Przejdź do treści

Nabici w butelkę traumy prenatalnej. „To nie jest tak, że matka jest 'czemuś winna’, bo 'za bardzo przeżywa'”

Podoba Ci
się ten artykuł?

W internecie można znaleźć mnóstwo ofert uzdrawiania „traum prenatalnych” proponowanych nam przez osoby, które nazywają się „terapeutami”, ale nie zawsze mają skończoną szkołę psychoterapii. Opisują swoje własne metody terapeutyczne, które zakładają włączenie m.in. medytacji, analizy snów, hipnozy czy pracy z energią człowieka. Czy rzeczywiście w psychologii istnieje coś takiego jak trauma prenatalna? Jaki wpływ ma to, co się działo z kobietą w czasie ciąży, na przyszłość jej dziecka? I czy warto skorzystać z „leczenia traum” czy to wyrzucanie pieniędzy w błoto? Na te pytania odpowiada w rozmowie z Hello Zdrowie Izabela Barton-Smoczyńska, psycholożka i psychotraumatolożka z Centrum Terapii Dialog.

 

Ewelina Kaczmarczyk: Spotkałam się z takim stwierdzeniem, że „macica to nasz pierwszy dom” i że od doświadczeń w niej „zależy cała reszta”. Czy przesadą byłoby stwierdzenie, że traumatyczne zdarzenia z okresu prenatalnego mogą determinować dorosłe życie?

Izabela Barton-Smoczyńska: Oczywiście istnieją powiązania pomiędzy tym, jaki rodzaj stresów przeżywa kobieta, będąc w ciąży, a tym, jak będzie później wyglądało życie jej dziecka. Wiemy o wpływie stresorów na organizm matki i w konsekwencji na rozwój płodu, np. stres podwyższa ciśnienie tętnicze krwi, przyśpiesza bicie serca, spłyca oddech – w konsekwencji płód otrzymuje mniej tlenu, co wpływa na rozwój mózgu. Zmieni się funkcjonalność układu nerwowego, ale to nie determinuje konkretnych zachowań dziecka, więc hasło „zależy całe życie” jest prawdziwe, ale ciut przesadzone. Możemy mówić o zależnościach, korelacjach, ale nie możemy mówić tu o wymiarze przyczynowo-skutkowym.

To bardzo znacząca różnica, jeśli rozmawiamy o tym, czy macica jest naszym „pierwszym domem”. Naukowo nie jesteśmy w stanie wysnuć wniosku, że od życia prenatalnego „zależy cała reszta” (w znaczeniu całości życia psychicznego) ze względu na wiele różnych ograniczeń metodologicznych. Nie można np. tworzyć procedur eksperymentalnych na kobietach w ciąży – czyli dzielić mam na dwie grupy, które będą miały różne warunki psychiczne podczas ciąży, i później porównywać, co się stało z ich dziećmi. Stres kobiety w ciąży będzie miał wpływ na rozwój dziecka w fazie prenatalnej i może doprowadzić do zmian w układzie nerwowym, jednak nie musi to oznaczać, że dziecko w przedszkolnym czy nastoletnim życiu będzie miało określone zaburzenia. Może je ujawnić, ale nie musi. I ewentualne pojawienie się np. ADHD będzie zależeć od różnych czynników – nie tylko od stresu, którego doświadczyła kobieta ciężarna.

Na pewno macica jest pierwszą przestrzenią, w której dziecko buduje swój układ nerwowy, natomiast bardzo bym nie chciała takiego wydźwięku, że matka jest „czemuś winna”, bo „coś za bardzo przeżywa”. To, co się dzieje z kobietą w ciąży, nie zachodzi przecież w społecznej pustce. Wokół niej istnieje cała sieć interpersonalnych i intrapersonalnych [komunikacja z samą sobą – red.] relacji, które na nią oddziałują. Duże znaczenie ma tu np. zachowanie ojca dziecka w czasie trwania ciąży, porodu czy połogu oraz zachowanie ginekologa prowadzącego ciążę. Ważne jest np. to, czy lekarz zauważy depresję kobiety lub inne powikłania po zdarzeniu traumatycznym, którego doświadczała, i czy włączy farmakoterapię, która zmodyfikuje negatywny wpływ kortyzolu. Ta sieć połączeń interpersonalnych i nadawanych im znaczeń ma wpływ na to, jak kobieta w ciąży przeżywa stresujące sytuacje oraz jak sobie z nimi poradzi. A to właśnie to, a nie sam stresor, ma wpływ na matkę i jej dziecko.

Pamiętajmy też, że kobieta nosi dziecko w macicy, ale i w psychice. Na to, w jaki sposób dziecko rozwija się w macicy i w jaki sposób matka buduje z nim relacje, ma wpływ nie tylko to, co dzieje się w teraźniejszości. Duże znaczenie mają również zdarzenia z przeszłości. Zarówno dla kondycji organizmu, który jest w ciąży, jak i kondycji psychicznej ciężarnej kobiety.

Izabela Barton-Smoczyńska / fot archiwum prywatne

Zdarzenia z przeszłości, czyli dziedziczenie międzypokoleniowe?

Tak, inaczej transmisja międzypokoleniowa – czyli mechanizm kształtowania tożsamości – zarówno jednostkowej, jak i tej rodzinnej. Na rodzaj relacji konkretnej matki z dzieckiem (od bycia w ciąży przez poród po wychowanie) ma wpływ przeszłość kobiety w tym sensie, że sposób, w jaki ona sama nauczyła się budowania relacji, może zostać przekazany przez nią na następne pokolenie. Dlatego mówimy o wielopokoleniowej transmisji, bo podobieństwo w zakresie zachowań, specyficznych sposobów radzenia sobie czy wartości dotyczy więcej niż jednego pokolenia. Mamy różnego rodzaju uwarunkowania, jeszcze sprzed ciąży kobiety, które wpływają na to, jak będzie widziała swoje dziecko w momencie poczęcia, później, gdy będzie ono w jej macicy, i w końcu — gdy będzie narodzone i fizycznie odrębne. Czy taka kobieta będzie definiowała płód jako odrębną osobę, z którą chce zbudować relację, czy jako „coś zagrażającego” ograniczającego czy zabierającego wolność lub młodość? Duże znaczenie ma też to, że kultura i społeczeństwo wymagają określonego wzorca macierzyństwa. Badania pokazują np. istotny wpływ komunikatów w mediach czy w bezpośrednim otoczeniu na to, czy kobieta poradzi sobie ze stresem, czy traumą w czasie ciąży. Kiedy matka słyszy: skoro miałaś wypadek w ciąży, to twoje dziecko będzie lękowe, nie szuka dla siebie wsparcia czy wyjścia z sytuacji niepokoju, tylko oczekuje potwierdzenia tych słów. Tego, że ewentualna lękowość dziecka to jest jej wina. I na tym jest skupiona, bo w jej przekonaniu wypadek przekreślił szanse dziecka na zdrowie psychiczne.

Z mojej perspektywy taki przyczynowo-skutkowy komunikat to bardzo duże uproszczenie, ponieważ powszechność występowania zdarzeń traumatycznych, takich jak np. wypadek czy śmierć bliskiej osoby, jest dość duża. Narażone na nie jest ok. 80 proc. populacji. Natomiast nie wszystkie mamy, które będą wystawione na określony czynnik traumatyczny, rozwiną w sobie niepokojące reakcje w odpowiedzi na niego – takie jak natrętne, nawracające myśli na temat tego, co się wydarzyło, pobudzenie lub unikanie tego tematu, negatywne myśli na swój temat. A to właśnie one mogą mieć wpływ na to, w jaki sposób mama nawiąże relacje z dzieckiem i czy w ogóle zaakceptuje fakt bycia w ciąży, czy nie. Więc nie tyle zwracałabym uwagi na to, że matka była narażona na sytuacje stresujące w ciąży, ile na sposób reagowania na nie i to, jakie miała zasoby, żeby sobie z nimi poradzić. Z mojego punktu widzenia to jest znacząca różnica.

Jakie to mogą być zasoby?

Dla reakcji kobiety na traumatyzującą sytuację ma znaczenie np. to, jakie ma zasoby wewnętrzne (wiedza na temat konsekwencji albo wykształcenie, osobowość, strategie radzenia sobie, historia życia itp.) i zewnętrze (wsparcie rodziny, sieć społeczna, pomoc materialna itp.). Wśród tych drugich bardzo dużą rolę odgrywa wsparcie społeczne. Jeśli kobieta w ciąży otrzymuje je od bliskich w momencie przeżywania sytuacji traumatycznej albo tuż po niej, to w małym stopniu obserwujemy rozwój nieadaptywnych reakcji na traumę, jak np. zespół stresu pourazowego.

To bardzo istotne, żeby to wybrzmiało, ponieważ komunikowanie nieuchronnego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy stresem matki a psychiką dziecka jest bardzo obciążające. Straszy taka perspektywa, że jeśli coś złego się zadzieje w naszym życiu, to to samo przydarzy się dziecku. Natomiast komunikat o prawdopodobieństwie wystąpienia pewnych problemów wraz z informacją, co pomaga w adaptacji, a co przeszkadza, pozwala zachować kontrolę nad sytuacją i świadomie działać.

Rozumiem więc, że znaczenie ma na przykład nie wypadek samochodowy, którego kobieta doświadczyła w czasie ciąży, tylko utrzymujący się później stres nim spowodowany?

Tak, stres, lęk, niepokój, poczucie zagrożenia, poczucie kruchości życia oraz negatywne myśli na temat siebie i świata. Taka kobieta będzie np. obawiać się przyjścia dziecka na świat, bo będzie uważała, że nie potrafi zapewnić mu bezpieczeństwa.

Jak to może się przełożyć w przyszłości na jej dziecko? Co mówią badania?

U ok. 20-25 proc. dzieci, których matki doświadczyły stresu traumatycznego, obserwujemy np. lękowy albo ambiwalentny wzorzec przywiązania. Wiadomo też, że u dzieci w wieku szkolnym, których mamy w ciąży przeżyły silny stres związany z chorobą bliskiej osoby lub jej śmiercią, częściej rozpoznawano nadpobudliwość psychoruchową. Trzeba pamiętać jednak o wspominanych ograniczeniach metodologicznych, które sprawiają, że do takich wniosków nie można podchodzić stricte przyczynowo-skutkowo.

Mamy też badania, które pokazują związek pomiędzy szczególnym sposobem budowania relacji przez matkę ze swoim dzieckiem, a tym, że urodziło się ono po wcześniejszym doświadczeniu poronienia. Zazwyczaj taka kobieta jest bardziej obserwująca, kontrolująca i lękowa, ponieważ obawia się ponownej straty – poronienia w czasie ciąży czy choroby dziecka już narodzonego. Takie nastawienie ma wpływ na to, co jest komunikowane dziecku już po narodzeniu – werbalnie („uważaj”, „nie biegnij”, „nie podskakuj” itp.) albo niewerbalnie (np. gdy matka wyraża swój niepokój, gdy dziecko nocuje u koleżanki).

Jak takie zachowania mogą wpływać na dziecko?

W czasie ciąży te kobiety są częściej konsultowane przez położników i wymagają innego rodzaju opieki – częstszych spotkań, konsultacji badań, bo ich poziom niepokoju jest dużo wyższy. W grupie „tęczowych dzieci” [czyli urodzonych przez kobietę, która wcześniej poroniła – red.] widzimy zachowania, które czasami opisuje się jako poczucie bycia dzieckiem „reparacyjnym” – takim, które żyje zamiast kogoś. Często takie osoby charakteryzuje większa lękowość, silna identyfikacja ze standardem komunikowanych mu oczekiwań. Czasami mają też kłopoty dotyczące swojej własnej tożsamości, niepewności oraz większą tkliwość i podatność na ocenę, a także zaburzone poczucie bezpieczeństwa.

Przy czym chciałabym zaznaczyć, że nie chodzi o to, że poronienie albo martwe narodziny w pierwszej ciąży będą automatycznie oznaczały, że dziecko w drugiej ciąży będzie miało kłopoty tożsamościowe albo lękowy styl przywiązania. Ponieważ jest to obszar, który ma do zagospodarowania sama matka wraz ze swoim otoczeniem. Ona może to przepracować, zidentyfikować w sobie niepokój, uzyskać wsparcie i potraktować dziecko przychodzące na świat w kolejnej ciąży jako odrębną istotę. Gdy np. lekarz położnik skieruje ją do psychiatry i uzyska wsparcie farmakologiczne, to wpływ szkodliwych czynników będzie mniejszy. To nie jest tak, że „tęczowe dziecko” jest skazane na odczuwanie lęku i niepewności.

Prof. Jadwiga Jośko-Ochojska pisze w swoim artykule, że stres w czasie ciąży zwiększa ryzyko urodzenia dziecka z depresją, autyzmem, zespołem Downa, ADHD czy różnymi chorobami psychicznymi. Jedno z badań, na których się opiera, to eksperyment duńskich naukowców, którzy przebadali 1,38 mln ciężarnych i wyodrębnili te matki, które w pierwszym trymestrze ciąży straciły kogoś bliskiego. Stwierdzili, że u ich dzieci ryzyko wystąpienia schizofrenii i zaburzeń pokrewnych wzrastało aż o 67 proc. To sporo.

To są te korelacje, o których mówiłam. Pytanie: w jakim stopniu były kontrolowane tam takie zmienne, jak wsparcie społeczne? Czy te kobiety, które straciły kogoś, miały możliwość przeżywania żałoby, otrzymały wsparcie emocjonalne i leki zmniejszające objawy depresyjne? Jak bardzo czuły się częścią czegoś większego – rodziny, która wspiera, grupy, która rozumie jej stan i wyraża troskę, czy społeczeństwa, które daje prawo do żałoby i przestrzeń do rozmowy o trudnych emocjach związanych z umieraniem? Czy tam był lekarz psychiatra? Czy może wszyscy nabrali wody w usta, aby nie denerwować ciężarnej?

Kobieta nosi dziecko w macicy, ale i w psychice. Na to, w jaki sposób dziecko rozwija się w macicy i w jaki sposób matka buduje z nim relacje, ma wpływ nie tylko to, co dzieje się w teraźniejszości. Duże znaczenie mają również zdarzenia z przeszłości

Takie traumatyczne wydarzenia, jak np. utrata bliskiej osoby, oznacza najczęściej utratę kontroli nad życiem. Pojawia się bardzo duże poczucie zagrożenia i lęku. Jeśli kobieta, która przeżywa stratę, nie otrzyma wsparcia otoczenia tuż po wydarzeniu traumatycznym, to może pojawić się u niej PTSD (występuje ono u około 50 proc. osób, które przeżyły nagłą śmierć bliskiej osoby). Taka osoba będzie miała natrętne myśli i obawy, pobudzenie z unikaniem oraz negatywne przekonania na swój temat. Będzie ją też charakteryzowała wzmożona czujność. Będąc w takim stanie, może np. skanować wszystkie zachowania płodu czy narodzonego już dziecka, żeby sprawdzić, czy to nie są przypadkiem objawy choroby, czy dziecko nie umrze. Będzie jeździła z nim częściej do lekarza i podejrzewała jakąś straszną chorobę. Taki lękowy sposób reagowania może spowodować, że dziecko nie będzie miało bezpiecznego, stabilnego otoczenia. Jest wtedy duża szansa, że matka przeniesie własne lęki na swoje dziecko, bo w ten sposób zbuduje z nim relacje. Może rozwinąć się np. lękowy model przywiązania, a to jest czynnik, który ułatwia później rozwój różnego rodzaju zaburzeń psychicznych – także tych, o których pani wspomniała. Dziecko z takim lękowym czy ambiwalentnym stylem przywiązania ma osłabiony dostęp do swoich wewnętrznych zasobów, a czasami nie ma także zasobów rodzinnych, z których może korzystać.

A co jeśli kobieta w ciąży ma depresję? Czy istnieje ryzyko, że zostanie ona przeniesiona na dziecko?

To na pewno ma wpływ na dziecko – tzw. hormony stresu przenikają przez łożysko, co może mieć wpływ na rozwój układu nerwowego, a później rozwój zdolności poznawczych. Dlatego dążymy do tego, aby wyłapywać sytuacje stresowe i zmniejszyć ich konsekwencje hormonalne, np. podając leki czy eliminując ekspozycję na stresujące bodźce. Ważne jest też to, w jakim stopniu ciężarna kobieta w depresji ma możliwość zrozumienia swojej reakcji, porozmawiania o frustracji czy wątpliwościach.

A jeśli dziecko się rodzi i depresja nadal jest, to poprzez obserwowanie zachowań matki dziecko często nabywa wiedzy na temat siebie i świata. Zachowania depresyjne matki są czynnikiem ułatwiającym transmisję niepokoju i lęku, które towarzyszą kobiecie, na dziecko. Brak emocjonalnej, żywej odpowiedzi, mimiki twarzy i brak podążania za reakcjami niemowlęcia powoduje, że nie ma ono lustra, w którym może się przejrzeć. A takie lustro jest konieczne, aby dziecko nabyło przekonania o sobie — o tym, że jest wartościowe, sprawcze czy odrębne. W takiej sytuacji pozostaje zawsze do zadania pytanie: gdzie są inni dorośli wokół tej depresyjnej kobiety? Gdzie jest jej partner? Rodzice? Lekarz położnik? Lekarz neonatolog? Pediatra? Położna? Wszyscy w depresji? Te osoby, które wymieniam, to są tzw. zasoby zewnętrzne, które mogłyby mieć normalizujący wpływ na tę sytuację.

A jeśli kobieta w ciąży np. przeszła wypadek samochodowy i później boi się wsiadać do samochodu — jako kierowca i pasażer, to czy może przenieść ten lęk na swoje dziecko, któremu będzie on towarzyszył nawet jeszcze w życiu dorosłym?

Matka, zachowując się w sposób sterowany lękiem i wypowiadając różnego rodzaju przekonania, może nauczyć dziecko, że np. samochód to obiekt negatywny – jak najbardziej. Ale to nie jest przeniesienie, tylko nauczenie – społeczna interakcja pomiędzy matką i dzieckiem. To nie jest tak, że zachodzi biologiczna transmisja na takiej zasadzie, że kobieta miała wypadek w ciąży i jej dziecko teraz się boi, ma lęki i musi to przepracować. Takie podejście to uogólnienie kilku faktów. To, co rzeczywiście jest problemem i to, co jest do przepracowania, to symbiotyczna relacja matki ze swoim dzieckiem, w której nie wyodrębniła ona swojego lęku. W związku z tym przekazała go w takim sensie, że potraktowała dziecko jako swoją kontynuację. Czyli nakazała mu żyć, mając tę samą interpretację świata, którą ma ona. I jednocześnie nie weryfikując tego, że jej lęki są oparte o prawdopodobieństwo różnych rzeczy — czyli są nierealnymi komunikatami.

Nie spotkałam się natomiast z takimi badaniami, które mówiłyby o biologicznej transmisji lęku na dziecko znajdujące się w łonie matki.

Ale przeglądając różne strony internetowe osób piszących, że są w stanie uzdrowić z traumy prenatalnej, można odnieść wrażenie, że to coś, co przenosi się na nas automatycznie…

To jest język tzw. psychologii transformacyjnej, która mówi, że różne terapeutyczne czy uzdrawiające rzeczy można zrobić np. oddechem, że można uwolnić zablokowaną energię w ciele”. Ale środowisko naukowe jest do tego dość sceptycznie nastawione, ponieważ teorie psychologii transformacyjnej opierają się na interpretacji określonych zachowań przy braku kontroli metodologicznej. Nie biorą pod uwagę różnych zmiennych czy procedur pozwalających na wyprowadzenie wniosków, które możemy przekładać na populację.

Bardzo przydatna, żeby to zrozumieć, może być niedawno wydana książka Konsekwencje psychiczne traumy – a zwłaszcza artykuł Łukasza Dragana, omawiający badania na temat zaburzeń po stresie traumatycznym. Tak, zgadzam się, społeczna transmisja — jasne, że jest. Ale to jest efekt określonych form interakcji społecznych — pomiędzy matką i dzieckiem, pomiędzy matką i otoczeniem, pomiędzy otoczeniem i dzieckiem. Tam istnieje ów obszar transmisji. Dlatego ważne są komunikaty, które trafiają do dziecka, bo to one wzmocnią nieadaptacyjne albo adaptacyjne formy interakcji społecznej. Czyli np. w obszarze budowania stylu przywiązania możemy zatrzymać transmisję lęku. Odpowiednie wzbogacenie środowiska po ekspozycji na stres może odwrócić efekty na poziomie epigenetycznym. I takie działanie zapobiega transferowi do kolejnych pokoleń.

U ok. 20-25 proc. dzieci, których matki doświadczyły stresu traumatycznego, obserwujemy np. lękowy albo ambiwalentny wzorzec przywiązania. Wiadomo też, że u dzieci w wieku szkolnym, których mamy w ciąży przeżyły silny stres związany z chorobą bliskiej osoby lub jej śmiercią, częściej rozpoznawano nadpobudliwość psychoruchową

Czyli de facto o znaczącym wpływie lęku matki na dziecko mówimy dopiero w momencie, kiedy zaczyna ona przesyłać mu komunikaty, które sprawiają, że rodzą się one również u niego?

Tak, ale jest jeszcze jeden obszar, który ma duże znaczenie już w momencie ciąży — to są fantazje czy wyobrażenia przyszłej matki. Kobiety w tym momencie życia często wyobrażają sobie różne rzeczy. Myślą o tym, jakie będzie dziecko, co się zmieni w ich życiu. Wybiegają myślami w przyszłość i analizują zmiany, które zajdą w nich, w świecie, w relacji. I to jest zdrowy objaw, który ma przysłużyć się do tego, żeby zaadaptować się do nowej roli. Natomiast w fantazjach może też wystąpić lęk albo nawet obawianie się dziecka. Czyli taka kobieta już w czasie ciąży, fantazjując, może już coś przenieść na to dziecko. W takim sensie, że przypisze mu określone cechy i właściwości. I ten stres będzie działał. Może się tak dziać np. wtedy, gdy dziecko będzie kopało, a przyszła matka będzie odbierała to jako dowód jego agresji w stosunku do niej. Będzie np. miała poczucie, że ono jej coś w życiu zabierze, zamiast mówić sobie i otoczeniu: Popatrz, wspaniale. Daje nam znać, że jest już w kontakcie z nami”.

A czy jeśli kobieta w ciąży się czegoś boi, to płód to odczuwa i też się boi?

Płód to na pewno odczuwa. W symbiozie, w której jest płód z matką, jest bardzo duża wymiana i wspólnota bodźców. Natomiast stwierdzenie, że płód boi się razem z matką, to już jest interpretacja. Wcale nie musi tak być. Być może się boi, być może nie – odczuwa pobudzenie. Odbiera sygnał jako zagrożenie i zachodzą zmiany neurobiologiczne. Symbiotyczna reakcja między kobietą w ciąży a przyszłym dzieckiem jest od samego początku ciąży. Czyli to, co się dzieje w organizmie matki, ma wpływ na to, co się dzieje w małym, rozwijającym się organizmie. Natomiast to, co dzieje się w psychice matki, w jej interpretacji danego bodźca czy sytuacji, ma wpływ na budowanie relacji z dzieckiem od momentu poczęcia.

Łożysko chroni dziecko w sposób fizyczny, stanowi pewną barierę, przez która docelowo powinny przenikać elementy budujące organizm dziecka. A psychicznym odpowiednikiem łożyska jest więź, którą matka buduje z dzieckiem — już w czasie ciąży.

Czyli już od momentu zapłodnienia komórka jajowa może zbierać pierwsze doświadczenia?

Tak, oczywiście. Ponieważ musi, chociażby odpowiedzieć na okoliczności, w których przychodzi mu prowadzić swoją egzystencję. Od razu wchodzi w jakąś interakcję z zastanym otoczeniem. Dąży do wzrostu, rozwoju. Rozwija się układ nerwowy. Ale czy można powiedzieć, że staje się od pierwszych tygodni ciąży „dzieckiem, które nabywa traumatycznych doświadczeń”, doświadczeń mających konkretny wymiar interpretacyjny — na przykład że od chwili zapłodnienia od razu „walczy o przetrwanie”? Przeżywa „konflikty wewnętrzne”? Takiego wniosku bym się obawiała.

W internecie można przeczytać wiele o „traumie prenatalnej”. Czy rzeczywiście coś takiego istnieje i czym miałaby się ona objawiać w dorosłym życiu dziecka?

Pojęcie trauma prenatalna nie pokrywa się z klasyfikacją medyczną. Rozpoznajemy traumę I lub II typu, traumę złożoną. Wiemy, że określne sytuacje mogą wywoływać reakcje potraumatyczne, ale istota traumy nie leży w wydarzeniu, które je wywołało, tylko w reakcjach na nie. Nie mówimy o traumie wypadkowej, traumie po kradzieży, traumie aborcyjnej czy prenatalnej. To kolokwializm. Trauma prenatalna jako termin czasami pojawia się w języku psychologii transpersonalnej, która skupia się na transcendentalnych, duchowych aspektach doświadczeń człowieka. Działa to na takiej zasadzie: ty jako dziecko przeżyłeś trudny poród, ty jako dziecko byłeś niekochany w brzuchu przez mamę, więc teraz, jak masz 17, 27 czy 77 lat, przeżywasz różne trudności. Masz w określonych sytuacjach lęki i napięcia. Więc żeby je przepracować, musisz wrócić do swoich narodzin.

Często w mediach pojęcie traumy prenatalnej używane jest do opisania różnego rodzaju emocji, myśli i odczuć, których ludzie doświadczają w sposób bardzo sensoryczny (somatyczny) i wiążą to z tym, co wydarzyło się w życiu prenatalnym i w czasie porodu. Te objawy traumy prenatalnej to spis różnego rodzaju obaw czy lęków dotyczących własnego ciała, swojej tożsamości, poczucia bezpieczeństwa oraz poczucia integralności. Charakterystyczne dla nich jest to, że najczęściej ludzie ujawniają uogólnione, negatywne przekonania na temat siebie i niebezpiecznego świata. Mają one charakter zalewających wniosków, które powodują, że wiele różnych sytuacji jest obejmowanych jednym wspólnym mianownikiem, którym jest kategoria niebezpieczeństwa czy zagrożenia. Towarzyszą temu silne, lękowe odczucia w ciele: dyskomfort związany z oddechem, z poczuciem napięcia, kłucia w okolicy serca. To są typowe objawy somatyczne lęku i reakcji potraumatycznych.

Na temat traumy prenatalnej (związanej z narodzinami) wypowiadali się niektórzy psycholodzy, tworząc opisy przypadków klinicznych i próbując na ich bazie stworzyć jakiś konstrukt teoretyczny. Czasami jest tak, że media lub sama psychologia skraca drogę wnioskowania, czyli tworzy związki przyczynowo-skutkowe na podstawie czegoś, co jest tylko korelacją różnych czynników.

A jak można byłoby w takim razie w terminologii naukowej określić tego rodzaju traumę?

Raczej w takim wypadku mówimy o traumach rozwojowych, czyli takich, które nie były jednorazowe, tak jak wypadek, tylko powtarzalne. Rozwojowe w tym znaczeniu, że zwracamy uwagę na warunki, w których dochodziło do tworzenia się relacji dziecka z matką i otoczeniem. W związku z tym tutaj chodzi raczej o charakter budowania więzi albo o traumatyczny rozwój. Można nazwać ją np. traumą związaną z zaniedbaniem czy z nieobecnością opiekuna. I tak byłoby to raczej opisywane w psychologii klinicznej opartej na faktach naukowych.

U dzieci z traumą rozwojową mówimy często o zaburzeniach przywiązania i dalszych tego konsekwencjach — dla budowania tożsamości człowieka, jego stylów reagowania na stres, sposobów adaptacyjnych. Staramy się spojrzeć na całą historię życia danej osoby, znajdując w niej różne czynniki, które utrudniały jej przeżywanie siebie jako integralnej jednostki, osoby, która ma prawo posiadać własne potrzeby i domagać się zaspokojenia ich.

Jeśli w naszym życiu pojawiają się silne reakcje lękowe, utrudniające nam swobodne korzystanie z własnych zasobów czy rozwijanie siebie, to zasadne jest zastanowienie się, skąd się to wzięło oraz kiedy wystąpiły niepokojące objawy i jak na nie zareagowaliśmy

Czy jeśli widzimy w dorosłym życiu, że dzieje się z nami coś niepokojącego i nie wiemy dlaczego, to warto porozmawiać ze swoją mamą o tym, czego doświadczała w czasie ciąży?

Jeśli w naszym życiu pojawiają się silne reakcje lękowe, utrudniające nam swobodne korzystanie z własnych zasobów czy rozwijanie siebie, to zasadne jest zastanowienie się, skąd się to wzięło oraz kiedy wystąpiły niepokojące objawy i jak na nie zareagowaliśmy. Czasami w pracy nad sobą, którą możemy wykonać sami albo w gabinecie terapeutycznym, wracamy do pierwszych schematów, które nabyliśmy — czyli do momentów, kiedy uczyliśmy się siebie w relacjach z naszymi opiekunami. Ale nie chodzi o to, że za każdym razem, kiedy mamy jakiś objaw lękowy albo depresyjny, od razu pytamy mamy, co się działo, kiedy była w ciąży.

Bardziej mam na myśli to, żeby szukać refleksji na temat tego, w jakim środowisku wzrastaliśmy, czego się nauczyliśmy i jak wolelibyśmy myśleć inaczej o sobie i świecie. Czyli abyśmy dążyli raczej do uświadomienia sobie w większym stopniu lub zidentyfikowania negatywnych przekonań powiązanych z różnymi doświadczeniami, niż do znajdowania konkretów, mniej lub bardziej namacalnych zdarzeń z przeszłości i traktowania ich jako przyczyn.

Przeszłości i tak nie możemy zmienić. Pracujmy z myślami i interpretacjami, które się w nas pojawiają w związku z tym, czego doświadczyliśmy. I w tym sensie wartościowe może być porozmawianie z mamą, pytając ją o ciążę i dzieciństwo – możemy wówczas nazwać różne rzeczy, które teraz mamy jej za złe lub za które jesteśmy jej wdzięczni. Podejmowanie takich działań ma sens, ale dla mnie przede wszystkim wartościowe jest zadanie sobie pytania: „Po co ja to robię i co dzięki temu chcę zrozumieć?”.

Przygotowując się do tej rozmowy, znalazłam w sieci oferty uzdrawiania traum prenatalnych od różnych osób, które nazywają się „terapeutami”, ale nie zawsze mają skończoną szkołę psychoterapii… Opisują swoje własne metody terapeutyczne, które zakładają włączenie m.in medytacji, analizy snów, hipnozy czy pracy z energią człowieka. Czy według pani to raczej naciąganie na pieniądze, czy może warto korzystać z takich usług, jeśli ktoś czuje, że tego potrzebuje?

Jak mi pani zadaje takie pytanie, to muszę się odnieść do tego, co wiemy na poziomie badań sprawdzających efektywność technik terapeutycznych. A z nich wynika, że PTSD skutecznie leczą konkretne metody: posiadające elementy psychoedukacji, która pozwala zrozumieć pacjentowi, co się dzieje z jego ciałem i jak to wpływa na myśli w jego głowie, uczące samokontroli i samoregulacji oraz pozwalające przepracować wspomnienia traumatyczne (mowa tam najczęściej o EMDR, technice przedłużonej ekspozycji czy technikach CBT).

Natomiast tych technik, o których pani wspominała, nie ma w badaniach. Ich skuteczność jest nieznana. To, co o nich wiemy, to to, że opierają się na pracy z ciałem i dają jakąś formę kontroli nad nim. Jednak niekoniecznie sprawiają, że pacjent zrozumie problem. Istotne jest też to, że często przedwczesna praca z odtwarzaniem wspomnień, nawet w obszarze sensorycznym, wywołuje retraumatyzację.

Czyli można sobie bardziej zaszkodzić niż pomóc?

Tak. Mam więc obowiązek powiedzieć: proszę korzystać z tego, czego działanie jest udowodnione naukowo. Rekomendowane jest, żeby korzystać z działań psychoterapeutycznych, natomiast rozumiem, że ludźmi, którzy stosują inne, mniej sprawdzone metody, kieruje potrzeba ulgi. I tego, żeby ktoś nazwał to, co się dzieje w ich życiu, i powiedział im, że jest to z czymś powiązane. Chociażby z tym, że mama, będąc w ciąży, miała złe myśli na temat swojego dziecka albo była wtedy w depresji. Czasami samo nazwanie problemu i dowiedzenie się, że jak zrobimy kilka rzeczy, to będzie nam lepiej, może przynieść dużą ulgę.

 

Izabela Barton-Smoczyńska – psycholożka i psychotraumtolożka posiadająca certyfikat z psychotraumatologii Europejskiego Towarzystwa Badań nad Stresem Traumatycznym (ESTSS). Wykłada na Uniwersytecie SWPS w Warszawie, współpracuje z Centrum Terapii Dialog. Wykłada w Szkole Psychoterapii Dialog. Od 2008 związana z European Society for Traumatic Stress Studies oraz Polskim Towarzystwem Badań nad Stresem Traumatycznym. Autorka i uczestniczka projektów badawczych związanych z rozwojem i stresem. Od 2009 członkini Interdyscyplinarnego Stowarzyszenia Rozwoju Metod Badań ze Stresem Growth, wspiera działania non-profit, tworzy z zespołem projekty rozwiązań systemowych związanych z zagadnieniem stresu. Posiada doświadczenie w pracy z osobami doświadczającymi traumy po stracie dziecka. Autorka programów badawczych z zakresu strategii radzenia sobie po stracie dziecka i książki „O dziecku, które odwróciło się na pięcie” wydanie I (2007) i II (2015) rozszerzone. Współautorka książki „Przegrane narodziny”(2010) z prof. Ewa Dmoch-Gajzlerską

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?