„Facet, który skupia się na swoim wyglądzie, zazwyczaj posądzany jest o próżność”. O tym, czego wymaga od mężczyzn społeczeństwo, a czego wymagają od siebie sami, mówi Sylwia Stankiewicz
Faceci nie tylko nie płaczą – również nie przywiązują większej uwagi do wyglądu i za nic mają społeczne wymagania dotyczące ciała, więc spokojnie można im wytknąć niski wzrost czy za duży nos (na pewno obrócą to w żart i w sekundę zapomną!). Nie bez powodu to zdanie brzmi absurdalnie. Jest nie tylko niezgodne z prawdą, ale również szkodliwe. O męskim wyglądzie, krzywdzących stereotypach i dysmorfofobii, która równie często co kobiet dotyczy mężczyzn, rozmawiam z Sylwią Stankiewicz, psycholożką z tytułem specjalisty psychologa klinicznego, psychoterapeutką w Centrum Terapii Dialog i Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
Kobiety godzinami się stroją, w łazience spędzają całe wieki i połowę wypłaty przeznaczają na zabiegi, stylizacje i fryzjerów. Mężczyźni zarzucają na siebie pierwszą lepszą koszulkę i zasługują na dyplom, jeżeli raz w roku użyją kremu do twarzy. To takie podsumowanie memów i śmiesznych filmików z Instagrama. Faktycznie aż tak się różnimy w tej kwestii?
To oczywiście mocno stereotypowe i wypłaszczone myślenie, które niestety przekłada się na wymagania – to od kobiet oczekuje się szczególnego dbania o wygląd lub zarzuca im się “zaniedbanie”, jeżeli nie spełniają tych oczekiwań. To przekonanie jest umocowane zarówno ewolucyjnie, jak i kulturowo. Ewolucyjnie w tym sensie, że partnerka wizualnie atrakcyjna ma być obietnicą zdrowego potomstwa. Kultura natomiast wzmacnia oczekiwania względem określonego wyglądu, które dodatkowo zmieniają się z uwagi na pewne tendencje, trendy, mody.
Warto jednak zauważyć, że te przekonania ewoluują również w stosunku do mężczyzn, od których coraz częściej oczekuje się określonego wizerunku – umięśnionej sylwetki, wysportowanego ciała, symetrycznych rysów twarzy. Z jednej strony się tego od nich wymaga, a z drugiej – przecież facet, który skupia się na swoim wyglądzie, zazwyczaj posądzany jest o próżność. Trudniej zatem mężczyznom przyznać się, co czują w tym obszarze, ale też bardziej ukrywają, że stosują zabiegi czy kosmetyki.
Od dzieciństwa wmawia się nam, że wygląd nie ma znaczenia, podczas gdy z każdej strony dostajemy komunikat przeciwny.
To prawda, mamy tutaj do czynienia ze sprzecznością. Z jednej strony sugeruje się bagatelizowanie wyglądu, ale na różnych etapach życia staje się on szalenie ważny – na przykład w okresie dojrzewania; młodzi ludzie porównują ciała, redefiniują to, co słyszeli jako dzieci, interesują się fizycznością innych. Wygląd staje się weryfikatorem towarzyskim, wiąże się z akceptacją. I nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej.
Tutaj też pojawia się mały problem, bo warto wspierać zdrowe nawyki, dbać o ciało w kontekście odżywiania i zapewniania mu aktywności fizycznej, ale jeżeli przesuniemy suwak w stronę obsesyjności, to niestety może to przyczyniać się do wzrostu niezadowolenia z siebie i prób udoskonalania swojego ciała zgodnie z jakimś kulturowym wzorcem.
Sylwia Stankiewicz /fot. archiwum prywatne
W przypadku męskiego wyglądu tematem internetowych dyskusji i uszczypliwości często jest to, co trudno udoskonalić – wzrost.
Narracje społeczne o tym, jaki powinien być “prawdziwy mężczyzna” i jaki wygląd go definiuje, na pewno nie służą zdrowiu. Muszę jednak podkreślić, że dysmorfofobia, czyli obsesyjne i nieuzasadnione niezadowolenie ze swojego wyglądu, jest dużo starsza niż czasy kolorowych magazynów i mediów społecznościowych. Możemy zatem uznać, że kultura w myśleniu o tym zaburzeniu, jest tylko jednym z wielu czynników.
Samo pojęcia dysmorfofobii sformułował w 1886 roku psychiatra Enrico Morselli. Uznał, że zaburzenie to jest subiektywnym poczuciem bycia brzydkim lub zdeformowanym. Jednocześnie wygląd takiej osoby według obiektywnych kryteriów nie odbiega od normy. Wtedy nie było selfie, dzióbków i promocji na zabiegi estetyczne. Kultura współczesna jest zatem jakąś otoczką, która niekoniecznie sprzyja zdrowemu myśleniu o sobie, a przekonania bywają niewspierające, ale jednocześnie nie możemy wszystkiego zrzucić na nią.
Wspomniany przez panią przykład wzrostu przypomniał mi o pacjencie, młodym mężczyźnie, który na koniec sesji stawał obok mnie i sprawdzał, czy jest ode mnie wyższy, czy jest może podobnego wzrostu jak ja.
Był niski?
Nie, był wysoką osobą, jednak robił bardzo dużo, żeby być wyższym – stosował wkładki, kupował wyższe buty. Było dla niego bardzo ważne, czy jest wyższy od kobiety.
Coraz więcej mężczyzn przełamuje się i szuka pomocy specjalistycznej z powodu przekonania o swojej brzydocie?
Mam wrażenie, że tak. Myślę, że problem dotyczy podobnej liczby mężczyzn i kobiet. Badania wskazują, że dysmorfofobia powszechniejsza jest wśród kobiet (60 proc. w stosunku do 40 proc. mężczyzn), ale zwróćmy uwagę, że mężczyźni nadal rzadziej zgłaszają się do gabinetów psychiatrycznych i psychologicznych. A dodatkowo w przypadku tego zaburzenia, taka osoba zanim wybierze się do specjalisty zdrowia psychicznego, raczej trafi do lekarza innej specjalizacji – na przykład medycyny estetycznej, dermatologa, chirurga plastycznego, stomatologa. Czyli do specjalistów, którzy zajmują się zmienianiem wyglądu, a nie pracą z emocjami.
Szacuje się, że dysmorfofobia dotyczy od 2 do 7 proc. populacji. I tutaj te proporcje pomiędzy kobietami a mężczyznami rozkładają się już niemal po równo: 2,5 proc. dla kobiet; 2,2 proc. dla mężczyzn. I to według mnie też pokazuje, że aspekt kulturowy może być przeceniany w przypadku dysmorfofobii.
Mężczyźni, którzy trafiają do gabinetów, koncentrują się na określonych sferach ciała – włosach, genitaliach – czy raczej całościowo nie lubią swojego wyglądu?
Nie, to nie jest ogólny obraz zaniżonej samooceny, gdy ktoś na przykład mówi, że nie akceptuje siebie, swojej cielesności – taki wywiad może dotyczyć różnych jednostek chorobowych. W przypadku dysmorfofobii są to skargi na konkretne elementy wyglądu. U mężczyzn często dotyczą one twarzy, kształtu szczęki, brwi, czoła, proporcji i symetrii twarzy, nosa. Obszarem skarg są również włosy i łysienie.
Z ciałem łączy się również pojęcie bigoreksji – nie jest ona uznawana za dysmorfofobię, jednak dotyczy obsesji na punkcie wyglądu ciała i umięśnionej sylwetki. Wspominam o tym, bo często ten aspekt pojawia się wśród pacjentów. Wielu dostrzega też w sobie różne asymetrie i zniekształcenia, ma ogólne poczucie brzydoty – wszak dysmorfofobia oznacza lęk przed własną brzydotą, wyolbrzymionym defektem.
Ale nie jest tak, że pewnego dnia po prostu budzimy się z tym lękiem. Dysmorfofobia ma jakieś etapy?
Pierwsze symptomy często pojawiają się w okresie dojrzewania. Ze względów rozwojowych i potrzeb charakteryzujących ten etap w życiu, gdy wygląd i jego akceptacja staje się ważnym obszarem. Zmieniające się pod wpływem hormonów ciało, może powodować uczucie wstydu, niepokoju, lęku przed tym, że nie jest wystarczająco piękne, gorsze, brzydsze, mniej atrakcyjne niż inne ciała. Pacjenci bardzo często mają pierwsze objawy właśnie wtedy. To sprzyjający grunt dla rodzących się na swój temat krytycznych myśli, a ten krytycyzm potrafi być tak wyraźny i nieadekwatny, że wytwarza zniekształcenia w obrębie postrzegania cielesności.
I nie musi się to wiązać z wyśmiewaniem przez rówieśników?
Nie ma reguły. Dysmorfofobia nie musi wiązać się z wyraźnym, traumatycznym doświadczeniem bycia wyśmiewanym przez środowisko rówieśnicze. Bywa, że jest to takim triggerem, czyli bodźcem spustowym, który wywołuje myśli wokół tego, że coś jest ze mną nie tak. Skoro ktoś od razu zauważa jakąś część mojego wyglądu, to od teraz muszę bardzo pilnować, żeby to ukrywać, żeby tego nie było widać, żeby mnie z tego powodu już nie wyśmiewano, nie wyszydzano, nie odrzucano. Tak również się zdarza i bardzo wyraźnie wybrzmiewa to podczas zbierania wywiadu z pacjentem.
”Narracje społeczne o tym, jaki powinien być “prawdziwy mężczyzna” i jaki wygląd go definiuje, na pewno nie służą zdrowiu. Muszę jednak podkreślić, że dysmorfofobia, czyli obsesyjne i nieuzasadnione niezadowolenie ze swojego wyglądu, jest dużo starsza niż czasy kolorowych magazynów i mediów społecznościowych”
Musimy właściwie wspólnie przejść przez różne etapy życia, pogadać o relacjach rówieśniczych, edukacji, środowisku domowym, o tym, jakie przekazy płynęły od rodziny, od bliskich, od kolegów. Nieraz okazuje się, że ktoś kiedyś zwrócił uwagę na szczegół w wyglądzie pacjenta – i to nawet nie w formie krytyki czy wyśmiewania – ale słowa te trafiły na podatny grunt, odbiły się od wrażliwości na ocenę, uruchomiły cechy osobowości, które dokładnie zapamiętały ten komunikat. Dlatego też podkreślałam wcześniej, że na zaburzenie składa się wiele czynników, bo taki sam komentarz przez kogoś będzie od razu zapomniany, a inna osoba zacznie go obsesyjnie pielęgnować, ukrywać ciało, inwestować w korekty…
Powiedziałyśmy już sobie, że mężczyźni nadal wstydzą się przyznawać, że przejmują się wyglądem ciała. Na jakim etapie panowie zgłaszają się po pomoc psychologiczną?
Na ogół wtedy, gdy nadal czują cierpienie, na które spróbowali odpowiedzieć inaczej. To jest tak, że gdy czujemy się źle, obniża się jakość naszego życia i zaczynamy identyfikować to z elementem wyglądu, to siłą rzeczy chcemy skorygować ten wygląd. Korygujemy, ale nasz stan się nie poprawia. Objawy mają to do siebie, że wędrują. Poprawimy nos, to z czasem okaże się, że nie odpowiada nam szczęka, albo poprawimy usta, ale nam się nie spodobają, więc zgłosimy reklamację, poprawimy znowu i znowu. Bywa, że staje się to autosabotażem. Takich korekt może być kilkanaście, zanim pojawi się lampka, że to jednak nie usta czy nos są sednem problemu.
I odbywa się to nie bez konsekwencji. Towarzyszy temu chęć unikania ludzi, wycofywanie się z kontaktów społecznych, lęk, fobia społeczna – to stany często towarzyszące zaburzeniom dysmorfofobicznym. To najczęściej z ich powodu pacjenci trafiają do specjalistów zdrowia psychicznego. To lęk utrudnia życie, wyklucza z ról społecznych, doprowadza do kryzysów, nieraz utraty pracy, rzucenia studiów. Kryzys, izolacja, wycofanie – wiele osób dopiero na takim etapie szuka pomocy. Pacjenci często dopiero po kilkunastu spotkaniach i godzinach rozmów gotowi są przeskoczyć wstyd, połączyć kropki i skonfrontować się z tym, że źródłem ich problemów i złej kondycji psychicznej jest wygląd.
Kurczowo trzymają się myśli, że facet nie powinien przejmować się wyglądem?
Niestety ten stereotyp nadal jest bardzo silny. Mężczyźni często uważają, że jest coś niewłaściwego, nieprawidłowego w tym, co czują. Wstydzą się, bo uważają, że są próżni, skupieni na sobie. Jak już pacjent się do tego przyznaje, okazuje się, że te wszystkie trudności wynikały właśnie z tego wstydu i poczucia wadliwości w zakresie wyglądu. I my naprawdę mówimy o poważnych stanach. Wiele osób z dysmorfofobią ma myśli samobójcze – różne badania wskazują, że nawet ponad 80 procent!
Czytałam, że trudno znaleźć zaburzenie, w którym byłyby tak wysokie wskaźniki lęku, depresji i prób samobójczych. Czy dysmorfofobia związana jest z innymi zaburzeniami, np. narcystycznymi? Albo konkretnymi cechami osobowości?
Dysmorfofobia w istocie często współwystępuje z narcyzmem klinicznie rozumianym, jednak musimy tutaj być bardzo ostrożne. Na temat narcystycznego zaburzenia osobowości powielanych jest obecnie wiele szkodliwych i niezgodnych z prawdą twierdzeń, a sam “narcyzm” stał się pejoratywną etykietką przyklejaną, gdy chcemy kogoś zdyskredytować. Stąd niestety krótka droga do stygmatyzacji, a psychika ludzka jest o wiele bardziej skomplikowana niż kilka łatek przyczepionych przez internetowych ekspertów.
W kontekście cech osobowościowych zauważane są pewne tendencje – badania potwierdzają, że osoby, u których zdiagnozowano dysmorfofobię, są bardziej skupione na sobie, wiele komunikatów odnoszą do siebie, mają silną potrzebę uznania, są bardzo uwrażliwione na odrzucenie. I to też często są cechy osobowości narcystycznej. Kolejna sprawa to cechy osobowości anankastycznej z dużym komponentem perfekcjonizmu, wymagań wobec siebie, pedantyzmu. Cechy anankastyczne wysoko korelują z dysmorfofobią; podobnie jak cechy osobowości unikającej, czyli lękliwej. Widać zatem, że to wszystko ze sobą współwystępuje i to w różnym nasileniu. Jednych dysmorfofobia upośledza, wręcz inwalidyzuje życie, zamyka ich w domu. Inni mają dużo natrętnych, uporczywych myśli, ale funkcjonują względnie dobrze. Nie każdy też decyduje się na korekty z zakresu medycyny estetycznej czy chirurgii.
Ale też nie każdego pewnie stać na takie ingerencje. Podejrzewam, że pacjenci stosują różne strategie, żeby samodzielnie „wyleczyć się” z przykrych myśli. Mężczyźni częściej niż kobiety sięgają po alkohol i inne substancje psychoaktywne, żeby radzić sobie z cierpieniem psychicznym? Jakie stosują mechanizmy obronne?
Alkohol bądź inne używki mogą być sposobem na tzw. samoleczenie na przykład stanów depresyjnych. Należy jednak pamiętać, że alkohol jest silnym depresantem, więc działa odwrotnie. W związku z tym, że jednak mężczyźni mniej są skłonni do identyfikowania i nazywania swoich uczuć, zdarza się, że im zaprzeczają i próbują je odsunąć od siebie. Nie przyznają przed innymi, a nawet przed sobą, że jest im trudno, a zamiast szukać pomocy, wybierają drogę na skróty, czyli sięgają po coś, co szybko ukoi ich cierpienie. To prawda, że według badań mężczyźni częściej sięgają po używki. Ponadto męska depresja charakteryzuje się często drażliwością czy skłonnością do agresji, więc łatwiej ją przeoczyć.
Mężczyźni szukają też sposobów, żeby ochronić się przed nieprzyjemnymi myślami na swój temat, potrzebują kompensacji. Nieraz sprowadza się to do tego, że skoro nie mają umięśnionej sylwetki, to chcą to “nadrobić” intelektem, hobby, umiejętnością; skupiają się w jakiejś społeczności czy wokół innych cech, które uważają za pozytywne.
”Facet, który skupia się na swoim wyglądzie, zazwyczaj posądzany jest o próżność. Trudniej zatem mężczyznom przyznać się, co czują w tym obszarze, ale też bardziej ukrywają, że stosują zabiegi czy kosmetyki”
A czy mężczyzna z dysmorfofobią raczej unika rozmów o wyglądzie, czy wręcz przeciwnie – żartuje z siebie, maskuje swój problem dystansem i pozornym “wyluzowaniem”?
Wszystko zależy oczywiście od mężczyzny, jego wiedzy na swój temat, samooceny, ale można pokusić się o pewną generalizację, że częściej będzie unikał tematu wyglądu, szczególnie jeśli uważa go za problematyczny. Może też odwracać uwagę, by nie wzbudzić niechcianych podejrzeń, że jest zbyt skupiony na tym “niemęskim” aspekcie, za jaki wielu panów uważa wygląd zewnętrzny. Jest to częsty powód, dla którego mężczyźni nie otrzymują adekwatnie szybkiej pomocy: nie proszą o nią.
Powiedziała pani, że pacjenci z dysmorfofobią mają tendencje do wycofywania się i izolowania. Czy da się wyłapać jakieś sygnały, że u bliskiej nam osoby może rozwijać się takie zaburzenie?
Na pewno warto być uważnym na wszelkie formy unikania. To dość istotne. Jeżeli bliska osoba zaczyna wycofywać się z kontaktu, z aktywności, pojawia się w tym niezrozumiały upór, to warto porozmawiać, zasygnalizować delikatnie, że coś nas niepokoi.
Uwagę zwrócić może również cały repertuar zachowań kamuflujących i maskujących, chowanie się pod warstwami ubrań, nawet w upalne dni, niechęć do odsłonięcia ciała, ubieranie się nieadekwatnie do pogody, noszenie kaptura – chociaż u młodych osób kaptur jest związany z różnymi trendami, subkulturami, potrzebami, więc należy wziąć to pod uwagę. Pacjenci wskazują też często włosy jako coś, co pomaga im zakrywać twarz. Ich bliscy natomiast zwracają uwagę na długie zajmowanie łazienki. Może to wskazywać na obsesyjność pielęgnacji.
Warto komunikować bliskiej osobie nasze zaniepokojenie, żeby jednak nie doszło do załamania linii życiowej. Brak leczenia to pogorszenie. Objawy nie miną samoistnie. A wielu pacjentów tego się trzyma – wierzą, że wraz z okresem dojrzewania to przejdzie. Miałam pacjenta, który mówił, że był przekonany, że z tego wyrośnie. Długo nie prosił o pomoc, bagatelizował, wstydził się. To może duża podpowiedź dla nas wszystkich – żeby jednak dążyć do stwarzania takiej atmosfery i przestrzeni, przede wszystkim w swoich najbliższych relacjach, żebyśmy niezależnie od płci czuli, że możemy zwierzyć się ze swoich problemów i poprosić o pomoc bez strachu przed oceną.
Zobacz także
„Przytycie i grube ciało to nie inwektywa. To po prostu wygląd ciała” – apeluje Maja Staśko
„Słyszałam, że przecież mam taką super sylwetkę, więc dlaczego wstydzę się pójść na basen?”. Dietetyczka o samooakceptacji
„Ciało to skomplikowany byt, który nas niesie przez świat. To jego główna funkcja, wygląd to efekt uboczny” – mówi Anna Natasza Górecka, autorka książki „Moje ciało jest ok”
Polecamy
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
Sara James porusza temat zdrowia psychicznego w najnowszym singlu. „Mam 15 lat i brak mi tchu” – śpiewa artystka
Córka Anny Dereszowskiej zmagała się z depresją. System je zawiódł. „Zderzyłam się ze ścianą”
System zawodzi? Lekarze POZ mówią o kryzysie w opiece nad pacjentami z zaburzeniami i chorobami psychicznymi
się ten artykuł?