Przejdź do treści

„Pokolenia babek i matek wychowane w duchu katolicyzmu wciąż przekazują córkom i wnuczkom, że masturbacja jest zła”. O książce „Boże, daj orgazm” opowiada Violetta Nowacka

Violetta Nowacka: psycholożka, terapeutka, edukatorka seksualna, coach
Violetta Nowacka podkreśla, że często kobiety są odsyłane na terapię przez partnera, męża, żeby „naprawiły” brak radości z seksu / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Przez dwadzieścia pięć lat pracy w gabinecie poznałam mnóstwo kobiet, które nie łączyły swoich problemów z przekazami, które od najwcześniejszych lat słyszały w swoich domach i w kościele. Jestem pewna, że jest w ich naszym kraju bardzo dużo. Być może dzięki mojej książce zdecydują się na terapię? – mówi Violetta Nowacka, autorka książki „Boże, daj orgazm” (Wydawnictwo Harde), którą Hello Zdrowie objęło swoim matronatem.

 

Marta Szarejko: Tytuł „Boże, daj orgazm” brzmi jak wykrzyczana modlitwa.

Violetta Nowacka: Modlitwa kobiet o prawa do cieszenia się własnym ciałem i seksualnością, czyli do wolności i spontaniczności. Wybrałam ten tytuł, ponieważ chciałam skłonić jak największą liczbę kobiet do przeczytania mojej książki. Wiem, że brzmi kontrowersyjnie, ale liczę, że bardziej zaciekawi niż wystraszy.

Napisała pani książkę o tym, jaki wpływ na seks Polek ma religia katolicka.

Jestem rebeliantką, zawsze tak o sobie myślałam. Mówiłam to, co uważałam za prawdę, nawet jeśli dla innych była niewygodna. Jako terapeutka mam poczucie, że powinnam poszerzać świadomość, a temat wpływu religii katolickiej na to, jak kobiety postrzegają swoje ciało, przyjemność, orgazm – w ogóle seks, wydaje mi się bardzo ważny. Przez dwadzieścia pięć lat pracy w gabinecie poznałam mnóstwo kobiet, które nie łączyły swoich problemów z przekazami, które od najwcześniejszych lat słyszały w swoich domach i w kościele. Jestem pewna, że jest w ich naszym kraju bardzo dużo. Być może dzięki mojej książce zdecydują się na terapię?

Jakie to przekazy?

Najczęściej niestety bezrefleksyjne. Pokolenia babek i matek wychowane w duchu katolicyzmu wciąż przekazują córkom i wnuczkom, że masturbacja jest zła. Czasem nie pada to wprost, ale w atmosferze domu, w tym, jak same traktują swoje ciała czuć, że przyjemność zmysłowa nie jest wskazana. Ciała należy się wstydzić, ukrywać je. Dziewictwo to czystość, cała reszta nie. Grzech seksu przed ślubem zawsze bardziej obciąża kobietę, a ekspresja kobiecej seksualności szybko okazuje się rozwiązłością.

Złe oddziaływanie doktryny katolickiej często zlewa się z podatnym na te same zwyrodnienia gruntem rodzinnym, i to jest tragedia dla dziecka, ponieważ ono nie ma dokąd uciec, nigdzie nie czuje się bezpieczne

Już samo słownictwo dotyczące seksu ma od niego odstręczać. „Samogwałt”, „myśli nieczyste”, „świętokradztwo”, „nieobyczajność”…

Takie słowa i wyrażenia mogą pozbawić dziecko dobrego kontaktu z własnym ciałem. Nawet jeśli ocena dotyczy zachowań, a nie wyglądu czy fizjologii, szybko można uwewnętrznić, że to, co związane z przyjemnością zmysłową po prostu jest grzechem, więc delikatnie mówiąc – nie jest wskazane.

Odsłania pani kolejne warstwy problemów, z którymi przychodzą do pani kobiety. Na początku jest wstyd.

Od wielu lat przychodzą do mnie kobiety, których kondycja psychiczna została zrujnowana. Przekonania, które uwewnętrzniły w dzieciństwie, sprawiły, że emocje, które w nich dominowały, to poczucie winy, lęk i głęboka niechęć, a wręcz nienawiść do własnego ciała. Ale zawsze na początku jest wstyd: emocja, która przykrywa lęk i zasysa radość. Ogranicza żywotność ciała, które chce być wolne i doświadczać przyjemności. Wstyd to embargo na zmysłowość. Nie pozwala czuć, pragnąć, dążyć do orgazmu – usztywnia nas na wielu poziomach.

I utrudnia bliskość.

Jeśli nie możemy poczuć radości z seksu z bliską osobą, prędzej czy później oddalimy się też w innych sferach. Konsekwencją wstydu jest też samotność, poczucie wyizolowania, brak zdrowych relacji. Jedna z moich pacjentek powiedziała, że po tym, jak przez wstyd rozpadł się jej kolejny związek, zaczęła wstydzić się swojego wstydu! Bardzo podstępna, piętrowa konstrukcja, która nie pozwala żyć bez kontroli i napięcia.

Wyobrażam sobie, że seks osoby, która ciągle się wstydzi, przypomina spektakl.

Przez wstyd otwartość seksualna właściwie nie jest możliwa. Kobiety wprost mówią o tym, że w łóżku grają role, szykują specjalną bieliznę – zakrywającą te części ciała, które są według nich mankamentem, gaszą światło, wcześniej piją alkohol, żeby się znieczulić. Na dłuższą metę to bardzo męczące. Jeśli za każdym razem trzeba przygotowywać scenografię i odgrywać spektakl, można szybko znienawidzić seks.

Olga Żukowicz i Klaudia Latosik /fot. archiwum prywatne

Kolejna odsłona, którą pani pokazuje, to hierarchia płci, ustawienie kobiety niżej. Z pani książki dowiedziałam się, że etymologia słowa „pokalana” związana jest ze słowem „kał”.

Wystarczy powiedzieć, że w dwudziestym pierwszym wieku – mimo tego, jak wiele mówi się o równouprawnieniu – w Kościele Katolickim posługę kapłańską mogą pełnić tylko mężczyźni. Cała narracja Kościoła na temat kobiet jest dla nich upokarzająca. Kobieta ma się poświęcać, najlepiej w milczeniu. W tym, co mówią moje pacjentki, wprost pojawiają się przekazy związane w tym kontekście z seksem, uległością. Na przykład: „Trzeba było się podłożyć”, albo: „Jakoś się przemęczysz”. Chodzi o to, żeby bez względu na wszystko utrzymać związek, bo – w domyśle – kobieta bez męża jest niewiele warta, coś jest z nią nie tak.

Odpowiedzialność za seks też leży na jej barkach, tylko że trudno być jednocześnie madonną i ladacznicą.

Kobiety mają wdrukowane, że od nich zależy szczęście w związku, zadowolenie partnera, no i seks. No bo co znaczy „Podłóż się”? Zrób coś wbrew sobie, nawet jeśli tego bardzo nie chcesz, czujesz wstręt, złość albo gniew. Dbaj o niego bardziej niż o siebie. Takie przekazy uczą dziewczynki ignorowania własnych emocji i potrzeb. To sieje spustoszenie w psychice, sprawia, że dziewczyny i młode kobiety nie tylko nie potrafią bronić swoich granic, one często ich nie znają.

Pisze pani o wpływie spowiedzi na naruszenie intymności dziecka.

W gabinecie słyszałam wiele zwierzeń pacjentek, które jako dzieci podczas spowiedzi doświadczyły naruszenia strefy psychicznej intymności pod płaszczykiem zachęcania ich do szczerości i wyznania wszystkiego, co miały na sumieniu. Duszpasterzom zaleca się dopytywanie o dodatkowe informacje związane z grzechem.

Wielu z nich, jeśli nie większość, nie ma do tego kompetencji.

Księża nie są szkoleni z asertywnej komunikacji, porozumienia bez przemocy, nie znają podstaw funkcjonowania psychiki dziecka. Podczas spowiedzi są jak pitbulle polujące na grzech, nawet w rozmowie z kilkulatkiem. Drążą, dopytują, naciskają, i po swojemu parafrazują, nie mając wiedzy, ponieważ nikt ich nie uczy psychologii.

Przez dwadzieścia pięć lat pracy w gabinecie poznałam mnóstwo kobiet, które nie łączyły swoich problemów z przekazami, które od najwcześniejszych lat słyszały w swoich domach i w kościele. Jestem pewna, że jest w ich naszym kraju bardzo dużo. Być może dzięki mojej książce zdecydują się na terapię?

Niebezpieczne.

Jeśli kilkuletnia dziewczynka rozmawia z księdzem, który insynuuje jej różne rzeczy, ciągnie za język, namawia do zwierzeń, których ona wcale nie chce, a podłożem tych pytań i dociekań wcale nie jest szukanie prawdy, tylko niezdrowa ciekawość, albo inne skłonności, a wręcz zaburzenia, to może prowadzić do wielkich szkód. Zwłaszcza, jeśli dziecko nie może liczyć na wsparcie w domu, nie ma w pobliżu bezpiecznego dorosłego, do którego może się zwrócić.

Pamiętam przejmujący przykład dziewczynki, która nie dość, że jest przemocowo traktowana przez księdza, nie ma dokąd uciec, ponieważ wychowuje ją wujek, który jest pedofilem. Potworny klincz.

Złe oddziaływanie doktryny katolickiej często zlewa się z podatnym na te same zwyrodnienia gruntem rodzinnym, i to jest tragedia dla dziecka, ponieważ ono nie ma dokąd uciec, nigdzie nie czuje się bezpieczne. Bo jeśli w kościele i w domu słyszę to samo, zaczynam myśleć, że ze mną jest coś nie tak. I nigdzie nie widzę ratunku. Dopiero jako dorosła osoba mogę uratować samą siebie, pod warunkiem, że zdam sobie sprawę z tego, do czego mnie zaprogramowano. I że to nie jest moje.

Zaciekawił mnie też rozdział o uzależnieniu od pornografii i masturbacji – rzadko mówi się o tym w kontekście kobiet.

Nie ma niestety żadnych badań naukowych na ten temat: nie sprawdzamy, ile jest w Polsce kobiet uzależnionych od pornografii, zwykle uznaje się, że jest to tak mała liczba, że nie warto się nią zajmować. Powiem tylko, że na fali różnych zakazów i nakazów wynikających z religii katolickiej czasem wytwarza się mechanizm sprzeciwu i wielka chęć, a wręcz przymus użycia własnej woli. I zamiast zamrożenia, wycofania się ze sfery seksualnej, następuje całkowite rozhamowanie. Coś w stylu: na złość mamie odmrożę sobie uszy. Jeśli mi czegoś nie wolno, to właśnie to będę robić.

na zdjęciu: przytulająca się smutna para, tekst o życiu intymnym po nadużyciach seksulanych /fot. Unsplash

Przywołuje pani przykład kobiety, która masturbowała się kilka razy dziennie, potrzebowała do tego coraz bardziej ostrego porno.

Jedna z moich pacjentek – oczywiście przywołuję ich historie za ich zgodą – nie została w domu nauczona rozmów na temat potrzeb i emocji. Jako dziecko zorientowała się, że w trudnych momentach, na przykład podczas kłótni rodziców, łatwo rozładować napięcie za pomocą masturbacji. Tylko że dorastając nie przestała tego narzędzia używać. Wyszła za mąż, założyła firmę, i wciąż masturbowała się, żeby regulować emocje. Do tego stopnia zdominowało to jej życie, że mąż ją opuścił, a firma padła. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jej życie legło w gruzach. I że coś musi zmienić.

Niesamowite, że tyle musiało się wydarzyć, żeby zaczęła terapię.

Czasem trzeba wielu tragedii, żeby zacząć od początku, spróbować czegoś nowego. Ale w tej kwestii jestem optymistką: myślę, że kobiety przychodzą do gabinetu psychoterapeuty coraz wcześniej, nie czekają aż wszystko w ich życiu się popsuje. Do tego w różnym wieku – pojawiają się dziewczyny po dwudziestce, ale po pięćdziesiątce też. Jeden z rozdziałów mojej książki dotyczy dziewczyn LGBT.

Podwójne tabu – LGBT i Kościół.

Kościół niby toleruje osoby LGBT, ale jednocześnie stawia warunek: osoby nieheteronormatywne mają nie praktykować, czyli nie uprawiać seksu. To kasuje złudzenie akceptacji. A dramat, który ten brak powoduje w życiu kobiet, obserwuję na co dzień w gabinecie. Uwewnętrzniona homofobia, stres mniejszościowy, poczucie wyobcowania, samotność, depresja i myśli samobójcze to rzeczywistość wielu kobiet LGBT w Polsce.

Jak to wszystko wychodzi w terapii? Przecież dziewczyna, która trafia do gabinetu, nie zaczyna swojej historii od przekazów z kościoła.

No pewnie, że nie! Mało tego: często kobiety są odsyłane na terapię przez partnera, męża. Mają „naprawić” brak radości z seksu. Na początku przekonane, że coś jest z nimi nie tak, w trakcie terapii zaczynają rozumieć, jak wpojone im przez kościelną edukację przekonania wpłynęły na ich samopoczucie i zachowania. Inne przychodzą z własnej inicjatywy, ale też w głębokiej nieświadomości – nie wiedzą dokładnie co je uwarunkowało. Coś je boli, uwiera, przychodzą z objawem, ale nie potrafią tego nazwać. Tymczasem ból jest zwykle wierzchołkiem góry lodowej. Dzięki terapii możemy zobaczyć ją całą, zrozumieć, co jest przyczyną bólu. I poznać narzędzia, jak sobie z nim radzić. Bez terapeuty.

 


Violetta Nowacka: psycholożka, terapeutka, edukatorka seksualna, coach. Prowadzi poradnię „SELF Przyjazne Terapie”. Współtwórczyni podcastu „Przypadki miłosne”. W połowie maja nakładem wydawnictwa Harde ukaże się jej książka „Boże, daj orgazm”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?