„Kiedy zaczynamy odpuszczać kontrolę na co dzień, zazwyczaj seks na tym zyskuje” – mówi seksuolożka Marta Niedźwiecka
– Pozbycie się obaw, wstrętu, lęku, zazwyczaj zaczyna przenosić się na pozostałe rejony życia. Jeśli nauczymy się przestać kontrolować to, jak się zachowujemy i jak wyglądamy w czasie intymnego zbliżenia, to na 100 proc. zyska całe nasze życie – mówi Marta Niedźwiecka, sex coach i psycholożka.
Nina Harbuz: Anthelme Brillat-Savarin, francuski prawnik, który w 1825 roku opublikował „Fizjologię smaku”, wypowiedział słynne zdanie: „Powiedz mi co jesz, a powiem ci, kim jesteś”. Zastanawiam się, czy jeśli w tej wypowiedzi, w miejsce jedzenia wstawimy seks, też coś można by byłoby o nas powiedzieć?
Marta Niedźwiecka: Czuję, że tak. Nie wiem, co dokładnie pan Brillat-Savarin miał na myśli, ale przypuszczam, że chodziło mu o wskazanie na pewne obszary ludzkich zachowań, które służą ekspresji ja i wyrażaniu potrzeb, charakteru, osobowości danej osoby. Obserwując gusta kulinarne, można zauważyć, że jedni wybierają potrawy pikantne, drudzy słodkie, a jeszcze inni, egzotyczne smaki.
Wyobraźmy sobie, że siedzimy przy jednym stole z kimś, kto przed każdym posiłkiem myje ręce płynem dezynfekującym, szczegółowo wypytuje się o skład dań i do wielu potraw czuje niechęć, choć nawet ich nie spróbował. Patrząc na taką osobę możemy przypuszczać, że jest raczej zamknięta w sobie, przeżywa dużo obaw i zapewne nie jest nastawiona na czerpanie z życia pełnymi garściami.
A teraz, wyobraźmy sobie, że po drugiej stronie stołu siedzi sybaryta, który palcami wyjada mule i ostrygi, zna się na winach i ma wyrobiony gust kulinarny. Najprawdopodobniej nie pomylimy się, jeśli powiemy, że jest to człowiek, który przyjemnościom zmysłowym i cielesnym poświęca sporo miejsca w swoim życiu. Oczywiście, nadal nie będziemy wiedzieć, jakie te osoby mają charaktery, ale obserwowane zachowania przy stole zdradzą nieco ich temperament. Z seksem będzie podobnie. Nasze preferencje sporo o nas powiedzą.
A czy jest szansa, że ten sceptycznie nastawiony do jedzenia człowiek stanie się smakoszem?
Oczywiście, że tak. Co więcej, powiedziałabym, że w obszarze tych dwóch przyjemności, jakimi są jedzenie i seks, uwolnienie po którejś stronie – pozbycie się obaw, wstrętu, lęku, zazwyczaj zaczyna przenosić się na pozostałe rejony życia. Kiedy zaczynamy odpuszczać kontrolę na co dzień, zazwyczaj seks na tym zyskuje. A jeśli nauczymy się przestać kontrolować to, jak się zachowujemy i jak wyglądamy w czasie intymnego zbliżenia, to na 100 proc. zyska całe nasze życie. Uwalniając energię seksualną, która jest życiową energią, uwolnimy kreatywność na wielu innych polach.
A jakie przekonania hamują taką swobodną ekspresję seksualną?
To zależy czy mówimy o Polkach czy Polakach, bo przekonania są rozdystrybuowane genderowo. Proszę wybaczyć pewien rodzaj generalizacji, ale wiele Polek nie ufa własnej seksualności. Są nią przestraszone. Seksualność od bardzo wczesnego dzieciństwa wiążą z treningiem ciała, kontrolą wagi, obawami o gwałt, niechcianą ciążę, porzuceniem. Seksualność jawi im się jako dystopia, mroczna postapokaliptyczna wizja, więc służy tylko temu, żeby spłodzić dziecko.
Czyli seks nie wiąże się z przyjemnością.
Dla bardzo małej liczby Polek seks jest przyjemnością i sposobem na wyrażenie siebie. W większości kobiety żywią głęboką nieufność wobec seksualności własnej i innych kobiet. Uważam, że to jeden z najpotężniejszych przyczółków patriarchalnych, jakie wciąż mamy do obalenia i przepracowania. A konkretnie, przekonanie, że kobieta, która jest aktywna seksualnie, ma wielu partnerów jest puszczalską dziwką, a ta, która wobec seksu przeżywa pewnego rodzaju niechęć albo przynajmniej powściągliwość, jest przyzwoita.
Takie myślenie naprawdę wciąż pokutuje?
Taką dychotomię myślenia wciąż przejawia wiele kobiet. Słyszę od nich często, że inne kobiety coś powinny, albo czegoś nie powinny robić, zwłaszcza, gdy oczekują szacunku. To już jest nieco niemodne, żeby afiszować się niechęcią do seksualności, ale zawsze zostaje nam ocenianie innych.
Mówią głosem własnej matki albo ojca?
Najczęściej niestety matki albo babki, które powtarzają, żeby nie wracać do domu z brzuchem. A jak dziewczyna się „puści”, to nikt jej nie będzie szanował i chciał. Na co dzień tego nie zauważamy, bo pozornie nastały czasy rewolucji seksualnej – wszyscy mogą wszystko, nawet w polskich serialach ludzie żyją w nieformalnych związkach. Tylko, co z tego, jeżeli wewnętrznie mamy zinternalizowane głosy własnych rodziców czy dziadków i żywimy poglądy, które momentami brzmią jak z głębokiego XIX wieku.
Jakie na przykład?
Że to, co wiąże się z seksualnością jest zawstydzające. Ale to jest tylko wierzchnia warstwa, bo pod tym wstydem jest lęk przed wykluczeniem z grupy, brakiem akceptacji, ośmieszeniem. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety, czują się w seksie bardzo niepewnie. Jedyna różnica jest taka, że mężczyźni nie uważają, że seks jest czymś złym, bo długo korzystali z podwójnej normy, która pozwalała facetom być aktywnymi seksualnie, a kobietom nie.
Patriarchat jednak niszczy wszystkich, również własne dzieci. Dlatego mężczyźni żyją w niewoli seksualnego performance’u, wierzą, że muszą mieć największe penisy, erekcję zawsze i na zawołanie, uprawiać seks bez przerwy i oczywiście, muszą być bogaci. Ale nie daj Boże, mają własne uczucia, obawy, niepewności, to natychmiast czują, że się nie nadają do niczego. Mimo to, gdy trafia do mnie para żyjąca w bardzo tradycyjnym układzie, to i tak często mężczyźnie trudno jest zobaczyć własne zniewolenie. Woli być sfrustrowany, żyć w kryzysie, mieć problemy z erekcją, niż przestać wierzyć, że mężczyźni i kobiety mają jakieś powinności do spełnienia.
Kobiety łatwiej otwierają się na zmianę?
Są bardziej ciekawe i otwarte, a wtedy można pracować nad seksualnością. Zarówno na poziomie intelektualnym – poznawczym, jak i cielesnym, emocjonalnym i duchowym. W Polsce ten ostatni aspekt jest bardzo mało eksplorowany. Mamy całkowicie odpięte sacrum od seksu.
Co masz na myśli?
To, że seks domyślnie jest profanum, jest czynnością nieczystą. Tymczasem, według mnie seks jest jedną z bardziej świętych czynności jakie człowiek może podejmować. Oczywiście, nie każde intymne spotkanie i nie z każdym będzie święte, ale warto dopuścić do siebie myśl, że swoją seksualność można przeżywać jako sferę sacrum. Moim zdaniem, to bardzo zmieni optykę, jak tego seksu doświadczymy i czym on dla nas się stanie. Musimy się więc przebić przez warstwę intelektualną, przestać mówić o seksie, a zacząć dopuszczać do siebie emocje, co wreszcie pozwoli nam ten seks poczuć.
Podaj przykład.
Pytam pacjentkę o to, co czuje, gdy rozmawiamy o orgazmie. Ona odpowiada, że powinna mieć orgazmy. Zatrzymuję ją i dopytuję o uczucia. Kobieta jest od nich odcięta, więc zwracam ją ku ciału, co w nim czuje. Tu już jest łatwiej i okazuje się, że jest spięta, czuje, że musi kontrolować zarówno ciało jak i swój instynkt. Rozmawiamy o tym, w których miejscach dokładnie i nagle kobieta mówi, że chce jej się płakać i jest jej niewyobrażalnie smutno. W takim momencie otwiera się przestrzeń do pracy terapeutycznej. Bo jeśli ktoś pozwala sobie na smutek, czy lęk albo inne, także trudne uczucia i nie zasłania się intelektualizacjami, to może wreszcie powiedzieć, że przeżywa trudność, że z czymś sobie nie radzi, że się np. boi tego seksu, że się do niego zmusza, albo tęskni za nim, bo od dawna go nie doświadcza.
Trudno tylko zbliżyć się do uczuć, zwłaszcza gdy są nieprzyjemne.
I ja to rozumiem. Ludzie nie chcą czuć smutku, lęku, rozpaczy, złości. Nie chcą sobie przypominać, ile razy ktoś ich odrzucił, złamał im serce, nie zadzwonił po randce. Jak bardzo czują się samotni i jak bardzo nie mają kontaktu z własnym ciałem, jak bardzo go nie lubią, a wręcz nienawidzą niektórych jego części. Odcinają się od trudnych emocji. Tylko, że trzeba je przeżyć, żeby móc zacząć doświadczać życia, w tym seksualności, w pełni.
Gdy w terapii zdarza się taki intymny moment, kiedy ludzie odsłaniają się ze swoimi uczuciami, nachodzi mnie zarówno czułość, jak i dość smutna refleksja. Dochodzę do wniosku, że w życiu moich pacjentów nie było miejsca na przeżywanie seksualności w sposób, który byłby zgodny z nimi samymi na dany moment życia. Nawet na lęk im nie pozwolono – zarówno mężczyznom, którzy musieli grać rolę ogierów, jak i kobietom, które często przechodziły inicjację seksualną wcześniej niż chciały. Głównie ze strachu przed odrzuceniem. Gdy pozwolimy sobie, zamiast intelektualnego bicia piany, na swoją własną historię i uczucia, to wszystkie powinności i teorie znikają.
A czy seks jest papierkiem lakmusowym relacji?
Jest. To nie znaczy, że relacja, w której nie ma seksu, jest zła. To jedynie mówi, że coś nie działa na płaszczyźnie cielesności, intymności, namiętności. Są takie związki, które decydują się trwać, mimo że nie uprawiają seksu, ale uważają, że intymna bliskość nie jest tak ważna. Istotniejsze jest dla nich bycie dobrymi przyjaciółmi. I mają do tego pełne prawo. Nie widzę tu kłopotu.
A jaka inna sytuacja by cię zastanowiła?
Zdarza się, że para nie kocha się, bo oboje są przeciążeni pracą i zwyczajnie nie mają siły na seks. Ale gdy tylko jadą na wakacje, chwilę odpoczną, znów wraca między nimi namiętność. Są jednak sytuacje, gdy do tego seksu doczepione są konflikty, resentymenty, wrogość, power play’e typu, jak pójdziesz ze mną do łóżka, to zgodzę się na coś, na czym ci zależy. Wówczas, ten brak seksu w parze jest objawem jakiejś kolizji czy dysfunkcji. I to jest niestety dużo częstsze, niż chwilowy brak seksu.
Ostatnio przeczytałam, że kto ma mniejsze potrzeby seksualne w związku, ten ma władzę.
Bo ten, kto mówi nie, rządzi, rozdaje karty. Lubię cię, może nawet kocham, chce z tobą żyć, ale nie przeżywam podniecenia seksualnego, gdy z tobą jestem. To ustawia porządek w relacji i trzeba zobaczyć, dlaczego ta osoba, która odmawia, to robi. Bo może boi się seksu i chce się odblokować na przyjemność, a może odmawia dlatego, że chce w ten sposób ukarać tę drugą osobę, albo nic więcej, poza przywiązaniem, sympatią, nie czuje. Są interesy, konteksty społeczne, ale nie ma miłości.
Można to wyjaśnić w parze na własną rękę?
Ja bym zdecydowanie radziła terapię dla par. Jeśli jedna osoba w parze używa „nie” z pozycji władzy, to znaczy, że kłopot w takim związku jest znacznie bardziej złożony i pewnie mało która para sama sobie z tym poradzi. W najlepszym razie nie zobaczą istoty kłopotu, a w najgorszym uwikłają się jeszcze bardziej.
Pamiętajmy, że wchodzimy w związki przenosząc różne historie z dzieciństwa i młodości, a w dorosłości powtarzamy je w sposób automatyczny i schematyczny. Trzeba te automatyzmy zauważyć, przyjrzeć im się, co je wywołuje i zastanowić się, jak je można zmienić. Trudno to zrobić samemu, znacznie lepiej w gabinecie. A jeśli jedna osoba w parze boi się iść na wspólną terapię, można zaproponować, że każde pójdzie na swoją. Gdy nadal słyszymy odmowę, można wprost zapytać, czy nasz partner albo partnerka są świadomi, jakie są konsekwencje nie rozwiązania tego konfliktu. I wtedy zobaczyć, czy taka osoba nadal jest na „nie”. Warto dopytać się, co stoi za tą niechęcią. Bo to znów może być „nie” mówione z pozycji władzy, ale równie dobrze może być to lęk. OK, my też się boimy, ale ostatecznie mamy coś do wygrania. I to znacznie więcej, niż tylko dobry seks.
—-
Wywiad z Martą Niedźwiecką, a także innymi seksuolożkami, znajdziesz w książce „Seksuolożki. Sekrety gabinetów” Marty Szarejko.
Polecamy
„Sztukę flirtowania trzeba aktualizować” – mówi seksuolożka Patrycja Wonatowska
Medroxy: „Ludzie mają mnóstwo ohydnych określeń na to, co robimy i kim jesteśmy, a ja chcę, żeby wiedzieli, że praca seksualna to mój wybór”
WHO alarmuje: Nastolatki uprawiają seks bez zabezpieczenia. „Zbieramy gorzkie owoce zaniedbania edukacji seksualnej”
Renata Orłowska: „My, osoby z niepełnosprawnościami, jesteśmy wykluczane nawet przez grupy, które same walczą z wykluczeniem”
się ten artykuł?