„Każdy widz ma w sobie to coś “miękkiego”, co w naszym teatrze może wypuścić na wolność” – mówi Agnieszka Czekierda, twórczyni Teatru Małego Widza
Na bilety do Teatru Małego Widza rodzice urządzają polowania. Dla ulubionych aktorów dzieci wracają na przedstawienia po dziesięć razy. Jak robi się teatr, który łączy na jednej scenie emocje dzieci, rodziców i twórców opowiada Agnieszka Czekierda, pomysłodawczyni i szefowa TWM.
Karolina Wierzbińska: Wasze spektakle bardzo różnią się od innych propozycji dla dzieci. Na czym polega fenomen Teatru Małego Widza?
Agnieszka Czekierda: Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Niedługo Teatr Małego Widza będzie obchodził dziesięciolecie. Zaczynałam sama, nikt z moich kolegów aktorów grających dla dorosłych nie chciał robić teatru dla bobasów. Nie chodziło o mnie, ale o tych małych widzów, których po prostu się bali. Bo co to za widz ze smoczkiem w buzi i pieluchą, który często jeszcze nie mówi. To był jeszcze czas, kiedy wszyscy pytali, po co takim małym dzieciom teatr, co z niego zrozumieją. Odpowiadałam pytając, czy teatr naprawdę trzeba rozumieć a może po prostu poczuć.
Myślę, że kluczem do tego, że ludzie lubią nasz teatr i wracają do nas, jest to, że jesteśmy zafascynowani dziećmi jako odbiorcami. Wszyscy aktorzy i muzycy mają frajdę z grania, bo wiedzą, że ci widzowie są najlepszymi widzami świata. Doskonale przygotowanymi na odbiór, mającymi w sobie gotowość do kontaktu ze sztuką. Dzieci świetnie widzą, świetnie słyszą, genialnie czują rytm, potrafią wspaniale odczytywać emocje, mają poczucie humoru. One kupiłyby Mumio, śmieją się w nieoczekiwanych momentach. Ciągle jest to dla mnie zaskakujące.
Wasz mały widz jest… całkiem dorosły
Odkryliśmy, że wcale nie robimy teatru dla dzieci, ale taki jak dla dorosłych. Oczywiście trzeba stworzyć bezpieczną przestrzeń i nie manipulować zanadto światłem, ale to wyłącznie technikalia. W samym podejściu do robienia teatru nie ma dla nas różnicy. Robimy teatr, który nam się podoba. Lubimy, jak jest wesoło, lubimy abstrakcyjny humor, dobrą muzykę. Nie dzielimy tego, co robimy na to, co dla dzieci i to, co dla dorosłych. Dla mnie nie ma też podziału muzyki na taką dla dzieci i dla dorosłych. Szczerze mówiąc, wręcz nie poważam muzyki pisanej tylko z myślą o dzieciach. We wszystkich naszych projektach, koncertach, instalacjach teatralnych robimy taką muzykę, jaka nam się podoba i tworzymy ją dla atmosfery, którą chcemy osiągnąć.
Tworzymy teatr, który oddziałuje na wrażliwość dorosłych. Działamy na poziomie wrażliwości operując obrazami i muzyką. Nie jest najważniejsza narracja słowem, choć czasami jest ono niezbędne, by uzyskać efekt, który sobie założyliśmy, ale przeważnie nie ma fabuły, która o czymś opowiada. Wszystko, co robimy znajduje się na poziomie wrażeń. Szukamy pięknych obrazów. Zabiegamy, by zadziało się coś pięknego na scenie na styku światła, muzyki, ruchu i tańca.
Większość twórców dla dzieci myśli o tym jak przykuć i przytrzymać ich uwagę. W zależności od wieku dzieci potrafią skupić się na bardzo krótki czas. Wy nie staracie się utrzymać dzieci w stanie ciągłej koncentracji na tym, co dzieje się na scenie.
Mamy takie projekty, które włączają dzieci do aktywnego uczestnictwa już od samego początku. Wtedy na czymś skupiają się bardziej, a jakieś poboczne wątki im umykają. Jeśli chodzi o spektakle, reżyseruję je jak dla dorosłych, tylko w bardziej skondensowanej formie. Każdy projekt, żeby trzymał w napięciu, musi rosnąć, mieć punkt kulminacyjny. To żadne czary, po prostu różne zmiany i zwroty akcji dzieją się szybciej. By utrzymać uwagę dzieci, spektakl może trwać maksymalnie 30 minut. Bywa tak, że dzieci wyłączają się na krótki czas, ale szybko wracają. Myślę, że ważne jest jak spektakl jest skonstruowany, musi nieustannie zaskakiwać. Jak jedna scena jest super, to następna musi być jeszcze bardziej super. Bardzo dbam, żeby tak było.
Tworząc i rozwijając teatr musiałaś pewnie uczyć się jak oddziaływać na wrażliwość dzieci i w pełni wykorzystywać ich potrzeby sensoryczne. Korzystałaś z książek czy teorii wychowawczych?
Kiedy pomyślałam, że chciałabym spróbować teatru dla dzieci, rzuciłam się na literaturę. Sama nie miałam jeszcze wtedy dziecka, więc miksowałam w głowie wiedzę z różnych książek i nurtów wychowania. Aż w końcu odstawiłam to wszystko na bok i postanowiłam zaufać swojej intuicji. Uczę się równolegle z rozwojem teatru.
Każdy kolejny spektakl jest sumą wszystkich wcześniejszych doświadczeń, a także eksperymentem, kolejnym krokiem naprzód badającym granice. Jeszcze w fazie roboczej sprawdzam spektakle na różnych grupach dzieci. Najważniejsze jest to, żeby dzieci czuły się bezpiecznie, żeby się nie bały. Jeśli to jest zapewnione, to z całą resztą można zaszaleć. Ważne jest wprowadzenie i sam początek spektaklu, te kilka minut, które pozwalają dzieciom oswoić się z niecodzienną sytuacją. Tu nie można ich gwałtownie zaskoczyć, na zaskakiwanie jest czas trochę później. Trudno się tego nauczyć z książek, do wielu rzeczy dochodzimy drogą małych kroków i eksperymentów.
A jakie reakcje dorosłych obserwujesz po spektaklach?
Czasami przychodzą do nas ludzie kompletnie wzruszeni i ze łzami w oczach mówią, że nie wiedzą, co się z nimi stało. Kiedyś na koncercie śpiewałam piękną afrykańską kołysankę i przyszła do mnie pani, by mi powiedzieć, że nie mogła zatrzymać łez, a nie należy do łatwo wzruszających się osób. Czasami przychodzą rodzice i mówią, że wrażenia, jakich doświadczyli, zostaną z nimi na bardzo długo. Moim nadrzędnym celem jest operowanie wrażeniami.
Wasze spektakle są dedykowane dzieciom w różnych przedziałach wiekowych. Używanie konkretnych narzędzi dialogu z dziećmi w różnym wieku jest zupełnie inne. Jak tworzysz przekaz dla dwuletniego widza?
Maluchy śledzą rekwizyty, kolory, rytm, gesty. Ponieważ lubimy abstrakcyjny i hermetyczny dowcip, dzieci starsze łapią już nasze poczucie humoru. Te spektakle, jak widać, złożone są z wielu warstw, bo puszczamy także oko do widza dorosłego. Wszyscy są u nas trochę zaopiekowani. Czasem trzeba wręcz sprawdzać, czy te najmniejsze dzieci oddychają, bo siedzą i patrzą jak zaczarowane na turlające się marchewki. Pięciolatek z kolei patrzy jak bohater pochłania marchewkę w trzy sekundy. Na początku też uważałam, że nie da się tego pogodzić, ale okazało się, że we wrażeniowym świecie wszystko nas łączy.
Przygotowując nasze spektakle staramy się wyłączyć dorosłe myślenie logiczne, przyczynowo-skutkowe. Kiedy znika racjonalność, zostaje tylko wrażliwość a ją wszyscy mają tak samo skonstruowaną. Sensoryczny Labirynt Muzyczny, który tworzyliśmy dla dzieci od 1 do 5 lat, okazał się być dla osób od 1 do 99. Były nawet sugestie, by robić seanse popołudniowe tylko dla rodziców, żeby mogli położyć się i posłuchać muzyki bez dzieci, których trzeba trochę doglądać. Z takich projektów jak Sensoryczny Labirynt dorośli biorą zupełnie co innego, niż dzieci.
Labirynt powstał przy wsparciu finansowym Miasta Stołecznego Warszawy i miał być grany tylko przez rok. Odniósł tak niebywały sukces, że ciągle bardzo trudno zdobyć na niego bilety, mimo że gramy go przez 10 dni w miesiącu od 10.00 do 18.00 non stop, a widzowie zmieniają się do 15 – 20 minut. Wyobraź sobie artystów siedzących 10 dni w labiryncie i grających muzykę na żywo (śmiech).
Jaki był zamysł stworzenia Sensorycznego Labiryntu Muzycznego?
Do tej pory nasze spektakle miały wyraźny podział na widownię i scenę, choć dzieci po spektaklu zawsze mogły pobuszować na scenie tworząc własny teatr. Labirynt miał być połączeniem wielu różnych dziedzin sztuki i dawać widzom możliwość eksplorowania i swobodnej ekspresji. Długo nie umiałam nazwać tego połączenia. Teraz mówimy o nich: instalacje teatralne.
Tu wszystko jest względne i zmienne. Nawet czas płynie inaczej. Czasem aktor jest na pierwszym planie wydarzenia, czasem tylko przeprowadza uczestników do innej sali. Czasem muzyka jest elementem nadrzędnym, czasem sączy się w tle, ale zawsze jest nieodłącznym elementem każdej przestrzeni, przez którą wędrują widzowie. W zakamarkach Labiryntu muzycy grają na niecodziennych instrumentach takich choćby jak kieliszki i naczynia z wodą.
Chciałam, żeby był to projekt bardzo doznaniowy, odwołujący się do czterech podstawowych zmysłów. W przestrzeni dotyku są różne faktury, kolory, temperatury przedmiotów. W przestrzeni zapachu poczujemy piękną woń herbat, jakbyśmy wchodzili do herbaciarni. Są także przestrzenie, w których koncentrujemy się tylko na słuchaniu lub tylko na wrażeniach wizualnych. Te przestrzenie mają wspierać pracę zmysłów dzięki stworzeniu odpowiedniej atmosfery, która te zmysły wyostrza. Tak powstał Sensoryczny Labirynt Muzyczny, który jest projektem interdyscyplinarnym, łączącym wiele dziedzin sztuki.
Nie zakładałam, że będzie on pomagał dzieciom pozostającym w terapii sensorycznej. W ogóle o tym nie myślałam, kiedy go tworzyłam. Projekt był intuicyjny, sensualny, zmysłowy, wynikający z mojej wrażliwości. Dopiero z czasem się okazało, że dla wielu rodziców jest ciekawym uzupełnieniem terapii sensorycznej. Tu w przyjemnych warunkach można spotykać dziecko z tym, co jest dla niego trudne. Spotykać go z tym, co odbiera jako nieprzyjemne, bo tylko poprzez częsty kontakt z doznaniami, których się obawiamy, mamy szansę je oswoić. Labirynt jest pełen doznań wzrokowych i słuchowych, jest pełen rzeczy o różnej strukturze, rzeczy pluszowych, śliskich, szorstkich, ciepłych, zimnych. To chyba muzyka sprawia, że dzieci tak bardzo się w Labiryncie otwierają, że trochę zapominają o swoich strachach. Przyznam szczerze, że zupełnie się nie spodziewałam, że Labirynt będzie pełnił również taką funkcję, funkcję terapeutyczną.
Projekt spodobał się nie tylko w Polsce, ostatnio miałam zapytanie z Chin o możliwość jego skopiowania. Może jesteśmy w TMW trochę dziwni, ale fascynuje nas odkrywanie kolejnych możliwości i robienie tego, co sprawia nam radość w komunikacji z dziećmi a nie podbijanie świata.
Wszystko zaczęło się od Labiryntu, a potem rozkochaliśmy się w tej formie i zrobiliśmy kolejne projekty tego typu.
Projekt „Ocean snów”, z przepiękną muzyką, to rodzaj spotkania dorosłych i dzieci na pewnym etapie ich życia. Wymyśliłam go, kiedy moja córka miała 8 miesięcy. Odkryłam wtedy w sobie ogromną potrzebę wspólnoty, bycia wśród ludzi podobnych, na tym samym etapie rodzicielstwa.
Tak działa Ocean. Przychodzą mamy, tatusiowie, tańczą z dziećmi, tak jak w innych projektach, angażujemy ich do tego, a nawet zabieramy telefony. Może i strzelamy sobie tym w kolano, bo przez prywatne social media bylibyśmy pewnie bardziej popularni, ale chodzi nam przede wszystkim o to, by rodzice nie mieli rozpraszających bodźców, tylko dali sobie możliwość wejścia w świat doznań. Od dawna myślę, że to co robimy, to już nie jest teatr. To coś więcej niż teatr, to rodzaj pięknego, międzypokoleniowego spotkania. Ocean snów stwarza właśnie taką piękną wspólnotę dzieci z rodzicami.
Potem powstał projekt „Ćmy i Motyle”, instalacja dziejąca się w dwóch różnych salach, opowiadająca o nocy i dniu. Chcieliśmy nim odczarować noc, pokazać, że wcale nie musi być straszna. Może jest trochę ciemniej, ale jest pięknie i magicznie, są świetliki, tętniący życiem las, który zamieszkuje wiele śmiesznych i ciekawych stworzeń. Z sali nocy widzowie przechodzą do sali dnia, gdzie jest zupełnie inaczej. Chcieliśmy pokazać jak muzycznie widzimy noc i dzień, na ile są one różne. To było fajnym wyzwaniem.
W 2019 roku stworzyliśmy nieziemską instalację teatralną zatytułowaną „Kosmos”, śmiejemy się, że to opus magnum Teatru Małego Widza – czyli, że już nic lepszego nie zrobimy. Na 500 m2 przestrzeni wykreowaliśmy bajeczne planety, wulkany z cekinowej lawy, eksperymentalne laboratorium nieważkości i całą masę sensorycznych doświadczeń. Wszystkiemu towarzyszy przepiękna muzyka grana na żywo. Przygotowania do tego lotu trwały rok. Włożyliśmy w ten projekt całe serce.
Jakim doświadczeniem jest dla twojego zespołu praca dla dzieci?
W teatrze mam w tej chwili dwudziestoosobowy zespół artystyczny, wśród nich połowa to muzycy. Przyjmuję ludzi według prostego klucza – to muszą być osoby o bardzo specyficznym rodzaju wrażliwości, otwarte i potrafiące uwolnić wewnętrzne dziecko, które wszyscy w sobie mamy, ale prawie nigdy nie wypuszczamy na zewnątrz.
To “miękkie” coś u nas w środku jest czymś najbardziej intymnym. Mamy ogromną potrzebę, by to “miękkie” coś czasami pohasało, a nie było cały czas uwięzione w powinnościach, jakie narzuca mu dorosłość, praca i role społeczne. Okazuje się, że na scenie z dziećmi wiele osób odkrywa przestrzeń, by uwolnić swoje wewnętrzne dziecko, dać mu pohasać.
Do teatru przyjmuję ludzi, którzy nigdy wcześniej nie pracowali z dziećmi, bo chciałabym, żeby byli całkowicie wolni od myślenia o tradycyjnym teatrze dla dzieci. Chcę, żeby dali mi swój talent i wrażliwość, żeby zrobić coś ponad podziałami wiekowymi.
Wszyscy artyści TMW mówią, że chociaż w naszych projektach trzeba bardzo dużo z siebie dać, także fizycznie, to dostaje się w zamian dwa razy więcej. Dostaje się spontaniczną reakcję dzieci, ich radość i wdzięczność. Każdy z artystów ma swoich fanów, którzy przychodzą nawet po dziesięć razy na ten sam spektakl, bo są zakochani np. w pani Izie, która gra na wiolonczeli.
Jakie znaczenie dla ciebie ma tworzenie Teatru Małego Widza?
Teatr kompletnie zmienił mnie jako człowieka. Odkąd regularnie zaczęłam dawać pohasać temu „miękkiemu” czemuś w sobie, to częściej zaczęłam po prostu być. Tu i teraz. Znów dostrzegać małe cuda w otaczającej mnie codzienności. Wszyscy artyści TMW ulegają tej magii. Do tego pokazujemy nasze „miękkie” w bezpiecznych warunkach, ponieważ dzieci nie krytykują tak jak dorośli, z założenia nie mają złych intencji ani żadnego interesu w tym, żeby kogoś zranić. Kiedy im się nie podoba, to im się po prostu nie podoba. Nic więcej się za tym nie kryje. Pokazują, że im się podobało przychodząc i przytulając się, dając buziaka. Wiesz wtedy, że przed 25 czy 30 minut spektaklu udało ci się nawiązać z nimi więź.
To są innego rodzaju brawa, niż te, które dostaje się w teatrze dla dorosłych. A to daje temu „miękkiemu” czemuś w nas moc zupełnie innej radości, niż w teatrze dla dorosłych.
Przez wiele lat grałam w dorosłym teatrze, zawsze były brawa, ale potem człowiek zamykał się w garderobie i z emocjami nagromadzonymi na scenie musiał poradzić sobie sam. Tutaj po spektaklu zostajemy, rozmawiamy z rodzicami, jesteśmy dostępni dla dzieci, bawimy się z nimi, czasem wysłuchujemy zwierzeń i poznajemy największe tajemnice.
Po to właśnie cała ta zabawa po spektaklu. Tu nie chodzi o to, żeby rodzic był zadowolony, bo zapłacił za bilet i jeszcze coś tam dostał ekstra. Od początku chodzi mi o to, żebyśmy umieli zaopiekować się emocjami. Szczególnie emocjami dzieci, które nie potrafią jeszcze porozmawiać o spektaklu, ale widać, że są całe naładowane wrażeniami, które trzeba pomóc im skanalizować. Miękki powrót do rzeczywistości jest fajniejszy.
Choć robiłam teatr z myślą o dawaniu przyjemności dzieciom, okazało się, że dajemy ją dodatkowo doroślakom i samym sobie. Wszyscy wychodzimy fajnie naładowani. Nasi artyści biorą udział w wielu różnych projektach poza TMW, głównie dla dorosłych, czasem są to naprawdę duże i wymagające przedsięwzięcia, ale fruną grać dla dzieci jak na skrzydłach, bo jak mówią, chcą zaczerpnąć od nich energii i dać pohasać swojemu dziecku. Także rodzice wypuszczają na wolność swoje “miękkie”. Te trzy strony mają podobne doznania. Dlatego mówię, że to co robimy to więcej niż teatr, to rodzaj metafizycznego spotkania i cudnego przepływu energii. Nie da się tego nie kochać.
Polecamy
Natalia Fedan: „Chwalone dzieci wcale nie mają lepiej. One niosą ciężki plecak z oczekiwaniami”
Dziewczynce przez pomyłkę wpisano męską płeć w akcie urodzenia. „Nie mogę uwierzyć, że to nieodwracalne” – komentuje ojciec
Carl the Collector to kreskówkowy szop w spektrum autyzmu. Ma za zadanie budować zrozumienie i empatię
Niezwykły poród w centrum Warszawy. Dziewczynka przyszła na świat w… taksówce!
się ten artykuł?