Zamiast zapewnić Anicie bezpieczną aborcję, lekarze zamknęli ją w izolatce. „Czułam się jak inkubator”

Anita na późnym etapie ciąży dowiedziała się o poważnych wadach płodu. Wcześniej lekarze Centralnego Szpitala Klinicznego w Łodzi zwodzili ją, twierdząc, że problem jest niewielki i urodzi zdrowe dziecko. Gdy zaczęła rozważać przerwanie ciąży, lekarze zamknęli ją w izolatce na oddziale psychiatrycznym. „To, co wydarzyło się w łódzkim szpitalu, jest skandalem nawet w obliczu restrykcyjnych przepisów” – ocenia posłanka Dorota Łoboda z KO.
„Miałam urodzić chore dziecko i oddać je do badań”
Historię pani Anity, kobiety, którą lekarze Centralnego Szpitala Klinicznego w Łodzi zwodzili w kwestii stanu jej ciąży i zamknęli w szpitalu psychiatrycznym, opisuje „Gazeta Wyborcza”. Pani Anita była mamą 3-letniego Krzysia, gdy dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży. Na kontrolnym badaniu „połówkowym”, w okolicach 20. tygodnia ciąży, dowiedziała się, że to będzie chłopiec. Usłyszała również coś niepokojącego. Dr hab n. med. Hanna Moczulska, kierowniczka Poradni Genetyki Klinicznej w łódzkim Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego, powiedziała, że „maluszek ma lekko wygiętą kość udową”. Lekarka podejrzewała achondroplazję, czyli niskorosłość, dlatego zleciła amniopunkcję, żeby potwierdzić bądź wykluczyć wadę genetyczną. Kiedy przyszły wyniki, dr Moczulska zadzwoniła do pani Anity i uspokoiła, że „wszystko jest w porządku”.
„Powiedziała, że dziecko ma wprawdzie plastyczne kości, ale to nie powód do obaw. Stwierdziła, że 'taka jego uroda'” – opowiada kobieta w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
W dokumentacji lekarka zapisała: „wyniki badania aCGH i genu FGFR3 prawidłowe”, „nie stwierdzono niezrównoważenia patogenu”, wykluczając tym samym achondroplazję i opóźnienia w rozwoju intelektualnym dziecka. W opisie wyniku kontrolnego USG w 28. tygodniu ciąży lekarka napisała: „skrócone i wygięte kości udowe, pozostałe w zakresie normy”, ale nadal zapewniała pacjentkę, że nie ma się czym martwić. Chwilę później wyniki badania DNA potwierdziły obecność patogenu odpowiedzialnego za rozwój dysplazji kostnej i wrodzonej łamliwości kości. Wtedy również prof. Moczulska twierdziła, że „nie jest tragicznie”, że „to wada w najlżejszej postaci” i „Felek [takie imię rodzice wybrali dla drugiego syna – przyp. red.] będzie normalnie chodził do przedszkola, potem do szkoły”.
Na kolejne kontrolne USG pani Anita poszła do prywatnej ginekolożki, dr Susan Afshari-Stasiak. Lekarka zasygnalizowała problem małowodzia, a kilka godzin później zaleciła, by kobieta pojechała do szpitala. Tym razem pani Anita zgłosiła się do Pabianic, bo w łódzkiej placówce nie było miejsca. Pabianiccy lekarze wykluczyli małowodzie, potwierdzili wadę u dziecka, ale jednocześnie zapewnili, że wszystko jest w porządku, Felek dobrze się rozwija i wypuścili kobietę do domu. Rano otrzymała jednak telefon ze szpitala w Łodzi, żeby stawiła się na KTG. „To był 34. tydzień. Cały czas byłam w bańce, że to niegroźna wada” – wspomina pani Anita. Badanie USG wykonywał jej prof. dr hab. n. med. Piotr Sieroszewski, prezes Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników i kierownik Kliniki Medycyny Płodu i Ginekologii UM w Łodzi. Lekarzowi towarzyszyli studenci, którzy w trakcie badania obrazowego zaczęli wskazywać na poważniejsze wady.
„To dzięki studentom, a nie lekarzom, uświadomiłam sobie, że to nie jest jakaś tam drobna wada. Mój Felek jest poważnie chory” – mówi „Gazecie Wyborczej” pani Anita.
Po badaniu została odesłana do sali, którą dzieliła z ciężarną, spodziewającą się zdrowego dziecka. „Musiałam przeżywać swój dramat w ciszy” – wspomina. Ciężką wadę płodu kolejnego dnia potwierdziła specjalistka pediatrii od chorób kości. Uświadomiła panią Anitę, że dziecko może nie przeżyć porodu, a także zaznaczyła, że wady były widoczne w badaniach już od 20. tygodnia ciąży.
Czekający w domu trzyletni syn pani Anity martwił się, że jak mam wróci ze szpitala z chorym braciszkiem, to nie będzie mieć dla niego czasu. Rodzina kobiety zaczęła szukać pomocy wśród organizacji proaborcyjnych.
„Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że mamy jeszcze jedną możliwość, o której w szpitalu nikt nie wspominał. Możemy oszczędzić Felkowi bólu, nie wydając go na świat” – mówi pani Anita.
Kiedy Anita powiedziała lekarzom, że rozważa aborcję, ich nastawienie zmieniło się diametralnie – do tego stopnia, że gdy poprosiła o konsultację z psychologiem, trafiła na oddział psychiatryczny CKD. Dyżurującej specjalistce psychiatrii kobieta powiedziała, że nie wie, co ma zrobić, że „czuje się jak inkubator i jest już zmęczona natłokiem sprzecznych informacji”. Kolejnego dnia pani Anita dowiedziała się, że musi zostać na Oddziale Diagnostyczno-Obserwacyjnym, a lekarze nie pozwolili wypisać się jej na własne żądanie. W dokumentacji medycznej zostało odnotowane, że psychiatrzy podjęli tę decyzję w porozumieniu z prof. Sieroszewskim, ze względu na „pogarszający się stan psychiczny pacjentki”.
Lekarze zamknęli ją w izolatce
Pani Anita została zamknięta w izolatce, pomieszczeniu 2 na 2 metry, bez klamek i gniazdek. Personel zabrał jej pasek od szlafroka i torebkę, kable do telefonu, a nawet witaminy ciążowe. Chciano zabrać jej również telefon, ale na skutek stanowczej reakcji męża, pozwolono kobiecie go zatrzymać. Pani Anita, będąc w drugim trymestrze ciąży, musiała machać do kamery, by wyjść do toalety. Spędziła tam trzy dni, od soboty do poniedziałku. Z krótką przerwą w niedzielę, kiedy przewieźli ją na ginekologię na badania KTG i USG.
„Cały czas mnie pilnowali, czy nie powieszę się na kablu od maszyny” – wspomina pani Anita.
Pani Anita została wypisana ze szpitala psychiatrycznego dzięki interwencjom organizacji kobiecych. Po powrocie z oddziału psychiatrycznego została poddana kolejnym badaniom i zwołano dwa konsylia, na których miały zapaść decyzje dotyczące dalszego postępowania z ciążą.
Pani Anita złożyła podanie o aborcję, konsylium psychiatryczne uznało, że „istnieją przesłanki do terminacji ciąży”. Profesor Sieroszewski zareagował złością na jej podanie, twierdząc, że „nie jest mordercą”. Mimo to jej wniosek został zaakceptowany. Prezes Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników zaproponował „zakończenie ciąży” przez cesarskie cięcie, a następnie zrzeczenie się praw rodzicielskich i oddanie noworodka do opieki i badań „wykwalifikowanym organom państwowym”. Kobieta była przerażona tym, co usłyszała i postanowiła jak najszybciej opuścić szpital.
Po wyjściu ze szpitala pani Anita wraz z mężem Maciejem – mając pewność, że ich dziecko czeka życie w cierpieniu, bólu i pod respiratorami – podjęli decyzję o aborcji. Stwierdzili, że „chcą oszczędzić Felkowi cierpienia”, martwili się też o swojego trzyletniego syna Krzysia, który „stałby się ofiarą tej sytuacji”. Kiedy poinformowała o tym lekarzy, ci zażądali od niej więcej badań.
Podczas konsultacji lekarskich specjaliści przedstawiali sprzeczne informacje. Jedni twierdzili, że wada jest poważna, podczas gdy inni utrzymywali, że rokowania są niejasne i więcej będzie wiadomo dopiero po narodzinach. Gdy pani Anita nie uzyskała jednoznacznego wsparcia w decyzji o przerwaniu ciąży, a jej stan psychiczny był ignorowany, zdecydowała się na konsultację u niezależnego genetyka, który nie miał wątpliwości, że po porodzie dziecko będzie poważnie niepełnosprawne, prawdopodobnie skazane na respirator.
Ostatecznie pani Anita zdecydowała się na wyjazd do Oleśnicy, gdzie przerwano jej ciążę, stosując tzw. asystolię płodu, czyli podanie dosercowo zastrzyku zatrzymującego serce i następujące po nim martwe urodzenie. Pani Anita rodziła przez 6 godzin, bez początkowego wsparcia lekarzy. Pomoc i zrozumienie okazała jej jedynie położna.
„Lekarze zrobili się dla mnie mili, dopiero gdy zobaczyli Felka” – mówi pani Anita.
„Potraktowano ją skandalicznie”
Po tych traumatycznych wydarzeniach pani Anita zgłosiła się na terapię. W sprawie jej przymusowego zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym toczy się proces. Pełnomocniczka kobiety zapowiada kolejny w sprawie odmowy wykonania aborcji zgodnie z ustawą.
Historią pani Anity są zbulwersowane polityczki z koalicji rządzącej. Magdalena Biejat, wicemarszałkini Senatu, kandydatka Nowej Lewicy na prezydentkę do sprawy odniosła się w mediach społecznościowych.
„Pani Anita z Łódzkiego została potraktowana w sposób skandaliczny. Zamiast zapewnić jej bezpieczną aborcję, zamknięto ją w izolatce. Prawo aborcyjne w Polsce musi zostać złagodzone, klauzula sumienia trafić do kosza, a lekarze wreszcie zacząć traktowa pacjentki JAK LUDZI” – napisała Biejat.
Głos zabrała także Dorota Łoboda, posłanka KO, przewodnicząca komisji ds. projektów aborcyjnych. Na łamach „Gazety Wyborczej” przyznała, że „to, co wydarzyło się w łódzkim szpitalu, jest skandalem nawet w obliczu restrykcyjnych przepisów”.
„W tym przypadku lekarze zlekceważyli prawo i wytyczne Ministerstwa Zdrowia, które podkreślały, że przesłanka z powodu zagrożenia zdrowia psychicznego jest równoważna z zagrożeniem dla zdrowia fizycznego. Pokazali, że nie stoją po stronie kobiety” – podkreśla Dorota Łoboda.
Zobacz także
Polecamy

Otworzyły w Warszawie przychodnię aborcyjną. „To, czego nie chcą nam dać, bierzemy sobie same”

Zapadł wyrok ws. lekarzy po śmierci 30-letniej Izabeli z Pszczyny. „Zlekceważyli podstawowe przepisy”

896 aborcji w 2024 roku. Kolektyw Legalna Aborcja przekazał dane zebrane przez NFZ

W ósmym miesiącu ciąży mieszkała w namiocie w miejskim parku. Nie chciała rozdzielać się z mężem
się ten artykuł?