Przejdź do treści

„Godzina w ciemności może otworzyć oczy. Odkrywamy swoje mocne i słabe strony, dostrzegamy moc płynącą ze zmysłów” – mówi Małgorzata Szumowska, twórczyni Niewidzialnej Wystawy

fot. Marek Młynarczyk
Podoba Ci
się ten artykuł?

Na świecie jest 36 mln niewidomych. Do 2050 roku liczba ta zwiększy się trzykrotnie. A życie bez najważniejszego zmysłu to prawdziwe wyzwanie. Możemy się o tym przekonać, odwiedzając Niewidzialną Wystawę.

Jak wygląda ciemność?

Słyszał o niej chyba każdy, kto mieszka w Warszawie. Gdy w sieci pojawia się pytanie od turystów, co warto robić podczas weekendu w stolicy, zawsze chociaż jedna osoba poleci Niewidzialną Wystawę przy Placu Zawiszy. Albo nie tyle poleci, co napisze, że jest to punkt obowiązkowy na mapie miasta. To szalenie niepozorne miejsce, które trudno zrozumieć i docenić, gdy samemu jeszcze nie miało się okazji zanurzyć w mroku. To miejsce, w którym nie widać nic, ale widać wszystko.

Młoda dziewczyna, u której chwilę wcześniej odebrałam zarezerwowany przez internet bilet, na kilka minut przed rozpoczęciem zwiedzania opowiada o zasadach bezpieczeństwa: telefony, torebki, zegarki, kurtki, okulary zostawiamy w szatni; robimy małe kroki; jedną rękę wyciągamy przed sobą, drugą zginamy w łokciu, by była na wysokości brzucha; jeżeli nie czujemy się pewnie, trzymamy się ściany, nadal pamiętając o wyciągniętej dłoni, by nikogo nie potrącić. Grupa jest niewielka. Trzyosobowa rodzina, babcia z wnuczką, chłopak z dziewczyną, ja i jeszcze jedna kobieta, która również przyszła sama. Wszystko jasne? Jasne.

Wchodzimy do pogrążonego w ciemności pomieszczenia. Mamy trzymać się ścian z prawej i lewej strony. Odzywa się kobiecy głos. To nasza przewodniczka. Wita grupę, zapowiada, że najbliższą godzinę spędzimy w jej świecie. W świecie, w którym trzeba wyostrzyć słuch, czujność, węch i uważać na każdy krok. W którym obejrzymy to, co nas otacza, ale nie oczami. Daje nam dwie minuty, żeby nasze mózgi zaakceptowały, że mogą się bardzo wysilać, ale nic z tego – wokół jest nieprzenikniona czerń. Taka, której nie doświadczamy na co dzień.

Moje ciało nie akceptuje sytuacji. Zaczyna się buntować. Czuję się, jakbym miała klaustrofobię i była zamknięta w małej puszce, z której nie mogę się uwolnić. Jestem na granicy paniki. Stresuję się, że nie mam pojęcia, co się dzieje wokół mnie i ta sytuacja trwa. Światło zobaczę najszybciej za godzinę. Robi mi się niedobrze, serce bije coraz szybciej. Później czytam opinie w internecie – nie byłam jedyna.

Lęk, niepokój, poczucie słabości i chęć, żeby jak najszybciej wydostać się z tej sytuacji – owszem, to może się pojawić, ale warto samemu lub z pomocą przewodnika oswoić się z otoczeniem, podjąć próbę pokonania dyskomfortu i jednak nie opuszczać wystawy. Z perspektywy czasu uznaję, że to niezwykłe, jak nasze ciała reagują na wyłączenie jednego zmysłu i takie niecodzienne doświadczenia. I nie mogę pozbyć się myśli, jak poradziłabym sobie, gdybym całkowicie straciła wzrok, wszak od lat jest coraz słabszy.

Niewidzialna Wystawa to szalenie niepozorne miejsce, które trudno zrozumieć i docenić, gdy samemu jeszcze nie miało się okazji zanurzyć w mroku. To miejsce, w którym nie widać nic, ale widać wszystko

– Ciemność początkowo może wywołać coś na kształt lęku, dyskomfortu czy nawet paniki. To normalne. A nasi przewodnicy doskonale to rozumieją i w sposób subtelny próbują zachęcić do przełamania się. W znakomitej większości to się udaje, a bardziej płochliwi goście to naprawdę margines. Co ciekawe – do tej grupy należą głównie dorośli. Jeśli jednak faktycznie ktoś ma klaustrofobię, taką prawdziwą, nikogo nie trzymamy na siłę, to nie miałoby sensu. Bezpiecznie wyprowadzamy do części widzialnej. To nie ma być traumatyczne przeżycie, a fantastyczna przygoda – tłumaczy Małgorzata Szumowska, prezeska Fundacji Centrum Edukacji Niewidzialna i twórczyni warszawskiej Niewidzialnej Wystawy, a od niedawna także Warszawianka Roku 2022.

Niewidzialne mieszkanie, niewidzialna ulica

Spokojny głos przewodniczki. Tłumaczy, że jesteśmy w mieszkaniu, że dotykając przedmiotów, za chwilę zobaczymy łazienkę, kuchnię, półki z książkami. To pierwsze pomieszczenie i właściwie początek opowieści o samej idei Niewidzialnej Wystawy – jeżeli wierzyć w internetową wersję o kobiecie na Węgrzech, która zaciemniła całe mieszkanie po tym, jak jej mąż stracił wzrok. Chciała mu towarzysz w nieszczęściu i tak jak on, poruszać się po omacku.

– Niewidzialna Wystawa przybyła do nas z Węgier, a wokół tego narosło trochę mitów. Chyba jednak nie ma sensu tego romantyzować, można więc podsumować – to owoc wielkiej fascynacji życiem osób niewidomych i próba pokazania ich perspektywy, doświadczania świata w bezpiecznych, ale interaktywnych warunkach na szerszą skalę – mówi Małgorzata Szumowska.

Pytam, czy pamięta swoje pierwsze spotkanie z wystawą w ciemności. Odpowiada: – To był mój pierwszy w życiu kontakt nie tylko z osobą niewidomą, ale z osobą z niepełnosprawnością w ogóle! Tak! Pojechałam do Budapesztu na szkolenie. Pamiętam ten czas, siarczysty mróz, większy niż w Warszawie. A w ciemności czułam totalne ciepło, spokój, ukojenie. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce, a obecność niewidomego przewodnika stała się czymś najnaturalniejszym w świecie! Mam w sobie zakodowaną otwartość i ciekawość drugiego człowieka. Nie mylić ze wścibstwem. Wszystko wskoczyło na swoje, albo lepiej – moje miejsce.

Edukatorka przez wiele lat w Międzynarodowy Dzień Białej Laski pojawiała się z osobami niewidomymi w centrum Warszawy, by dawać mieszkańcom miasta możliwość poznania tego innego, niewidzialnego świata. Od 2011 roku możemy doświadczać go w warunkach kontrolowanych i bezpiecznych.

„Śmielej, nie musicie chodzić tylko przy ścianie i robić takich malutkich kroczków, zapraszam bliżej do mnie”. „Ale skąd pani wie, gdzie jesteśmy, skoro nas nie widać!? – mówi zadziwiony nastolatek. „Słyszę. Wykorzystujcie inne zmysły” – odpowiada przewodniczka.

Rękoma trafiamy na swoje ramiona, plecy, śmiejemy się, że kolejny raz idziemy w rządku jak gąski. Przesuwamy palce po przedmiotach, wąchamy owoce. Moje przerażenie stopniowo się ulatnia i niczym kameleon przyjmuje formę wzruszenia, poruszenia, radości, smutku. Dziwię się, że tak niepozorna aktywność wyzwala we mnie tak skrajne uczucia i specyficzne mieszanki emocji. Do końca martwię się, że się o coś potknę. Po godzinie i zwiedzeniu sześciu pomieszczeń siadamy na ławce, rozmawiamy. Następne kilka minut spędzamy na widzialnej części wystawy.

Świat zapisany w sześciu kropkach

Louis wygląda na człowieka, który ma w sobie dużo spokoju. Twarz rozluźniona, delikatny uśmiech, zamknięte, ale nie nerwowo zaciśnięte oczy. Może dlatego, że niewidomy organista w momencie powstawania tego portretu już wiedział, że na zawsze odmienia życie milionów ludzi?

Ciemność początkowo może wywołać coś na kształt lęku, dyskomfortu czy nawet paniki. To normalne. A nasi przewodnicy doskonale to rozumieją i w sposób subtelny próbują zachęcić do przełamania się

Malgorzata Szumowska

Louis Braille przychodzi na świat w 1809 roku. Jest czwartym dzieckiem w rodzinie rymarza Simona René Braille’a oraz Monique z domu Baron. Chłopiec wychowuje się na francuskiej wsi i już w wieku trzech lat towarzyszy rodzicom w pracach gospodarskich. Pewnego dnia ulega nieszczęśliwemu wypadkowi – uszkadza sobie gałkę oczną. Stan zapalny przenosi się na drugie oko. W wyniku zakażenia Louis całkowicie traci wzrok. Ma jednak szczęście w nieszczęściu. Jego rodzice są piśmienni, co w tamtym okresie na wsi nie było powszechne, i postanawiają, że chłopiec będzie się uczył i aktywnie uczestniczył w codziennych obowiązkach.

Louis sam opanowuje alfabet, poznając palcem kształt liter zrobionych z gwoździ tapicerskich wbitych w deskę. Później trafia pod skrzydła lokalnego proboszcza i nauczyciela w pobliskiej szkole. Ten ostatni szybko orientuje się, że do jego klasy trafił wyjątkowy uczeń. Notuje, że Louis „zdumiewa go swymi odpowiedziami, na przemian trafnymi i zabawnymi”. Niezwykły zbieg okoliczności ostatecznie sprawia, że chłopak zostaje objęty protekcją markiza d’Orvilliers i trafia pod opiekę jednego z najwybitniejszych tyflopedagogów w historii. 10-letni Louis Braille otrzymuje stypendium w paryskiej szkole dla niewidomych, w której uczniowie odczytują wypukłe pismo, ale nie są w stanie pisać.

Przełomem okazuje się gościnna wizyta emerytowanego kapitana Charlesa Barbiera de la Serre’a, który zapoznał uczniów z 12-punktowym systemem kodowania – w armii służył on do odczytywania rozkazów w ciemności. Dla 15-letniego Louisa stał się natomiast podstawą do stworzenia własnego systemu zapisywania liter. To, co dziś znamy jako alfabet Braille’a, jest kombinacją sześciu wypukłych punktów – to dwie kolumny po trzy kropki w pionie. Początkowo nauczyciele nie widzieli zastosowania dla takiego zapisu, ale uczniowie bardzo szybko zaczęli go przyswajać. Już w 1827 roku powstała pierwsza książka napisana w Braille’u. Do dziś alfabet niewidomego chłopca z francuskiej wsi jest podstawą nauki osób niewidzących. Opracowany system ma międzynarodowy charakter i można w nim zapisać wszystko.

Polską adaptację pisma opracowały zakonnice Elżbieta Róża Czacka i Teresa Landy. Alfabet oficjalnie zatwierdzono w 1934 roku.

Godzina w ciemności może otworzyć oczy

To hasło, jakim Małgorzata Szumowska promuje Niewidzialną Wystawę. Wzrok to dla wielu z nas najważniejszy ze zmysłów. Oczy uznajemy za zwierciadło duszy. Oczami czarujemy, flirtujemy, podrywamy. Oczami manipulujemy. Pytamy, czy te oczy mogą kłamać. Oczami zdradzamy emocje, to z nich lecą łzy. Oczy mogą być smutne, nawet gdy śmieje się cała reszta ciała. Oczy są drugim po mózgu najbardziej skomplikowanym narządem ciała ludzkiego. Z drugiej strony – uznajemy, że zmysły są nam dane i bardzo często nie zwracamy na nie uwagi, automatycznie korzystając z ich mocy.

Nie trenujemy węchu, nie doceniamy dotyku, nie skupiamy się na smaku, zaniedbujemy słuch, bez opamiętania bombardujemy oczy ekranami i bodźcami. Refleksja przychodzi, gdy któryś ze zmysłów zaczyna słabnąć lub całkowicie go tracimy. Nasz mózg czuje wtedy, że jakieś informacje do niego nie docierają, nie dostaje jakiejś dawki wiedzy o otoczeniu.

Za pomocą wzroku odbieramy ponad 80 procent informacji o otaczającym nas świecie. Jego brak możemy przynajmniej w części kompensować za pomocą słuchu, dotyku, węchu czy smaku, ale są takie informacje o świecie, do których człowiek nie jest w stanie dotrzeć za pomocą innych zmysłów. Nie usłyszy kolorów, nie dotknie ptaka w locie, nie powącha widoku zachodzącego słońca. Osoby niewidome muszą w tym zakresie zdać się na drugiego człowieka, lecz jego opis będzie zawsze subiektywny i nieoddający w pełni tego, co widzi” – pisze Barbara Zarzecka na stronie Polskiego Związku Niewidomych.

Dlatego Niewidzialna Wystawa to doświadczenie ekstremalne, które otwiera oczy. Pozwala zrozumieć codzienność milionów osób (według niepełnych danych GUS około 1,8 mln Polaków ma dysfunkcję wzroku, a 100 tysięcy to osoby całkowicie niewidome) i popracować nad empatią, ale także skonfrontować się ze swoimi lękami, być może otoczyć większą opieką swoje zmysły i korzystać z nich z większą wdzięcznością i uważnością.

Rozmowa z przewodnikami to natomiast okazja do zapoznania i oswojenia się z tematem niepełnosprawności. – Mamy takie pytanie: czy godzina bycia osobą niewidomą może otworzyć ci oczy? Odpowiedź brzmi: może! To niesamowita lekcja empatii, pokory, człowieczeństwa, ale także lekcja nas samych. W tych niezwykłych warunkach odkrywamy swoje mocne i słabe strony, dostrzegamy moc płynącą ze zmysłów słuchu, dotyku, węchu. A dodatkowo to zwrócenie uwagi na wartość zdrowego wzroku, jego profilaktykę. Lepiej, aby Niewidzialna Wystawa pozostała wyłącznie ciekawym, pouczającym doświadczeniem… – podsumowuje jej twórczyni.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?