Przejdź do treści

Dwa porody, pięcioro dzieci. „Początki były szalenie ciężkie. Nie myślałam o tym, że jestem zmęczona, działałam na autopilocie” – mówi Anna

Ania, mama bliźniaków i trojaczków - Hello Zdrowie
Ania, mama bliźniaków i trojaczków / fot. archiwum prywatne @blizniakiplustrojaki
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Gdy mój mąż wracał do domu, od razu musiał wziąć któreś dziecko, bo ciągle któreś płakało. Jak jedno zjadło, to drugie zaraz robiło się głodne, jak jedno zasypiało, to kolejne się budziło – opowiada Anna, mama 8-letnich bliźniaczek oraz 4-letnich trojaczków (dwóch chłopców i córki), która o swoim macierzyństwie z dowcipem, dystansem i ciepłem opowiada na Instagramie jako @blizniakiplustrojaki.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: W pani rodzinie były przypadki ciąż mnogich?

Anna: Tak, co prawda nie trojacze, ale bliźniacze.

Liczyliście się z tym, że wam też może się to przytrafić?

W życiu! Chociaż gdy byłam młodą dziewczyną, znałam bliźniaczki, którymi byłam zauroczona – szczególnie łączącą je więzią. Patrząc na nie, myślałam sobie, że też chciałabym mieć kiedyś córki-bliźniaczki, aby miały siebie, mogły zawsze na siebie liczyć. Tylko że nie przyszło mi do głowy, że tak się stanie (śmiech). Dlatego zawsze mówię, że trzeba uważać, o czym się marzy.

Ale na początku była radość, że pani nastoletnie marzenie się spełni?

Był szok, niedowierzenie. Byliśmy z mężem w kluczowym momencie życia, rozpoczynaliśmy budowę domu, wszystko miałam zaplanowane: mam jedno dziecko, z którym będę mogła jeździć w różne miejsca, załatwiać sprawy, wszystkiego doglądać. Ta ciąża wywróciła wszystko do góry nogami.

Początki były ciężkie?

Szalenie. Mieszkaliśmy wtedy na trzecim piętrze w bloku bez windy, więc każde wyjście z córkami z domu – na spacer, do sklepu, do lekarza – było dla mnie ogromnym przedsięwzięciem. Na co dzień byłam sama, ale czasami odwiedzały mnie koleżanki lub rodzina. Wtedy najpierw szliśmy na spacer z dziećmi, a dopiero później częstowałam ich kawą. Bo to po prostu była dodatkowa para rąk do pomocy, co było nieocenione zwłaszcza zimą. Kiedy dziewczynki były małe, problemów organizacyjnych i logistycznych nie brakowało. Wiele z tego wyparłam, czasem przyjaciółki pytają mnie: „Pamiętasz?”. A ja mówię, że „nie, już nie pamiętam”.

Sandra Kłos /fot. archiwum prywatne

Coś z pani wyobrażeń o posiadaniu bliźniaczek się potwierdziło? Pani córki są ze sobą zżyte?

Bardzo, aż czasem myślę, że za bardzo. Będąc w ciąży, przeczytałam sporo literatury na temat ciąż mnogich oraz funkcjonowania bliźniaków, co w prawdziwym życiu nie zawsze wygląda tak cukierkowo, jak się wydaje. Zgodnie z tym, czego się dowiedziałam, staram się dziewczynki czasem rozdzielać, aby nie były ciągle razem. Na bliźniaki powinno się patrzeć jak na dwie indywidualności. Trzeba dostrzegać różnice pomiędzy nimi, a nie tylko podobieństwa. Moje córki nawet fizycznie nie są do siebie podobnie. Czasem śmieję się, że niektóre siostry bardziej są do siebie podobne niż one. Mają różne temperamenty, odmienne zainteresowania, chodzą na różne zajęcia. I choć jest to ciężkie do pogodzenia organizacyjnie, to bardzo mi zależy, żeby miały własne pasje, swoje grono znajomych, swoje sprawy. Przy bliźniakach jest to wręcz zalecane.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Jak dziewczynki reagują na propozycję, aby spędzały czas osobno?

Zachęcamy je do tego i czasem się na to godzą, a czasem nie odstępują siebie na krok. Jak mówię w sklepie do jednej z córek: „Idź i sobie to kup”, to ona już woła siostrę. We dwie czują się dużo pewniej, jest im raźniej. Wtedy tłumaczę im, że przecież nie zawsze będą razem. Nie mogą być od siebie uzależnione.

Cofnijmy się jeszcze o parę lat. Córki rosną, zachodzi pani w kolejną ciążę i lekarz mówi, że tym razem to… trojaczki.

Lekarka nawet nie musiała nic mówić, bo ja to zobaczyłam na ekranie.

Co pani poczuła?

Znowu szok. Bo kolejny raz nie taki był plan (śmiech).

Jak radziła sobie pani z piątką małych dzieci?

Moja mama poświęciła nam półtora roku swojego życia i była z nami. Inaczej fizycznie i organizacyjnie bym sobie nie poradziła. Gdy trojaczki się urodziły, córki miały cztery lata, więc musiałam np. zawieźć je do przedszkola. Nie wiem, jak zrobiłabym to sama.

Gdy córki miały niecałe pięć lat, w styczniu nie było śniegu, zima była łagodna, więc zaczęłam uczyć je jeździć na rowerze. Biegałam raz za jedną, raz za drugą. Później dziewczynki nie chciały już jeździć, ale ja biegałam dalej. Bieganie zrobiło mi dobrze na wszystko – przede wszystkim na psychikę

Co było najtrudniejsze?

Gdy trojaczki miały jakieś dwa miesiące, wybuchła pandemia. Wszystko zostało zamknięte. To był bardzo trudny okres, niezwykle absorbujący, bo wszyscy byliśmy wtedy razem w domu. Miałam pod opieką trójkę niemowlaków, a i starsze córki mnie potrzebowały. Dodatkowo nasze trojaczki przez pierwsze trzy miesiące życia kolkowały. Jeden z synów bardzo mocno – aż do ósmego miesiąca. Dopiero później okazało się, że ma alergię. Płakał dzień i noc, cierpieliśmy wszyscy. Jak czasem komuś mówię, że moje dziecko ciągle płakało, to nikt mi nie wierzy. Musieliśmy nauczyć się siebie nawzajem. Zanim to nastąpiło, nie ukrywam, że było bardzo ciężko.

Co pani pomagało w kryzysowych momentach? Miała pani jakieś patenty na reset, odpoczynek?

Absolutnie, nie było mowy o żadnym odpoczynku. Ja nawet nie myślałam o tym, że jestem zmęczona, działałam na autopilocie. Zdarzało się, że zmywarka była przez trzy dni nierozładowana albo pranie zalegało w pralce, bo nie było kiedy się tym zająć. Gdy mój mąż wracał do domu, od razu musiał wziąć któreś dziecko, bo ciągle któreś płakało. Jak jedno zjadło, to drugie zaraz robiło się głodne, jak jedno zasypiało, to kolejne się budziło itd. Synchronizacja pojawiała się dopiero później.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Z czasem stało się łatwiej?

Tak. Po urodzeniu córek czułam się trochę jak „księżniczka uwięziona w wieży”, bo przez to, że mieszkałam w bloku i byłam sama, nie mogłam być w pełni samodzielna. Gdy pojawiły się trojaczki, mieszkaliśmy już w domu z ogrodem, więc wystarczyło np. wystawić wózek na dwór. Za pierwszym razem nie miałam takiej możliwości. Przy trojakach nieoceniona była też oczywiście pomoc mojej mamy; gdy zawoziłam córki do przedszkola, nawet 10–15 minut dawało mi poczucie wolności, bo na chwilę zmieniłam otoczenie, popatrzyłam na ludzi, zamieniłam z kimś dwa słowa, wymieniłam uśmiech. To było już zupełnie inne życie. Bardzo mi tego brakowało za pierwszym razem. Oczywiście czasu nadal było za mało na wszystko, ale psychicznie nie byłam już tak obciążona.

Znalazła pani w końcu odrobinę czasu dla siebie?

Tak. Gdy córki miały niecałe pięć lat, w styczniu nie było śniegu, zima była łagodna, więc zaczęłam uczyć je jeździć na rowerze. Biegałam raz za jedną, raz za drugą. Później dziewczynki nie chciały już jeździć, ale ja biegałam dalej. Mija już czwarty rok, a ja wciąż biegam. Gdy więc ktoś mówi mi, że nie ma czasu na sport, to wiem, że po prostu nie chce go mieć. Bieganie zrobiło mi dobrze na wszystko – przede wszystkim na psychikę. To moje lekarstwo na całe zło, sposób na odstresowanie. Nie umiem już bez tego funkcjonować.

Po urodzeniu córek czułam się trochę jak „księżniczka uwięziona w wieży”, bo przez to, że mieszkałam w bloku i byłam sama, nie mogłam być w pełni samodzielna

Rozmawiałyśmy o pani córkach, że są ze sobą bardzo zżyte. A trojaczki?

Również, czasem mam wrażenie, że widzą tylko siebie na świecie. Wiadomo, że dziewczynka funkcjonuje trochę inaczej niż chłopiec, ale bracia są w swoją siostrę zapatrzeni, bardzo się o nią troszczą. Czasem gdy pytam: „Z kim bawiłeś/aś się w przedszkolu?”, to słyszę: „Z bratem i siostrą”. A przecież mają w przedszkolu tyle koleżanek i kolegów! Widocznie tego potrzebują, daje im to poczcie bezpieczeństwa, sprawczości, przynależności. Nawet gdy się ze sobą pokłócą, to wiedzą, czego mogą się po sobie spodziewać.

Jak wygląda u was przeciętny dzień? Jak się pani ze wszystkim wyrabia?

Mam wrażenie, że się nie wyrabiam (śmiech).

O której wstajecie?

Akurat dziś (21 maja – przyp. red.) wszyscy zaspaliśmy, mój mąż obudził nas o 7, wychodząc do pracy, ale zazwyczaj pierwsze budzą się trojaczki o 6–7. Ja na nogach jestem od 6.30, żeby zdążyć zrobić jedzenie, przygotować śniadaniówki itp. Ok. 7 myjemy zęby, ubieramy się, szykujemy do wyjścia i po 8 wychodzimy. O 14–15 wracamy do domu. Jest obiad, później dzieci większość wolnego czasu spędzają na dworze, chyba że mają dodatkowe zajęcia. Generalnie gdy jestem sama, staram się w domu zrobić jak najwięcej: pranie, sprzątanie, obiad. Czasem nawet kolację mam gotową, żebym popołudnie i wieczór mogła poświęcić już tylko dzieciom. Gdy dzieci wracają do domu, są stęsknione, absorbujące. Potrzebują mojej uwagi. A gotowanie przy trojakach jest też niebezpieczne.

Mam do pani ostatnie pytanie. Bez czego jako matka pięciorga dzieci nie wyobraża sobie pani rodzicielstwa?

Hm…

Bez zmywarki?

Chyba nie… Akurat tu mamy podział obowiązków i staram się dzieci nie wyręczać. Ze zmywaniem paru talerzy też nie mam problemu. Ale wie pani co? Tak naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez samochodu. Niektórzy mogą powiedzieć: „Bez samochodu przecież da się żyć!”. Ale to zależy, gdzie się żyje. Parę lat temu miałam sytuację, gdy byłam w samochodzie z piątką dzieci i samochód pod przedszkolem nie chciał mi odpalić. Po prostu zatrzymałam się na środku drogi, do tego zablokowałam wyjazd. Dopadła mnie straszna bezsilność. Musiał przyjechać mój mąż i nas stamtąd zabrać. Doszliśmy wtedy do wniosku, że potrzebujemy niezawodnego samochodu. W mojej sytuacji życie bez samochodu przy piątce dzieci nie wchodzi w grę. W mieście – tak, bo są autobusy, taksówki.

A drugim takim sprzętem, bez którego nie wyobrażam sobie życia, jest pralka.

Chodzi codziennie?

Co drugi dzień. Chociaż i tak najgorzej później to wszystko porozwieszać, wysuszyć oraz posegregować.

I jeszcze uprasować.

Dlatego ja zazwyczaj bluzeczek moich dzieci, które po paru godzinach są już brudne, nie prasuję.

Ja podobnie (śmiech).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: