„Pozwólmy dzieciom wyrażać uczucia, również negatywne”. Psycholog dziecięcy Monika Chrapińska-Krupa o złości u kilkulatków
Rzuca się na ziemię, bije, gryzie, łatwo wpada w złość. Zastanawiasz się, jak powinnaś postąpić: zignorować, przytulić, tłumaczyć, karać? A może to twoja wina, że masz porywcze dziecko? – Nie możemy zakładać, że każde dziecko będzie tak samo „proste w obsłudze” – mówi psycholog dziecięcy Monika Chrapińska-Krupa. – Dzieci rodzą się z określonym temperamentem, na który nie mamy wpływu. Nie możemy go zmienić, możemy natomiast zmienić strategię postępowania.
Ewa Podsiadły-Natorska: Mam w domu dwulatka i czterolatka. Jeden: oaza spokoju. Drugiego bardzo łatwo wytrącić z równowagi. Obaj urodzili się bez komplikacji, otoczeni są ciepłem i tak samo wychowywani. Skąd tak wielka różnica w ich charakterach i zachowaniu?
Monika Chrapińska-Krupa: Bardzo dużo czynników ma wpływ na zachowanie dziecka, nie tylko jego temperament czy wychowanie. Oczywiście temperament jest bardzo ważny: dziecko rodzi się z określonymi genami i pewnymi cechami. Równie ważny jest jednak etap rozwojowy. Np. u dwulatka rozpoczyna się budowanie autonomii. Mówi się o tzw. buncie dwulatka. Z kolei czterolatek miewa humory, nie wspominając o nastolatku, w którym buzują hormony.
Jak dużo jest tych etapów rozwojowych w życiu dziecka?
Bardzo dużo. Ale co ważne, dziecko, by mogło przejść z jednego etapu do drugiego, musi się cofnąć. Jest to tzw. dezintegracja – wtedy może się pojawić złość i niewłaściwe zachowanie. Dzieci rozwijają się sinusoidalnie; idą do przodu, widzimy postęp w ich rozwoju, aż nagle wydaje nam się, jakby coś zmieniło się na niekorzyść, mamy wrażenie, że dziecko się nie rozwija. Było grzeczne, a teraz co się z nim stało? Można to porównać do biegu: dziecko musi zrobić krok w tył i wziąć rozbieg, by móc wskoczyć w następny etap rozwojowy. To cykl równowagi i nierównowagi. Rodzice muszą mieć świadomość, że dzieci na różnych etapach rozwojowych mają prawo różnie się zachowywać. I tak np. niezgoda wyrażana przez krzyk u dwulatka będzie normą rozwojową.
A krzyk u czterolatka też jest normą rozwojową?
Zawsze musimy wziąć pod uwagę wiele różnych czynników. Jeśli czterolatek ma młodsze rodzeństwo, które ciągle krzyczy, to uczy się tego od niego. Do tego dochodzi niezwykle istotny czynnik – relacje. Ważna jest pozycja dziecka w grupie społecznej, rodzinnej, rówieśniczej, czyli zarówno wśród dzieci, jak i wśród dorosłych.
Wspomniała pani o temperamencie. Czy jako rodzice powinniśmy przyjąć, że dziecko z natury może być porywcze, nerwowe, łatwo wpadać w złość?
Tak. Są dzieci łatwe wychowawczo i trudne wychowawczo. Nie możemy zakładać, że każde dziecko będzie tak samo „proste w obsłudze”. Jednemu dziecku powie się coś jednym zdaniem i ono się uspokoi, a drugiemu można mówić, mówić, mówić – i nic, bo w jego przypadku potrzeba innej techniki wychowawczej. Dzieci rodzą się z określonym temperamentem, na który nie mamy wpływu. Temperament dziedziczymy po rodzicach, dziadkach. Nie możemy go zmienić, możemy natomiast zmienić strategię postępowania. Jesteśmy różni, nie ma więc co porównywać swoich dzieci np. do dzieci koleżanek czy nawet dzieci brata lub siostry. Ba, nie można nawet porównywać naszych dzieci do siebie, mimo że wychowują się w tym samym domu, przez tych samych rodziców, którzy stosują ten sam model wychowawczy. Bo różnić mogą się od siebie jak ogień i woda.
Jest jednak coś, co widzę w swoim otoczeniu. Gdy dziecko jest porywcze i łatwo wpada w złość, rodzice – zwłaszcza matki – często mają poczucie winy: że może coś robią nie tak albo w którymś momencie ich reakcja była niewłaściwa. To uzasadnione?
Nie zawsze. Bywa tak, że dzieci są impulsywne i niecierpliwe. Jeśli dziecko rzuca się na podłogę w sklepie albo krzyczy, to nie znaczy od razu, że jest źle wychowane lub że rodzic jest niezaradny wychowawczo. Może to oznaczać np. że dziecko jest przebodźcowane. Albo uczy się radzić sobie z odmową, bo rodzic na coś się nie zgodził. Możliwe, że jakaś jego potrzeba nie została zaspokojona. Może też nie być gotowe, by zabierano je do sklepu. Czasem zwykłe wyjście po zakupy może kroplą, która przeleje czarę goryczy i spowoduje, że dziecko będzie musiało wylać z siebie nagromadzone emocje.
”Są dzieci łatwe wychowawczo i trudne wychowawczo. Nie możemy zakładać, że każde dziecko będzie tak samo „proste w obsłudze”
A jeśli chodzi o poczucie winy; bardzo często do mojego gabinetu zgłaszają się rodzice, którzy wychowawczo radzą sobie bardzo dobrze, a mimo to poszukują winy w sobie. Chcieliby, żeby ich dziecko było mniej porywcze. Wydaje im się, że coś robią źle – bo sąsiedzi i koleżanki patrzą, bo Jaś jest bardzo grzeczny, a Franiowi jak się coś powie, to od razu wykonuje polecenie, a do mojego Stasia nic nie dociera i jest impulsywny. Dlatego nigdy nie porównywałabym dzieci do siebie.
Małe dziecko, do ósmego roku życia, potrafi być „regulatorem” własnych emocji?
Małe dzieci dopiero uczą się radzić sobie z emocjami. Mózg osiąga dojrzałość ok. 21.–25. roku życia. Płaty czołowe, które odpowiadają za radzenie sobie z emocjami i za kontrolę impulsów, u tak małego dziecka są niedojrzałe. W związku z tym dziecko przeżywa emocje całym sobą: intensywnie, zmiennie, przechodząc z radości do smutku, ze złości do śmiechu. Ważne jest, żeby rodzic był spokojny, kiedy dziecko się złości, bo tylko nasz spokój je uspokoi. To my odpowiadamy za to, jak radzimy sobie z naszymi emocjami. Często jest tak, że oczekujemy od dziecka, że będzie spokojne, a sami się złościmy. Wtedy dziecku jest szalenie ciężko się uspokoić, bo ono nie rozumie, czego od niego chcemy, skoro sami nie jesteśmy spokojni.
Trudna rzecz.
Proszę zauważyć, że nie umiemy poradzić sobie z tym, że nasze dziecko przeżywa smutek albo złość, ale świetnie sobie radzimy, gdy przeżywa radość. A byłoby fajnie, gdybyśmy byli przy dziecku zarówno wtedy, gdy przeżywa radość, jak wtedy, gdy przeżywa złość albo smutek. Po prostu bądźmy przy nim, nazwijmy to, co ono czuje. Warto uczyć dzieci nazywania uczuć, bo to buduje fundament, na którym dziecko uczy się zarządzania własnymi emocjami. Ogólna zasada jest taka, że akceptujemy wszystkie emocje dziecka, nie akceptujemy natomiast wszystkich działań, jakie dziecko pod ich wpływem podejmuje – i złe zachowania ograniczamy.
Kiedy dziecko szaleje, mówi się, że powinno gdzieś wyładować złość. Co pani sądzi o tej koncepcji? W jaki sposób rodzice mogą w tym dziecku pomóc
Żeby dziecko mogło wyładowało złość, to najpierw musi wiedzieć, co czuje. Ale nie chciałabym, żebyśmy wpadli w błędne koło, że gdy dziecko czuje napięcie, to do razu musi się wyładować, np. uderzyć w coś albo biegać do utraty tchu. To upośledza nasz kontakt z własnymi emocjami i daje dziecku sygnał, że to, co przeżywa, jest złe. A powinniśmy dać dziecku wybór, w jaki sposób chce sobie poradzić ze złością. Pomóc mu się wyciszyć i zaproponować alternatywę, co mogłoby zrobić, zamiast wpadać w złość.
Ruch to dobre rozwiązanie?
Rzeczywiście aktywność fizyczna obniża napięcie. W złości wydziela się adrenalina, która napina mięśnie. Teoretycznie dzieci, które są aktywne fizycznie, powinny tej złości odczuwać mniej, choć nie zawsze tak jest… Jeśli dziecko w sposób destrukcyjny radzi sobie z rozładowaniem złości – uderza w coś lub w kogoś, bije – to szukamy innego sposobu, by mu pomóc. Mogą być to sposoby aktywizacyjne, np. bieganie, dzięki któremu akcja serca przyśpieszy i dziecko pozbędzie się adrenaliny. Istnieją też techniki polegające na wyciszeniu oraz relaksacji, takie jak mindfulness. Gdy dziecko się zdenerwuje, dajmy mu wybór: woli się położyć, pobiegać czy zrobić ćwiczenia oddechowe.
Mindfulness u kilkulatka?
Tak, jest taka książka z ćwiczeniami na płycie „Uważność i spokój żabki”, która sprawdza się u kilkulatków. Oczywiście wiele zależy też od nas, rodziców. Bo jeśli uznajemy, że techniki relaksacyjne są nudne, to dziecko to czuje. Dla dzieci przeznaczone są różne, dostosowane do ich wieku ćwiczenia napinania i rozluźniania mięśni oraz różne formy zabawy i ćwiczeń ruchowych przeznaczonych do progresywnej relaksacji mięśni. W ten sposób budujemy „emocjonalne wi-fi” z naszym wnętrzem. Nie należy odcinać się od emocji, a nauczyć się, że to, co dziecko czuje, jest OK, tylko na te uczucia powinno się reagować we właściwy sposób. Poza tym złość dziecka jest potrzebna, bo wiele mówi nam, rodzicom. Może ktoś przekroczył jego granice?
”Ważne jest, żeby rodzic był spokojny, kiedy dziecko się złości, bo tylko nasz spokój je uspokoi”
W jednym z poradników wyczytałam, że istnieją dwa rodzaje złości. Pierwsza to złość wynikająca z niezaspokojonych potrzeb. Druga to tzw. złość małego Nerona: dziecko wpada w furię, bo nie podoba mu się, że mama krzywo postawiła kubek. Jak należy reagować na złość małego Nerona? Ignorować ją? Karać? Tłumaczyć do skutku?
Dziecko irytuje się, gdy coś dzieje się nie po jego myśli – ktoś mu coś zabrał, wyrwał albo czegoś zakazał. Jeśli nauczymy dziecko, że zawsze dostaje to, czego sobie zażyczy, to ono nauczy się, że złość i płacz pomagają mu uzyskać to, czego chce. Kiepska sprawa! Na racjonalne potrzeby reagujemy i musimy je zaspokajać, ale nieracjonalnych zachcianek nie musimy spełniać. Dziecko musi się nauczyć, że nie wszystko dzieje się, jakby sobie tego życzyło. I nie zawsze jest tak, jak chce.
Czyli nie karzemy?
Z karaniem jest tak, że zamiast kar zastosowałabym raczej naturalną konsekwencję, adekwatną do tego, co się wydarzyło. Przykładowo: jeśli ja, jako dziecko, jestem zła, że ktoś mi coś zabrał i rzucam klockami w ciocię Krysię, która przyszła nas odwiedzić – i choć dostaję komunikat, że nie wolno rzucać, rzucam dalej, to naturalną konsekwencją jest to, że rodzic mi te klocki zabiera. W ten sposób uczę się, że to nie jest metoda postępowania. Jeśli natomiast mówimy dziecku „Uspokój się”, a to nie pomaga, to obszar, który odpowiada za przeżywanie emocji, jest w bardzo dużym pobudzeniu. Natomiast obszar, który odpowiada za strategię racjonalnego rozumienia sytuacji, jest wyłączony. Wtedy żadne komunikaty do dziecka nie dotrą.
Co możemy zrobić?
Przytulić albo zabrać dziecko w inne, bezpieczne miejsce. Ale nie działamy w ten sposób, że dzięki histerii dziecko dostaje to, czego chce, bo nauczy się, że płacz i krzyk pozwolą mu osiągnąć wszystko.
A co pani sądzi o tym, co często słyszę od starszego pokolenia: że małemu dziecku, np. dwulatkowi, nie ma co czegokolwiek tłumaczyć, bo ono i tak nic nie zrozumie?
Dwulatek rozumie dużo. Jeśli wyjdziemy z założenia, że nie rozumie nic i nie będziemy z nim rozmawiać, to on nigdy nic nie zrozumie. Do małego dziecka trzeba mówić krótko, bo im dłuższy wywód, tym maluch mniej z niego zrozumie. Rozmawiając z dziećmi, trzeba przede wszystkim nazywać emocje, które ono przeżywa. Pozwolić mu wyrażać jego uczucia, również negatywne. Dopiero gdy emocje opadną, nadchodzi moment, aby zacząć dziecku tłumaczyć, co się wydarzyło i jak następnym razem może zareagować. Mózg uczy się i rozwija, kiedy z dzieckiem rozmawiamy. Nie popierałabym więc koncepcji, że skoro dwulatek nic nie rozumie, to z nim nie rozmawiamy. Rozmawiamy adekwatnie do jego rozwoju i używając adekwatnego języka.
Nerwowego malucha da się zmienić? Można pracować nad jego charakterem?
Temperament to cecha wrodzona, której nie zmienimy. Ale mamy wpływ na to, jaki model wychowawczy zastosujemy i w jaki sposób zareagujemy. Sposób, w jaki rodzice reagują na emocje dzieci, ma wpływ na to, jak dzieci radzą sobie ze swoimi emocjami – są na ten temat badania. Bardzo dużo zależy więc od kompetencji emocjonalnych rodziców. Jeśli zrzucimy wszystko na temperament dziecka i nic nie będziemy robić, to nie oczekujmy poprawy w jego zachowaniu. Każde dziecko jest inne i nie jest tak, że jedna technika działa na wszystkie dzieci. Rodzi musi poznać swoje dziecko.
Co to są kompetencje emocjonalne rodziców?
To, jak reagują na określone zachowanie dziecka. Dzieci często powielają model zachowania, który widzą u swoich rodziców. Np. rodzic uważa, że dziecko jest uparte, bo taki ma charakter. A prawda jest taka, że to rodzice są uparci w swoim postępowaniu i dzieci tego się od nich nauczyły. Kompetencje emocjonalne rodziców to także nauczenie dzieci, że nie ma złych emocji; że rodzice na wszystko potrafią zareagować ze spokojem, a nawet jeśli się zdenerwują, to nie na dziecko, tylko na sytuację. Kompetentny emocjonalnie rodzic powie: „Jestem zły, muszę wyjść i napić się wody”. To pokazuje dziecku, że złość nie zniszczy naszych relacji. Dzieci często mają poczucie winy, że odpowiadają za emocje swoich rodziców. Obowiązkiem dorosłych jest pokazać, że dziecko nie jest powodem ich złości.
Rodzic może powiedzieć niegrzecznemu dziecku: „Nie podoba mi się twoje zachowanie, nie rób tak”?
Oczywiście. To jest komunikat, który wysyłamy dziecku, że w tym domu nie będziemy akceptować pewnego zachowania. To są granice, które jako rodzice musimy wyznaczyć: ja ciebie nie biję i nie życzę sobie, żebyś bił swoją siostrę. Chyba że jest odwrotnie: ja ciebie biję, ale nie życzę sobie, żebyś bił swoją siostrę. Wtedy dziecko widzi, że rodzic w ten sposób rozładowuje napięcie i robi potem to samo względem słabszego. My, dorośli uważamy, że jak dziecko uderzy dziecko, to jest tragedia; jak dziecko uderzy dorosłego, to też jest tragedia; jak dorośli się pobiją, to jeszcze gorzej – ale jak dorosły uderzy dziecko, nazywamy to wychowaniem. Nic bardziej mylnego.
To jeszcze jedna rzecz. Gdy dziecko zachowuje się nie tak, jak oczekujemy, myślimy: wyrośnie z tego. Tak będzie?
Nie zawsze. Bo jeśli nie zainterweniujemy i nie nauczymy się, jak obcować ze złością dziecka, to może stać się tak, że tylko podtrzymamy pewne jego zachowanie i będzie jeszcze gorzej. Oczywiście złość może wynikać z etapu rozwojowego. Natomiast nie zakładałbym, że dziecko samo sobie ze wszystkim poradzi i ze wszystkiego wyrośnie, szczególnie jeśli ja jako dorosły nie będę zachowywał się w porządku, spokojnie. Innymi słowy: maluch z tego wyrośnie, o ile ja jako dorosły będę umiał sobie z jego zachowaniem i emocjami poradzić.
Monika Chrapińska-Krupa – psycholog dziecięcy, psychoterapeutka z wieloletnim
doświadczeniem, trenerka zastępowania agresji oraz terapeutka biofeedback II stopnia. Specjalistka z zakresu wychowania i terapii dziecięcych trudności, założycielka poradni „Spokój w Głowie”, gdzie wraz z zespołem specjalistów pomaga dzieciom i ich rodzinom. Propaguje wiedzę psychologiczną, współpracując z prasą, stacjami radiowymi i telewizyjnymi. Jej pasją, a zarazem specjalnością jest przede wszystkim psychologia dziecięca – w tym obszarze najczęściej udziela pomocy.
Zobacz także
„Jesteśmy fabryką cudów” – mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz wspierającej rodziny i samotne matki w kryzysie
Less waste według Magdaleny Łapanowskiej. „Nie chodzi o wielkie wyrzeczenia”
Paulina Górska: Moje dziecko sprowadzone do śladu węglowego? Mam w sobie bunt wobec takiego podejścia
Polecamy
Natalia Fedan: „Chwalone dzieci wcale nie mają lepiej. One niosą ciężki plecak z oczekiwaniami”
Dr Katarzyna Wasilewska: „Mogłybyśmy częściej odpuścić sobie ten wyścig o bycie najlepszą matką i dać więcej luzu sobie oraz swoim dzieciom”
„Social media babies” buntują się przeciw rodzicom. Magda Bigaj: przyzwyczailiśmy się, że „dzieci można używać”
„Samotne macierzyństwo może być zwycięstwem życia nad martyrologią” – mówi reporterka Anita Sobczak
się ten artykuł?