Psycholog Marta Sak: „DDA to nie fatum. Człowiek zawsze ma wpływ na swoją rzeczywistość”
– Mówi się, że relacja ze sobą to uwewnętrzniona relacja z opiekunem z dzieciństwa. Dziecko przez całe swoje dzieciństwo uczy się traktować siebie tak, jak było traktowane przez najbliższych. Jeśli w domu nie ma zdrowego wzorca, człowiek dopiero w dorosłym życiu, często właśnie podczas terapii, może nauczyć się traktować siebie i swoje emocje z czułością – mówi psycholog Marta Sak, autorka książki „ Jak żyć dobrze, będąc DDA. Co zrobić, gdy życie się źle zaczęło?”, którą Hello Zdrowie objęło matronatem medialnym.
Marianna Fijewska-Kalinowska: Czy każdy, kto ma rodzica alkoholika, jest DDA*?
Marta Sak: Skrót DDA oznacza Dorosłe Dziecko Alkoholika, zatem pod względem lingwistycznym – tak. Jeśli jednak traktujemy DDA jako syndrom, to bycie dzieckiem alkoholika nie oznacza, że zawsze i bezwzględnie będzie się posiadać cechy charakterystyczne dla syndromu. Jedna osoba pochodząca z rodziny alkoholowej nie będzie miała z tego powodu trudności w dorosłym życiu, a druga będzie na tym tle cierpiała. Wszystko zależy m.in. od cech temperamentu, wrodzonej odporności psychicznej i od warunków wychowania – od tego, czy poza rodzicem alkoholikiem był w domu ktoś jeszcze, kto obdarzał dziecko adekwatną opieką, np. babcia; jak długo trwał alkoholizm rodzica; jak radził sobie z tym drugi rodzic i tak dalej…
Czyli urodzenie się w rodzinie alkoholowej nie zawsze będzie miało wpływ na całe życie człowieka.
Absolutnie nie! Często przedstawia się DDA jako fatum, które determinuje całe życie, ale to mit. Temu i innym mitom i uproszczeniom staram się w swojej książce przeciwstawiać.
Skoro jesteśmy przy mitach – jakie są najczęstsze mity dotyczące DDA?
Że jeśli jesteś DDA, musisz mieć dokładnie te objawy, które wyróżniono kilkadziesiąt lat temu. A tymczasem DDA nie da się zamknąć w schemacie. Trudności tych osób bywają bardzo różne. Wychowanie w rodzinie alkoholowej może skutkować np. rozwojem zaburzeń zdrowia psychicznego, takich jak zaburzenia odżywiania, których objawy pozornie nie mają wiele wspólnego z DDA. Ponadto cechy syndromu DDA, np. nadmierne zamartwianie się, można wykazywać mimo tego, że wychowało się w tzw. zdrowej rodzinie. Źródło problemów może leżeć wtedy w predyspozycjach genetycznych, niekorzystnych doświadczeniach poza rodziną lub w innych czynnikach.
To prawda, że z syndromem DDA kojarzą się bardzo jasno określone schematy. Pamiętam ze studiów psychologicznych podział na role, w które mają wchodzić dzieci w rodzinach alkoholowych…
To bardzo popularny podział. Wśród tych wyróżnionych ról znajdziemy m.in. maskotkę, czyli dziecko, które nauczyło się rozładowywać rodzinne napięcia swoim urokiem i poczuciem humoru, czy też kozła ofiarnego, który sprawia problemy wychowawcze. Kolejne role to bohater rodziny, dający rodzicom poczucie satysfakcji i sukcesu w wychowaniu, i zapomniane dziecko, czyli to, które w żaden sposób nie zwraca na siebie uwagi. Temu podziałowi nie poświęcam w książce w zasadzie żadnej uwagi, bo uważam go za bardzo etykietujący. Sposób funkcjonowania dziecka alkoholików w rodzinie jest tylko jedną z jego cech, a te określenia sugerują, że to determinuje całą jego tożsamość.
Ja też wtedy na studiach pomyślałam – to niemożliwe, że dzieci faktycznie wchodzą w te role, dokładnie tak, jak zostały one opisane. To zbyt grubymi nićmi szyte.
Z jednej strony ktoś, kto utożsamia się z jedną z ról, może poczuć się lepiej, gdy dowie się, że jest częścią jakiejś grupy osób, która ma dokładnie tak samo. Jego zachowania czy decyzje do tej pory nie były dla niego samego zrozumiałe, a teraz zyskują jakiś sens, okazują się normalną reakcją na funkcjonowanie w nienormalnych warunkach. W tym sensie ten podział może pomóc w zdrowieniu i rozwijaniu współczucia wobec siebie samego. Z drugiej jednak strony, przypisywanie sobie takich ról może budować w człowieku poczucie nieuchronności losu, braku wpływu na swoje życie – a to jest już szalenie szkodliwe.
Rozumiem, że walczy pani ze wszelkimi uogólnieniami dotyczącymi DDA, ale na pewno są jakieś cechy tego syndromu, które w swoim gabinecie zauważa pani najczęściej.
Myślę, że taką cechą jest po pierwsze nadmierne przejmowanie odpowiedzialności, bo jako dziecko przejmowało się odpowiedzialność za rodzica czy rodzeństwo. Trudno jest rozgraniczyć to, na co mam wpływ i o co mogę zadbać, od tego, co w zasadzie nie jest w ogóle moją sprawą. Po drugie nieadekwatnie zaniżona ocena własnej osoby. Syndrom DDA przejawia się często niskim poczuciem własnej wartości, z którym te osoby różnie sobie radzą. Niektórzy obierają strategię polegającą na głośnym, przebojowym zachowaniu i maskowaniu w ten sposób niepewności, inni usiłują uniknąć odrzucenia poprzez wtapianie się w tłum, nieśmiałość, wycofanie. Trzecią często dostrzeganą cechą jest tendencja do wchodzenia w nierówne, w jakiś sposób przemocowe relacje. Niekoniecznie relacje romantyczne. Często traumy z dzieciństwa odtwarzają się w relacjach z przyjaciółmi czy przełożonymi, które zawsze przebiegają według tego samego „scenariusza”, np. uległości osoby DDA.
”Wyobraźmy sobie dziecko, które sygnalizuje problem trzeźwemu rodzicowi, a trzeźwy rodzic zaprzecza, by jakikolwiek problem był. Dziecko uczy się, że to, co widzi, słyszy i czuje, to nieprawda”
A co mogłaby pani powiedzieć o związkach osób z syndromem DDA?
Poświęciłam temu duży rozdział w mojej książce i mam nadzieję, że pomoże on czytelnikom z syndromem DDA lepiej zrozumieć siebie. Problemem DDA w związkach może być m.in. lęk przed utratą kontroli, który skutkuje nadmierną zazdrością czy podejrzliwością wobec partnera. To strategia kompensująca, wynikająca z chronicznego braku poczucia bezpieczeństwa – a zyskanie kontroli nad innymi wydaje się, niestety niesłusznie, sposobem na poczucie się w życiu pewniej. Część DDA stara się zatem maksymalizować obszary życia, które może kontrolować. Tak jak wspomniałam, osoby z syndromem DDA mogą mieć też tendencję do wchodzenia w niezdrowe relacje – a to dlatego, że w dzieciństwie przywykły do przemocy, wiele niewłaściwych zachowań uznają za normę i ciężko jest im rozpoznać „czerwone flagi”. A relatywnie częstym zjawiskiem jest to, że osoby o tendencjach przemocowych, narcystycznych czy psychopatycznych szukają partnerów skłonnych do uległości i próbują zyskać nad nimi kontrolę poprzez bombardowanie miłością, zasypywanie prezentami i składanie bardzo poważnych deklaracji na początku znajomości. Część osób z syndromem DDA, które w dzieciństwie cierpiały na brak zainteresowania ze strony rodziców, może to przyciągać, bo jest to dla nich coś nowego, nieznanego. Zdarza się, że osoby te nie wiedzą, czy to, że ktoś się nimi interesuje w taki sposób, to normalne, czy nadmiarowe – ponieważ nie mają zdrowego wzorca relacji, który dzieci z prawidłowo funkcjonujących rodzin wynoszą z domu. Dobrze, by DDA zwłaszcza w młodości miały przy sobie kogoś zaufanego – przyjaciela czy terapeutę – z kim będą mogły dzielić się tym, co dzieje się w ich relacjach.
Kogoś, kto ewentualnie ostrzeże ich przed niebezpieczeństwem?
Oraz niejako odzwierciedli ich uczucia. Niektóre osoby z syndromem DDA podają w wątpliwość to, co widzą i czują. Może się tak dziać m.in. wtedy, gdy jeden z rodziców był uzależniony od alkoholu, a drugi współuzależniony. Współuzależnienie objawia się zaprzeczaniem problemowi. Wyobraźmy sobie więc dziecko, które sygnalizuje problem trzeźwemu rodzicowi, a trzeźwy rodzic zaprzecza, by jakikolwiek problem był. Dziecko uczy się, że to, co widzi, słyszy i czuje, to nieprawda.
To straszne.
Mówi się, że relacja ze sobą to uwewnętrzniona relacja z opiekunem z dzieciństwa. Dziecko przez całe swoje dzieciństwo uczy się traktować siebie tak, jak było traktowane przez najbliższych. Jeśli w domu nie ma zdrowego wzorca, człowiek dopiero w dorosłym życiu, często właśnie podczas terapii, może nauczyć się traktować siebie i swoje emocje z czułością.
Wydaje mi się, że z perspektywy terapeuty nauczenie człowieka dobrej relacji ze sobą samym musi być czymś niezwykle trudnym.
Rzeczywiście, od relacji z samym sobą zależy sukces w życiu, więc jest to element kluczowy każdej terapii. Ale cała moja książka, którą traktuję jako pierwszy krok przed podjęciem terapii indywidualnej lub dołączeniem do grupy dla DDA – jest właśnie o tym, że człowiek zawsze ma wpływ na swoją rzeczywistość i niemal wszystko może przepracować. W życiu dorosłym możliwe jest wytworzenie zdrowego wzorca przywiązania i terapia daje w tym zakresie bardzo dobre efekty.
Czy podczas terapii osób z syndromem DDA do gabinetu zapraszany jest rodzic lub rodzice?
W praktyce dzieje się to bardzo rzadko. Terapia ma na celu usamodzielnienie pacjenta, wsparcie go w naturalnym procesie separacji od rodziców. Wyjątki stanowią sytuacje, gdy pacjentem jest bardzo młoda osoba, wciąż zależna od rodziny, np. wciąż z nią zamieszkująca.
W takim razie zadam pytanie odwrotne – czy podczas terapii dochodzi do tego, że pacjent postanawia, że całkowicie zerwie kontakt z rodzicem albo zdecyduje się na przełomową rozmowę, podczas której „wyrzuci” mu wszystkie swoje krzywdy?
Takich przypadków obserwuję raczej mało. Pacjenci w większości nie odcinają się od rodziców i są z nimi w kontakcie, a terapia nie sprawia, że decydują się na jakieś ostateczne ruchy, o których pani wspomniała. Oczywiście czasem przychodzi impuls do rozmowy z rodzicem – ale jeśli ten rodzic nie przeszedł własnej terapii i nie zmienił się szczególnie od czasów dzieciństwa pacjenta, to jest to impuls niebezpieczny. Istnieje poważne ryzyko, że matka czy ojciec nie przyjmą zarzutów dzieci, nie zareagują przyznaniem się do winy ani przeprosinami. W swojej obronie będą zaprzeczać rzeczywistości, co zostawi na psychice DDA koleją rysę.
”Osoby z syndromem DDA mogą mieć też tendencję do wchodzenia w niezdrowe relacje – a to dlatego, że w dzieciństwie przywykły do przemocy, wiele niewłaściwych zachowań uznają za normę i ciężko jest im rozpoznać „czerwone flagi””
Zatem na jakiej zasadzie dochodzi do uporania się z przeszłością, jeśli nie poprzez konfrontację?
Na zasadzie symbolicznej. Sporo terapeutów osób DDA pracuje technikami wyobrażeniowymi, które często przynoszą świetne efekty. Najpopularniejszą techniką jest „puste krzesło”. Pacjent w obecności terapeuty mówi do pustego krzesła, wyobrażając sobie, że siedzi na nim rodzic. Pacjent próbuje przekazać rodzicowi, co zrobiło mu jego dzieciństwo, jak się czuł przez zachowania rodzica, a następnie na głos podejmuje decyzję o wybaczeniu lub nieprzebaczeniu mu. Brzmi to być może jak rodzaj czarodziejskiej sztuczki, ale takie techniki naprawdę mogą pomóc pacjentowi uporać się z poczuciem bezradności, nieraz towarzyszącym mu przez całe życie.
Innym sposobem jest wizualizacja dramatycznych wydarzeń z dzieciństwa. Pacjent wraca pamięcią do jakiejś szczególnie trudnej dla siebie sytuacji, ale tym razem zmienia jej bieg – np. wyobraża sobie, że wchodzi do pokoju już jako dorosła osoba, reaguje, staje w obronie dziecka, którym kiedyś był. I w ten sposób odzyskuje poczucie sprawstwa. Podkreślam jednak, że techniki wyobrażeniowe są bardzo mocnym narzędziem, mogącym przynieść również negatywne skutki, jeśli są wykorzystywane przez niedostatecznie przeszkolonego terapeutę. Zwykle nie stosujemy ich u osób we wczesnej fazie terapii czy podczas kryzysu. Pacjent musi być emocjonalnie gotowy na to symboliczne pożegnanie.
Czyli techniki wyobrażeniowe służą pożegnaniu z rodzicem?
Raczej pożegnaniu z relacją, w której funkcjonuje się w pozycji dziecka. Chodzi o to, by pacjent poczuł: nie jestem już dzieckiem, nie będę liczyć na to, że się zmienisz, nie będę płacić za odwyki, na które nie chodzisz, nie będę od ciebie zależny.
Książka „Jak żyć dobrze, będąc DDA” Mart Sak ma premierę 5 czerwca. Ukaże się nakładem Wydawnictwa RM.
Marta Sak – psycholożka (absolwentka UW), dyplomowana interwentka kryzysowa, obecnie w trakcie specjalizacji z psychoterapii w nurcie integracyjnym. Pracuje w poradni zdrowia psychicznego oraz w ośrodku interwencji kryzysowej. Wspiera pacjentów w obliczu trudnych sytuacji życiowych, ale także w szeroko pojętym rozwoju osobistym. Pasję do psychologii łączy z pasją do pisania: jest autorką popularnych artykułów i e-booków o tematyce psychologicznej.
*Od redakcji: termin Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) ma charakter teoretyczny, nie figuruje jako oddzielna jednostka chorobowa czy samoistne zaburzenie osobowości. Jest to raczej pojęcie używane przez terapeutów, osoby z rodzin alkoholowych oraz w ruchu samopomocowym.
Zobacz także
„Trafiają do szpitala już w poważnym stanie. To efekt tego, że mając okres, nie myją się przez kilka dni”. Jaka jest bezdomna miesiączka?
Prof. Aleksandra Gruszka-Gosiewska: „W związku z brakiem uregulowań działalność psychologiczną może dziś podejmować osoba o dowolnym wykształceniu”
„Nie ma różnicy, czy siedzi przede mną osoba uzależniona od telefonu, czy alkoholu. Będą mieć te wymówki” – mówi Krzysztof Piersa, terapeuta uzależnień
Polecamy
Dziewczynce przez pomyłkę wpisano męską płeć w akcie urodzenia. „Nie mogę uwierzyć, że to nieodwracalne” – komentuje ojciec
Carl the Collector to kreskówkowy szop w spektrum autyzmu. Ma za zadanie budować zrozumienie i empatię
„Mam wspomnienie strasznego pragnienia”. Pokolenie 30- i 40-latków o tym, czego brakowało im w szkole
Dominika Clarke: „Prywatność nie daje mi szczęścia, a samotność potrafi złamać każdego”
się ten artykuł?