Przejdź do treści

Orgazmy są różne, podobnie jak ludzie. Sprawdź, jak to z nimi naprawdę jest

iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Orgazmy można podzielić na męskie i żeńskie. Można je dzielić na wielkie i mniejsze. Najlepiej jednak ich nie dzielić, tylko widzieć orgazmy jako znakomite (choć nieobowiązkowe) zwieńczenie aktu seksualnego.

Orgazm – nie ma obowiązku

Kiedyś żyłyśmy pod ciśnieniem małżeńskich obowiązków, czyli seksu uprawianego nie dla przyjemności kobiety, tylko dlatego, że mężczyzna chce albo jest potrzeba prokreacyjna. Teraz, mimo że „małżeńskie obowiązki” trzymają się nieźle, żyjemy w kulturze w zasadzie zmuszającej nas do osiągania orgazmów. Te magazynowe nagłówki o 700 sposobach na orgazm, podskórnie wsączane treści sugerujące, że jak ich nie masz, to jesteś mocno z tyłu. Warto chwilę nad tym podumać, bo w tym przekonaniu jest sporo prawdy, ale także konkretna porcja nieścisłości.

Jest tak, że jeżeli kobieta nic nie czuje, długo albo w ogóle nie ma orgazmów, to zdecydowanie powinna się zaopiekować swoim życiem seksualnym. Nie z ciśnienia, że musi mieć, ale z troski o siebie. Jednocześnie jest tak, że nasze otoczenie za mocno ciśnie na ten efekt, co tworzy dziwną sytuację uprawiania seksu nie dla seksu, ale dla orgazmu. I teraz nowość – seks to nie tylko orgazm. To cały proces, do którego można zaliczyć nawet przysłowiową drogę do domu – o ile jest zajęta budowaniem podniecenia i podkręcaniem atmosfery, np. przez pikantne esemesy.

Mity na temat orgazmu

Według obiegowych opinii „normalna” kobieta powinna mieć orgazmy co najmniej z 3 punktów, mieć je łatwo i bez problemów. Jej orgazmy generalnie powinny przypominać ruchy tektoniczne skorupy ziemskiej, a jeśli owa niewiasta nie wpasuje w ten model, to najwyraźniej ma coś popsutego. Bzdura. Zgoda, dobre orgazmy są nie do przecenienia, stanowią o utrwalaniu mechanizmu nagrody, który skłoni nas do podjęcia szybko kolejnej seksualnej aktywności. Orgazmy dobrze robią na ciało, urodę i samopoczucie. Ale w seksie jest sporo więcej, niż tylko one.

Seks poddany presji jakiejkolwiek robi się kiepski. I wiedzą to dobrze pary, które w pocie czoła starają się o poczęcie dziecka. Zorientowanie seksu na orgazm jest lepsze niż życie bez orgazmów, ale gorsze niż życie ze zrozumieniem, że czasem są, a czasem nie. A najmocniej chodzi o to, jak do nich zmierzamy i co się dzieje między dwójką / dwojgiem ludzi. Tym bardziej, że im lepszy, intensywniejszy, mocniej angażujący seks mamy przed, tym bardziej dzikie orgazmy do nas przychodzą.

Para na kanapie

Orgazmy są różne

Orgazmy genitalne wynikają ze stymulacji genitaliów i zazwyczaj ograniczają się do genitaliów. To znaczy, że pobudzając np. łechtaczkę otrzymamy orgazm łechtaczkowy, który kobieta będzie odczuwać w podbrzuszu, w postaci fal orgazmicznych rozchodzących się od punktu pobudzania. Niby proste, ale… Już taka łechtaczka (większa niż ten mały wystający guziczek) może brać udział w orgazmach związanych z penetracją – przy wsuwaniu penisa do waginy stymulowane są jej odnogi. To znaczy, że jak kobieta ma orgazm przy penetracji, to będzie to orgazm waginalny czy łechtaczkowy? Naukowcy biedzą się nad tym od dłuższego czasu.

Podobnie z orgazmami nie pochodzącymi z pobudzania genitaliów, np. strefowymi czy energetycznymi. W przypadku tych pierwszych do odczucia orgazmu może przyczynić się np. manicure, szczotkowanie zębów, masaż ciała. W przypadku tych drugich techniki oddechowe, medytacyjne owocujące odczuciem ekstazy bez odbywania stosunku seksualnego lub przy jego niewielkim udziale. Jak widać sprawy orgazmowe bywają pogmatwane i można się nieźle zakręcić, nieustannie goniąc za jakąś wyidealizowaną wizją.

Są zalety uczenia się o orgazmach, poznawania własnego ciała. Dzięki temu kobiety mogą np. organoleptycznie stwierdzić, że strefa G istnieje i dostarcza przyjemności, że jest coś takiego jak orgazm maciczny, że zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn pobudzanie strefy analnej może być źródłem wielkiej rozkoszy. Mężczyźni, dowiadując się, że większość kobiet nie dochodzi tylko przez penetrację, wchodzą w nowe obszary aktywności seksualnej, rozszerzając swoje umiejętności o techniki inne, niż ta instynktowna. Jeśli wiemy, że coś istnieje, jest nienazwane, będzie nam trudniej to odkrywać dla siebie, poznawać, ale pasja nazywania ma też swoje granice. Czy jeżeli doznamy orgazmu na jodze albo w czasie biegania, to oznacza, że mamy orgazm joginiczny albo joggingowy? Trzeba złapać, w którym momencie pogoń za orgazmem zaczyna zamieniać się w absurd i dostarczać nam więcej niewygody niż przyjemności.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: