Maja Staśko: „Nie chcę być męczennicą – chcę być w ciąży”
![Maja Staśko na premierze filmu "Rzeczy niezbędne"](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2025/02/maja-stasko_en-1140x641.jpg)
– Ten rok, kiedy staraliśmy się o ciążę, wyglądał tak, że wszystkie nasze zbliżenia były pod przymusem. Szliśmy do łóżka tego konkretnego dnia, bo inaczej stracilibyśmy kolejny miesiąc. A każdy miesiąc, kiedy nie wychodziło, przynosił potworne cierpienie i rozczarowanie. Z powodu endometriozy seks to dla mnie ból. Nie lubię i nie chcę go uprawiać, dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy zakwalifikowałam się do programu in vitro – mówi Maja Staśko, aktywistka, dziennikarka i autorka książek. Rozmawiamy o wpływie endometriozy na jej relację z partnerem, o niepłodności i tym, jak trudny i skomplikowany jest proces starań o dziecko.
Maja Staśko będzie pierwszą mówczynią podczas zbliżającej się konferencji „O chorowaniu po ludzku” Fundacji Ludzie i Medycyna. Jej wystąpienie będzie poświęcone tematowi „Choroba przewlekła a związek”. Konferencja odbędzie się już 8 lutego w formie online. Więcej informacji i bezpłatne zapisy na stronie https://ludzieimedycyna.pl/konferencja2025/. Hello Zdrowie kolejny rok z rzędu objęło wydarzenie matronatem medialnym.
Marta Dragan: 14 lat – tyle czekałaś na diagnozę endometriozy. Co wniosła w twoje życie?
Maja Staśko, aktywistka: Dostałam diagnozę endometriozy i niepłodności w tym samym momencie. Oberwałam w twarz dwoma obuchami naraz. Po ponad roku nieudanych starań o ciążę poszłam do kliniki leczenia niepłodności i wtedy dowiedziałam się, że to właśnie z powodu endometriozy nie mogę zajść w ciążę. Wcześniej ginekolog na pytanie, dlaczego to się nie udaje, odpowiedział, że mam nie chodzić po lekarzach tylko działać. „Dzieci robi się w sypialni, nie w gabinecie” – usłyszałam.
Przez kilkanaście lat nikt nie był w stanie postawić właściwej diagnozy, chociaż dziś wiem, że miałam podręcznikowe objawy endometriozy: ból w trakcie miesiączki, ból przy wypróżnianiu, ból w trakcie stosunku. O tym wszystkim mówiłam, ale nikt nawet nie zająknął się o endometriozie. Poza chyba jednym lekarzem, który zlecając cytologię, mruknął coś w stylu „może to endometrioza, sprawdźmy”. Badanie wyszło negatywnie, więc temat ucichł. Osoby zorientowane w temacie oczywiście wiedzą, że cytologia nie służy do diagnostyki tej choroby.
Przez całe życie byłam pewna, że „taka zepsuta” po prostu jestem. I ta diagnoza była dla mnie z jednej strony przerażająca, ale też była ulgą i ponowną analizą tego wszystkiego, co przeżywałam od nastoletniości. Okazało się, że za tym co się ze mną działo, nie stało moje zepsucie czy wady fabryczne, ale choroba, która dotyka 1 na 10, a może nawet na 6 Polek w zależności od tego, jakie są szacunki.
Jak endometrioza wpłynęła na twoje codzienne życie?
Często mam poczucie, że zawodzę. Zdarza się, że idziemy z partnerem na zakupy i w połowie drogi znienacka pojawia się ból. Bywa tak silny, że nie jestem w stanie zrobić kroku ani w jedną, ani w drugą stronę, a więc ani wrócić do domu, ani pójść do sklepu. I stoję skulona, oddycham, licząc, że zaraz przejdzie. Jak jest lepiej, to idę, ale w sklepie przykucam i udaję, że czytam skład jakiegoś produktu, a mój narzeczony biega po sklepie, żeby kupić wszystkie rzeczy z listy. Wyjście, które normalnie trwałoby 15 minut, trwa 2 godziny.
Nieprzewidywalność w tej chorobie odnosi się nie tylko do momentu wystąpienia bólu, ale też do długości jego trwania. Nigdy nie wiem, czy to będą bóle, które miną po 3-4 minutach, czy będą trwać godzinami, więc trudno mi zaplanować, kiedy powinnam wziąć środki przeciwbólowe. Inna sprawa, że latami słyszałam, że „taka moja uroda i musi boleć”, więc często wstrzymuję się z braniem leków, licząc, że to ten krótki epizod bólowy, przekonana, że „muszę wytrzymać”.
Ból jest trudny do opowiedzenia komuś, nawet lekarz do jego opisania stosuję skalę od 1 do 10, bo nie jest w stanie oszacować go w inny sposób. Ten ból jest najbardziej realny dla nas samych i najmniej realny dla wszystkich wokół, co jest trudne, bo czujemy wtedy, że nie jesteśmy w stanie dać dowodu swojego cierpienia. Kiedy do tego latami słyszymy, że taka nasza uroda, że wszystkie kobiety tak mają, że się nad sobą użalamy, czujemy, że nasza wiarygodność jest zerowa. Nikt nam nie wierzy w nasz ból.
Endometrioza wymusiła na mnie zmianę diety na przeciwzapalną, bo udowodniono, że ona powoduje uśmierzenie bólu i w znacznym stopniu ogranicza częstotliwość nawrotów. Zrezygnowałam ze wszystkich produktów prozapalnych, czyli glutenu, cukrów prostych, czerwonego mięsa, żywności przetworzonej. Wcześniej różnie się do tego stosowałam, ale odkąd jestem w trakcie procedury in vitro szukam, sprawdzam, doczytuję i instruuję mojego narzeczonego, co powinniśmy jeść.
”Macierzyństwo to nie jest jedyna droga spełnienia dla kobiety, choć jest to moje wielkie marzenie i ciężko mi, że nie mogę go przeżyć. Ale gdy poczuję, że nie mam sił i to za wiele – to zrezygnuję. Na chwilę bądź na zawsze”
Czy endometrioza zmieniła w jakich sposób dynamikę waszego związku?
Endometrioza powoduje przede wszystkim ból w trakcie stosunku i to jest dla mnie najstraszniejsze. Moje ciało mnie zdradza, bo właściwie za każdym razem, kiedy pojawia się jakaś sytuacja seksualna, odzywa się ból z różnym natężeniem – mniejszym bądź większym.
Takim najtrudniejszym okresem był rok starań o ciążę, kiedy nie dość, że każde zbliżenie było bolesne, to jeszcze był przymus, by uprawiać seks w tym konkretnym momencie, w dniu owulacji. To sprawiło, że nie mam żadnych pozytywnych skojarzeń z tą sferą. Nie jestem w stanie patrzeć na te wszystkie kampanie o tym, jaki seks jest fajny, spełniający. Dla mnie obecnie seks to ból. Nie lubię i nie chcę go uprawiać. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy zakwalifikowałam się do programu in vitro. To oznaczało koniec współżycia, które trzeba odbywać w konkretnym momencie.
Jak twój partner reagował na wypisany na twarzy ból, a później na jasne deklaracje, że seks nie sprawia ci przyjemności?
Mój obecny partner zawsze przerywał stosunek, a nawet – kiedy widział, że czuję się niekomfortowo – nie zaczynał. Sam zresztą podkreśla, że nie czuje przyjemności, widząc, jak jest mi ciężko.
Mimo iż wiedziałam, że mam prawo w każdej chwili przerwać – niezależnie od bólu czy endometriozy – to czułam się winna, bo u nas to przerywanie było częste. Nigdy jednak nie czułam ze strony mojego narzeczonego wyrzutu czy przymusu. W poprzednim wieloletnim związku bywało z tym różnie.
Społeczeństwo też tworzy presję – wmawia nam „obowiązek”, a gdy nie możemy go wypełnić, jesteśmy złymi partnerkami i nie dbamy o swoich mężczyzn. Ludzie współczują naszym partnerom rzadkiego seksu, ale mało kogo obchodzi, że każdy stosunek to dla nas ból i męczarnia. Jakby ktoś kroił nasze wnętrzności. Nie ma to nic wspólnego z przyjemnością. Lekarze też to często zbywają, w gabinetach możemy usłyszeć, że widocznie nie kochamy swoich chłopaków albo żebyśmy wypiły trochę wina i się rozluźniły. Jak się rozluźnić, gdy czujesz przeszywający ból? Mamy się upić i być półprzytomne, by móc odbyć stosunek? A może zacisnąć zęby i ukryć łzy, by spełnić swój „obowiązek”? To droga do traumy, nie do szczęśliwego związku.
Jak wyglądają wasze rozmowy na temat endometriozy?
Od początku byliśmy ze sobą bardzo otwarci. Jeszcze zanim w ogóle rozpoczęliśmy życie seksualne, przegadaliśmy setki godzin. Chcieliśmy spędzać ze sobą każdą chwilę, ale właśnie po to, żeby móc rozmawiać i dzielić się swoimi przeżyciami, emocjami, poglądami. To był taki czas, kiedy przygotowywaliśmy się wzajemnie na bycie razem – pod różnymi kątami.
Mój partner wiedział, że mam taki problem. Wiedział też, że doświadczyłam przemocy seksualnej w przeszłości. Starałam się bardzo transparentnie mówić o tym, co czuję, z czym to może się wiązać. On był uważny i nie naciskał.
Kiedy przed tą rozmową zapytałam go, co jego zdaniem jest najbardziej dojmujące w doświadczeniu endometriozy, odpowiedział, że bezsilność. Miewam tak silne bóle przy wypróżnianiu, jakby rozgrzany pręt dociskał mi odbyt i jednocześnie od środka coś mnie rozsadzało w brzuchu przy macicy. Trudno to opisać, ale jest to najgorsze doświadczenie, które przeżyłam fizycznie. I w takich sytuacjach mój partner nie czuje tego bólu, ale widzi, jak osoba, którą kocha, cierpi – i nic z tym nie może zrobić. Może zadzwonić do szpitala, do lekarza, wezwać pogotowie czy zamówić taksówkę, podać mi środek przeciwbólowy czy zrobić mi gorącą kąpiel, zanieść mnie do niej. I w zasadzie tyle. Nie odbierze mi tego bólu, nie może tego zrobić.
Jakie emocje zaczęły towarzyszyć waszym rozmowom, kiedy pojawiły się trudności z zajściem w ciążę?
Niepłodność jest chorobą mocno odciskającą się na psychice, dobija, bo miesiąc po miesiącu się nie udaje. Ja jestem bardziej nerwowa, panikująca, obowiązkowa – także przez endometriozę. Mój organizm nauczył się być wiecznie w gotowości na ból. Wykonuję jak najwięcej obowiązków, gdy akurat tego bólu nie ma – by zrobić rzeczy na zapas, bo kiedy zacznie boleć, nie będę w stanie działać. To organizm w wiecznym stanie zagrożenia. Ciężko się z tym żyje. Ale mój partner ma w sobie pierwiastek luzu, beztroski, poczucia humoru, więc jest w stanie rozładować te stresujące sytuacje. Kiedy jest pożar, potrafimy wzajemnie z różnych stron go ugasić.
Przy in vitro ja pilnuję kalendarza, załatwiam wszystkie wizyty, dzwonię i dogaduję się z kliniką czy lekarzami, mam wypisane pytania przed każdą wizytą, robię research i sprawdzam, co jeszcze można i warto zrobić. Większość leków, zabiegów, badań dotyczy w tym procesie mnie i mojego organizmu, dużo czytam o in vitro i niepłodności, przekazuję mu te informacje – a mój narzeczony zapewnia nam luz i uspokaja w momentach stresu. Dba o to, żebyśmy jedli, spali, odpoczywali – bo ja czasem o tym zapominam. Dobrze się dopełniamy.
W jednym z postów na Instagramie wspominasz, że rok starań o ciążę nie pozostał bez wpływu na twoją relację z ciałem. „Odkąd moje życie przebiega od wizyty do wizyty – boję się dotknąć swojego ciała” – piszesz. Co kryje się za tymi słowami?
Starania o ciążę wystawiły na próbę moją psychikę, cielesność, kobiecość i seksualność. Myślałam, że mam jakieś wybrakowane ciało, zepsute, takie które nie jest w stanie dać życia. Pamiętam, że to ciało zawodziło mnie od zawsze, bo już przed pierwszą miesiączką zaczynały doskwierać mi bóle endometrialne. To jest coś, co jest we mnie wryte. Nie wiem, jak się żyje w ciele, które nie jest pełne bólu.
W trakcie in vitro ciało często jest medykalizowane i my czujemy, że ono bardziej należy do lekarzy niż do nas. Stąd ten strach przed dotykiem. Bałam się dotykać zwłaszcza tych sfer intymnych, bo jeśli zrobię coś nie tak, to zepsuję robotę lekarza.
Zaczątki ciąży kojarzę z dojmującym poczuciem obcości własnego ciała, co wynikało z zupełnej nieświadomości tego, co się w nim działo. Nie wiedziałam, na jakim etapie jest zarodek, gdzie się znajduje, czy się zagnieździł. Za każdym razem miałam poczucie, że moje ciało jest dla mnie największą zagadką, że łatwiej mi wyobrazić sobie życie na Marsie, niż życie w moim ciele.
Te 20 miesięcy starań o ciążę poza bólem i rozczarowaniem przyniosły też docenienie swojego ciała. Pierwszy raz myślałam o nim w kategoriach pracy, jaką wykonało, nie w kategorii tego, że zdradziło, jest zepsute czy beznadzieje. Wiedziałam, jak bardzo nie miało łatwo, że mimo tych twardych jak beton zrostów endometrialnych, moje organy działały.
”Ponad rok milczenia o staraniach o ciążę był dla mnie rokiem wstydu. Cierpienie w ciszy i samotności było dla mnie męczarnią. A przerwanie milczenia dało mi poczucie sprawczości, kontroli”
Jak wyglądała droga do procedury in vitro?
Podczas jednej z wizyt – po paraliżującym bólu po wypróżnianiu – usłyszałam, że taka moja uroda. I wtedy stwierdziłam: nie, to nie jest moja uroda. Moja uroda to jest to, że walczę o siebie. Powiedziałam dość i udałam się do kliniki leczenia niepłodności.
Na termin czekaliśmy chyba dwa tygodnie. W ramach jednej wizyty, za którą zapłaciliśmy ok. 600 zł, mieliśmy komplet badań m.in. hormonu AMH i badanie nasienia. Przez to, że rozpoznano u mnie torbiele endometrialne, zostałam skierowana na zabieg ich usunięcia. Dowiedziałam się jednak od kolejnego lekarza, że laparoskopia może pozbawić mnie w jakimś stopniu płodności, bo torbiele zlokalizowane są na jajniku, więc istniało ryzyko, że mogłabym stracić rezerwy jajnikowe i jajeczka. Po wielu konsultacjach z innymi specjalistami zdecydowaliśmy, że rezygnuję z operacji i decyduję się na in vitro.
Każda wizyta u lekarza przynosiła mi nowe diagnozy. Najpierw informacja o torbielach, później, że są to torbiele zrostowe. Nie wiedziałam, że torbiele zrostowe oznaczają endometriozę. Dowiadywałam się tego punkt po punkcie, od kolejnych lekarzy, do których trafiałam.
W międzyczasie doszła do tego diagnoza niepłodności mojego narzeczonego. Do in vitro zakwalifikowaliśmy się właśnie dzięki jego wynikom, bo moja endometrioza – jak przedstawiła nam to lekarka – nie była wystarczającym powodem, gdyż sporo osób z tą chorobą zachodzi w ciążę. Kiedy wyszliśmy z gabinetu mój narzeczony powiedział: „Widzisz, załatwiłem nam in vitro”.
W lipcu zostaliście zakwalifikowani do in vitro. Jakie wyzwania postawiła przed wami ta metoda leczenia?
Dostałam zalecenie, że muszę przytyć, bo miałam za niski poziom tkanki tłuszczowej. I dla mnie to było bardzo nieprzyjemne. Bo jedzenie podobnie jak seks czy wypróżnianie wiązało się u mnie z bólem przez to, że w jelitach najpewniej zlokalizowane są ogniska endometrialne.
Jednak in vitro to przede wszystkim ciągłe czekanie. Najbardziej frustrujące w tym procesie jest to, że mamy bardzo niewielką albo żadną władzę nad tym, co się dzieje. Kiedy moje jajeczka zostały pobrane i wiedziałam, że to jest ten etap, że łączą się z plemnikami mojego narzeczonego i mogą powstać zarodki, to czułam jakby ktoś wyrwał mi kawałek ciała i on był gdzieś indziej, a ja nawet nie miałam informacji, co się z nim dzieje. Pierwsze wiadomości o powodzeniu tego procesu dostaliśmy dopiero po tygodniu. Ten czas oczekiwania na to, czy w ogóle są zarodki, jakie, ile ich będzie, to było bardzo trudne. Wiem, że w innych klinikach para jest informowana o rozwoju zarodków na bieżąco. U nas tego brakowało. Bardzo.
Wiele osób w kontekście trudności związanych z procedurą in vitro wymienia zastrzyki, Ty o nich nie wspominasz.
Bo dla mnie nie były trudne. Powiedziałabym wręcz, że je lubiłam, bo dawały mi poczucie kontroli, które cały ten proces mi odebrał. I nie jest to zarzut do procesu, bo jeśli chcemy spełnić marzenie o posiadaniu dzieci, to ono często wiąże się z poświęceniem. Gdybym nie chciała zajść w ciążę, to nie zdecydowałabym się na to wszystko, bo to rzeczywiście jest potwornie obciążające dla ciała. In vitro nie jest czymś, co można robić dla rozrywki. Na pewno nie jest to droga na skróty.
Przede wszystkim robiąc zastrzyki, czułam swoje ciało, że mam z nim kontakt. I to było bardzo ważne. Zastrzyki przypominały mi, że ono nadal jest moje, że to ja przekłuwam skórę, ja odczuwam, ja panuję i ja mogę spowodować, że wytworzą się pęcherzyki, które rzeczywiście się tworzyły. Miałam wrażenie, że coś mogę, że coś ode mnie zależy. Najgorsze dla mnie były właśnie te momenty, kiedy nic już nie byłam w stanie zrobić i jedyne, co pozostawało to czekanie.
Leki, których w in vitro bierze się sporo, też nie pozostawały bez wpływu na organizm. Hormony zmieniają sposób odczuwania rzeczywistości. Ja miałam na przykład trudności z formułowaniem wypowiedzi, brakowało mi podstawowych słów. Jestem po polonistyce, więc było to dla mnie szczególnie bolesne: zostałam pozbawiona swojego języka, czegoś, co uznawałam za oczywiste, co sobie wypracowałam. Codziennie płakałam, czasem w komunikacji publicznej. Nie umiałam tego powstrzymać. Zupełnie nie poznawałam siebie.
Po pół roku starań – na przełomie grudnia i stycznia – zmierzyliście się z kolejną trudnością: utratą ciąży, a kilka tygodni później utratą zarodka. Jak radzisz sobie w tej sytuacji?
Nie radzę sobie. Najpierw mieliśmy ciążę biochemiczną, czyli ciążę, która skończyła się na bardzo wczesnym etapie, przed upływem 6. tygodnia. A potem kolejna strata kolejnego zarodka. Miesiąc po miesiącu. Za każdym razem czas po transferze był jednocześnie piękny i ciężki. Piękny – bo był we mnie zarodek. Ciężki – bo przez leki miałam koszmary, nie mogłam spać, ciało mi szalało.
Za drugim razem, w czwartym dniu po transferze zarodka, obudziłam się o czwartej w nocy i nie mogłam spać. Znów. Zrobiłam test ciążowy. Zrobiłam go z pełną świadomością, że wynik nie będzie wiarygodny, bo chwilę wcześniej miałam zastrzyk, ale po prostu nie mogłam wytrzymać. Chciałam mieć jakąkolwiek kontrolę i chyba chociaż raz przekonać się, jakie to uczucie zobaczyć pozytywny test. Zawsze wszystkie wychodziły mi negatywne. Niestety, ten transfer także zakończył się utratą. Nie pozostał nam już ani jeden zarodek, zakończyliśmy procedurę in vitro. Pozostało nam jeszcze kilka możliwych procedur w ramach programu rządowego.
Na razie nie wiemy, co dalej. Załatwiam nam wizyty u innych lekarzy, kolejne badania. Na pewno nie jestem gotowa na siedem kolejnych miesięcy przeżywania strat, czekania, wielkich dawek leków, które obciążają ciało i psychikę. Te siedem miesięcy było dla mnie jak siedem długich, męczących lat. I skończyło się niczym. Muszę to przeżyć, by móc zrobić kolejny krok.
Wiem, że często osoby wycofują się na tym etapie, na którym ja jestem teraz. I w pełni je rozumiem. Jestem głęboko zraniona i zupełnie zagubiona. Ale na pewno nie chcę robić nic wbrew sobie, na siłę, „bo trzeba”. Nie chcę być męczennicą – chcę być w ciąży. A jeśli to będzie niemożliwe – spełniam się na mnóstwo innych sposobów, także pomagając innym i działając społecznie. Macierzyństwo to nie jest jedyna droga spełnienia dla kobiety, choć jest to moje wielkie marzenie i ciężko mi, że nie mogę go przeżyć. Ale gdy poczuję, że nie mam sił i to za wiele – to zrezygnuję. Na chwilę bądź na zawsze.
Czy proces in vitro zmienił wasze postrzeganie rodzicielstwa?
Kiedy zaczynaliśmy starania o ciążę, a to było bodaj w lutym 2023 r., wymyślaliśmy imiona, zastanawialiśmy się nad tym, jakie zabawki kupimy, dzieliliśmy się rolami… Wszystko mieliśmy ustalone. Za drugim i trzecim razem jeszcze mieliśmy w sobie ten entuzjazm. Przed okresem „czułam” objawy ciążowe, a mój narzeczony głaskał mnie po brzuchu, choć był to oczywiście PMS. Po piątym, siódmym, dziesiątym i czternastym miesiącu przestaliśmy to robić i zaczęliśmy mówić o tym bez ekscytacji. Można powiedzieć, że odpuściliśmy, nie mieliśmy w sobie już tej nadziei. Kwalifikacja do in vitro sprawiła, że znów poczuliśmy wiatr w skrzydłach. Byłam przekonana, że skoro teraz zajmują się nami lekarze – to się uda. Nie udało się.
Na początku starań o ciążę myśleliśmy, że to jest tylko nasze. Kiedy zaczęli w tym procesie uczestniczyć lekarze różnych specjalizacji, byliśmy zobligowani do tego, żeby otworzyć się na bardzo intymne sytuacje z naszego życia.
Ten fakt dodał wam odwagi, by wyjść ze swoją historią do mediów społecznościowych?
Poniekąd właśnie tak, bo przestałam myśleć o tym procesie jako o czymś intymnym. Choć intymny nie był od wielu, wielu miesięcy. Przestałam traktować niepłodność jako coś prywatnego, kiedy zaczęło w niej uczestniczyć tak wiele osób. Oni wiedzieli o mnie dosłownie wszystko, począwszy od tego, kiedy odbywam stosunek, w jakich pozycjach, jak wygląda wnętrze mojej pochwy, co jem. Ten temat z automatu przeniósł się z sypialni do kliniki.
Ponad rok milczenia o staraniach o ciążę był dla mnie rokiem wstydu i poczucia, że muszę się ukrywać. Że jestem z tym zupełnie sama. Cierpienie w ciszy i samotności było dla mnie męczarnią. A przerwanie milczenia dało mi poczucie sprawczości, kontroli. Mogłam zacząć oddychać, przerobić to, co się dzieje. Przestałam czuć się sama – codziennie rozmawiam z dziesiątkami osób z niepłodnością. Bardzo mi to pomaga i wiem, że im także pomaga moja działalność. To mi daje poczucie, że moje cierpienie – nawet jeśli w kwestii ciąży kończy się znów niepowodzeniem i utratą – ma jednak jakiś sens. Choćby dla innych. Inaczej byłaby tylko beznadzieja, rozpacz i mrok, nic więcej.
Kiedy pokazywałam prawdziwą mieszankę uczuć, jaka towarzyszyła mi na różnych etapach tego procesu, nie brakowało komentarzy typu „paranoja”, „idź do psychiatry”, „co ty ze sobą robisz”. Na co osoby z niepłodnością odpowiadały: „Tak to wygląda. Możecie przymykać oczy, możecie udawać, że tego nie ma, ale to nie znaczy, że coś zniknie. Najwyraźniej ktoś, kto obok was mierzył się z niepłodnością, nie podzielił się tym z wami. Ukrywał się przed wami”. Kiedy zaczęłam się tym dzielić, zobaczyłam, jak mnóstwo osób jest wokół mnie, które doświadczają niepowodzeń na drodze do rodzicielstwa. Wiem, że moje reakcje, przeżycia i emocje są normalne. Inne osoby z niepłodnością także przestają czuć się inne lub dziwne, że tak reagują. To element tego procesu, zwłaszcza gdy w grę wchodzą silne leki i hormony. Nie jesteśmy już z tym same.
Zobacz także
![Projektantka Agnieszka Bar pozuje w czerwonej sukience we wnętrzach Galerii SIC! BWA Wrocław](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2024/02/portret-na-wystawie-agnieszka-bar_fot_wojciech_chrubasik-kopia-850x425.jpg)
„Poronienie było dla mnie przeżyciem granicznym”. Agnieszka Bar wystawą opowiada o traumie trzykrotnej utraty
![Dominika Czajka - Hello Zdrowie](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2025/02/dominika_czajka-850x478.jpg)
Pomogła zajść w ciążę 400 kobietom. Jak? Dzięki ustabilizowaniu hormonów
![na zdjęciu: neuroróżnorodna kobieta puszcza bańki, tekst o tym, że osoby w spektrum autyzmu z niepełnosprawnością intelektualną żyją w Europie średnio 39,5 roku - Hello Zdrowie](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2025/02/neuroroznorodna-kobieta-puszcza-banki_adobestock-850x478.jpeg)
39 lat to nie jest dobry wiek na umieranie. Tyle żyją średnio osoby w spektrum autyzmu z niepełnosprawnością intelektualną. Tak, w Europie
Polecamy
![na zdjęciu: stopa noworodka, tekst o pierwszym dziecku z rządowego programu in vitro - Hello Zdrowie](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2025/01/stopa-noworodka_adobestock-850x478.jpeg)
Urodziło się pierwsze dziecko z rządowego programu in vitro
![Aneta Wawrzyńczak-Rekowska - Hello Zdrowie](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2025/01/pozne-matki-aneta-850x478.jpg)
„Obcy facet zajrzał mi do wózka i spytał, czy to moje dziecko, czy jestem jego babcią”
![na zdjęciu: ciężarna kobieta odpoczywa na kanapie. Tekst o preeklampsji - Hello Zdrowie](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2024/12/kobieta-w-ciazy_adobestock-850x478.jpeg)
Wystarczy jedno badanie, by ocenić ryzyko wystąpienia stanu przedrzucawkowego w ciąży
![Zofia Zborowska- Wrona- Hello Zdrowie](https://www.hellozdrowie.pl/wp-content/uploads/2024/11/zofia-zborowska-wrona-850x478.jpg)
„Twarzy dziecka nie pokaże, ale gołego cycka już tak”. Na karmiącą piersią aktorkę wylał się hejt
się ten artykuł?