Przejdź do treści

„Najczęściej zakładamy opatrunki na rany nieoczyszczone. Pokutuje mit, że ran nie można myć”. Agata Korgól opowiada o swojej pasji do leczenia ran

Agata Korgól /fot. archiwum prywatne
Agata Korgól /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Najgorsze są dla mnie rany, o których potencjalnie mogę myśleć, że są do wyleczenia, ale koszty terapii przerastają pacjenta. Kiedyś miałam pewną pacjentkę. Rozpisałam jej plan terapii, rodzaj opatrunków, częstotliwość zmiany, kompresjo-terapię, po czym okazało się, że niestety, ale nawet po refundacji nie stać jej było na wykupienie takiej ilości opatrunków. To dramat – opowiada Agata Korgól, prowadząca na Instagramie profil @agata_leczy_rany.

 

Klaudia Kierzkowska: Ukończyła pani pielęgniarstwo, podologię. Jest pani specjalistką od leczenia ran przewlekłych. To dość nietypowa specjalizacja. Dlaczego akurat taka droga?

Agata Korgól: Formalnie rzecz biorąc, nie jestem specjalistką leczenia ran. W obecnej formie kształcenia nie istnieje taka specjalizacja. Jestem specjalistką pielęgniarstwa ratunkowego i anestezjologicznego. Jednocześnie jestem też po prostu pielęgniarką, która zajmuje się leczeniem ran i edukacją. Tak jak pani wspomniała, jest to specyficzna część medycyny. Nie wiem, jak sytuacja wygląda obecnie (studia skończyłam już 10 lat temu), ale w moim toku kształcenia dyplomowego treści związane z leczeniem ran nie były szczególnie rozbudowane. Również w ramach studiów magisterskich – ale ja po ich ukończeniu nie otrzymywałam uprawnień do samodzielnego prowadzenia pacjentów z ranami przewlekłymi. Obecnie pielęgniarki kończące studia magisterskie otrzymują wspomniane uprawnienia.

Dlaczego akurat rany?

Rany interesowały mnie zawsze, już moja praca licencjacka dotyczyła odleżyn. Kiedy kończyłam studia, moja wiedza w tym temacie była raczej przeciętna. Jednak kiedy poznałam ten świat lepiej, zobaczyłam, jak bardzo jest rozbudowany i fascynujący, a jednocześnie uświadomiłam sobie, jakie daje możliwości samodzielnej pracy zawodowej – zakochałam się w tej tematyce i wiedziałam, że z tej drogi już nie ma odwrotu.

Podologia z kolei była naturalnym krokiem na tej ścieżce. W mojej opinii nie można zajmować się pacjentami z cukrzycą, prowadzić profilaktyki i leczenia zespołu stopy cukrzycowej bez umiejętności podologicznych, których na studiach nikt mnie nie nauczył.

Jak wyglądały pani początki?

Tak na poważnie zaczęło się od spotkania odpowiedniej osoby, która pociągnęła mnie dalej. Kiedy pracowałam w domu pomocy społecznej, przyjechał na wizytę do mojej podopiecznej chirurg. Wspomniana pacjentka miała ranę na podudziu, szpital chciał amputować kończynę. Chirurg podjął się leczenia, ja realizowałam jego zalecenia i wspólnie uratowaliśmy kobietę przed amputacją.

"Mimo znacznego postępu tężec wciąż zbiera śmiertelne żniwo na świecie"- podkreśla lek. Małgorzata Ponikowska i apeluje, żeby nie ignorować nawet małych ran

Później ten sam chirurg zaproponował mi pracę w małej klinice zajmującej się leczeniem ran. To tam zdobyłam solidne podstawy praktyczne i teoretyczne, które ułatwiły mi dalszy rozwój. Kiedy to miejsce przestało istnieć, miałam przerwę w praktykowaniu leczenia ran. W pandemii zaczęłam udzielać się w jednej z grup na mediach społecznościowych, która wspierała pacjentów i medyków. Tak też zaczęła się moja droga edukacyjna i odżyła potrzeba zajęcia się ranami. Pacjenci sami mnie znaleźli, nawet nie wiem jak. Zaczęłam od wizyt domowych, potem otworzyłam gabinet i  rozpoczęłam leczenie stacjonarne.

Śledzę panią w mediach społecznościowych i odnoszę wrażenie, że swoją pracę traktuje pani jak pewnego rodzaju misję?

W pewnym sensie tak. Chociaż nie przepadam za bardzo górnolotnym językiem, ale chyba można to tak określić. Moją misją jest zwiększenie świadomości personelu medycznego na temat ran. Jak już wspomniałam, pomimo tego, że temat jest ogromny a skala problemu wśród pacjentów przerażająca, to ta działka medycyny jest w kształceniu jakby pomijana.

Chciałabym, żebyśmy na konferencjach nie mieli czym się chwalić. Większość tych spektakularnych sukcesów nie miałaby szansy się zadziać, gdyby na wczesnym etapie problemu pacjent trafił na medyka, który ma choćby podstawową wiedzę w tym temacie. Proszę mnie oczywiście nie zrozumieć źle. Z zachwytem oglądam różne przypadki, czy na konferencjach, czy w literaturze i podziwiam ich autorów, ale zawsze zadaję sobie pytanie – gdzie byli medycy? Dlaczego nikt nie zajął się tym wcześniej?

Z jaką najtrudniejszą, najcięższą raną przyszło się pani zmierzyć?

Najgorsze są dla mnie rany, o których potencjalnie mogę myśleć, że są do wyleczenia, ale koszty terapii przerastają pacjenta. Kiedyś miałam pewną pacjentkę. Rozpisałam jej plan terapii, rodzaj opatrunków, częstotliwość zmiany, kompresjo-terapię, po czym okazało się, że niestety, ale nawet po refundacji nie stać jej było na wykupienie takiej ilości opatrunków. To dramat. Nasz przeciążony system ochrony zdrowia niestety nie jest w stanie tej pacjentce zaproponować nic. Kobieta cyklicznie trafiała do szpitala. Dochodziło do poprawy, następnie wracała do domu i wszystko powracało.

Dlaczego odkażanie ran wodą utlenioną to zły pomysł? Wyjaśnia biotechnolog Dawid Polak

Ciężkie są rany, w których nie da się już nic zrobić. Kiedy pacjent wymaga amputacji. To psychicznie trudne sytuacje – pacjenci przychodzą z nadzieją, a ja czasem nie mam im już nic do zaoferowania. Warto wspomnieć o ranach atypowych, które na pierwszy rzut oka powinny poddać się leczeniu, ale z jakiegoś trudno uchwytnego powodu, leczenie nie działa.

Przekazuje pani dużo wiedzy. Przykładowo – pokazuje jak oczyszczać rany. Potrzebujemy takiej wiedzy?

Uważam, że taka wiedza jest bardzo potrzebna. Personelowi medycznemu z oczywistych względów. Pacjentom również. Dobrze, jeśli pacjent wie, czego może spodziewać się na wizycie. Moi pacjenci często mówią, że widzieli u mnie na profilu filmy i są spokojniejsi, bo wiedzą, co będę robić. Dzięki temu są też w stanie ocenić działania innych osób, które przynajmniej w teorii powinny potrafić zająć się raną, ale w praktyce bywa z tym różnie.

Niektóre rany możemy opatrzeć sami, bez pomocy specjalisty. Jakie najczęstsze błędy popełniamy podczas wykonywania opatrunku?

Najczęściej zakładamy opatrunki na rany nieoczyszczone. Pokutuje mit, że ran nie można myć. Że zmiana opatrunku to tylko zdjąć plasterek, popsikać takim czy innym antyseptykiem i założyć plasterek. W rzeczywistości zmiana opatrunku jest o wiele bardziej skomplikowana i wydłużona w czasie. Oczywiście zupełnie inny poziom skomplikowania odnosi się zmiany opatrunku przez medyka, inny jeśli pacjent zmienia opatrunek sam. Jednak ten pierwszy, przytoczony przeze mnie schemat, nie jest prawidłowy w żadnym przypadku.

Drugim z najczęstszych błędów jest nieprawidłowy dobór opatrunku do fazy gojenia. Przykładowo, na ranę z widoczną martwicą zakładamy opatrunek stymulujący gojenie. Podkreślić należy też, że samodzielnie można opatrywać czy leczyć tzw. rany ostre, czy jak ja je nazywam „domowe”. Wszystkie otarcia, skaleczenia i drobne urazy, których każdy z nas nie raz doznał. Jeśli jednak są to rany, co do których przyczyny powstania nie jesteśmy pewni, albo pomimo naszych działań stan rany pogarsza się, zamiast poprawiać, to jak najszybciej należy skontaktować się z kimś, kto zajmuje się leczeniem ran. Pozwoli to oszczędzić czas i pieniądze.

dezynfekcja rany

Po czym poznać, że coś jest nie tak, że do rany wdała się infekcja? 

Jeśli do rany wda się infekcja, będą narastać cechy stanu zapalnego. Będzie narastać obrzęk, zaczerwienienie wokół, rana stanie się bardziej bolesna, może pojawić się nieprzyjemny zapach i wysięk. W takim przypadku ranę powinniśmy jak najszybciej skonsultować. Jednocześnie należy pamiętać, że obecność bakterii w ranie nie jest niczym dziwnym czy zaskakującym. Pacjenci uwielbiają wymazy – daje im to potwierdzenie, dlaczego rana się nie goi, daje im spokój, bo znaleźli winnego – w ranie są bakterie! Często robią sobie wymazy na własną rękę albo wymuszają na lekarzach ich wykonanie. Pamiętać należy, że wymaz nie leczy. To tylko informacja, która bardzo często nie jest do leczenia niezbędna.

Niektórzy okładają rany babką lancetową. To dobre postępowanie?

Zakładam, że babka lancetowata jest pewnego rodzaju symbolem przestarzałych metod leczenia. Wiele zależy też od tego, czy mówimy o działaniach, jakie pacjent podejmuje sam, czy o działaniach jakie podejmują medycy. Zupełnie inaczej ocenię stosowanie tych metod przez pacjentów, którzy nie muszą wiedzieć, jak leczyć rany. Jeśli ktoś mi powie, że okłada się babką i przemywa rumiankiem, to spokojnie wyjaśnię, dlaczego takie działanie nie jest dobre i zaproponuje inne. Bez oceny, bo i właściwie co miałabym oceniać?  Zdecydowanie większym problemem jest, kiedy medycy proponują niezgodne z aktualną wiedzą medyczną rozwiązania, argumentując, że przecież kiedyś działało, zawsze się tak robiło.

Obecnie żyjemy w kraju o dość wysokim poziomie rozwoju, z bardzo łatwym dostępem do informacji medycznych, do badań, konsensusów i do wyrobów medycznych. W tej sytuacji nie widzę powodu, aby sięgać po stare metody, szczególnie jeśli badania wykazały ich marną skuteczność w porównaniu z metodami nowoczesnymi.

 


Agat Korgól – pielęgniarka. Prowadzi prywatną praktykę pielęgniarską w zakresie leczenia ran i ich profilaktyki w Pruszczu Gdańskim. Za pośrednictwem social mediów edukuje medyków i pacjentów z tej tematyki.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.