Przejdź do treści

Bartłomiej Nowosielski: „Nikt nie mówił 'chory na otyłość’, tylko: spaślak, tłuścioch, gruby”

Bartłomiej Nowosielski, aktor, ambasador kampanii "Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości"
Bartłomiej Nowosielski szczerze opowiada o otyłości, która nie jest brakiem silnej woli, tylko chorobą / Zdjęcie: Materiały kampanii "Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości"
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Czytałem o sobie, że „tak wyglądam, bo się nie ruszam”, że „wpieprzam jak tucznik”, że „wystarczy mniej żreć”. A przecież choroba otyłościowa to znacznie więcej niż tylko jedzenie i ruch. Ocenianie ludzi przez pryzmat tylko tych dwóch aspektów jest bardzo krzywdzące – mówi Bartłomiej Nowosielski, aktor i ambasador kampanii „Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości”. Dziś pomaga innym zrozumieć, że otyłość wymaga kompleksowego leczenia, nie wstydu, i że każdy krok w stronę zdrowienia ma znaczenie, nawet jeśli nie widać go gołym okiem.

 

Marta Dragan: Nowa edycja kampanii „Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości”, której jesteś ambasadorem, odbywa się pod hasłem „Słuchaj serca. Lecz otyłość”. Kiedy ty wsłuchałeś się w sygnały wysyłane przez organizm?

Bartłomiej Nowosielski: Serce w tym haśle jest dla mnie metaforą miłości. I ja z miłości, również do siebie, postanowiłem leczyć otyłość. Wszystko zaczęło się od diagnozy bezdechu sennego. Moja żona przez przypadek odkryła, że w czasie snu z dość dużą częstotliwością potrafię zawieszać oddech. Ja natomiast rano budziłem się z poczuciem, że śpię książkowo i wszystko jest w porządku. Kiedy Ewelina, wyraźnie zmartwiona, powiedziała, że czasami przez minutę nie mogę złapać oddechu i ona nie wie, co w takiej sytuacji ma robić, postanowiłem zgłosić się do kliniki snu w Łodzi. Od lekarza usłyszałem, że bezdech senny jest w moim przypadku bezpośrednim powikłaniem choroby otyłościowej i jeżeli nic z tym nie zrobię, to moje życie może diametralnie ulec skróceniu. Powiedział wprost: „bez leczenia to mogą być jakieś 3 lata życia”. To był dla mnie moment otrzeźwienia. Pomyślałem o żonie, o córkach, o tym, że mam dla kogo żyć, i od razu poddałem się leczeniu. Dzięki temu wiem i podkreślam, że nie jesteśmy w tym sami, a niewiedza nie może nam stawać na drodze ku zdrowieniu. Jeśli nie wiemy, do jakiego lekarza się udać, to na stronie kampanii “Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości” dostępna jest lista ośrodków, gdzie wskazani są specjaliści zajmujący się tą chorobą.

Jakie uczucia towarzyszyły ci, kiedy konfrontowałeś się z diagnozą choroby otyłościowej? Była dla ciebie zaskoczeniem?

Wiesz, patrzyłem w lustro i widziałem, że coś niepokojącego się dzieje z moim ciałem. Wtedy jednak nie potrafiłem tego nazwać. Wiedziałem, że wyglądam inaczej niż moi koledzy, że szybciej się męczę, że nie jestem tak sprawny. Czułem, że coś jest nie tak, ale nie miałem pojęcia, że to może być choroba. Nie słyszałem, by ktoś mówił „chory na otyłość”, padały tylko takie określenia jak: „gruby”, „tłuścioch”, „spaślak”.

Później zauważałem, że w przeciwieństwie do żony nie jestem w stanie przejść dłuższego dystansu bez zadyszki, że stawy też odmawiają posłuszeństwa, ale bagatelizowałem te objawy, bo nie miałem tej świadomości, którą mam dziś. Dopiero kiedy ktoś powiedział mi wprost: „to jest choroba, choroba otyłościowa”, zacząłem traktować swój problem zdrowotny na serio. Nie jako wstydliwą cechę wyglądu, tylko jako coś, co trzeba leczyć.

Czy uważasz, że społeczeństwo rozumie dziś, czym naprawdę jest otyłość, czy nadal dominuje podejście, że „to kwestia słabej woli”?

Osoby chore na otyłość często są postrzegane w mocno szufladkujący sposób, że są apatyczne, leniwe, zaniedbane. Czytałem o sobie, że „tak wyglądam, bo się nie ruszam”, że „wpieprzam jak tucznik”, że „wystarczy mniej żreć”. A przecież choroba otyłościowa to znacznie więcej niż tylko jedzenie i ruch. Ocenianie ludzi przez pryzmat tylko tych dwóch aspektów jest bardzo krzywdzące.

Kiedy opublikowałem filmik  w ramach kampanii „Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości”, to pojawił się na mój temat taki komentarz: „Jak ten spaślak ma się wypowiadać na temat choroby otyłościowej, skoro nic się u niego nie zmienia?”. Pewnie wyobrażenie tej osoby było takie, że jak edukuję w zakresie otyłości, to powinienem pokazać natychmiastowy efekt, czyli utratę 50 albo nawet 60 kg. Autorowi tych złośliwości nie przyszło do głowy, że mogę mieć nawrót choroby otyłościowej. Bo otyłość to choroba przewlekła, z której nigdy się w pełni nie wyleczymy i która zawsze będzie nam towarzyszyła, ale możemy ją opanować, doprowadzić do remisji.

Robert Kudelski ambasadorem kampanii "Porozmawiajmy szczerze o otyłości"

Te uproszczenia bywają nie tylko raniące, ale też całkowicie mijają się z rzeczywistością. Ruch towarzyszy ci od zawsze: taniec, koszykówka, aktywność sceniczna. Jak odbierasz te komentarze, prowadząc tak aktywny tryb życia?

Uważam, że brak wiedzy bardzo zawęża sposób myślenia, stąd takie zero-jedynkowe podejście. Aktywność jest wkalkulowana w mój zawód. Aktor musi być sprawny fizycznie, bo liczba godzin spędzanych na scenie, choreografie, spektakle muzyczne, w których śpiewam i tańczę – to wszystko wymaga bycia w formie. Nie da się tego udawać.

Koszykówka dziś już raczej rekreacyjnie – czasem pójdę sobie porzucać do kosza, ale coraz częściej przerzucam się na rower i basen. Na niektóre aktywności często brakuje czasu, bo plan zdjęciowy potrafi trwać dwanaście godzin, w teatrze próby, potem spektakle. I owszem, ktoś może powiedzieć, że „da się to pogodzić”, ale nie zawsze się da. I chociaż trudno w środku dnia zdjęciowego powiedzieć: „Przepraszam, teraz muszę zjeść posiłek o konkretnej godzinie, bo mój plan żywieniowy tego wymaga”, a czasami jest to po prostu niemożliwe, to nie znaczy, że nie mam potrzeby dbania o ciało, o zdrowie i nie podejmuję żadnych działań. Ten imperatyw we mnie jest, bo wiem, że aktywność fizyczna to nieodłączny element leczenia choroby otyłościowej. I że bez niej nie da się pójść dalej.

Jak reagujesz na krytyczne komentarze dotyczące wyglądu lub masy ciała, zwłaszcza te, które pojawiają się w przestrzeni publicznej czy w internecie?

Bardzo różnie. W mediach społecznościowych publikujemy wraz z żoną nagrania, na których się wygłupiamy, tańczymy albo pokazujemy, jakie mamy relacje w rodzinie. Czasami towarzyszy nam jeszcze młodsza córka. Dajemy ludziom tyle, ile mamy ochotę uszczknąć z naszego prywatnego życia. I pod jednym z naszych rodzinnych nagrań pewna pani napisała: „Nie lubię ich, szczególnie tej pani. Wszędzie się wciskają”. Odpisałem jej, że jest mi bardzo przykro, ale nie dam rady się wszędzie wcisnąć, bo jestem za duży, i życzę jej więcej słońca, najlepiej w górach, bo pani miała zdjęcie na tle gór.

Zauważyłem jednak pewną prawidłowość: im bardziej nasza rodzina staje się medialna, tym mniej osób zwraca uwagę na mój wygląd. On schodzi na dalszy plan. Niektórzy wręcz nie wyobrażają sobie, żebym mógł wyglądać inaczej, ale zdarzają się też takie osoby, które permanentnie będą pisały o mnie źle. Zawsze zastanawia mnie, po co to robią, po co tracą swój czas, żeby atakować innych.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Jak na przestrzeni lat wyglądała twoja relacja z ciałem?

Ona zmieniała się w zależności od etapu życia, na jakim byłem. W podstawówce – zwłaszcza między czwartą a siódmą klasą – problem z akceptacją własnego wyglądu był dość silny. Pod względem budowy ciała wyglądałem inaczej niż koledzy, ale co ciekawe – nikt mi tego nie wytykał. I nie chodziło tu o jakieś specjalne układy czy taryfę ulgową. Po prostu miałem świetne relacje z rówieśnikami. Byłem bardzo dobrym uczniem, miałem same piątki i szóstki, więc koledzy trzymali ze mną, bo wiedzieli, że jak trzeba, to Bartek pomoże na klasówce. Nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, że „kupowałem” sobie znajomości, ale myślę, że to był jeden z elementów tej układanki.

Później, w okolicach ósmej klasy, nagle zrobiłem się wyższy o jakieś 14, może nawet 18 centymetrów. Zacząłem trenować koszykówkę i to miało duży wpływ na moją samoocenę. W pełni akceptowałem to, jak wyglądam. Kiedy patrzę dziś na zdjęcia z tamtego czasu, widzę, że miałem nadwagę, ale to nie była jeszcze choroba. To nie była otyłość w takim sensie, w jakim doświadczam jej obecnie.

Na studiach miałem wokół siebie mnóstwo znajomych i naprawdę nikt nigdy nie sprawił, że przez masę ciała mogłem poczuć się gorszy. Ale przyszedł taki moment, że to nie spojrzenia innych, ale moje ciało dawało mi znać, że coś jest nie tak. Problemy ze stawami, z kolanami, szybkie męczenie się… To były pierwsze sygnały, że to już nie tylko kwestia wyglądu, ale coś poważniejszego.

Nie jestem już na etapie tłumaczenia się z masy mojego ciała, bo choroba otyłościowa jest zdecydowanie bardziej złożona, niż liczby, które dla wielu osób w przestrzeni publicznej są triggerem do hejtu: „o, mówił, że schudnie, a nie schudł”, „ciągle gada, a efektów nie widać”. Tylko że to nie o to chodzi

Co może wymagać leczenia, któremu zresztą się poddałeś. Masz za sobą dwa zabiegi bariatryczne. Na jakim etapie zdrowienia jesteś obecnie?

Zabiegi bariatryczne nie są złotym środkiem. W każdym procesie leczenia, zwłaszcza choroby otyłościowej, decyzje trzeba podejmować wspólnie z lekarzem specjalistą. W moim przypadku pierwszym krokiem było tzw. balonikowanie żołądka. Efekt był bardzo zauważalny – w krótkim czasie straciłem sporo kilogramów. Masa ciała niestety wróciła, może nie do punktu wyjścia, ale jednak. I to też jest coś, o czym trzeba mówić głośno – bo nawroty się zdarzają i wynikają z wielu czynników. Drugi zabieg polegał na endoskopowym zmniejszeniu żołądka, tzw. „fastrygowaniu”, czyli zszywaniu wnętrza żołądka, by ograniczyć jego pojemność. Efekt był znacznie mniej spektakularny. Trudno powiedzieć dlaczego, może organizm zareagował inaczej…

Dziś znowu jestem w momencie nawrotu choroby otyłościowej. Wznowiłem leczenie, ale nie jestem już na etapie tłumaczenia się z masy mojego ciała, bo choroba otyłościowa jest zdecydowanie bardziej złożona, niż liczby, które bywają też często punktem zapalnym. Dla wielu osób w przestrzeni publicznej są triggerem do hejtu: „o, mówił, że schudnie, a nie schudł”, „ciągle gada, a efektów nie widać”. Tylko że to nie o to chodzi. Nie jestem na etapie tłumaczenia się osobom, które – z powodu niewiedzy i ignorancji – wolą oceniać niż zrozumieć. Zmierzam w kierunku zdrowienia i nawet jeśli to są małe kroki, których na zewnątrz może nie widać, to ja wiem, że je stawiam.

Mam 46 lat, dwie dorastające córki i chciałbym kiedyś móc odprowadzić je do ołtarza. Odebrać telefon od którejś z nich z pytaniem: „tato, zostaniesz z wnukiem?”, i odpowiedzieć z uśmiechem: „z największą przyjemnością”.

Jak rozmawiasz z córkami o ciele, akceptacji i zdrowiu? Czy choroba otyłościowa zmieniła coś w tej komunikacji?

Dziewczynki są w takim wieku, w którym potrzeba akceptacji rówieśników i bycia częścią grupy jest ogromna. Jest też presja na to, jak wyglądasz, jak się ubierasz, co masz, co robisz. I ja im naprawdę współczuję, bo my, dorośli, mamy więcej narzędzi, żeby sobie z tym radzić, a one są jeszcze bardzo podatne na ocenę.

Starsza córka, Zosia, przez pewien czas martwiła się, że fizycznie przypomina mnie, i że być może spotka ją to samo, czyli choroba otyłościowa. To był trudny okres, bo jej ciało się zmieniało: przestawała być dzieckiem, stawała się młodą kobietą. Miała epizod ograniczania jedzenia, ale wtedy siadaliśmy i tłumaczyliśmy jej, że tak, ma moje geny, ale ma też geny Eweliny, że wygląd to jedno, a choroba to drugie. I ona słuchała. Zresztą to bardzo mądra dziewczyna. Dziś ma 14 lat, 172 cm wzrostu, trenuje siatkówkę, jest pewna siebie i szczęśliwa. Młodsza, Hania, to zupełnie inna osobowość. Ma mój charakter: przebojowa, energetyczna, otwarta. Tańczy disco dance. Ze swoją formacją zdobyła wicemistrzostwo Polski. Ma inny typ budowy ciała niż koleżanki w jej wieku, ale wiemy, że to naturalny proces wzrostu. I staramy się to podkreślać w rozmowach.

Razem z Eweliną podjęliśmy decyzję, że kluczem do wszystkiego w naszej rodzinie będzie rozmowa. Nie stawiamy na zakazy i nakazy. Staramy się po prostu tłumaczyć nasze myśli, przekonania i słuchać zdania dziewczynek. Możemy się z nimi zgadzać lub nie, ale zawsze rozmawiamy. Nie ma „bo tak”, nie ma powoływania się na autorytet rodzica – jest rozmowa partnerska. Chcemy, by nasze córki czuły, że mogą być szczere. Dla nas ważniejsze od pytania „jak w szkole?” jest pytanie: „jak się dzisiaj czułaś?”, „czy miałaś fajny dzień?”, „co sprawiło ci radość?”. To buduje bliskość i pozwala naprawdę być z dzieckiem, a nie być obok.

A zawodowo, na jakich projektach się obecnie skupiasz?

Na co dzień jestem związany z moim ukochanym Teatrem Ateneum, w którym gram już od 18 lat – na stałe, na etacie, w zespole. Aktualnie występuję tam w sześciu tytułach i serdecznie zapraszam na każdy z nich. Szczególnie polecam spektakl „Napis” w reżyserii Artura Tyszkiewicza, ale też „Parę nasyconą”, gdzie śpiewam i tańczę. Poza teatrem, wciąż jestem obecny w serialu „M jak miłość”, gdzie gram Tadeusza – świeżo upieczonego tatę małej Dorotki.

Nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów, ale już teraz wiem, że wkrótce zaczynam pracę nad dwoma nowymi projektami serialowymi, które wystartują jeszcze przed wakacjami. Do tego dochodzi dubbing. Zwykle aktorzy mówią, że narzeka się dwa razy: gdy pracy nie ma i gdy jest jej za dużo. Ja nie narzekam. Cieszę się, że mogę się rozwijać i spełniać w zawodzie, który naprawdę kocham.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?