Przejdź do treści

Alicja Stańczuk jest „syrenką”. Ariel oddała głos, by zdobyć księcia, ona „oddała” macicę, żeby ratować życie

Alicja Stańczuk
Alicja Stańczuk/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Pod skórą, z tyłu głowy czaił się strach. O życie, o to, co będzie z mężem, dziećmi, gdyby… Ale Alicja drżała też o swoją kobiecość. – Miałam takie wyobrażenie, że jak mi się usunie macicę, to będę stara, brzydka, pomarszczona i do niczego nie będę się nadawała – wyjaśnia. Dzisiaj wie, że to nieprawda. – Takie myślenie, czy tym bardziej komentarze, są bardzo krzywdzące dla kobiet, to nie macica nas przecież definiuje. Tylko to, jakie jesteśmy, co robimy i co chcemy robić.

Alicja Stańczuk ma 32 lata i do niedawna uważała, że życie to zbiegi okoliczności, przypadki, nie zawsze, nie wszystko dzieje się „po coś”.

Uważała tak jeszcze rok temu, gdy na Dzień Matki od męża i synów dostała naszyjnik z symbolem Afrodyty, greckiej bogini wyłaniającej się z morskiej piany. Ot, po prostu wiedzieli, jak bardzo kocha morze, tak sobie myślała. I trzy miesiące później, kiedy zajrzała do butiku z ubraniami i wśród setek wieszaków zobaczyła tylko ją: koszulkę z Małą Syrenką. – Tak czasami jest, że nie widzi się nic, poza tą jedną konkretną rzeczą. Nie wiedziałam czemu, ale wiedziałam, że po prostu muszę ją kupić.

Parę tygodni później jednak połączyła kropki: kobieta wyłaniająca się z morskiej piany do (nowego) życia? To przecież były wyraźne sygnały. Z Małą Syrenką połączyło ją nawet jeszcze więcej: Ariel oddała głos, by zdobyć księcia, a Alicja „oddała” macicę, żeby ratować życie.

Bliska

Wiosną zeszłego roku Alicja widziała już, że dzieje się z nią coś niedobrego. – Oczywiście zrzucałam to na karb stresu, doszedł przecież jeszcze koronawirus, więc myślałam, że to przez tę psychozę strachu – wyjaśnia.

To „coś” było większe niż wcześniej, przywykła już przecież do osłabionej odporności, przemęczenia, przyplątujących się przeziębień, drobnych infekcji. To była cena za karierę w marketingu, promocji, dziennikarstwie: goniące terminy, praca pod napięciem, załatwianie mnóstwa różnych spraw. Alicja to lubiła, taka była od zawsze, można powiedzieć: miała to we krwi. A drobne problemy ze zdrowiem wkalkulowała w koszty.

– Wszyscy znajomi żartowali, że jakbym dostała po dwie dodatkowe ręce i nogi, to bym mogła odbierać jeszcze jeden telefon, pisać kolejny tekst, a najlepiej być jednocześnie w innym miejscu – śmieje się. Na poważnie mówi zaś: – Po prostu parłam do przodu, nie zwracałam uwagi na swoje potrzeby.

Serio zrobiło się wtedy, gdy doszły „problemy kobiece”, przede wszystkim – obfite krwawienia. – Nie mogłam tak funkcjonować, byłam ciągle osłabiona, wyniszczona psychicznie i fizycznie – wyjaśnia. I dodaje, że pod tym akurat względem dbała o siebie jak trzeba: co trzy miesiące wizyta u ginekologa i regularna cytologia. Ale lekarze – internista, ginekolog, nawet laryngolog i alergolog bezradnie rozkładali ręce, wysyłali ją do psychiatry lub psychologa, może oni coś poradzą. Alicja poszła do jednego i drugiego, dla pewności i świętego spokoju. I usłyszała: jest pani po prostu przemęczona, żyje pani w wielkim napięciu, nie może pani ciągle tak biec.

To akurat wiedziała już wcześniej, od paru lat próbowała odpocząć, sięgała po suplementację, jogę, medytację, szukała lekarzy z bardziej holistycznym podejściem. – Ale dalej było źle. Bywało, że spadałam z roweru, przewracałam się nagle, jakby odcinało mi zasilanie – opowiada.

To nie dawało jej żyć, spokoju nie dawała zaś intuicja. Przemówiła na głos w gabinecie prof. dr hab. n. med. Roberta Jacha, ginekologa i onkologa. Powiedziała: – Czuję, że coś mnie trawi od środka.

– Rak wywrócił moje życie do góry nogami. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam poganiać męża w jednej z najpiękniejszych zatok na świecie, że nie mamy czasu na zatrzymanie, musimy wszystko wszystko zobaczyć, obfotografować. (....) Właśnie sobie tu usiadłam i pomyślałam, że nie do końca rozumiem osobę, którą byłam dawniej

Kobieta

Był wrzesień ubiegłego roku i była wreszcie diagnoza. Rak szyjki macicy, za dwa tygodnie histerektomia, z racji stopnia zaawansowania choroby – przez powłoki brzuszne. To jedna z trzech metod operowania tego typu raka, najbardziej inwazyjna (pozostałe przeprowadza się laparoskopowo lub przezpochwowo). – Mój stan nie pozwalał już na żaden inny wybór, bo przy laparoskopii w tak zaawansowanym stadium jest większe ryzyko nawrotu choroby. I ja się na to od razu zgodziłam, tak bardzo już chciałam się pozbyć tego „gościa”, który zatruł mi ostatnie lata – mówi Alicja.

Zwraca też uwagę: – Warto konsultować swoją sytuację z różnymi specjalistami i szukać lekarza, do którego będziemy miały pełne zaufanie. Znaczenie tych słów w pełni poznałam, gdy po kilkunastu latach zdecydowałam się zmienić lekarza. Dzięki intuicji i tej decyzji żyję i odzyskałam zdrowie. Mam do profesora Jacha pełne zaufanie, dzięki czemu jestem spokojniejsza.

To wie teraz. Wtedy, od diagnozy do operacji, Alicja działała jak zwykle, zadaniowo. Trzeba było zrobić jeszcze rezonans i tomografię, przygotować dom, pozamykać sprawy w pracy, poinformować kolegów, ustalić, co i jak. Na te dwa tygodnie przestawiła się w tryb autopilota, samą siebie odstawiła na ostatni plan. – Nie pozwalałam sobie na pokazywanie emocji, zwłaszcza w domu, przy dzieciach – wyjaśnia.

To było dobre, bo nie stresowała dzieci, nie przerzucała na nich swoich lęków, niepewności. I było złe, bo dusiła to w sobie. Dopiero dzień przed operacją, po teście na COVID, w samochodzie z mężem emocje puściły. – Wtedy nastąpił atak emocji, histerii, strachu. W końcu ze mnie wyszły, już bez żadnej kontroli. Wyrzuciłam to z siebie, ale dalej wiedziałam: idę do szpitala, chcę być zdrowa.

Pod skórą, z tyłu głowy czaił się strach. O życie, wiadomo, o to, co będzie z mężem, dziećmi, gdyby… Ale Alicja drżała też o swoją kobiecość. – Miałam takie wyobrażenie, że jak mi się usunie macicę, to będę stara, brzydka, pomarszczona i do niczego nie będę się nadawała – wyjaśnia.

Dzisiaj wie, że to nie prawda. – Takie myślenie, czy tym bardziej komentarze, są bardzo krzywdzące dla kobiet, to nie macica nas przecież definiuje. Tylko to, jakie jesteśmy, co robimy i co chcemy robić. Możemy przecież być bardzo kobiece bez macicy, bez biustu, bez włosów, każda powinna chcieć pokazywać to tak, jak jej odpowiada.

Dr Małgorzata Andrzejewska

Matka

Po operacji musiała się oszczędzać, nie wolno było jej się przeciążać, za dużo podnosić, musiała też ze szczególną ostrożnością, w określony sposób wstawać z łóżka czy fotela. – Histerektomia wiąże się z przecięciem mięśni i ingerencją w narządy, które utrzymują statykę dna miednicy. Cała ta strefa ciała to skomplikowana układanka. Jak się któregoś jej elementu pozbywamy, narządy tracą swój rezon. To wymaga czasu, żeby się poukładały – wyjaśnia.

Jeszcze odczuwa skutki zabiegu: przy przemęczeniu boli ją brzuch, przy zmianach pogody ciągnie blizna. Ale bardziej czasem doskwiera jej to, o czym przypomina: że nigdy nie urodzi dziecka.

Gdy to do niej dotarło, wtedy, w samochodzie z mężem, dzień przed operacją, poczuła się brutalnie, nagle, bezwzględnie okradziona.

Ale dzisiaj, gdy o tym mówi, nie wyczuwam w jej głowie wielkiego żalu. Mamą w końcu już jest.

– Mam dwóch wspaniałych synów, pogodzili się z tym, że nie będą już mieli brata ani siostry – mówi. Wie, że nie do końca to rozumieją, są jeszcze zbyt mali, wie też, że jest im czasem z tego powodu smutno. – A oni wiedzą, że czasami jest mi ciężko, tak po ludzku przykro. Ale rozmawiamy o tym ze sobą, żyjemy dalej i kochamy się na zabój – opowiada.

Mama jej synów zmarła na nowotwór, a Alicja widzi w tym spleceniu się ich dróg życiowych potwierdzenie odkrytego niedawno przekonania, że życiem nie rządzi przypadek. – To jest piękne w naszej sytuacji, że oni mają mamę, a ja mogę się w tej roli realizować – uważa. I przyznaje, że dużo łatwiej jej zapewne, niż tym „syrenkom”, które dzieci nie mają, a chcą, ale mieć nie będą.

– O ile oczywiście chcą – wtrącam.

Alicja przytakuje, ale też zauważa: – Czytam nieraz historie „syrenek”, które nigdy nie planowały ciąży, dziecka, nie czuły instynktu macierzyńskiego. Ale kiedy usłyszały diagnozę poczuły, że może jednak by chciały.

– Myślę, że chodzi o kwestię wyboru.

Alicja ponownie przyznaje mi rację. – To feeria emocji, z jednej strony nigdy nie chciałam, a teraz nie mogę, bardzo trudno jest znieść to, że się nam zabiera wolność wyboru – uważa. I dodaje: – Myślę, że niewiele kobiet, które przez to nie przeszły, jest w ogóle w stanie to zrozumieć.

Każdy z nas pędzi do nie wiadomo czego, w zasadzie nie zastanawia się nad życiem, tylko wstaje rano i już się gdzieś śpieszy. (...) Gdybym miała większą odporność, była bardziej skupiona na sobie, spokojniejsza, bardziej dbała o własne potrzeby, dietę, wypoczywała, miała czas dla siebie – na pewno wcześniej bym się dowiedziała. A może nawet w ogóle nie zachorowała

Siostra

„Miałam mieszane uczucia na temat kobiecej solidarności, dopóki nie dołączyłam do zamkniętej grupy syrenek na FB. Tam poznałam, co to jest prawdziwe wsparcie, zaufanie, pomoc”, powiedziała Alicja w rozmowie z Hanną Z. z Bodylogiki.

Wcześniej doświadczała raczej rywalizacji ze strony kobiet, okazywania wyższości, czasem wręcz bezwzględności. – Wspieram równouprawnienie, ale nie wspieram tego, że czasem kobieta kobiecie potrafi najbardziej dowalić, uderzyć w najczulszy punkt. Bo dla mnie godne podziwu są te osoby, które potrafią okazać człowiekowi wsparcie zamiast iść po trupach do celu.

Wśród „syrenek” na Facebooku są kobiety w różnym wieku (od dwudziestu kilku lat do sześćdziesięciu), mieszkają w różnych częściach Polski, część nawet zagranicą, mają różny status materialny i bagaż życiowy.

– Z większością nigdy się na żywo nie poznałam, ale od samego początku każde pytanie, które zadałam, nawet najbardziej banalne, zawsze spotykało się z odpowiedzią, wsparciem, ciepłem. Dopiero tam uwierzyłam, że możliwa jest taka siostrzana miłość między kobietami.

A ta, mówi dalej, objawia się między innymi w czystej bezinteresowności. – Piękne w grupie „syrenek” jest to, że każda daje siłę drugiej i nie chce nic w zamian.

Alicja wie, widzi, czuje, że „syrenki” łączy jeszcze jedno: „to przede wszystkim wyjątkowe, silne i waleczne kobiety”. Tak napisała na swoim blogu, tak mówi mi teraz. Ciekawi mnie, skąd się to bierze, przecież rak nie poluje, nie wybiera: „o, to jest wyjątkowa, silna i waleczna kobieta, uderzam”. – Myślę, że to choroba tak nas hartuje, daje siłę do walki, uwypukla najmocniejsze strony.

Tego, co dostała od innych kobiet po histerektomii, nie zagarnęła dla siebie: udziela się w grupie, prowadzi bloga, odpowiada na dziesiątki wiadomości od innych Syrenek. To ważna rola, bo świadomość zagrożenia wirusem HPV i rakiem szyjki macicy czy jajnika, jest w Polsce bardzo mała. – Najwięcej się mówi między innymi o raku piersi i raku płuc. Ja rozumiem, że strefy intymne budzą zawstydzenie, ale to też jest nasze ciało i nasze zdrowie. Powiedziałabym nawet: wspólne, bo jak choruje jedno, zwłaszcza matka, to choruje cała rodzina – stwierdza Alicja.

Stąd ma trochę żalu, że lekarze rzadko zwracają uwagę na testy w kierunku HPV, że nikt jej nigdy wcześniej nie powiedział: jest nie tylko cytologia klasyczna, jest też bardziej szczegółowa, cytologia na podłożu płynnym (LBC), z której można jednoczasowo wykonać test na obecność wirusa HPV.

Dlatego czuje, że każda jedna osoba, która czegoś od niej się o tym dowie, to jest jej własna mała cegiełka do ratowania życia, zdrowia innych kobiet. – Czuję, że warto to robić, warto o tym mówić. Ja sama, chociaż o siebie dbałam, prawie nic o raku macicy i HPV nie wiedziałam…

Nowa

Rak wywrócił moje życie do góry nogami. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam poganiać męża w jednej z najpiękniejszych zatok na świecie, że nie mamy czasu na zatrzymanie, musimy wszystko wszystko zobaczyć, obfotografować – opowiada Alicja. Gdy rozmawiamy, jest akurat na wakacjach, w zacisznym miejscu nad polskim morzem. – Właśnie sobie tu usiadłam i pomyślałam, że nie do końca rozumiem osobę, którą byłam dawniej.

Alicja wciąż działa w starym trybie wielozadaniowym, charakter jej się przecież nie zmienił. A jak się coś ma we krwi, to nawet chemia tego nie wypłucze (choć tej Alicja akurat nie miała, wynik badania histopatologicznego był na tyle dobry, że wystarczyła brachyterapia). – To nie jest tak, że nagle stałam się osobą, która nie ma podzielności uwagi. Ale teraz tę swoją wielozadaniowość wykorzystuję bardziej z głową, bardziej dla siebie – wyjaśnia.

Znów rozmawiamy o tym, co jest nam pisane. Wspominam swój niedawny wywiad, z Aleksandrą Zbroch-Kropiewnicką, która mi powiedziała, że choroba to tak naprawdę ostateczne ostrzeżenie od organizmu: halo, zwolnij, inaczej się wykończysz.

Alicja przytakuje. – Rak mnie zatrzymał, bo sama nie potrafiłam. Zmusił mnie do zastanowienia się nad sobą, zweryfikowania planów, znajomości, życia – mówi. Ambicji też, przyznaje, takiej obsesyjnej, chorej, zakładającej klapki na oczy. – Każdy z nas to w jakimś stopniu ma, pędzi do nie wiadomo czego, w zasadzie nie zastanawia się nad życiem, tylko wstaje rano i już się gdzieś śpieszy – zauważa.

To dlatego, jak uważa, przegapiła wirusa HPV, infekcję, pierwsze stadia rozwoju raka. – Gdybym miała większą odporność, była bardziej skupiona na sobie, spokojniejsza, bardziej dbała o własne potrzeby, dietę, wypoczywała, miała czas dla siebie – na pewno wcześniej bym się o nim dowiedziała. A może nawet w ogóle nie zachorowała – mówi Alicja.

Ale zaraz podkreśla, że nie chce, nie lubi gdybać. – Nie zastanawiam się, co by było, nie wyrzucam sobie, czemu nie poszłam za głosem intuicji wcześniej. Cieszę się z tego, co mam: że żyję i jestem zdrowa. Doceniam to, czego wcześniej nie potrafiłam, potrafię cieszyć się drogą do jakiegoś celu, a nie celem w samym sobie.

Zmieniło się w jej życiu wreszcie to, że już nie zajeżdża się dla kariery, rzuciła marketing, pędzące terminy, korporacje. Zawsze chciała być artystką – i chyba powoli się nią staje. – Trenuję się w sztuce makramy, czyli pleceniu rzeczy ze sznurka – wyjaśnia.

W tej sztuce używa się ponadto tylko rąk – i dla Alicji to metafora życia. – Możemy tak stworzyć swój własny, niepowtarzalny wzór. Bo tylko my decydujemy, jak będzie finalnie wyglądał.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawienia

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?