„Nie mamy prawie neutralnych określeń na seks oralny, dominują wulgarne i przaśne. Zostaje nam 'robić loda’ jako w miarę neutralna fraza” – mówi Marta Niedźwiecka, sex coach i psycholożka
– Dirty talk, czyli świntuszenie, to w Polsce rozrywka dla osób wyrobionych językowo i tych, którzy w związku i w łóżku czują się pewnie. Nie ze względu na moralność a… nasz język! – tłumaczy Marta Niedźwiecka, pierwsza w Polsce certyfikowana sex coachka, psycholożka i autorka podcastu o życiu z sensem i dobrym seksem “O zmierzchu”.
Aleksandra Kisiel: Znasz ten mem? Ona zwraca się do niego, w łóżku: „Mów do mnie brzydko”, a on jej na to: „Wziąść, włanczać, przyszłem”. Czy to faktycznie jedyny sposób na dirty talk po polsku?
Marta Niedźwiecka: Niestety trochę tak jest. Oczywiście da się świntuszyć w polskim łóżku. Ale żeby było i lekko, i łatwo, to dobrze się najpierw nauczyć obcego języka. Najlepiej angielskiego, albo rosyjskiego. Jest zdecydowanie łatwiej. (śmiech)
Wiem, że po polsku o seksie albo mówi się w sposób zmedykalizowany, zaczerpując słowa z podręcznika anatomii, albo wulgarnie jak z rynsztoka. Nie ma nic po środku?
No będzie trudno, nie ma co ukrywać. Choćby dlatego, że język polski nie nadąża za tym, jak się rozwija seksualność. Przykład – seks francuski, oralny. Nie mamy prawie neutralnych określeń na taki seks. Kiedyś był tematem tabu, więc albo zwroty były bardzo wulgarne np. „ciągnąć druta”, a jak nie wulgarne, to przaśne. Zostaje nam „robić loda” jako w miarę neutralna fraza. Tymczasem po angielsku, oprócz „blow job”, tych określeń jest mnóstwo. Niektóre bardziej wulgarne – można je podłapać w hip-hopowych kawałkach, inne mniej ale jest z czego czerpać.
”U nas mało się mówi o seksualności w przestrzeni publicznej, ale też w zwykłych rozmowach między ludźmi, powoduje ubóstwo językowe, a to z kolei owocuje trudnościami w mówieniu lekko o seksie”
Kolejna rzecz – masturbacja. Po polsku może być samomiłość albo gorzej, jak w słowie samogwałt. A po angielsku jest mnóstwo frazeologizmów związanych ze zwierzakami. Można je głaskać, biczować, klepać, etc. Te określenia są jednocześnie lekkie i humorystyczne, a z drugiej oddają o co chodzi. Dlaczego? Bo „normalni” ludzie mówili do innych „normalnych” ludzi o tych rzeczach, czyli doszło do normalizacji w ramach języka.
A u nas, tak jak wspomniałaś, sposoby mówienia o seksie w zasadzie są dwa. Ten medyczny może rozśmieszać. Wyobraź sobie, że idziesz do takiego oldskulowego seksuologa i słyszysz tak antyczne słowo jak „prącie”. Zachowasz pokerową twarz czy raczej zobaczysz oczyma wyobraźni takiego wielkiego owada, z czółkami? Z drugiej strony jest język ulicy, a w zasadzie – rynsztoka, który dla części ludzi jest mało podniecający. Bo dla tych, dla których jest podniecający, problemu nie ma. I tu podkreślmy, że nie ma lepszego i gorszego sposobu na świntuszenie. Jest ten, który działa na partnerów w danej sytuacji.
Mamy mało języka złotego środka, który o seksie mówi lekko. W każdym języku duża część przekleństw jest związana z funkcjami seksualnymi lub wydalniczymi. W polskim jest jeszcze tak, że z niewielkiej grupy słów, jakie mamy, duża część jest używana jako radykalne wulgaryzmy. Przykład? Słowo „kutas”, które etymologię ma neutralną, przez wielu jest używane w kategorii wyzwiska. Jeśli o kimś głupim mówimy „kutas”, to nie użyjemy tego słowa wobec ciała osoby, którą kochamy czy darzymy jakimiś pozytywnymi uczuciami i z którą idziemy do łóżka. Podobnie jest z fantastycznym czasownikiem „ruchać”. Jest dźwięczny, dziarski i bardzo polski, a poszedł w stronę konotacji nieomal związanych z gwałtem i brutalnością.
Podsumowując, to że u nas mało się mówi o seksualności w przestrzeni publicznej, ale też w zwykłych rozmowach między ludźmi, powoduje ubóstwo językowe, co z kolei owocuje trudnościami w mówieniu lekko o seksie. A jeszcze używać polszczyzny kreatywnie, bo świntuszenie to niezwykle kreatywne użycie języka, jest jeszcze trudniej. W końcu, żeby dobrze świntuszyć, trzeba zrobić taki manewr językowy, żeby zwykłe sprawy zaczęły być pikantne i podniecające. To jest dopiero wyzwanie!
To co nam zostaje. Czytanie erotyków z międzywojnia?
Ty pytasz ironicznie, a ja ci powiem, że tak. Ja na serio zaczęłabym rozszerzanie słownictwa do „świntuszenia” od Boya-Żeleńskiego, a nie z porno (pisanego czy filmowego). Dla naprawdę wytrwałych zostawiłabym Morsztyna, nie wspomnę tej słynnej XIII księgi „Pana Tadeusza” Fredry, bo ona jest tak najeżona wulgaryzmami, że dzisiaj nikt by się nie odważył jej czytać publicznie, bo by został spalony na stosie. Ale to też pokazuje, jak się nam język zmienia.
Wracam do kutasa, bo to dobry przykład. Słowo to opisywało chwost przy stroju sarmackim albo przy zasłonach. Na zasadzie podobieństwa to słowo przewędrowało do „dyndadła” pomiędzy męskimi nogami. Zatem kiedyś nie miało tak ewidentnie wulgarnej konotacji.
Jeżeli para jest zainteresowana kreatywnym użyciem języka, to może warto poczytać coś starego i odzyskać takie słowa, które mogą podniecać, odpalać iskry. Bo pamiętajmy, że świntuszenie to pikanteria, namiętność, podniecenie, a nie słodkie wyznania do uszka szeptane przez pensjonarkę.
Mówiłaś o odzyskiwaniu języka, czyli w ramach przygotowań można tak po prostu gadać o seksie, również poza sypialnią?
Ja sobie w ogóle nie wyobrażam, że para, która nie rozmawia o seksie i o tym co ich podnieca, nagle nie wiadomo skąd złapie takie porozumienie, że zacznie kreatywnie świntuszyć. Nie ma takiej opcji. Trzeba zrobić rozbiegówkę. Pogadać o seksie generalnie, przyznać, że kogoś dirty talk kręci. Bo w moim gabinecie jest sporo kobiet, które chciałyby mówić pikantne rzeczy, ale się wstydzą. I chciałyby słyszeć od swoich facetów pikantne kawałki, ale boją się, że jak poproszą, to usłyszą teksty z najgorszego porno.
”Dirty talk to jest pewien poziom wyrafinowania w mówieniu o seksie. Takie wyrafinowanie, jak we flircie. Robimy rzeczy niby neutralne, ale maksymalnie ładujemy je potencjałem erotycznym”
I co im wtedy radzisz?
Że muszą buzie otworzyć i zacząć mówić o seksie i o tym, co je podnieca. Bo dirty talk to jest pewien poziom wyrafinowania w mówieniu o seksie. Takie wyrafinowanie, jak we flircie. Robimy rzeczy niby neutralne, ale maksymalnie ładujemy je potencjałem erotycznym.
Im bardziej mistrzowsko ktoś operuje językiem, tym bardziej jest w stanie z prostych rzeczy zrobić taki komunikat, że druga osoba wyskakuje z bielizny. I czy da się to zrobić, jeśli ci ludzie przedtem nigdy ani słowa o seksie nie zamienili? Raczej będzie żenada albo wręcz katastrofa, gdy ktoś poczuje się dotknięty.
Ta nasza hipotetyczna, świntusząca para musi być skomunikowana na poziomie potrzeb seksualnych, musi posługiwać się tymi samymi kodami. Że jak ona mówi „stół w kuchni”, to ma na myśli właśnie seks na stole w kuchni, a nie lepienie pierogów.
Czyli dirty talk to jest komunikacja dla związków z dłuższym stażem?
Generalnie tak, no chyba że ludzie od początku mają świetną chemię seksualną i doskonale współgrają. To wtedy ćwiczcie pieprzne pogaduchy od początku. Ale to wcale nie jest takie częste.
A czy w ogóle często kobiety chcą świntuszyć? Czy to jest realna potrzeba wspominana w twoim gabinecie?
W moim odczuciu jest. Bo czasem można dać wyraz temu, co czujemy i czego potrzebujemy, dotykiem czy spojrzeniem. A czasem potrzebne są słowa. I to samo w sobie jest bardzo podniecające. A do tego jest jeszcze cała grupa ludzi, dla których komunikaty werbalne związane z emocjami i seksem są niesłychanie ważne. To jeden z pięciu języków miłości Goodmana. To ludzie, którzy są bardzo napędzani słowami i dla nich ta fantazja jest naturalna, jak fantazja o dotyku czy zapachu dla kogoś innego.
”W moim gabinecie jest sporo kobiet, które chciałyby mówić pikantne rzeczy, ale się wstydzą. I chciałyby słyszeć od swoich facetów pikantne kawałki, ale boją się, że jak poproszą, to usłyszą teksty z najgorszego porno”
Czy można powiedzieć, że „dirty talk” aktywuje i włącza głowę do tego, co się dzieje z ciałem?
Powiedziałabym, że dokładnie odwrotnie. Do świntuszenia potrzebna jest głowa, wic, poczucie humoru i językowa lekkość. Ale jak sobie wyobrazisz taką sytuację, że mówisz, zaczynasz świntuszyć i ktoś do ciebie mówi, i to cię podnieca , to jest to na tyle silny bodziec, że pomaga odłączyć głowę, zatopić się w słowach, zapomnieć się w słuchaniu, mówieniu. To jest bardzo zmysłowe, a dużo mniej umysłowe w tym trywialnym znaczeniu, dlatego to jest taka trudna sztuka, bo zawieszona między zmysłami a myśleniem.
Trafiłam gdzieś na poradę w stylu: jak nie wiesz co masz mówić, to mów, co robiłaś, co robisz i co robić będziesz. Wydaje się trafna.
Owszem, pod warunkiem, że mówiący ma ten rodzaj wyczucia, o którym mówimy. Bo wyobraźmy sobie, że on to opisuje takim bardzo dosadnym językiem. Używa czasowników „wsadzę”, „załaduję”. Rozumiem dobrą intencję, ale nie każdą kobietę to podnieci. Niektóre to speszy albo oburzy.
Mów z wyczuciem, co robisz i patrz, jakie są reakcje. Czy jest rumieniec podniecenia, czy zażenowania.
A jak zażenowania?
To to się ma prawo zdarzyć! Może wyjść coś horrendalnie śmiesznego i obie strony zaczną rechotać. Ale to nie jest nic strasznego, jak się ludzie rozśmieszają w łóżku. Czasem wystarczy powiedzieć: ojej, nie spodziewałam się, że to tak wyjdzie, przepraszam. Jakoś tak lekko, bez rozdzierania szat i uciekania do łazienki.
Ja jestem za przyznawaniem sobie w seksie prawa do potknięć. Do dziwnych odgłosów, do jakiejś nieporadności. Bo my mamy mocną perfekcjonistyczną obsesje, że wszystko musi być idealne jak na Instagramie. A to duży ciężar, jak nie możesz zażartować albo świntuszyć, bo od razu masz autocenzurę. Wpadki się zdarzają. Tyle.
Natknęłam się w Stanach na kurs świntuszenia online. Kobieta, która go prowadzi zajmuje się tym rodzajem edukacji od 10 lat. Może to jest rozwiązanie? Zacząć gadać o seksie z innymi ludźmi, zanim zaczniesz o nim gadać z tym, z kim go uprawiasz?
Oj, konia rzędem temu kto ma znajdzie tak po prostu ludzi, z którymi można o seksie rozsądnie pogadać. Pomijając fakt, że angielski jest niezwykle plastyczny, podatny na kreacje, jak scrabble. Można się nim bawić. A polski nie jest tak elastyczny. To zabrzmi skandalicznie i mało sexy, ale naprawdę zamiast na kurs świntuszenia, warto zapisać się do biblioteki.
Czytajcie książki! To jest najlepszy sposób na „dirty talk”, do diaska. Jak czytacie książki, to wzbogacacie słownictwo, możecie używać słów na nowo, kreatywnie. Jest mnóstwo książek, które mają zmysłowy piękny język. Niekoniecznie tych o seksie.
Ja wiem, że to ambitne, ale poezja jest najlepszym podręcznikiem. Niesłychanie zmysłowy jest Leśmian. Witkacy z kolei jest zbereźny. Przybyszewski jest dziki i ma fajne słowotwórstwo. Jak czytamy książki, żeby się nasycić, zachwycić językiem, to nawet u Sienkiewicza znajdzie się coś fajnego. No pomyśl. Jak on w te rozognione oczy Hajduczka patrzy, ten Pan Wołodyjowski, to na bank coś się z nim dzieje. (śmiech)
Piękna scena miłości w polu jest w „Prawieku” u Olgi Tokarczuk. U Michała Witkowskiego jest dużo dosadnych opisów seksu, ale napisanych z ogniem. Na pewno można coś znaleźć! To nie musi być bezpośrednio erotyczne czy seksualne. Wystarczy, że jest zmysłowe. Bo język jest nie tylko do opisywania briefów i mówienia o kotletach. A sekretem wszystkiego jest poczucie humoru. Bo dirty talk bez poczucia humoru to jest porno.
Marta Niedźwiecka – pierwsza w Polsce certyfikowana sex coachka, psycholożka. Pracuje z seksualnością, ciałem i relacjami intymnymi. Autorka książki o świadomej seksualności “Slow Sex – uwolnij miłość” oraz podcastu o życiu z sensem i dobrym seksem “O zmierzchu”.
Polecamy
„Sztukę flirtowania trzeba aktualizować” – mówi seksuolożka Patrycja Wonatowska
Medroxy: „Ludzie mają mnóstwo ohydnych określeń na to, co robimy i kim jesteśmy, a ja chcę, żeby wiedzieli, że praca seksualna to mój wybór”
WHO alarmuje: Nastolatki uprawiają seks bez zabezpieczenia. „Zbieramy gorzkie owoce zaniedbania edukacji seksualnej”
Renata Orłowska: „My, osoby z niepełnosprawnościami, jesteśmy wykluczane nawet przez grupy, które same walczą z wykluczeniem”
się ten artykuł?