszystkiego, ale presja, by nadążać, jest ogromna.

Agnieszka Witkowska / Emilia Wilgosz-Peter,

Jak zaczęłaś finansować swoje zakupy, gdy zabrakło pieniędzy?

Na początku korzystałam wyłącznie z wypłaty. Kiedy jednak pieniądze zaczęły kończyć się za szybko, pojawiły się chwilówki. Najpierw brałam je z myślą, że muszę za coś żyć albo coś opłacić, ale prawda była inna. Większość tych pieniędzy szła na zakupy. To było błędne koło. W początkowej fazie spłacałam je regularnie. Brałam tysiąc złotych, spłacałam, potem brałam kolejne. Spłacałam jedną pożyczkę tylko po to, by zaraz wziąć kolejną. Kwoty rosły, bo przestawały mi wystarczać. Musiałam kupować jeszcze więcej, a długi się piętrzyły. W pewnym momencie zadłużyłam się we wszystkich możliwych instytucjach oferujących chwilówki.

Co się działo, kiedy nie mogłaś kupić czegoś, co wpadło ci w oko?

Kończył mi się świat. Na początku nie dopuszczałam do takich sytuacji. Od razu brałam chwilówki, by zaspokoić głód. Niestety wszystkie portale oferujące pożyczki pozabankowe szczycą się tym – dla mnie to była wtedy zaleta, ale teraz widzę, że to ogromna wada – że pieniądze pojawiają się na koncie już kilka minut po złożeniu wniosku. Dopiero gdy skończyły mi się możliwości pożyczek, zaczęłam robić „window shopping”. Chodziłam do galerii handlowej i przeglądałam rzeczy, których nie mogłam kupić. Czułam się jak dziecko, któremu pokazano cukierek i go zabrano. Euforię zastępowała frustracja, smutek, złość. Chciałam tylko położyć się w łóżku i płakać.

Lubiłaś rzeczy, które kupowałaś?

Z perfumami to jest ciekawa historia. Kiedyś je uwielbiałam, zwłaszcza te niszowe zapachy. Jeśli ktoś pochwalił mój zapach, automatycznie ten stawał się moim ulubionym. Teraz powrót do tamtych zapachów wywołuje we mnie odrzucenie, bo kojarzą mi się z czasami czynnego nałogu.

Jeśli chodzi o kosmetyki, starałam się wmawiać sobie, że są świetne. Robiłam pełny makijaż produktami, które kupiłam danego dnia, stawałam przed lustrem i przez chwilę czułam ekscytację. Po kilku minutach patrzyłam na siebie ponownie i myślałam: „To wcale nie wygląda dobrze”. Włączał się krytyk w głowie: „Jesteś idiotką, wydałaś 200 zł na podkład, który niczego nie zmienia. Jutro musisz kupić inny”. Ostatecznie większość kosmetyków używałam raz czy dwa, a potem odkładałam je w kąt, bo już za rogiem czekał kolejny produkt, który w teorii miał być lepszy.

Siedząc na zajęciach, nie byłam w stanie skupić się na nich, bo świadomość, że perfumeria jest tak blisko, była zbyt kusząca

Czułaś wtedy, że zakupy były bardziej ekscytujące niż spotkania z ludźmi?

Oczywiście! Zakupy dawały mi taki rodzaj euforii, że nic innego nie mogło się z tym równać. Zdarzało się, że odwoływałam spotkania z przyjaciółmi albo zamiast wrócić po pracy do domu, godzinami spacerowałam po galeriach handlowych. I nawet gdyby doszło do spotkania z kimś, to i tak bym się na tym nie skupiła. W głowie miałam tylko zakupy, nowe kosmetyki, promocje. Niestety mocno ucierpiały na tym moje relacje. Niektóre osoby straciłam, myślę, że bezpowrotnie. Nie mówiłam nikomu, dlaczego wciąż odwołuję spotkania. Wymyślałam wymówki: choroba, złe samopoczucie, pilne sprawy. Nie przyznałam się, że powodem były zakupy.

Przez czynne uzależnienie nie skończyłam też kursu na prawo jazdy. Zapisałam się, ale zajęcia teoretyczne odbywały się w budynku blisko jednej z moich ulubionych perfumerii niszowych. Byłam na trzech czy czterech wykładach, ale nigdy nie dotrwałam do końca. Siedząc na zajęciach, nie byłam w stanie skupić się na nich, bo świadomość, że perfumeria jest tak blisko, była zbyt kusząca. Wychodziłam, bo w głowie krążyły mi myśli: „A może przyszły jakieś nowości? Może jest promocja?”. Ostatecznie całkowicie odpuściłam teorię i nigdy nie przystąpiłam do praktyki.

Kiedy przyszły pierwsze wyrzuty sumienia?

Początkowo je zagłuszałam, korzystając z mechanizmu racjonalizacji. Pierwsze wyrzuty sumienia nie dotyczyły finansów, tylko relacji, które zaniedbywałam. Pamiętam, jak nie przyszłam na kolejne umówione spotkanie z moim młodszym bratem. On czekał na mnie prawie cały dzień, a ja pojechałam na zakupy. Wysłałam mu wiadomość pięć minut przed spotkaniem, że coś mi wypadło, choć od początku wiedziałam, że się nie zjawię.

W kwestii pieniędzy długo miałam przekonanie, że wszystko mam pod kontrolą. Kiedy miałam zbyt wiele zaciągniętych chwilówek, szłam do banku po kredyt konsolidacyjny. Bank mi go udzielał, czasem nawet z dodatkową gotówką. Spłacałam długi i znów miałam „czyste konto”, które pozwalało mi na zaciąganie kolejnych zobowiązań. W końcu z jednej konsolidacji zrobiły się cztery. Potem przyszła inflacja, raty kredytów wzrosły, a ja zrozumiałam, że po opłaceniu mieszkania i części zobowiązań nie zostaje mi nic. Wtedy zapaliło mi się czerwone światło, ale nie w kontekście tego, że jestem chora. Bałam się jedynie, że za chwilę nie będę miała za co kupować.

Czy ktoś wprost zasugerował ci, że możesz mieć problem?

Doradczyni w jednym z banków, do której dzwoniłam z kolejną prośbą o pożyczkę gotówkową. W pewnym momencie zapytała mnie, czy nie jestem zakupoholiczką. Ta uwaga tak mnie wk***iła, że od razu odpowiedziałam: „Absolutnie nie! Przecież ja mam wszystko pod kontrolą”. W rzeczywistości nie kontrolowałam niczego, ale potraktowałam jej pytanie jak atak. Pomyślałam, że to „głupia baba” i kto jak kto, ale ona nie będzie mi mówić, kim jestem. Mechanizm wyparcia zadziałał perfekcyjnie. Ani przez moment nie zastanowiłam się nad jej słowami. Dziś wiem, że chciała dobrze, ale wtedy byłam już zbyt głęboko w uzależnieniu, by to zrozumieć.

Pierwsze tygodnie były dramatyczne. Podczas głodów byłam okropna, wredna, nieznośna, zamykałam się w pokoju i płakałam

Kiedy nastąpił punkt zwrotny?

Nigdy o tym nie mówiłam, bo to dla mnie najtrudniejszy moment w całym uzależnieniu, moment, który skrzywdził mojego ówczesnego chłopaka. Moje zadłużenie wzrosło do tego stopnia, że nie wiedziałam, co robić. Wiedziałam jednak, że mój chłopak trzyma w szafce kopertę z gotówką. Planowałam spłacić wszystkie zobowiązania i wziąć kolejny kredyt, by zwrócić pieniądze do koperty. Połowę tej gotówki jednak wydałam na zakupy. Wmawiałam sobie, że spłacę wszystko, kiedy dostanę premię. Zawsze miałam jakąś wymówkę, by pójść na zakupy. Natomiast nie wpadłam na to, że mój chłopak może zajrzeć do tej koperty wcześniej. Pewnego dnia wrócił do domu z pieniędzmi, które chciał schować, i odkrył pustkę. Wiedziałam, że nie ma odwrotu. Byłam już tak znerwicowana, że na jego pytanie wpadłam w histerię i przyznałam się do wszystkiego.

Spodziewałam się, że mnie zostawi, ale zamiast tego powiedział: „Zuza, ty jesteś chora, jesteś uzależniona, ciebie trzeba leczyć”. Te słowa były dla mnie przełomowe. Poczułam ogromny wstyd, ale i ulgę, że ktoś wie, co się ze mną dzieje, i nie jestem w tym sama. Mój były już chłopak jest pracownikiem socjalnym, zna mechanizmy uzależnień. Dzięki temu zamiast mnie odrzucić, postanowił działać. Wspólnie szukaliśmy ośrodka terapii i udało mi się zapisać do Wojewódzkiego Ośrodka Terapii Uzależnień w Gdańsku.

Jesteś cały czas w terapii, tak?

Obecnie ukończyłam trzeci etap terapii grupowej i czekam na czwarty. Przed nim muszę jeszcze dokończyć terapię indywidualną. Cały czas jestem w procesie, który zmienia moje życie o 180 stopni. Mogę śmiało powiedzieć, że terapia uratowała mi życie. Stopniowo przygotowuję się na moment, kiedy będę musiała poradzić sobie bez niej. Coraz bardziej oswajam się z tą myślą i czuję się pewniejsza. Teraz jednak cieszę się, że jestem w procesie i staram się nie osiadać na laurach.

Z czym było ci najtrudniej sobie poradzić, gdy zaczęłaś leczenie?

Największym wyzwaniem były głody. Zaraz po tym, jak mój były chłopak dowiedział się o wszystkim, wprowadził bardzo radykalne zmiany. Odebrał mi kartę do bankomatu, kazał usunąć aplikację bankową i wydzielał mi 5 zł dziennie. Dla kogoś, kto był w stanie wydać 1500 zł dziennie, to było jak upadek z ogromnej wysokości na beton. Pierwsze tygodnie były dramatyczne. Podczas głodów byłam okropna, wredna, nieznośna, zamykałam się w pokoju i płakałam. Teraz z perspektywy czasu widzę, jak ogromną pracę musiałam wykonać, by dojść do miejsca, w którym jestem. Dopiero terapia pokazała mi, że życie nie polega na ciągłym porównywaniu się, a prawdziwa wartość nie zależy od tego, co posiadam.

Co dzieje się w głowie osoby, która zmaga się z głodem zakupowym?

Głód zakupowy to wrzeszczący głos w twojej głowie, którego nie potrafisz uciszyć. To natłok myśli, napięcie, które trudno opisać. Kiedy próbowałam od niego odwrócić uwagę i na przykład czytać książkę, nie mogłam się skupić. Na początku bardzo trudno było mi sobie z nim poradzić. Ratowało mnie spanie, bo wtedy nie musiałam myśleć. Później, gdy łapały mnie głody, rozmawiałam o nich z moim byłym chłopakiem. Ważne jest, by nie kisić tego w sobie. Rozmowa była dla mnie wentylem. Mówiłam o tym, jak się czuję, a on pozwalał mi na to, bym krzyczała, gdy tego potrzebowałam. To pomagało najbardziej.

Teraz jestem w stanie przewidzieć sytuacje, w których głód może nadejść. Staram się temu zapobiegać. Dawno nie miałam typowego głodu, choć czasem zdarzają się „głodziki”. To takie momenty, gdy zawieszam wzrok na czymś w drogerii i czuję, że muszę się pilnować. Wtedy próbuję odwrócić uwagę albo obrzydzić sobie dany produkt. Powtarzam sobie, że on na pewno podkreśli mi pory albo suche skórki. Takie podejście naprawdę działa.

Co wyzwala głód zakupowy?

Może to być wszystko: reklama, stres, czyjś krzywy uśmiech czy obca kobieta, obok której przejdziesz i uznasz, że ładnie pachnie i chcesz takie perfumy. Jeśli czujesz, że nie potrafisz poradzić sobie z emocjami inaczej niż przez zakupy, to sygnał, że coś jest nie tak. Wyzwalaczem może być każdy impuls duży lub mały. Warto nauczyć się rozpoznawać te momenty i szukać innych sposobów na regulowanie emocji.

Jak radzić sobie w sklepach, które pełne są pokus?

Lista zakupów to podstawa. Kieruję się tym, co na niej zapisane. Jeżeli coś wpadnie nam w oko, zapisujmy to na liście „chciejstw” i poczekajmy tydzień. Po tym czasie będziemy wiedzieć, czy to faktycznie nam się przyda. W ten sposób uniknie się decyzji podejmowanych pod wpływem emocji. Ważne jest, by odróżnić chęć posiadania od rzeczywistej potrzeby. Ważne też, by nie bać się mówić głośno o swoich problemach i prosić o pomoc.

Jak unikać pułapek w Black Friday, kiedy jesteśmy atakowani informacjami o promocjach z każdej strony?

Jeśli ktoś ma problem z zakupoholizmem, lepiej by w tym okresie unikał internetu i mediów społecznościowych, które są pełne reklam. Pamiętajmy, że niczego nie musimy kupować, by być wystarczającym.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?