Przejdź do treści

„Jeżeli nie słuchasz szeptów swojego ciała, to będziesz musiał usłyszeć jego krzyk” – mówi psychoterapeutka dr Agnieszka Kozak

Dr Agnieszka Kozak - Hello Zdrowie
Dr Agnieszka Kozak / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– W Polsce mamy łatwość „bagatelizowania traumy” w takim sensie, że ludzie mówią o sobie: „Nikt mnie nie bił, nie krzyczał na mnie, ojciec nie pił, więc wszystko było w porządku”. A potem się okazuje, że matka była lękowa i bała się życia. Ojciec nie bił, ale miał ataki szału i co jakiś czas krzyczał, po czym uspokajał się i wszyscy w domu udawali, że nic się nie stało. Mamy tendencję do chronienia swoich rodziców i w ogóle do chronienia oprawców – tłumaczy dr Agnieszka Kozak, psychoterapeutka, autorka książki „Uwięzieni we własnej głowie”, z którą rozmawiamy o tym, czy można uwolnić się z traumy przeszłości.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Co to znaczy być uwięzionym we własnej głowie?

Dr Agnieszka Kozak: Uwięzienie we własnej głowie oznacza, że jesteśmy zakładnikami naszych myśli i dopóki ich nie zmienimy, to nie zmienimy swojego życia. To, co o sobie myślę, powoduje, że w określony sposób się czuję – a to, jak się czuję, przekłada się na to, jak się zachowuję. Jeżeli myślę, że jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję, to zaczynam czuć smutek, bezradność, bezsilność i wtedy nie wykonuję „ruchu ku życiu”. Gdy myślę sobie, że wszyscy są lepsi i mądrzejsi ode mnie, to mam poczucie, że jestem gorsza. Rodzi się we mnie lęk przed oceną. A im więcej odczuwam lęku przed oceną, tym więcej mam w sobie „potworów”, które mówią mi: „Wszyscy widzą, że jestem głupia, że źle wyglądam, źle się wypowiadam”. Co więc robię? Rezygnuję z wypowiadania się. A to oznacza, że nie daję sobie szansy, żeby sprawdzić, jak jest naprawdę. Bycie uwięzionym we własnej głowie sprawia, że wszystko, co do nas i o nas mówiono, jest tam zapisane i tylko my możemy to zmienić.

Jak często jest to pokłosie tego, jak byliśmy traktowani w naszym dzieciństwie, i przeszłości, którą za sobą zostawiliśmy?

Wiem, że wiele osób krytykuje „zwalanie wszystkiego na dzieciństwo”, ale prawda jest taka, że słowa, które słyszymy o sobie, budują naszą tożsamość, zwłaszcza kiedy jesteśmy bezbronnymi dziećmi, które nie mogą włączyć krytycznego myślenia i zanegować tego, co słyszą. Nawet sposób, w jaki ktoś wymawia nasze imię, ma znaczenie. A jeśli ktoś od dziecka słyszy, że „blondynki są głupie” lub „chłopaki nie płaczą”, to zaczyna uznawać to za prawdę. Nasiąka tym.

Jesteśmy uwięzieni w słowach, zdaniach oraz oczekiwaniach, które dorośli wypowiadali wobec nas, kiedy byliśmy najbardziej od nich zależni. Każdy psycholog potwierdzi, że jeśli dziecko w kółko słyszy o sobie, że jest bałaganiarzem, syfiarzem i nic z niego nie będzie, to wcale nie będzie miało ochoty sprzątać. Z tym przekonaniem dorasta i ono zakorzenia się w jego głowie: jestem bałaganiarą, ludzie to zobaczą, nie będą chcieli ze mną przebywać. I dalej: jestem nieudacznikiem, do niczego w życiu nie dojdę, skoro nie potrafię nawet ogarnąć pokoju.

Paris Hilton przed komisją Kongresu Stanów Zjednoczonych opowiedziała o traumie pobytu w ośrodku dla młodzieży

Rodzice mówią do dzieci różne rzeczy, myśląc, że je w ten sposób zmobilizują.

Tak, ale niefortunnie wypowiedziane zdania zapisują się w nas jako pewnego rodzaju schematy, których sobie nie uświadamiamy. To jest to więzienie, w którym tkwimy, nie zdając sobie sprawy z tego, że – nawiązując do wcześniejszego przykładu – odczuwamy lęk i napięcie, kiedy ktoś wchodzi do naszego domu i wydaje nam się, że mamy brudno, a przecież norma społeczna jest taka, że w domu powinno lśnić. Boimy się oceny albo tego, że ktoś będzie miał złe zdanie na nasz temat. Co można z tym zrobić? Warto najpierw to dostrzec, wyciągnąć na światło dzienne, zrozumieć, zapytać siebie, czy to nam służy, i zdecydować, co chcemy zmienić.

Dużo pisze pani w książce o zrozumieniu przeszłości. Ale chyba nikt nie przyjdzie do gabinetu i nie powie: „Nie rozumiem swojej przeszłości”.

Ma pani rację. Większość osób, gdy przychodzi do gabinetu psychoterapeuty, mówi, że coś w ich życiu „nie działa”, a ból np. w relacji z drugim człowiekiem staje się nie do wytrzymania. Wczoraj rozmawiałam z osobą, która wróciła na terapię po raz trzeci. Zadałam jej pytanie: „Dlaczego wróciłaś?”. Odpowiedź: „Dlatego, że odbiłam się od ściany”. Do gabinetu terapeutycznego bardzo często trafiamy dopiero wtedy, gdy znajdziemy się w kryzysie – raczej nie dlatego, że chcemy zrozumieć, dlaczego bywa nam trudno w życiu i w relacjach. Chcemy po prostu jak najszybciej wyjść z kryzysu. I dlatego właśnie napisałam tę książkę.

Naprawdę można dużo zrobić, żeby w życiu było nam lepiej i łatwiej – a przy okazji innym osobom z nami. Ludzie często przychodzą do gabinetu z motywacją, że chcą np. przestać krzywdzić innych, a ja bym chciała, żeby przede wszystkim chcieli przestać krzywdzić samych siebie, żeby nauczyli się siebie szanować i lubić.

Żyjemy niestety w czasach odcięcia od ciała, emocji. Nie nauczono nas, że mamy prawo czuć się tak czy tak. Raczej uczy się nas: „Zagryź zęby, wytrzymaj, weź szybko tabletkę, żeby objawy minęły i nie musieć się nimi zajmować”

Fakt, że bywamy wobec siebie okrutni.

Właśnie, mówimy do siebie okropne rzeczy, samych siebie traktujemy źle, a przy okazji innych.

Zdarza się, że ktoś nie chce przyjąć do wiadomości, że rodzice traktowali go niewłaściwie, nawet gdy usłyszy to od terapeuty?

To się dosyć często zdarza i to nierzadko w tzw. dobrych domach. W Polsce mamy łatwość „bagatelizowania traumy” w takim sensie, że ludzie mówią o sobie: „Nikt mnie nie bił, nie krzyczał na mnie, ojciec nie pił, więc wszystko było w porządku”. A potem się okazuje, że matka była lękowa i bała się życia. Ojciec nie bił, ale miał ataki szału i co jakiś czas krzyczał, po czym uspokajał się i wszyscy w domu udawali, że nic się nie stało. Albo potrafił uderzyć starszego brata. Tyle że mamy tendencję do chronienia swoich rodziców i w ogóle do chronienia oprawców.

To jest tak, że dziecko bez rodzica nie przeżyje, dlatego chcemy swoich rodziców widzieć w dobrym świetle. Trudno jest powiedzieć: „Zachowania mojego rodzica były dla mnie krzywdzące”. Tymczasem w terapii tak naprawdę nie chodzi o szukanie winnych. Nie roztrząsamy, czy rodzic był dobry, czy zły. Chodzi o to, żeby uznać, że mój rodzic był taki, a nie inny, że to, co robił, miało na mnie wpływ, zapisało się w mojej głowie i w moim ciele. Jeżeli ja przyznam, że mój dom wcale nie był taki kolorowy, będzie to pierwszy krok do zmiany, może do uczynienia swojego życia bardziej kolorowym teraz.

Traumą może być też opuszczenie, czyli rodzic nieobecny emocjonalnie. To znaczy, że mamy rodzica, który dużo pracuje, wszystko kupuje, ale nie rozmawia o emocjach, nie jest ze swoim dzieckiem blisko. Kupuje smartfona kilkuletniemu dziecku, które to niedługo będzie miało lepszą więź ze swoim telefonem niż z własnym rodzicem, co przełoży się na kłopoty z relacjami w dorosłym życiu.

Michalina Janyszek - Hello Zdrowie

Zaleca pani w książce powrót do dzieciństwa i skonfrontowanie się z nim. Nie jest to proste, wielu ludzi się tego boi.

Jestem ze szkoły psychodynamicznej, która mówi, żeby uczynić to, co nieświadome, tym, co świadome. Warto spróbować zrozumieć, jaka jest we mnie dynamika konfliktów wewnętrznych. Dlaczego zachowuję się w taki, a nie inny sposób? Z czego to wynika? Wtedy zwykle prędzej czy później dochodzi się do swojej przeszłości: boję się wypowiadać, bo kiedyś byłam oceniana i ośmieszana. Albo boję się silnych, wysokich mężczyzn, bo zostałem przez kogoś takiego pobity jako nastolatek i nikt mi nie pomógł. Zaczynamy łączyć ze sobą kropki.

Ma pani rację, że wiele osób nie chce zaglądać w swoją przeszłość; boją się, że nie dadzą rady przeżyć tego na nowo. Ale tylko przeżycie tego na nowo, spotkanie się z własnymi emocjami, pozwala nauczyć się być z nimi w kontakcie. Czasami trzeba je po prostu przez siebie przepuścić. Inaczej zostaną one w naszym ciele zamrożone, a to oznacza, że i nasza ekspresja będzie zamrożona.

Porównałabym to do gorączki. Gdy przychodzi choroba, doświadczamy jej, aby później móc wyzdrowieć.

Podoba mi się to porównanie. A przecież wiemy, że mądrzy lekarze gorączki nie zbijają. Ona jest informacją, że ciało walczy z infekcją. Ja w ogóle uważam, że każda choroba stanowi informację, że coś w środku nie działa. Dlaczego w grupie kilkudziesięciu osób, gdy panuje wirus, kilka osób się nie rozchoruje? Bo mają wysoką odporność. A odporny organizm to taki, w którym emocje dobrze funkcjonują, nie są schowane, a potrzeby są zaspokojone. Taka osoba wie, kiedy ma pójść spać, kiedy chce zjeść, co jest dla niej ważne, umie też odpoczywać. Ludzie ze słabą odpornością bardzo często są przemęczeni. Lubię takie zdanie, że „jeżeli nie słuchasz szeptów swojego ciała, to będziesz musiał posłuchać jego krzyku”. Żyjemy niestety w czasach odcięcia od ciała, emocji. Nie nauczono nas, że mamy prawo czuć się tak czy tak. Raczej uczy się nas: „Zagryź zęby, wytrzymaj, weź szybko tabletkę, żeby objawy minęły i nie musieć się nimi zajmować”. Brakuje nam refleksji – boli cię głowa? Może piłaś dziś za mało wody? Źle spałaś, bo coś cię trapi? Tabletką nie rozwiążemy swoich problemów. A gdybyśmy umieli słuchać sygnałów z własnego ciała, nie musielibyśmy tkwić w wielu dramatach chorobowych. Każda choroba jest objawem czegoś. Najczęściej niedostrzegania siebie.

Słowa, które słyszymy o sobie, budują naszą tożsamość. Nawet sposób, w jaki ktoś wymawia nasze imię, ma znaczenie. A jeśli ktoś od dziecka słyszy, że „blondynki są głupie”, to zaczyna myśleć, że to, co mówią inni, jest prawdą. Nasiąka słowami, zaczyna wierzyć, że jest taki, jak mówi o nim otoczenie

W takim razie, czy jeśli skonfrontuję się ze swoją przeszłością, to wszystko – mówiąc ogólnie – będzie już dobrze? Jak to działa?

Po pierwsze, wolałabym, żebyśmy nie mówiły „skonfrontuję się ze swoją przeszłością”, bo konfrontacja wiąże się z pewnym napięciem, walką. Wolę określenie „spotkać się” – spotykam się ze swoją przeszłością, czyli idę do czułego towarzysza, który pomoże mi, w swoim tempie, zobaczyć, co w mojej przeszłości było trudne i jak to wpływa na mnie teraz. Ale nawet gdy odkryję swoje schematy i traumy, nikt mi nie obieca, że odzyskam sto procent zdrowia. Podam przykład: jeśli po ciężkim wypadku będę mieć połamane dwie nogi i dwie ręce, to po udanej operacji, owszem, będę znowu chodzić, ale gdy przyjdzie np. zmiana pogody, to kości będą mnie bolały. Tak samo jest z psychoterapią. Im większej traumy doświadczyliśmy, tym głębiej jest ona zapisana w naszym ciele.

Natomiast tym, co uzyskujemy w toku terapii, jest fakt, że w końcu rozumiemy, dlaczego zachowujemy się w określony sposób. I wiemy już, że możemy zachowywać się inaczej. Terapia uczy też autorefleksji: „Aha, znowu tu jestem, zagapiłam się, opuściłam siebie, już wiem dlaczego i co mogę z tym zrobić”. Albo poproszę o pomoc, powiem, że się z czymś nie zgadzam, albo wyłączę telefon i prześpię cały weekend. Po terapii wiemy i rozumiemy pewne rzeczy – i potrafimy, jak ładnie nazywa to psychoterapeutka Marzena Barszcz, „sami się ukoić”. Do tego ukojenia nie potrzebujemy koniecznie drugiego człowieka, bo potrafimy dać sobie czułość, bliskość, miłość i opiekę, której kiedyś nam zabrakło.

 

Dr Agnieszka Kozak – psycholog, psychoterapeutka, trenerka empatycznej komunikacji.

„Uwięzieni we własnej głowie. Jak zrozumieć przeszłość i mieć szczęśliwsze życie”, Agnieszka Kozak, wyd. Sensus 2024.

Okładka książki „Uwięzieni we własnej głowie”

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?