Przejdź do treści

„Nicnierobienie to zwrócenie się do siebie, zadbanie o własne potrzeby. Dla wielu osób bywa trudne, bo mogą ujawnić się wtedy różne demony” – mówi Magdalena Bernatowicz-Bujwid

„Nicnierobienie to zwrócenie się do siebie, zadbanie o własne potrzeby. Dla wielu osób bywa trudne, bo mogą ujawnić się wtedy różne demony” – rozmowa z Magdaleną Bernatowicz-Bujwid o odpoczynku, zwolnieniu i nudzeniu się / fot. unsplash
„Nicnierobienie to zwrócenie się do siebie, zadbanie o własne potrzeby. Dla wielu osób bywa trudne, bo mogą ujawnić się wtedy różne demony” – rozmowa z Magdaleną Bernatowicz-Bujwid o odpoczynku, zwolnieniu i nudzeniu się / fot. unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Jesteśmy jako społeczeństwo przebodźcowani, a nasze zasoby poznawcze są przez to rozładowane. W konsekwencji nie tylko coraz częściej mamy problem ze skupieniem się, ale też chodzimy rozdrażnieni, sami nie wiedząc dlaczego, i nie potrafimy zarządzać emocjami. W takiej sytuacji powiedziałabym swojemu pacjentowi: „Zatrzymaj się na chwilę, usiądź w ciszy i zobacz, jakie myśli się pojawiają”. Tylko tyle, ale dla wielu osób to aż tyle – mówi Magdalena Bernatowicz-Bujwid, psycholożka i psychoterapeutka. Rozmawiamy o tym, dlaczego warto się polenić i nie robić nic, a także jak się do tego zabrać, żeby wyszło nam na zdrowie.

 

Małgorzata Germak: Kiedy miała pani ostatnio poczucie, że nie ma nic do zrobienia?

Magdalena Bernatowicz-Bujwid: Domyślam się, że wiele osób może stwierdzić, że nie pamięta lub że zawsze ma coś do zrobienia. Ja, kiedy się nad tym zastanawiam, miewam takie momenty zwolnienia. Najczęściej są to popołudnia albo weekendy. Bardzo lubię nie mieć nic do zrobienia, ale przyznaję, że nie zawsze jest to dla mnie łatwy czas. I wiem, chociażby od moich pacjentów, że inni też potrafią mieć z takim nicnierobieniem problem. To moment, który może wywoływać trudne emocje, wyrzuty sumienia, krytyczne myśli na swój temat. I ja też czasem negocjuję z wewnętrznymi demonami, które ujawniają się, kiedy nic nie robię. Niemniej jednak znajduję w życiu taki czas, żeby zwolnić, i uważam, że jest on bardzo ważny w codziennym funkcjonowaniu.

Nicnierobienie potrafimy różnie nazywać. Lenistwo, próżnowanie – nie brzmi pozytywnie, zwłaszcza w czasach, gdy żyjemy szybko, szukamy coraz lepszych metod na produktywność i wydajność.

Zgadzam się, że te różne sformułowania potrafią mieć negatywne konotacje. Przed naszą rozmową specjalnie sprawdziłam w słowniku języka polskiego definicję lenistwa. To cecha kogoś, kto nie ma chęci do działania i komu trwanie w bezczynności sprawia przyjemność. Taki opis nawet pasuje do odpoczynku, tylko jedna część tej definicji mnie kłuje – że to cecha. Jeśli coś jest cechą, oznacza, że jest stałe, ostateczne, czyli na przykład, że ktoś z natury jest leniwy. A dla mnie odpoczynek to świadoma decyzja. Przecież ważnym elementem odpoczynku jest właśnie fakt, że świadomie decydujemy się na niego, biorąc pod uwagę swoje zasoby.

Podstawową korzyścią z nicnierobienia jest zadbanie o siebie i zwrócenie uwagi na siebie. Kiedy pędzimy w życiu, nie dostrzegamy siebie. Zaspokajamy tylko podstawowe potrzeby fizjologiczne. Jednak gdy przychodzi nam skupić się na własnych emocjach i na tym, czego teraz potrzebujemy, co w tu i teraz jest dla nas istotne – to robi się problem. W pracy gabinetowej zauważam, że często sami nie wiemy, czego potrzebujemy, co czujemy. I o tym jest dla mnie odpoczynek czy też nicnierobienie.

Ten wątek wglądu w siebie często wraca w moich rozmowach z psychologami i psychoterapeutami, bo okazuje się, że świadomość własnych uczuć i emocji jest powszechnym problemem. Dlaczego to bywa takie trudne?

Bywa trudne, bo rodzimy się bez tej umiejętności. Jako dzieci tego nie umiemy i dopiero uczymy się od naszych bliskich – rodziców, opiekunów. A i nie każdy rodzic sam to potrafi, więc przekazuje taki zestaw umiejętności wglądu w siebie, jaki ma. Czasami jest on ubogi, niekompletny. Do tych umiejętności zalicza się rozpoznawanie emocji u innych i u siebie, nazywanie ich, wyrażanie i zarządzanie nimi. Zwłaszcza ta ostatnia zdolność jest ważna. Dzięki niej, kiedy przykładowo czuję smutek, to zdaję sobie z tego sprawę, daję sobie możliwość pobyć w nim, ale nie zaostrzę u siebie tego stanu, właśnie dzięki zarządzaniu tą emocją.

Magdalena Bernatowicz-Bujwid / archiwum prywatne

Magdalena Bernatowicz-Bujwid / archiwum prywatne

Magdalena Bernatowicz-Bujwid / archiwum prywatne

Można odnieść wrażenie, że każdy powinien to umieć, żeby dobrze funkcjonować.

Tak, to jest elementarz i warto mieć opanowane te umiejętności w swoich zasobach. Emocje nie są po to, żeby nami kierować, choć tak się oczywiście zdarza, tylko po to, aby dostarczać nam informacji. Kiedy jestem smutna, to muszę to zauważyć, rozpoznać, nazwać, a później dowiedzieć się, skąd to do mnie przyszło, o czym ta emocja mnie informuje. Na przykład smutek poinformuje mnie, że straciłam coś istotnego albo że dana relacja była mnie ważna, albo że potrzebuję wsparcia od innych. Natomiast jak nie rozpoznam emocji i nie rozumiem, co się ze mną dzieje, to skąd mam wiedzieć, co powinnam sobie dać? Wtedy nie dostosowuję potrzeb do swojego faktycznego stanu, a to pociąga szereg kolejnych konsekwencji. Jeśli nie rozumiem swojego smutku i nie umiem go rozpoznać, to jak przyjdzie do mnie mój partner i zacznie jakąś rozmowę, a ja nie będę miała na to przestrzeni, zacznę się na niego złościć. I sama nie będę wiedzieć dlaczego! Gdybym rozpoznała ten smutek, wiedziałabym, że potrzebuję pobyć sama albo potrzebuję przeżyć i przetrawić tę emocję, żeby mieć pojemność na świat zewnętrzny.

Kiedy jesteśmy przebodźcowani, przepracowani i nie zwalniamy, to nie dajemy sobie szansy na jakąkolwiek autorefleksję, na zauważenie tego przykładowego smutku?

Dokładnie, bo wtedy wszystkie nasze zasoby poznawcze są rozładowane. Do tej sytuacji pasuje metafora baterii: kiedy mam ją na niskim poziomie i akumulatorek świeci się na czerwono, to nie mam miejsca na przyjmowanie świata zewnętrznego, kolejnych zadań z pracy, na poradzenie sobie z jakimiś trudnościami. Wtedy mogę nadaktywnie reagować, bo nie mam zasobów, żeby pokierować sobą świadomie. I niestety, często nie widzimy sygnałów ostrzegawczych w momencie, kiedy bateria świeci się na pomarańczowo, tylko orientujemy się dopiero, jak już diody migają na czerwono. Wtedy dostrzegamy, że coś się z nami dzieje, a nie wcześniej, kiedy dostajemy subtelne sygnały od ciała czy emocji.

W trenowaniu nicnierobienia ważne jest, żeby robić małe kroki. To nie musi być od razu godzina odpoczynku każdego popołudnia czy półgodzinna medytacja zawsze obowiązkowo przed snem. Nie starajmy się tu o perfekcję, a raczej dostosujmy odpoczynek do swojej rzeczywistości. Inaczej ten czas nicnierobienia stanie się przytłaczający i męczący

Co może być takim sygnałem, że potrzebujemy odpoczynku?

To mogą być dolegliwości z ciała – zesztywnienie mięśni czy stawów, ból głowy, odczuwanie niepokoju, rozdrażnienie. Możemy czuć różne emocje albo mieć poczucie, że wszystko lub wszyscy nas denerwują, złoszczą, a my nie wiemy dlaczego. Wtedy warto się zatrzymać i zastanowić, co się z nami dzieje; wrócić do siebie.

Czy popularne nawoływanie do uważności i bycia tu i teraz łączy się z odpoczynkiem, nicnierobieniem?

To metody wspierające odpoczynek. Jak wcześniej podkreślałam – ważne jest, żeby siebie zauważyć, a mindfulness, bycie tu i teraz, medytacja są skutecznymi narzędziami do tego. Cel to skupić się nie na przeszłości, nie na przyszłości, ale na tym, co teraz się dzieje, jak moje ciało czuje się w tym momencie. W praktyce mindfulness bardzo podoba mi się podstawowe wyjaśnienie założeń – to skupienie się na chwili obecnej bez osądzania. Biorę wszystko, co do mnie przychodzi – czuję jakiś ból w ciele czy napięcie, biorę to, ale nic z tym nie robię, po prostu obserwuję. Chodzi o to, żeby przyjąć fakt, że nic nie musimy zmieniać. Wystarczy zauważyć stan, w którym się znajdujemy – i to przyjąć. Proszę wierzyć, takie podejście daje ogromną ulgę i uwalnia.

W byciu tu i teraz i w odpoczynku chodzi też o przyzwolenie na zmianę, na dynamizm i elastyczność, na to, żeby umieć się dostosować. Jeśli sobie na to pozwolę, to może okazać się, że wcale nie potrzebuję biernego odpoczynku i nicnierobienia, tylko czegoś energicznego. Ten mój osobisty odpoczynek jednego dnia może polegać na zrobieniu treningu na siłowni lub pobieganiu, innego na wyciszeniu się w samotności.

To może warto wyjaśnić, co właściwie oznacza nie robić nic?

Kiedy mówię, że nic nie robię, to tak naprawdę nie jest prawda, bo zawsze coś robimy – nasz mózg ciągle wysyła do nas myśli, nasze organy cały czas pracują, podświadomie możemy coś robić, przetwarzać. Praktycznie nie da się nic nie robić, ale rozumiem, że w tym sformułowaniu chodzi o pewnego rodzaju zwolnienie. Nawet nasze ciało w trakcie snu zwalnia, organy przełączają się na tryb regeneracji. Uczmy się od ciała, które robi wdech i coś bierze, ale też robi wydech i wypuszcza coś do świata. Pomyślmy tak: nie muszę wszystkiego na siebie brać, na wszystkim się skupiać, mogę uczyć się zatrzymywać i zwracać uwagę do wewnątrz. I to jest nicnierobienie.

Psychologowie z Uniwersytetu Virginia przeprowadzili doświadczenie, w którym osoby badane na kilkanaście minut zostawały same – bez telefonu, muzyki czy czegoś do czytania, tylko z własnymi myślami. I okazało się, że większość z nich w tym czasie odczuwała dyskomfort. Dlaczego dla wielu z nas to zwolnienie jest tak trudne?

To zależy, bo co człowiek, to różne doświadczenia, które będą na to wpływać. Z punktu widzenia terapeutycznego od razu myślę o naszych przeżyciach z dzieciństwa, które później w życiu dorosłym są naszymi przekonaniami, warunkami naszej wartości. To mogą być takie myśli: jak nic nie robię, to jestem leniwa; mogę odpocząć dopiero, jak się napracuję. To różne przekazy, które dostajemy w ciągu życia – o perfekcjonizmie i o tym, że nie mogę nic nie robić, bo na tym tracę, a zamiast leżeć, to mogłabym czegoś dokonywać.

Poza przekonaniami silne są warunki własnej wartości: jak coś zrobię, to będę warta – miłości, uwagi, istnienia. To potrafią być przekazy z domu rodzinnego, np. jak odrabiałam pracę domową i byłam pracowita, to mama mówiła, że mnie kocha, że jestem ważna. Potem z tego wyrasta osoba, która w świecie dorosłym ma ciągle w sobie ten warunek dotyczący własnej wartości. Takiej osobie potrafi być trudno odpocząć i zwolnić.

Winna może być też technologia, która nami zawładnęła. Owszem, z jednej strony jest ona nam bardzo potrzebna, dzięki niej chociażby możemy dziś przeprowadzić tę rozmowę, ale stanowi też ogromne zagrożenie w postaci uzależnień. Od lat znane jest zjawisko FOMO (fear of missing out – przyp. red.), czyli lęk, że jakaś informacja nas ominie. Nie odłożę smartfona, bo muszę być zawsze poinformowana, muszę być na bieżąco. Przez technologię, która sprzyja bombardowaniu nas informacjami, pogarsza się umiejętność koncentracji i skupienia – dziś wszystko jest szybkie, krótkie, najlepiej w formie graficznej lub wideo, żeby nie musieć czytać. Poza tym szybciej się nudzimy niż kiedyś, przyzwyczailiśmy się, że zawsze coś przeglądamy. To razem może być powód, dla którego tak trudno nam skupić się na obecnej chwili, zwolnić, nic nie robić.

Czy to zwolnienie, czyli często po prostu pobycie ze sobą, to też może być coś, do czego nie dopuszczamy, bo boimy się – co wtedy poczujemy, co o sobie pomyślimy?

Tak, zdecydowanie. I często są to bardzo bolesne doświadczenia. Jak będę sama ze sobą, to się czegoś o sobie dowiem, coś poczuję. A mogę się bać czuć, bać, że jak te emocje się pojawią, to mnie zaleją i sobie z nimi nie poradzę. Dlatego niektórzy wolą do tego nie dopuszczać i nie zwalniają.

Zachęcam, aby wrócić do tych czynności, które po prostu sprawią nam radość, przyjemność. Nie niosą wielkiej wartości, nie mają na celu nas rozwijać, tylko są przyjemnością samą w sobie. Pod kątem terapeutycznym to odzywanie się do swojego wewnętrznego dziecka, czerpanie z jego energii

Jak się przekonać do nicnierobienia i zdrowo odpoczywać?

Jestem za doświadczaniem i sprawdzaniem. To, co może świadczyć o naszym zdrowiu psychicznym, to nasza elastyczność, dostosowywanie się do różnych sytuacji i doświadczanie siebie w nich. To pozwala poznawać siebie. Bez wychodzenia ze swojego świata nie dowiemy się, co nam smakuje, co lubimy, a czego nie.

Jeżeli chodzi o odpoczywanie, to po prostu trzeba zacząć próbować. Być może mamy w głowie jakieś doświadczenia z przeszłości, np. pamiętamy, że kiedyś dobrze robiło nam czytanie książek albo pisanie pamiętnika – warto więc wrócić do tego, spróbować i zobaczyć, czy to nadal korzystnie na nas działa. Tylko trzeba być otwartym. Podchodzić do tego jak do eksperymentu, czyli dopuszczamy możliwość, że może się dana rzecz u nas sprawdzić, ale może się też kompletnie nie udać.

W poszukiwaniach dobrego dla siebie odpoczynku polecam też popracować nad swoim przetwarzaniem emocjonalnym. Tu korzystnie jest pomedytować i poobserwować, co ja czuję, czego w związku z tym potrzebuję. Jeśli dzięki temu wyłoni się ze mnie jakaś potrzeba, to warto za nią pójść – a może wyniknie z tego coś dobrego. A jak nie wyniknie, to nie ciśniemy siebie, tylko bez wyrzutów odpuszczamy.

U niektórych osób sprawdzi się metoda z kalendarzem. Ustalamy sobie i wpisujemy do notesu, kiedy jest mój czas na nicnierobienie. To może pomóc, jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do odpoczywania, boi się tego nicnierobienia. Będzie wymyślać milion powodów, żeby tylko nie zwolnić. Wtedy można sobie ustawić zadanie: teraz pobędę ze sobą.

Kiedy już przyjdzie ten moment, można użyć technik mindfulness albo zwyczajnie posiedzieć w ciszy i zobaczyć, jakie myśli się wtedy pojawiają. Fani robienia notatek mogą zapisać, jak się czują w tym momencie, co myślą. Na początku wystarczy wygospodarować taki spokojny czas dla siebie tylko raz w tygodniu, weryfikując, jak się z tym czujemy. Są duże szanse, że po kilku tygodniach kalendarz przestanie być potrzebny, a nicnierobienie stanie się naszą rutyną, czymś naturalnym, czego będziemy potrzebować.

W trenowaniu nicnierobienia ważne jest też, żeby robić małe kroki. To nie musi być od razu godzina odpoczynku każdego popołudnia czy półgodzinna medytacja zawsze obowiązkowo przed snem. Zdecydowanie nie. Nie starajmy się tu o perfekcję, a raczej dostosujmy odpoczynek do swojej rzeczywistości. Inaczej ten czas nicnierobienia stanie się przytłaczający i męczący.

Czy dla mózgu dobrze jest czasem się ponudzić?

O tak i mamy na to potwierdzenia. Zachary C. Irving zajmował się badaniami kognitywnymi i po interpretacji metaanaliz doszedł do wniosku, że nasz mózg, aby być kreatywnym, potrzebuje zarówno silnej koncentracji, jak i „dryfujących myśli”, czyli swobodnego ich przepływu. Gdy np. wchodzimy pod prysznic, to tak jakbyśmy – mówiąc kolokwialnie – przełączali się w inny tryb myślenia, na spontaniczny.

Dla funkcji poznawczych, które są mocno obciążone, ponudzenie się bywa zbawienne. Kiedy nie mamy presji i niczego na sobie nie wymuszamy, to nudząc się, możemy wpaść na coś fajnego czy rozwiązać problem. W psychoterapii Gestalt mówi się o kreatywnej pustce: kiedy jest pustka, to z niej coś może przyjść; kiedy jest pełno i mamy mnóstwo zadań, to niczego już tam nie upchniemy. Wystarczy pomyśleć o tym jak o czystej kartce – mamy przestrzeń, żeby coś zapisać; a kiedy kartka jest pełna, to już nic się nie zmieści.

Ile tego odpoczynku, nicnierobienia potrzebujemy, żeby wyciągnąć korzyści?

Znowu muszę powiedzieć, że to zależy – indywidualnie dla każdego inna ilość będzie dobra. Trzeba próbować, sprawdzać i szukać tego, co akurat nam służy. Na pewno warto zachować balans. Nie dopuszczajmy do ogromnego przepracowania, bo potem ciężko będzie nam się z tego podnieść. I podobnie w drugą stronę – nie da się pomedytować czy wypocząć na zapas. Tu trzeba na bieżąco regulować tyle, ile potrzebujemy. Trochę popracować, trochę odpocząć – żeby sinusoida nie miała zbytnich odchyleń, bo to nie sprzyja zdrowiu psychicznemu.

Co robić, kiedy nie robimy nic?

Kiedy nie robimy nic, to robimy jedną nadrzędną rzecz – po prostu jesteśmy, istniejemy. Skupienie się na tym i poczucie tego potrafi mieć ogromną moc. Pomyśl: teraz jesteś, istniejesz. I poczuj to. Zauważ swoje istnienie. Jak nic nie robię, to po prostu jestem w świecie, oddziałuję na ten świat i siebie samego. I tu chciałabym postawić kropkę.

Czy przyroda może nam pomóc w nicnierobieniu?

Oczywiście. Na ten temat też są badania. Ciekawe doświadczenie zrobiono w Toronto: zalesiono część miasta i okazało się, że drzewa zmieniły nastrój mieszkańców na lepszy, wskaźniki świadczące o dobrym samopoczuciu wyraźnie się zwiększyły. Z kolei z badań prowadzonych przez Uniwersytet w Exeter wynika, że osoby spędzające co najmniej 120 minut tygodniowo na łonie natury znacznie częściej deklarują dobry stan zdrowia i lepsze samopoczucie psychiczne niż ci, którzy nie przebywają w naturze w ogóle w ciągu tygodnia.

Mało tego, okazuje się, że jedynie włączając sobie film z lasem czy morzem, sprawiamy, że nasz mózg odpoczywa. Wystarczy patrzeć na tę naturę, aby nas ukoiła. Również dźwięki, takie jak szum drzew czy morza, korzystnie wpływają na nasz układ nerwowy.

Podobno nicnierobienie nam służy, dopóki czerpiemy z tego przyjemność – zgodzi się pani?

Kiedy tracimy przyjemność, to prawdopodobnie wchodzi powinność. Załóżmy – ktoś nam zarzucił, że nie odpoczywamy, a przecież powinniśmy. Więc zmuszamy się do tego, a kiedy jest mus, a nie chęć, to zaczynamy odczuwać negatywne emocje. I nici ze zbawiennej mocy odpoczynku.

Jesteśmy dobrzy w zadaniach, które mają do czegoś doprowadzić, np. robię coś, bo to będzie korzystne dla mojej kariery albo związku. Tymczasem warto zadać sobie pytanie: „Kiedy ostatnio robiłam coś tylko dla przyjemności?”. Zachęcam, aby wrócić do tych czynności, które po prostu sprawią nam radość, przyjemność. Nie niosą wielkiej wartości, nie mają na celu nas rozwijać, tylko są przyjemnością samą w sobie. Pod kątem terapeutycznym to odzywanie się do swojego wewnętrznego dziecka, czerpanie z jego energii. Dzieci często radują się drobiazgami. Warto wrócić do tego i w umiejętny sposób dostosować zabawę do swojego dorosłego życia.

 

Magdalena Bernatowicz-Bujwid – psycholożka, psychoterapeutka. Ukończyła studia magisterskie na kierunku Psychologia, a także studia podyplomowe na kierunku Diagnoza Psychologiczna w praktyce klinicznej na SWPS Uniwersytecie Humanistycznospołecznym w Warszawie. Jest w trakcie 4-letniego szkolenia psychoterapeutycznego w nurcie humanistyczno-doświadczeniowym w Szkole Psychoterapii INTRA, rekomendowanego przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Prowadzi psychoterapię w swoim prywatnym gabinecie psychologicznym: https://www.dialogujmy.pl

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?