„Obcy facet zajrzał mi do wózka i spytał, czy to moje dziecko, czy jestem jego babcią”
Późnych matek, czyli kobiet rodzących po 35., a nawet 40. roku życia, jest coraz więcej. Zwane są czasem geriatrycznymi, choć chyba żadna tego nie lubi. Ja też – bo to i moja opowieść. W sierpniu zostałam mamą, lada moment skończę 39 lat.
1.
Dzieci lubiłam, ale własnych nie planowałam. Moim żywiołem była praca, ciągle dalej, więcej, mocniej: chciałam zostać korespondentką wojenną (i parę razy mi się to udało), a na takiej drodze dzieci i mąż to tylko kłopot, a ja dla nich jeszcze większy.
Życie potoczyło się inaczej: najpierw Tata zachorował na raka, jechałam akurat wtedy do Iraku, po powrocie zdecydowałam, że na Bliski Wschód już się nie wybiorę, po co mam mu dokładać strachu? Gdy zmarł, na pół roku zaszyłam się w domu, gdy z niego wyszłam, poznałam mojego dzisiaj-już-męża.
Na jednej z pierwszych randek zapytałam, czy chciałby kiedyś zostać ojcem. Przytaknął zdziwiony, jakby to była oczywistość. „No to pobawmy się dwa miesiące, a później znajdź sobie taką, co będzie ci rodzić”, dokładnie tak mu powiedziałam. Kokieteryjnie, bo już wtedy coś z tyłu głowy mi podpowiadało, że z nim akurat mogłabym się zdecydować.
Pobraliśmy się w lipcu zeszłego roku, pod koniec września zrobiłam badanie poziomu AMH, czyli tak zwanej rezerwy jajnikowej. Dla świętego spokoju, miałam przecież wciąż mnóstwo czasu, nie wszystko widziałam, nie wszędzie byłam, jeszcze się nie wyszalałam. Kacper tym bardziej, jest młodszy o prawie siedem lat, dopiero skończył trzydziestkę.
Wynik 0,47, według internetu kwalifikujący do leczenia niepłodności, opłakiwałam przez dwa dni. Myślałam nawet o rozwodzie, szkoda byłoby, żeby taki fajny facet przy mnie się zmarnował. Wyśmiał mnie: przecież do tej pory nawet nie spróbowaliśmy.
Zaszłam w ciążę dwa miesiące później, niedawno minął rok, jak dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli Hankę. Wraz z nią zamieszkał we mnie strach. Wyliczyłam, ile lat będę miała, gdy się urodzi, pójdzie do przedszkola, szkoły, Pierwszej Komunii, kiedy stuknie jej osiemnastka. Czy nie będzie się wstydziła, że ma taką starą mamę?
Ja przecież tak miałam: mama urodziła mnie w wieku 32 lat, w latach 90., gdy chodziłam do podstawówki, od niektórych matek dzieci w mojej klasie była starsza nawet o dekadę. Przez pewien czas złościłam się, że nie jest przez to nowoczesna, nie chodzi w dżinsach i trampkach i nie wozi mnie do McDonald’sa.
Dziś ma 70 lat i jest aż nazbyt aktywna, nawet zawodowo, ale dla niej też mam z tyłu głowy odpalony kalkulator: jak długo i w jakim zdrowiu będzie cieszyć się Hanką? Ile lat będzie miała, gdy pójdzie do przedszkola, szkoły, Pierwszej Komunii i tak dalej? Czy nie za dużo zmarnowałam nam wszystkim czasu?
2.
Opowiadam swoją historię Monice z Katowic, filozofce z wykształcenia i artystce malarce z zawodu. Zadaję pytania, które kotłowały się we mnie przez całą ciążę. Nie muszę ich nawet kończyć, przy każdym potakuje, sama przecież to przerabiała. Ja na wiele z nich nie znalazłam jeszcze odpowiedzi, pani Monika już prędzej, ma pięćdziesiątkę na karku, pięcioletnią córkę, dwa lata młodszego syna.
Łatwo obliczyć, w pierwszą ciążę zaszła w wieku 44 lat, trudniej było przegonić stereotypy, które kłębiły jej się w głowie. Jak przyznaje dzisiaj: – Gdy decydowaliśmy się z mężem spróbować, też myślałam, że jestem za stara.
Jeszcze 10 lat temu była jedną z tych kobiet, które wprost mówią, że nie planują zostać matkami. – Instynktu macierzyńskiego nie odczuwałam w ogóle, czas na myślenie o dzieciach, jak sądziłam, miałam już za sobą, moi rodzice też byli przygotowani na to, że nigdy nie zostaną dziadkami.
Gdy poznała swojego męża (młodszego o 11 lat), przeszli podobną do mojej i Kacpra rozmowę. – Miałam wtedy 42 lata i na jednym ze spotkań zapytał, czy nie będę za 20, 30 lat żałować, że macierzyństwo mnie ominęło. Trafił widocznie w jakiś mój wrażliwy punkt, bo to pytanie mocno we mnie osiadło.
Nie tylko osiadło, ale i coraz intensywniej pulsowało. – To była przede wszystkim ciekawość, co by było gdyby… Rzeczywiście zaczęłam się zastanawiać, czy odchodząc kiedyś z tego świata, nie będę jakoś uboższa dla samej siebie o doświadczenie, z którego sama świadomie zrezygnowałam – przyznaje pani Monika.
Przez kilka tygodni, miesięcy może nawet biła się z myślami. Życie miała już przecież poukładane, plany na przyszłość też: będzie, jak dotąd, biegać w szpilkach po galeriach, malować obrazy, realizować siebie, wolna i szczęśliwa. – Byłam na pewno spełniona, świadoma, umiałam żyć po swojemu.
Pani Monika poruszyła ten temat ze swoją mamą, dopytywała, jak to jest mieć dziecko, czy to rzeczywiście coś fajnego. – Mama powiedziała, że rodzina była i jest sensem jej życia. Że tata i ja to dwie jej największe miłości życia i warto tego doświadczyć.
To przeważyło szalę. – Pomyślałam sobie, jak to będzie, gdy sobie siądę w kawiarni i przyjdzie do mnie moje dziecko, i powie: „cześć mama”? Jakiego człowieka wychowam, kim będzie, kogo jestem w stanie stworzyć mentalnie i duchowo? – wyjaśnia pani Monika. – Powiedziałam mężowi, że damy sobie rok, a jak się nie uda, to niech szuka sobie młodszej, zakłada rodzinę, ja będę żyć dalej po swojemu.
”Mój kolega ma prawie 50 lat i właśnie został tatą – i nikt nie robi z tego problemu, nie traktuje jak czegoś dziwnego. U mężczyzn zostanie ojcem w dojrzałym wieku jest normalne, my, kobiety, dopiero musimy sobie wywalczyć tę przestrzeń, żebyśmy mogły zostawać mamami, kiedy chcemy”
1 września był ślub, równo 9 miesięcy później przyszła na świat córka. – Też zrobiłam wcześniej badania rezerwy jajnikowej, też miałam niskie wyniki – opowiada pani Monika. Jej ginekolog machnął ręką, „przecież do zajścia w ciążę potrzebne jest nie tysiąc, a tylko jedna komórka jajowa”. – Dużo też na ten temat czytałam, czy pani na przykład wie, że w Stanach Zjednoczonych co roku 100 tysięcy kobiet po 40. zostaje mamą?
3.
Opowieść pani Marty (imię zmienione, woli anonimowo), lekarki z Warszawy, zaczyna się zupełnie inaczej: od dziecka miała w sobie jakiś taki instynkt opiekuńczy, widać to było po jej podejściu do hodowanych w domu psów. – Moja siostra była raczej zdystansowana do nich, także emocjonalnie. Ja przeciwnie, razem z ojcem bardzo je kochaliśmy i o nie dbaliśmy – wspomina pani Marta.
Gdy trochę podrosła, jako nastolatka pomyślała natomiast, że dzieci mieć nie będzie: bardzo przejmowała się nauką i trudno jej było sobie wyobrazić, że kiedyś mogłaby się zaangażować równie mocno w coś innego. Po studiach medycznych instynkt opiekuńczy powrócił, tym razem do wymarzonego dziecka. – Nagle go zapragnęłam, co nie było zbyt rozsądne, bo związałam się z mężczyzną żonatym. Miał już jedno dziecko, z żoną byli w separacji, mówił, że jej nie kocha – wyjaśnia pani Marta. I dalej: – Ale później przyszło na świat drugie, więc już ewidentnie było widać, co to za człowiek.
Wcześniej instynkt macierzyński pani Marty eksplodował z ogromną siłą. Do dzieci ogółem jej nie ciągnęło, po prostu chciała mieć własne. Jej partner, ten żonaty, zdecydowanie się temu sprzeciwiał. – Byłam bardzo egoistycznie nastawiona, robiłam, co mogłam, żeby jednak zajść w tę ciążę. Już nawet sobie pomyślałam, że najwyżej sama wychowam. I pewnie dałabym radę, zawsze byłam samodzielną osobą, a tak na dłuższą metę nie widziałam mężczyzny na stałe przy swoim boku.
Nie powiodły się te plany, czego pani Marta nie żałuje. – Całe szczęście, bo to nie było przemyślane. Zawsze byłam osobą rozsądną. Ale, widzi pani, tamta przygoda nie świadczyła o zdrowym rozsądku, prawda? – pani Marta zawiesza w powietrzu pytanie.
Opowiada dalej: w kolejnych związkach już nie dążyła do posiadania dzieci. – Odpuściłam to całe macierzyństwo, przestałam być na tym zafiksowana. Zdałam się na to, co będzie, żyłam po swojemu – wyjaśnia najpierw, a za chwilę przyznaje: – Cały czas czułam, że mam w sobie taką opiekunkę, chęć troszczenia się o kogoś, cały czas chodziło mi po głowie, żeby jakoś jednak ten instynkt macierzyński zrealizować.
Któregoś dnia koleżanka zaproponowała, żeby się razem zapisały do biura matrymonialnego („wtedy jeszcze nie było przecież internetu), pani Marta początkowo była do tego sceptycznie nastawiona, myślała, żeby jednak w jakiś inny sposób spotkać tego drugiego człowieka. To jednak nie wychodziło, z jednej strony była dość wycofana, bardzo krytyczna wobec samej siebie, zawsze czuła się zbyt gruba albo za mało inteligentna. – Przez te kompleksy dojrzałam tak społecznie znacznie później – uważa. Ten krytycyzm, głównie za sprawą jej taty, odnosił się też do potencjalnego partnera. – Czułam w sobie odpowiedzialność, żeby znaleźć kogoś, kto będzie do mnie pasował. Żeby jakiegoś takiego, można powiedzieć, mezaliansu nie było, bo w mojej rodzinie liczyło się wykształcenie – i ja też to poczucie mocno wchłonęłam.
W końcu machnęła ręką, co szkodzi przez to biuro matrymonialne spróbować? Poznała kilku mężczyzn, przyszły mąż nie był jej pierwszym trafieniem, ale po ponad dwudziestu latach pani Marta stwierdza zdecydowanie. – Na pewno jesteśmy w bardzo dobrym związku, mamy podobne zainteresowania intelektualne i duchowe, mąż jest dla mnie niesamowicie inspirujący. Przy nim też wzrosła moja samoświadomość i poczucie własnej wartości.
Przed ślubem ustalili, że zdadzą się na to, co życie przyniesie. Będzie dziecko? Wspaniale. Nie uda się? Też nie będzie źle. – Mieliśmy jednak oboje nadzieję, że ten potomek się pojawi. Bo to jednak był już dla nas obojga ostatni dzwonek.
4.
Zaszłam w ciążę niedługo przed 38. urodzinami i, zwłaszcza w gabinetach kolejnych lekarzy, czułam się tym trochę zawstydzona. By ubiec ewentualne komentarze, sama już przy pierwszym wywiadzie zwracałam uwagę na mój wiek i jakoś na ten temat żartowałam. Większość ginekologów – i bardzo młodych, i mocno doświadczonych – wzruszała ramionami, „to przecież żaden problem”. Tylko jeden, raczej już starszej daty, przy dwóch badaniach zwrócił na to uwagę.
Ja zwróciłam ją z kolei na tabelkę po pierwszym USG genetycznym (po 35. roku życia przysługiwało mi już bezpłatnie), w której zostało rozpisane ryzyko trzech zespołów wad wrodzonych: Downa, Edwardsa i Patau. Najdłużej wzrok wlepiałam w wyliczenia dla tego pierwszego, wychodził z nich niespełna jeden procent, niby mało, ale jeszcze parę lat temu byłby dużo niższy, jeden do tysiąca.
Na omówienie wyników, po badaniach krwi, jechałam z duszą na ramieniu. Odetchnęłam: ryzyko zmalało do jednego na ok. 3050.
W przypadku ciąż pani Moniki tak zwane ryzyko nieskorelowane, a więc wyliczone jako średnia dla kobiet w jej wieku, było jeszcze wyższe niż moje. – Przeszłam wszystkie możliwe badania prenatalne, nie wyszło z nich nic niepokojącego. A ja też miałam przeświadczenie, że taki zbieg okoliczności biologicznych może przydarzyć się każdemu – wyjaśnia.
Parę lat po studiach uczyła bowiem plastyki w ośrodku dla osób z niepełnosprawnością intelektualną, zespołem Downa, głębokim autyzmem, obarczonych wieloma wadami wrodzonymi i ciężkimi schorzeniami. – Ich mamy to w większości były jednak młode kobiety, nie kojarzyłam więc tego z wiekiem.
Skojarzyła jednak szansę na drugą ciążę, parę tygodni po pierwszym porodzie na wizycie kontrolnej dopytywała, kiedy może starać się o drugie dziecko, argumentowała to przede wszystkim swoim wiekiem. „Wszystko jest przecież od strony medycznej u pani w porządku, więc czym się pani przejmuje? Proszę odczekać rok i dopiero się starać”, usłyszała. Po drugiej ciąży, którą też przeszła wręcz wzorcowo, lekarz natomiast poprosił: „na tym koniec, nie wiadomo, jak może być dalej”.
”Zaszłam w ciążę niedługo przed 38. urodzinami i, zwłaszcza w gabinetach kolejnych lekarzy, czułam się tym trochę zawstydzona. By ubiec ewentualne komentarze, sama już przy pierwszym wywiadzie zwracałam uwagę na mój wiek i jakoś na ten temat żartowałam”
Na początku lat dwutysięcznych, gdy pani Marta przechodziła ciążę i rodziła swojego (jedynego) syna, „późnych matek”, czyli kobiet rodzących po 35. roku życia, było znacznie (o połowę) mniej. Tym większą mogły więc stanowić ciekawostkę społeczną i dla lekarzy, częściej też mogły spotkać się z negatywnymi komentarzami. Pani Marta nie ma natomiast takiego doświadczenia. – Mój ginekolog był kompetentny, otwarty i kulturalny, cały czas powtarzał, że ciąża w moim wieku to zupełnie normalna sprawa.
Myślała też sobie: przecież jest zdrowa, nie mają z mężem obciążeń w rodzinie ani nałogów, dobrze się odżywiają. – A też z domu wyniosłam takie podejście, żeby nie przejmować się na zapas, tylko zdać na konkretne działania – wyjaśnia pani Marta. – Dlatego z mężem mieliśmy ustalone, że w przypadku wysokiego ryzyka wad wrodzonych usunę ciążę – przyznaje. – Nie chciałam, żeby dziecko się męczyło, a i siebie nie widziałam w roli opiekunki aż do tego stopnia, tak bardzo poświęcającej się i oddanej.
Jej ciąża przebiegła prawidłowo, mimo to zdecydowała się na cięcie cesarskie – co do dziś uważa za najlepsze dla niej rozwiązanie. – Mam dyskopatię krzyżowo-lędźwiową, ale nie była do tego wskazaniem; lekarz zapewniał, że mogę rodzić naturalnie. Ale ja z racji swojej pracy i wykształcenia wiedziałam, co może spotkać dziecko w czasie porodu, dlatego jednak poprosiłam o cesarkę.
Dwójka dzieci pani Moniki również przyszła na świat tą drogą. – U mnie lekarz prowadzący powiedział, że po 40. kobieta może sama zdecydować, czy chce rodzić naturalnie, czy nie czuje się na siłach. Wtedy rzeczywiście poczułam swój wiek i wybrałam to rozwiązanie.
5.
Od czasu ciąży na pewno dbam o siebie bardziej, jestem też zdecydowanie bardziej uważna, także na ulicy. Mam w sobie ten strach, co byłoby z naszą córką, gdyby coś mi się stało. Zamieszkał we mnie, gdy poczułam pierwsze kopnięcie Hanki i od końca ciąży i dnia porodu (a więc ponad pół roku) rośnie wykładniczo.
To obawa między innymi o to, na ile wystarczy mi sił, choćby tak czysto fizycznie, sprawnościowo. Zdarza się, że po paru godzinach noszenia dziecka w chuście i worka z zakupami, łupie mnie w kręgosłupie.
Latem młody facet, góra trzydzieści lat, zajrzał mi do wózka, aż krzyknął: „jakie śliczne dziecko!”. Zanim jakkolwiek zareagowałam, spojrzał na mnie: „to pani czy jest pani jego babcią?”. To dlatego pytam też siebie dość często, czy dzieli nas jedno, czy już dwa pokolenia.
Kalkulator w mojej głowie wciąż działa. Mogłabym mieć już nastolatka, a nawet dorosłego młodego człowieka, jest przecież taki przypadek w mojej rodzinie: daleka kuzynka (widziałam ją raz) jako 34-latka miała już dwójkę wnucząt.
Ta matematyka nie zmieściła mi się wtedy w głowie, teraz często do niej wracam. Jakiego człowieka bym ta ja sprzed kilkunastu lat urodziła i wychowała? Jaką byłabym mamą? O ile miałabym w sobie mniej bądź więcej siły i samoświadomości? A ile mniej lęku i niepewności?
Gdy pani Marta rodziła syna, również większość jej koleżanek miała dzieci w starszym wieku, nawet już w liceum, a jej męża, starszego o 11 lat, w przedszkolu nazywano dziadkiem. Nie było to dla nich w ogóle istotne, pani Marta zdecydowanie podkreśla, że „każdy ma swój czas”, a ona sama wtedy przy małym dziecku odmłodniała. – Przede wszystkim psychicznie, inaczej zaczęłam postrzegać świat i miałam więcej energii, także na robienie czegokolwiek ze sobą.
Pani Monice przed zajściem w ciążę i po narodzinach najpierw córki, a dwa lata później także syna zaprzątały głowę (i zaprzątają do dziś) jeszcze inne sprawy. – Zastanawiam się na przykład, czy jestem w stanie zapewnić moim dzieciom przestrzeń do tego, żeby się rozwijały, a jednocześnie na ile potrafię zaspokoić potrzeby małego człowieka – wspomina. I dalej: – Znałam już siebie na tyle, że wiedziałam, że jestem odpowiedzialna i na pewno będę umiała stworzyć mu zadbany dom, ale co z tego wyjdzie? To dla matki w każdym wieku jest eksperyment.
Pani Monika uważa, że późne macierzyństwo dało jej więcej luzu – i w uczuciach do dzieci, i oczekiwaniach wobec nich. Wie na pewno, że inną byłaby matką, gdyby zdecydowała się na dzieci dekadę, a tym bardziej dwie temu. – Moje uczucia są nieco inne do córki i do syna, bo to są dwie zupełnie różne osoby, więc i relacje z każdym z nich są trochę inne. Mam też już świadomość, że nie muszę wymagać, żeby spełniali moje plany – przyznaje pani Monika.
Powołuje się też na słowa swojego męża, który powtarza, że wiek to żadna wymówka, można być sprawnym intelektualnie i fizycznie, nawet mając 80 czy 90 lat. – Wiem, że się starzeję, ale wiem też, że mogę wpłynąć na to jak. Dużo się ruszam, chodzimy na spacery, dbamy o to, żeby się wysypiać i co jemy, robimy ćwiczenia, jogę. Z córką często chodzę na basen, syn jest jeszcze trochę za mały – opowiada pani Monika. Gdy pokazuje zdjęcia, jak skacze z dziećmi na skakance, śmieje się: – Jak pani widzi, nie mam na razie jakichś problemów zdrowotnych, nic mnie jeszcze nie boli. A co będzie dalej? Zadzwonię do pani za 30 lat, to pogadamy.
”Z mężem mieliśmy ustalone, że w przypadku wysokiego ryzyka wad wrodzonych usunę ciążę, Nie chciałam, żeby dziecko się męczyło, a i siebie nie widziałam w roli opiekunki aż do tego stopnia, tak bardzo poświęcającej się i oddanej”
Na jej aktywny tryb życia zdecydowanie wpłynęły dzieci, pani Monika jest co do tego przekonana. – Nie mogę przecież udawać, że mam 30 lat, muszę zrobić wszystko, żeby chociaż za te kolejne 20 lat nie stać się dla nich problemem – zauważa. A także: – Nie wiem, czy młodsze mamy tak intensywnie myślą o tym, żeby ich dzieci były możliwie najszybciej niezależne i nie potrzebowały ich tak bardzo.
Wie natomiast, że odkąd ma dzieci, zmieniły się jej priorytety – i to, co daje jej radość. – Maluję mniej, spokojniej, nie mam już tego czegoś takiego w sobie, że muszę szybko, dużo, już. Chodzę do galerii, na wernisaże i wystawy, ale nie cieszą mnie tak jak kiedyś, chyba się już tym nasyciłam – wyjaśnia. – Co mam sprzedać, to sprzedam, pieniędzy, wiadomo, jest mniej. Ale czas rodzinny, okazało się, ma dla mnie jednak większą wartość.
Tylko jedno właściwie nurtuje panią Monikę: społeczny brak zrozumienia, a nawet przyzwolenia na macierzyństwo po czterdziestce. – Mój kolega ma prawie 50 lat i właśnie został tatą – i nikt nie robi z tego problemu, nie traktuje jak czegoś dziwnego. U mężczyzn zostanie ojcem w dojrzałym wieku jest normalne, my, kobiety, dopiero musimy sobie wywalczyć tę przestrzeń, żebyśmy mogły zostawać mamami, kiedy chcemy – uważa.
To dlatego tak irytują ją komentarze pod adresem znanych dojrzałych matek, że one to „egoistki”, a ich dzieci są „wpadkami”. – A ja myślę, że to przecież dojrzałe kobiety i na pewno wiedzą, co robią. Są świadome siebie, swoich potrzeb i akurat teraz wiedzą, że chcą i mogą sobie na to pozwolić, by zostać mamą.
Pani Marta z tym się akurat nie zgodzi, jest granica, za którą decyzja na dziecko to już dla niej czysty egoizm. – To już trzeba bardzo mocno przemyśleć, ale też wziąć pod uwagę, że rodząc dziecko w wieku 50-60 lat, można nie dożyć jego pełnoletności, z czasem pojawiają się coraz liczniej choroby, osłabia się też sprawność i na pewno trudniej jest być aktywnym rodzicem – zauważa. I jeszcze: – To już nie jedno, ale dwa pokolenia. Trudno może być zbudować z nim kontakt, znaleźć nić porozumienia, co przecież dla rozwoju dziecka jest kluczowe.
Kończy jednak stwierdzeniem, które przecież powtarzała sobie wiele razy: – Niech każdy żyje po swojemu.
Co myślisz o tzw. późnym macierzyństwie?
Zobacz także
Marta Będzikowska, mama Toli z „Matek pingwinów”: „Kiedy podpatrywałam kręcenie scen, wiedziałam, że serial nie przejdzie bez echa”
Psycholożka do rodziców nastolatków: „Czasem nowa jakość w relacji z dzieckiem może się zacząć od jednego prostego pytania”
„Twarzy dziecka nie pokaże, ale gołego cycka już tak”. Na karmiącą piersią aktorkę wylał się hejt
Polecamy
„Twarzy dziecka nie pokaże, ale gołego cycka już tak”. Na karmiącą piersią aktorkę wylał się hejt
61-latka urodziła swoje pierwsze dziecko. Starała się o nie przez 37 lat
Dr Katarzyna Wasilewska: „Mogłybyśmy częściej odpuścić sobie ten wyścig o bycie najlepszą matką i dać więcej luzu sobie oraz swoim dzieciom”
Usuwanie macic kobietom po 30., by „czuły, że mają limit czasowy na ciążę”. Tak polityk chce walczyć ze spadkiem urodzeń
się ten artykuł?