„Nie myślę o tym, że nie wezmę już do końca życia. Tylko: dzisiaj nie wezmę, dzisiaj się nie napiję” – mówi 19-letnia Anna
Narkotyki były dla mnie jak najwierniejszy przyjaciel. Myślałam: wszyscy mnie zostawią, a one będą ze mną zawsze – mówi 19-letnia Anna, która odbiła się od dna i rozpoczęła życie bez narkotyków i alkoholu.
Dwa lata temu nieletnia Anna uciekła z ośrodka leczenia uzależnień. Zaginionej szukała cała Polska. Obecnie dziewczyna zakończyła terapię i rozpoczęła nowe życie. Rozmawiamy anonimowo, ponieważ będzie to historia nie tylko Anny, ale także jej bliskich.
Iwona Dudzik: Każda osoba uzależniona ma jakiś powód, którym tłumaczy swój nałóg. Ty też miałaś?
Anna: Moim powodem była samotność. To co najsilniej pamiętam z dzieciństwa to opieka niani i tęsknota za mamą, a w późniejszych latach samotność w pustym mieszkaniu, bo rodzice ciągle na dyżurze.
Pamiętam taką sytuację: jestem sama w domu, słyszę odgłos, jakby ktoś się włamywał. Chowam się, próbuję dzwonić do mamy, ale ma wyłączony telefon. Do taty – też niedostępny. W takich momentach nabierałam przekonania, że jestem mało ważna, nikogo nie obchodzę.
Jak to się stało, że zaczęłaś eksperymentować z substancjami psychoaktywnymi?
Poszłam do gimnazjum. Koledzy palili papierosy. Żeby mnie zaakceptowali też zaczęłam palić. Pojawiły się alkohol i narkotyki. Od razu mi się spodobały.
Prawda jest taka, że zanim zaczęłam brać, kompulsywnie grałam na komputerze. W pewnym sensie było to moje pierwsze uzależnienie. Bywało, że grałam od rana do zaśnięcia, bez przerwy.
Możliwe, że papierosy, alkohol i narkotyki, były jakby kontynuacją tamtego uzależnienia od gier, przejściem na wyższy poziom, bo praktycznie od pierwszego razu miałam tendencję do ostrego nadużywania. Jak zaczynałam pić, czy brać, nic nie mogło mnie powstrzymać. Doprowadzałam się do takiego stanu, że byłam jak worek ziemniaków – bez kontaktu.
Skąd braliście alkohol?
Były takie sklepy, gdzie dało się kupić. Albo prosiliśmy bezdomnego, żeby nam kupił, to dostanie złotówkę czy dwie.
Rodzice to zauważyli?
Nie od razu, ponieważ działo się to w weekendy, gdy rodzice mieli dyżur i nie wracali na noc. Robiłam w domu imprezę. Mówiłam rodzicom, że przyjdzie kilka osób, ale zjawiał się tłum ludzi. Puszczaliśmy muzykę, rozmawialiśmy. Główną atrakcją wieczoru były alkohol, marihuana i papierosy.
Kto przychodził?
Z początku koledzy bardziej ogarnięci, którzy lubią imprezować, ale też mają w życiu jakieś ambicje. Pili inaczej niż ja. Trochę i stop, wystarczy. Ja, kiedy piłam, to za każdym razem doprowadzałam się do zgonu. Dopóki był alkohol albo pieniądze w portfelu, cały czas było mi mało. Z początku to się zdarzało raz na kilka miesięcy, później raz na miesiąc i w końcu chlałam w każdy weekend.
Towarzystwo stopniowo zaczęło się zmieniać. Pojawiali się ludzie, którzy nie tylko pili i jarali, ale też brali extasy.
”Pryskały stres, presja, że muszę być dobrze postrzegana i lubiana. Każdy rodzaj narkotyku działał trochę inaczej, ale w sumie chodziło o to samo”
Dostosowywałam się do towarzystwa jak kameleon. Raz piłam drinki z koleżankami przy muzyce pop. Innym razem pochłaniałam kilkanaście tabletek dekstrometorfanu z kolegami i słuchałam rapu.
Skąd brałaś pieniądze?
Rodzice dawali mi na kino albo wyjście koleżankami. Kiedy przestali, zaczęłam im podbierać. Sprzedawałam euro ze schowka, wstawiałam do lombardu swoje rzeczy.
Przypominasz sobie moment, kiedy zaczęłaś brać narkotyki?
Od początku albo brałam, albo piłam – w zależności od tego, co akurat było pod ręką. Kiedy brakowało kasy na marychę albo diler nie mógł przyjechać – musiał wystarczyć alkohol. Dilerzy to często uczniowie. Muszą uważać i tak dilować, żeby rodzice nie zauważyli. Poza tym w aptece kupowaliśmy leki z kodeiną i dxm – dekstrometorfanem. Nastolatkom się tych leków nie sprzedaje, ale jak już mówiłam, zawsze znalazł się jakiś pijaczek, który pomógł.
Rodzice się zorientowali. Co zrobili?
Łudzili się, że mi przejdzie. W końcu kazali chodzić na terapię. Ale ja terapeucie otwarcie powiedziałam, że narkotyków nie rzucę. Te spotkania nic nie dawały, więc szybko się skończyły. Po narkotykach starałam się unikać kontaktu wzrokowego, ale któregoś dnia mama przyłapała mnie pod wpływem dxm. Bez dyskusji wysłała mnie do ośrodka na leczenie.
Podporządkowałaś się decyzji rodziców?
Chwilowo miałam dość kumpli, bo komentowali moje zachowanie na imprezach. Pomyślałam, że sobie od nich odpocznę. Na pewno w ośrodku nie będą mnie długo trzymać. Przecież ja nie mam żadnego problemu z uzależnieniem – chodzę do szkoły, dobrze się uczę, imprezuję tylko weekendami. Wszystko jest ok.
Na miejscu okazało się, że się pomyliłam, że tak łatwo nie będzie. Wpadłam więc w drugą skrajność. Zaczęłam bardzo mocno angażować się w życie ośrodka i terapię, żeby tylko jak najszybciej wyjść i wrócić do starych znajomych.
Ale terapia zaczęła się przeciągać. Zamiast standardowych sześciu miesięcy, byłam w ośrodku już dziewięć i wciąż nie było wiadomo, kiedy wyjdę. W którymś momencie postanowiłam przerwać ten stan i uciekłam.
To skończyło się procesem o demoralizację, sądowym nakazem leczenia i pobytem w kolejnym ośrodku.
Kiedy uciekłaś, pojawiły się ogłoszenia o twoim zaginięciu, szukała cię cała Polska. Co wtedy robiłaś?
Ośrodek leczenia znajdował się blisko granicy z Czechami, więc żeby utrudnić policji zadanie przekroczyłam granicę. Znowu mogłam pić i palić.
Skąd wiedziałaś, jak w czeskim mieście znaleźć narkotyki?
Generalnie nie wiedziałam, dokąd idę i gdzie trafię. Ale narkotyki nie są czymś, czego trzeba długo szukać. W każdym mieście są takie place, miejsca, gdzie zawsze ktoś ma. W Warszawie na bulwarach wiślanych albo w okolicach Złotych Tarasów. Ludzie rozmawiają, nagle ktoś mówi “ale się zjarałem” i już wtedy wiesz, że pali. Można zapytać, skąd ma i czy może załatwić kilka gramów.
Gdzie spałaś, co jadłaś?
Miałam taki sposób, że pytałam przypadkowego przechodnia, czy poczęstuje mnie papierosem. Jeśli wywiązała się rozmowa skarżyłam się, że rodzice za palenie marihuany umieścili mnie w zamkniętym ośrodku. Niektórzy oferowali mi nocleg, dawali coś do jedzenia. Czasem, żeby coś zjeść, musiałam ukraść w sklepie. Nie zawsze też miałam gdzie spać.
Co wtedy?
Siadałam na ławce na przystanku, zamykałam oczy i próbowałam się zdrzemnąć. Ale nie dało się tak wypocząć, poza tym marzłam. Z jednej strony więc miałam wolność. Z drugiej – poczucie porażki. Tęskniłam za bezpieczeństwem i bliskimi.
Nie bałaś się, że ktoś cię wykorzysta seksualnie, pobije lub uwięzi?
Kiedyś podeszłam do mężczyzny, który siedział na ławce, rozmawiał ze znajomymi i palił papierosa. Okazało się, że jest czynnym narkomanem, który siedział w więzieniu za zadźganie człowieka. Kiedy powiedziałam mu, że szuka mnie policja, zaproponował, że załatwi mi pracę na zmywaku w Niemczech. Zgodziłam się. Byłam przekonana, że w razie zagrożenia sobie poradzę, ucieknę. W rezultacie jednak do wyjazdu nie doszło.
Zostałaś namierzona.
Siedem dni później poszłam do galerii handlowej. Barmanka zauważyła mnie, jak sięgam po zostawiony na stoliku cukier, zapytała, czy jestem głodna i zrobiła mi gofry. Chyba się przeraziła tym, co jej opowiedziałam o sobie. Odeszła na chwilę, niby coś załatwić i wkrótce zjawiła się policja.
”Głód nie zawsze wygląda tak, jak w filmach: człowiek leży i trzęsie. Głód to na przykład zły humor wywołany zapachem. Rozdrażnienie, zdenerwowanie, unikanie ludzi”
Mówi się, że trzeba odbić się od dna, żeby wyjść z uzależnienia. Doświadczyłaś czegoś takiego?
Ja na dnie taplałam się dłużej. Nie wierzyłam, że uda mi się odbić. Z narkotykami już mi było źle, ale bez nich też nie umiałam żyć.
Narkotyki były dla mnie jak najwierniejszy przyjaciel. Myślałam: wszyscy mnie zostawią, a one będą ze mną zawsze. Potrzebowałam ich. Kochałam je.
Byłam niezadowolona ze swego życia, a po nich miałam poczucie, że dzieje się w nim coś ciekawego. Trudne sprawy gdzieś znikały. Za chwilę będę musiała wrócić do domu i na pewno pokłócę się z rodzicami, ale to mnie nie obchodzi.
Po nich śmiałam się, nawet nie wiedziałam z czego. Czułam przypływ radości i sympatię ludzi dookoła. Pryskały stres, presja, że muszę być dobrze postrzegana i lubiana. Każdy rodzaj narkotyku działał trochę inaczej, ale w sumie chodziło o to samo.
Co cię zmotywowało do zmiany?
Rodzice jasno mi powiedzieli, że jeśli tym razem nie skończę terapii zgodnie z programem, nie będę trzeźwa, to nie będę mogła liczyć na ich wsparcie. Uważałam, że to szantaż. Nadal starałam się dostosować do zasad w nowym ośrodku na tyle, żeby nikt się nie czepiał i żeby w końcu mnie wypuścili. Ale żeby coś dostać, trzeba było coś dać. W pewnym momencie zaczęło mi się udawać, co mnie zaskoczyło. Dostawałam kredyt zaufania i odpowiedzialne zadania. Zaczęłam myśleć, że może nie jestem do niczego, nie wszystko stracone.
Na jeden ze zjazdów przyjechała moja mama. Wróciła z urlopu w egzotycznych krajach, opowiadała jak było. Zapewniała, że bardzo wierzy, że skończę terapię. Przypomniały mi się wspólne wyjazdy: Teneryfa, Chorwacja, Włochy.
Popłakałam się i przytuliłam do mamy. Nie obiecywałam, że dokończę program leczenia, bo sama nie byłam siebie pewna, ale że się bardzo postaram.
To był przełom?
Zmiana nie nastąpiła nagle. W stanach kompletnej bezsilności, z braku lepszych pomysłów na walkę z nałogiem zaczęłam się modlić z innymi, bo był to katolicki ośrodek. W końcu zaczęłam wierzyć w to, że nie muszę wszystkiego kontrolować, że czuwa nade mną siła wyższa. Nie jest ważne, czy nazwiemy ją Bogiem, czy nie.
To był też moment, gdy znieczulenie na rzeczywistość, które dawały mi narkotyki, zaczęło puszczać.
Poczułam silne uderzenie emocji: ogromny wstyd, poczucie winy i straty. Zaczęłam marzyć o czasach, gdy nie znałam narkotyków. Żałowałam, że nie potrafiłam docenić tego, co miałam. Za oknem ośrodka widziałam rówieśników, którzy idą do kina, śmieją się. Ja też kiedyś tak chodziłam z rodzicami. A teraz widywałam ich tylko raz w miesiącu, słyszałam raz na tydzień, dzwoniąc przez telefon z kablem. Zero internetu, telewizji.
Policzyłam, że ze 100 osób, które trafiają do ośrodka, do końca wytrwa około 10. Z tego trzeźwość udaje się utrzymać mniej niż połowie. Nigdy nie będę mogła powiedzieć: to już koniec pracy nad sobą. Uzależnienie zostaje na całe życie, ludzie potrafią wrócić do narkotyków nawet po 20 latach abstynencji.
W jakim obecnie jesteś punkcie?
W trakcie pobytu w ośrodku skończyłam 18 lat. To oznaczało koniec sądowego nakazu leczenia. Zdecydowałam jednak, że dokończę terapię. Zaczęto mnie już wysyłać do miasta z różnymi zadaniami. To było trudne, bo na przykład szłam do sklepu, gdzie na półkach był alkohol, a przed sklepem ktoś palił papierosa. Czując ten zapach, myślałam tylko: ale bym sobie zapaliła! Tak samo na kursie tatuażu, gdzie używano bardzo dużo środków do dezynfekcji i ciągle czuć było alkohol, który kojarzył mi się z piciem. Najsilniej jednak reagowałam na nieoczekiwany zapach marihuany. Pojawiły się głody. Bałam się ich, ale jednak sobie poradziłam.
Głody mimo abstynencji?
Głód nie zawsze wygląda tak, jak w filmach: człowiek leży i trzęsie. Głód to na przykład zły humor wywołany zapachem. Rozdrażnienie, zdenerwowanie, unikanie ludzi. Ciężko się wtedy skoncentrować na tu i teraz.
”Jeśli myślisz, że nie dasz rady, to “rób jak gdybyś”. Czyli zachowuj się, jakbyś wierzył. W pewnym momencie okaże się, że to działa”
Jak sobie obecnie radzisz?
Pracuję. Dorabiam robiąc tatuaże. Wspierają mnie też rodzice. Jestem zadowolona i dążę do szczęścia. Nie jest tak, że chciałabym się naćpać, tylko nie mogę. Moje życie jest świetne bez narkotyków.
Staram się praktykować program 24 godzin. Nie myślę o tym, że nie wezmę już do końca życia. Tylko: dzisiaj nie wezmę, dzisiaj się nie napiję – to mniej przerażające. Kiedy przyciśnie mnie głód i mam wielką ochotę wziąć, mówię sobie: wytrzymam jeszcze parę godzin do końca dnia. A jutro będzie lepiej.
Biorę też udział w meetingach byłych narkomanów dwa razy w tygodniu. To fundament, na którym jest zbudowane wszystko, z czego jestem dumna. Moja motywacja, moje bycie sobą i marzenia. Dostrzegam wiele zmian. Kiedyś w złości byłam w stanie zrobić wszystko. Teraz potrafię zachować równowagę, nie wpadać w szał, nikogo nie krzywdzić. To duże osiągnięcie.
Mam naprawdę bardzo dobre relacje z rodzicami. Wiele osób, nawet zdrowych, mogłoby mi tego pozazdrościć. Nie każdy też ma przepracowane problemy, z jakimi się zmaga.
Po kilku latach terapii lubię siebie taką, jaką jestem. Czuję przestrzeń do samorealizacji i chcę spełniać swoje marzenia.
Co byś doradziła osobie, która straciła wiarę, że może wyjść z nałogu?
Jeśli myślisz, że nie dasz rady, to “rób jak gdybyś”. Czyli zachowuj się, jakbyś wierzył. W pewnym momencie okaże się, że to działa.
Bardzo rozwijasz się w dziedzinie tatuażu. To bezpieczne dla osoby, która świeżo wyszła z nałogu?
Zawsze lubiłam rysować, więc się w tym spełniam. Uwielbiam to, jak robię komuś tatuaż i on wychodzi ode mnie uśmiechnięty z pamiątką do końca życia. To stereotyp, że tatuaże kojarzą się z podejrzanym towarzystwem.
Rodzice akceptują ten wybór?
Bardziej to, że robię tatuaże innym, niż to, że sama też je mam. A tak poważnie, to akceptują mój wybór i mnie wspierają.
Co oznacza twój tatuaż?
Sama go zaprojektowałam, inspirując się wierszem “Róża, która wyrosła na betonie”. Świetnie mnie wyraża, dlatego mocno się z nim identyfikuję. Wielokrotnie mój wewnętrzny głos powtarzał mi, że nic się nie zmieni, już zawsze będę tylko nic nie wartą narkomanką. A jednak sama sobie pokazałam, że nie jestem na to skazana. Przełamałam swój los.
Drugie znaczenie róży jest takie, że jak każda roślina rozwija się i wzrasta – żyje. Kiedy przestaje rosnąć – to znaczy że umiera. Ja nie skończyłam pracy nad sobą w momencie wyjścia z ośrodka. Muszę cały czas się rozwijać, żeby utrzymać trzeźwość.
Stare towarzystwo nie stwarza kłopotów?
Nie wróciłam do rodzinnego miasta, mieszkam w Warszawie. Mam wokół siebie wielu przyjaciół, z którymi czuję się dobrze i bezpiecznie. Znajomi ze starych czasów nie pukają do drzwi, ale czasem znajdują mnie przez internet.
Ostatnio odezwała się do mnie jedna z przyjaciółek, którą poznałam na detoksie. Planowałyśmy wtedy, że kiedyś spotkamy się i będziemy razem ćpać. Odpisałam, że się zmieniłam. Nie jestem już taka sama. Nalegała: “Przestań. nie pamiętasz, jaka byłaś wyluzowana, jak fajnie było?”
Odpisałam: „Przepraszam, ale to już nieaktualne”.
Polecamy
Tom Holland żyje w trzeźwości od blisko trzech lat. Teraz stworzył… piwo bezalkoholowe
Po alkotubkach pojawiły się alkolody. Izabela Leszczyna: „Ciśnie mi się na usta wyraz nieparlamentarny”
Alkohol w tubkach zniknie ze sklepów. Po medialnej burzy producent wydał oświadczenie
Popularna marka whisky wykorzystuje wizerunek gwiazdy, którą picie alkoholu prawie zabiło. Marta Markiewicz ironicznie: „Taki mały śmieszek”
się ten artykuł?