„Bywa, że ktoś nie może siedzieć albo popuszcza mocz i mimo to się nie leczy. Ze wstydu” – mówi prof. ucz. dr hab. Remigiusz Kijak
– Wiele osób nie wstydzi się podejmować ryzykownych zachowań seksualnych, ale wstydzi się poprosić partnera o wyniki badań albo o to, by założył prezerwatywę. Z kolei wiele osób wstydzi się trądziku na twarzy, a grzybicy stóp, na którą choruje mnóstwo Polaków, już nie – zauważa prof. ucz. dr hab. Remigiusz Kijak.
Ewa Podsiadły-Natorska: Co kryje się pod określeniem „wstydliwe choroby”?
Prof. ucz. dr hab. Remigiusz Kijak: Wstydliwe choroby to nie jest konkretny katalog określonych schorzeń, a zbiór różnych chorób o bardzo złożonym podłożu, które subiektywnie uznajemy za wstydliwe. Zwykle dotyczą one kwestii intymnych. Ponieważ powodują wstyd, ich leczenie najczęściej jest odroczone w czasie. To choroby, które chcemy ukryć, choć nie zawsze jest to możliwe.
Jakie to choroby?
Najczęściej są to choroby skórne, jamy ustnej, dolegliwości obszaru genitalno-analnego. Dobrym przykładem jest łuszczyca, choroba wciąż mało poznana. Nie można się nią zarazić, mimo to w opinii społecznej wywołuje niepokój i lęk. Osoba chorująca na łuszczycę może się wstydzić podać komuś dłoń na przywitanie. Boi się odrzucenia. Podobne obawy budzi bielactwo, które może powodować dyskomfort u osoby na nie chorującej. W ogóle choroby skórne są w czołówce, jeśli chodzi o odczuwanie wstydu. Niektórzy bardzo krępują się trądziku czy zwykłej opryszczki. Wstyd mogą wywoływać też choroby weneryczne – kiła, rzeżączka, wirusy HPV i HIV, grzybica narządów płciowych, chlamydioza, opryszczka narządów płciowych, wszawica łonowa, a nawet drożdżyca miejsc intymnych czy hemoroidy. Z takimi schorzeniami człowiek bardzo często nie chce iść do lekarza, nawet gdy jego stan jest poważny.
Mamy więc dwie grupy schorzeń: pierwsza obejmuje choroby widoczne gołym okiem, a druga choroby, których nie widać. Jakie są konsekwencje życia z takimi schorzeniami?
Wszystko zależy od tego, jaka jest to choroba i jak do niej podchodzimy. Bo chorować można bardzo różnie. Można chorobę spróbować zrozumieć, podejść do niej w sposób holistyczny i znaleźć narzędzia, żeby sobie z nią porodzić. U osób, które chorobę „przepracowały”, zaczęły ją leczyć, poziom wstydu jest zdecydowanie niższy. Podam przykład kobiet z rakiem piersi po mastektomii. One często czują misję, aby ratować inne kobiety. Fotografują się bez piersi, uczestniczą w różnych akcjach. Z powodu braku piersi nie odczuwają wstydu. Mają poczucie zapanowania nad chorobą.
Natomiast zupełnie inna jest sytuacja, jeśli ktoś się ze swoją chorobą zamyka, nie podejmuje żadnych działań, żeby wyzdrowieć. Wówczas poziom lęku i wstydu będą znacznie wyższe. Konsekwencje życia z tzw. wstydliwą chorobą w dużej mierze zależą więc od naszej postawy. Dla niektórych osób coś takiego jak wstydliwa choroba w ogóle nie istnieje. Są badania, z których wynika, że im częściej człowiek chodzi do lekarza, tym szybciej zgłosi się do niego również z krępującym schorzeniem. Jeśli jednak ktoś do lekarza chodzi rzadko albo w ogóle, to z większym prawdopodobieństwem ukryje chorobę, której się wstydzi.
Dostrzega pan tutaj wagę badań profilaktycznych?
Oczywiście. Jeśli rozumie się potrzebę wykonywania badań profilaktycznych, to wtedy, gdy już przytrafi się choroba wstydliwa, szybciej zgłosimy się po pomoc. Druga sprawa jest taka, że osoby, które badają się profilaktycznie, mają świadomość, że każdy może zakazić się wstydliwą chorobą. W ogóle nasze podejście do wstydu jest specyficzne. Wiele osób nie wstydzi się podejmować ryzykownych zachowań seksualnych, ale wstydzi się poprosić partnera o wyniki badań albo o to, by założył prezerwatywę. Z kolei wiele osób wstydzi się trądziku na twarzy, a grzybicy stóp, na którą choruje mnóstwo Polaków, już nie. Ci ludzie nie mają oporów, by pójść na basen.
Zgadzam się z tym, że mówimy o subiektywnym poczuciu wstydu. Znam kobietę, dla której największą udręką związaną z menopauzą było wysiłkowe nietrzymanie moczu. Skończyło się psychoterapią.
Choroby wstydliwe potrafią być bardzo uciążliwe. Bywa, że ktoś z powodu swoich dolegliwości nie może siedzieć albo popuszcza mocz, gdy tylko się lekko zaśmieje – mimo to się nie leczy. Ze wstydu. Podobnie jest z chorobami przewlekłymi, które nie powodują bólu i choć wyglądają nieestetycznie, to nie są leczone. Zdecydowanie brakuje edukacji w zakresie zdrowia i chorób wstydliwych. Problem jest złożony. Poziom występowania próchnicy zębów u Polaków jest niepokojąco wysoki. Wielu ludzi nie dba o higienę jamy ustnej, co prowadzi do stanu, w którym wstydzą się pójść do lekarza. Skutek jest taki, że w wieku 40 lat tracą zęby. A wizyty kontrolne nie są drogie. Leczenie jest dużo droższe i nie zawsze problem daje się do końca wyeliminować. Zatem tutaj znowu wracamy do znaczenia profilaktyki.
”Choroby przydarzają się różnym ludziom, w różnym wieku. Są bardzo zdrowi 60-latkowie i bardzo chorzy 30-latkowie. Wiek metrykalny nie jest najważniejszy. To zderzenie, że ja jako 30-latka idę do lekarza, gdzie są starsze osoby, okazuje się na tyle deprecjonujące, że człowiek woli zaklinać rzeczywistość. A jeśli jest to choroba teoretycznie wstydliwa, to wolimy leczyć się sami”
Powiedział pan o tym, że wstyd z powodu jakiejś dolegliwości może spowodować, że leczenie będzie odroczone w czasie. Czy nie jest tak, że właśnie przez wstyd my nie zgłaszamy się do lekarza i leczymy się na własną rękę – suplementami?
Tak, to duże zagrożenie. W ogóle Polacy mają manierę samoleczenia. Sam wielokrotnie jestem świadkiem pytań w aptece: „Co mi pani poleci, bo mam to i to…”. A samoleczenie absolutnie nie jest dobrym rozwiązaniem. Dlatego konieczna jest zmiana sposobu myślenia. W niektórych kręgach kulturowych otyłość może uchodzić za chorobę wstydliwą, choć jej przyczyny są skomplikowane, często nie jest to kwestia nieprawidłowego odżywiania. Otyłość może np. wynikać z przyjmowania sterydów, a przyjmowanie sterydów może wiązać się z leczeniem innej choroby. W takiej sytuacji poczucie wstydu nawarstwia się, bo raz, mam chorobę, o której nie chcę mówić, a dwa, efektem ubocznym mojej choroby jest otyłość. Sęk w tym, że ludzie mogą mnie postrzegać jako osobę, która o siebie nie dba.
Kolejny przykład z życia wzięty. Trzydziestoletnia kobieta, która podejrzewa u siebie hemoroidy, zapisuje się na wizytę u proktologa. Gdy jednak w poczekalni widzi, że średnia wieku pacjentów to 60+, ucieka. Myśli: „To nie miejsce dla mnie, nie powinno mnie tu być”.
O tak, to doskonały przykład. Często mamy poczucie, że pewne rzeczy nas nie dotyczą – a nawet jeśli dotyczą, to mamy skłonność do udawania, że nie ma problemu albo że problem sam się rozwiąże. Przyznanie się przed samym sobą do choroby, a potem przed lekarzem i rodziną, często wiąże się z tak dużym poczuciem wstydu i zażenowania, że człowiek woli udawać, że problemu nie ma. Bo skoro jeszcze nie boli, można to przeczekać. Jednak klasyfikowanie siebie jako osoby, której nie powinny się pewne rzeczy przydarzyć, jest myśleniem życzeniowym. Choroby przydarzają się różnym ludziom, w różnym wieku. Są bardzo zdrowi 60-latkowie i bardzo chorzy 30-latkowie. Wiek metrykalny nie jest najważniejszy. To zderzenie, że ja jako 30-latka idę do lekarza, gdzie są starsze osoby, okazuje się na tyle deprecjonujące, że człowiek woli zaklinać rzeczywistość. A jeśli jest to choroba teoretycznie wstydliwa, to wolimy leczyć się sami.
To jest podejście niezależne od płci?
Jest zależne. Kobiety statystycznie bardziej dbają o zdrowie, są świadome swoich potrzeb, bardziej otwarte na badania profilaktyczne, częściej zapisują się na badania. Polscy mężczyźni myślą bardzo stereotypowo o swoim zdrowiu, o swoich narządach płciowych, nie chcą o nich rozmawiać na forum. Kobiety częściej organizują się w grupach samopomocowych. To się oczywiście zaczyna zmieniać, współczesny mężczyzna to już nie jest mężczyzna z lat 70., który co najwyżej używał szarego mydła. Teraz mężczyźni chodzą do barbera, robią sobie liftingi. Zmienia się ich postawa – i nie mam na myśli tylko młodych mężczyzn. Różnica pomiędzy płciami jest jednak taka, że mężczyzna dba o siebie głównie poprzez sport, natomiast kobiety częściej chodzą do lekarza, również z chorobami wstydliwymi.
Czyli ci wstydliwi to głównie mężczyźni?
Tak, nadal.
Choroby wstydliwe obniżają samoocenę?
Owszem, wstyd w ogóle należy definiować jako kwestię związaną z psychologicznym stanem obniżenia pewności siebie. Pojawia się spadek poczucia własnej wartości. To, co chcemy ukryć, zwykle bardzo przeżywamy.
”Często mamy poczucie, że pewne rzeczy nas nie dotyczą – a nawet jeśli dotyczą, to mamy skłonność do udawania, że nie ma problemu albo że problem sam się rozwiąże. Przyznanie się przed samym sobą do choroby, a potem przed lekarzem i rodziną, często wiąże się z tak dużym poczuciem wstydu i zażenowania, że człowiek woli udawać, że problemu nie ma. Bo skoro jeszcze nie boli, można to przeczekać”
A co w sytuacji, gdy już pozbędziemy się problemu? W psychice zostaje ślad po wstydliwej chorobie?
Zależy, jakie to było doświadczenie. Są choroby długoletnie – jak łuszczyca – i nieuleczalne. Funkcjonowanie z nimi na pewno wpływa na psychikę, obniża pewność siebie, szczególnie w kontaktach z innymi. Ale są też choroby uleczalne, np. przenoszone drogą płciową. One po wyleczeniu śladu w psychice raczej nie zostawiają.
Przeprowadzono badania o życiu z HIV i okazuje się, że kondycja psychiczna tych osób się zmienia – na plus. Chorzy nie muszą już brać mnóstwa tabletek, które wcześniej obciążały całe ciało. Ci ludzie w codziennym życiu mogą nawet nie pamiętać, że są nosicielami wirusa. Lepiej im się funkcjonuje.
Z kolei doświadczenie choroby nowotworowej, zwłaszcza jeśli jest to nowotwór piersi czy narządów płciowych, zostawia ślad w psychice. Gdy kobieta podejmuje decyzję o rekonstrukcji piersi, to zwykle ma poczucie, że odzyskuje kontrolę nad własnym życiem. Operacja przywrócenia piersi łącznie z sutkiem i brodawką daje pacjentkom poczucie powrotu do sprawności, również w wymiarze bycia kobietą. Dużo więc zależy od tego, czy jest to choroba uderzająca w pewność siebie – szczególnie w wymiarze kobiecości oraz męskości. W przypadku nowotworu po terapii mogą pojawić się obawy, czy choroba nie wróci albo czy w rodzinie nie będzie obciążeń genetycznych. Choroba zmienia człowieka, uwrażliwia go na różne rzeczy, szczególnie na kwestie, jak żyć potem.
Prof. Remigiusz Kijak – dr hab., prof. ucz., pedagog specjalny, badacz. Zajmuje się studiami nad seksualnością i niepełnosprawnością, Crip Cultural Studies in Disability Studies oraz teorią krytyczną. Przez kilka lat kierownik Pracowni Badań nad Seksualnością Osób Niepełnosprawnych na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Obecnie profesor Uniwersytetu Warszawskiego zatrudniony w Katedrze Biomedycznych Podstaw Rozwoju i Seksuologii na Wydziale Pedagogicznym oraz profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego i kierownik Katedry Badań nad Niepełnosprawnością w Instytucie Pedagogiki.
Zobacz także
„Jeśli chcemy widzieć potęgę kobiet, musimy znajdować sobie za przewodniczki stare i mądre kobiety” – o menopauzie bez wstydu mówi Voca Ilnicka
Ola Dejewska: Ciałopozytywność nie mówi, że musisz być taka, jaką cię Pan Bóg stworzył. Mówi: szanuj ciało
Bielactwo może być piękne! Zobacz galerię zwykłych, niezwykłych kobiet, które wyglądają jak dzieła sztuki
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
„Mamo, zobacz, Elza!”. O tym, jak to jest być albinoską, opowiada Alicja Bazan
„Choroba może wyglądać pięknie. Bo tutaj tak naprawdę liczy się osoba, a nie to, jak wygląda jej skóra”
„Nie lekceważcie krwi w moczu” – apelują Jacek Borkowski i Zbigniew Urbański
Atopowe zapalenie skóry – jakie mamy możliwości skutecznego leczenia?
się ten artykuł?