„Rak prostaty to bat na twardzieli. Jak się spojrzy na PESEL-e, to dotyka ludzi, którzy łzy nie uronią, tacy panowie świata, tak wychowani. A tutaj, proszę, zwyczajne badanie”
Igor bada prostatę od 18 lat, ma stale podwyższony marker PSA, ale bez zmian nowotworowych, Marcin właśnie dostał diagnozę nowotworu złośliwego ze wskazaniem do zabiegu, Piotr – po diagnozie i leczeniu już 27 lat. Adam po dwóch operacjach. Czterej faceci w różnym wieku, cztery różne historie z happy endem i sporo rad dla tych, którzy boją się zbadać.
Prostata dzieli męski świat na pół. Na tych, którzy badają się regularnie i tych, którzy nie badają się wcale. Ci pierwsi zazwyczaj wiedzą o niej więcej, bo albo ktoś w ich otoczeniu chorował, albo mają nad wyraz gorliwych bliskich, którzy ich pilnują. Ci drudzy pod nerwowym śmieszkowaniem skrywają strach, wstyd i niewiedzę.
Jeszcze 10 lat temu potrzeby badania prostaty nie widziało aż 70 proc. pytanych o to czterdziestolatków (PBS, 2013). Od tego czasu rak gruczołu krokowego stał się drugim najbardziej rozpowszechnionym nowotworem u mężczyzn. Jak wynika z danych opracowanych na potrzeby kampanii Movember, w najbliższych dekadach chorobę prostaty będzie miał co trzeci mężczyzna w wieku od 50 do 80 lat oraz aż 80 proc. mężczyzn po osiemdziesiątce.
Ci, którzy się badają, podchodzą do tematu niechętnie, ale zadaniowo. Kiedy już zmierzą się z problemem, przyznają, że nie jest to takie straszne, jak sądzili, że wszystko jest do przejścia. Sprzyja im rozwój medycyny, bo w większości przypadków wystarczy powtarzane co jakiś czas badanie, by wiedzieć, czy z prostatą dzieje się coś niepokojącego. Jeszcze ćwierć wieku temu dopiero szukano sposobów diagnostyki – musiał wystarczyć palec urologa, a w przypadku jakichkolwiek podejrzeń – skalpel.
Być może z tego czasu pochodzi atawistyczny strach przed badaniem per rectum. Kiedy pytam o to zagorzałych przeciwników badania, widzę demonstracyjne obrzydzenie na twarzy. No cóż, na pewno jest to badanie „wstydliwe” w takim samym stopniu jak ginekologiczne i jakoś żadna kobieta nie robi z tego większego problemu. To jednak nie jest argument.
Na potrzeby tego artykułu rozmawiałam o prostacie z wieloma facetami i jeśli miałabym nazwać towarzyszące tym rozmowom emocje, byłyby to: strach, wstyd, rezygnacja i zadaniowość. Oto cztery historie, które działy się lub dzieją się w moim najbliższym otoczeniu. Wśród nich jest ktoś bardzo mi bliski, przyjaciel, ulubiony wujek. Nie trzeba chyba mocniejszych dowodów na to, jak powszechny to problem i jak głęboko sięga w nasze rodziny.
Strach
68-letni Adam należy do tej grupy facetów, którzy nie tylko z rodzinnej historii wyciągnęli wnioski, że prostaty trzeba pilnować: – Mam też nadgorliwą żonę – śmieje się i opowiada swoją historię: – W domu mówiło się, że mój tato „wyhodował sobie” prostatę i wiecznie na nią narzekał, choć zmarł na zupełnie inną chorobę. Zaraz po 40. poszedłem do urologa pierwszy raz i potem powtarzałem te wizyty co kilka lat, bo nic się nie działo. Prawie dokładnie na 60. urodziny dostałem wynik, na którym zaburzony był współczynnik ratio (f/t PSA ratio). To była nieoczywista wiadomość, bo reszta badania była w normie. Lekarz uparł się, że trzeba zrobić biopsję, choć mówił, że to tak profilaktycznie. Zrobiłem biopsję pierwszy raz w życiu i choć wynik sugerował zmiany tylko do obserwacji, urolog nie odpuścił. Potem była jeszcze tomografia, diagnoza nowotworu i skierowanie na zabieg.
79-letni Piotr, weteran wśród moich bohaterów, raka prostaty zaczął leczyć w czasach, kiedy prostatę badało się tylko per rectum. – Mówiłem lekarzom, że nikt w rodzinie na to nie chorował, ale tak naprawdę to nigdy się o tym nie mówiło. Ojciec w kółko łaził po nocy za potrzebą. „Mam to po nim” – myślałem, kiedy i ja już po czterdziestce zacząłem robić to samo. To było jeszcze w tamtym wieku, nikt wtedy nie oznaczał PSA, nawet USG jeszcze się wtedy nie robiło. Parę ładnych lat męczyłem się z tym bardzo. Doszło do sytuacji, że latałem do toalety z każdą kropelką moczu osobno i praktycznie w ogóle nie spałem, bo parcie na pęcherz budziło mnie nawet 10 razy przez noc. Jak się później okazało, poza skąpomoczem, miałem jeszcze krew w moczu, ale to wyszło dopiero w badaniu. Do lekarza poszedłem, bo niespanie mocno rozregulowało mi organizm. Niby kawał chłopa a siły nie miałem na nic, serce pikotało, nastrój mi siadał, nerwy krótkie, złość. Po latach takiej wegetacji trafiłem w końcu do lekarza, a ten już po jednym badaniu stwierdził, że co by tam nie było, rak czy nie, to jest za duże, źle wygląda i trzeba usunąć.
62-letni Marcin o tym, że ma zmiany rakowe prostaty dowiedział się całkiem niedawno. Zgodnie z procedurami DiLO, czeka jeszcze na scyntygrafię i konsylium lekarskie. – OK., wstawałem w nocy do kibelka czasami i trzy razy. Ale zawsze miałem wytłumaczenie. A to wypiłem za dużo, a to nie sikałem przed spaniem. Nie chciałem tego analizować, a już na pewno nie miałem potrzeby, żeby traktować to za jakiś niepokojący objaw. Moi koledzy na wyjazdach też w kółko latali w nocy do toalety. O badaniu zdecydował przypadek. Przez kilka miesięcy walczyłem z infekcją moczową i nie mogłem jej zwalczyć żadnymi lekami. W końcu poszedłem z tym do lekarza rodzinnego, a ten bez żadnych ceregieli od razu skierował mnie na PSA i do urologa. Na moje argumenty, że przecież nic mi się nie dzieje poza tą infekcją, tylko wzruszył ramionami: „A to, że ma pan ponad 60 lat i jeszcze ani razu się nie badał, nie jest dostatecznym argumentem?” – zapytał. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jak każdy facet nie chciałem o tym w ogóle myśleć. Świadomość, że ktoś będzie mi grzebał w d… była nie do pokonania. No ale przeszedłem wszystko: per rectum, rezonans, biopsję fuzyjną i odczarowałem prostatę. Teraz każdemu mówię, żeby nie był taki głupi jak ja.
56-letni Igor swoją przygodę z prostatą zaczął trochę przed 40-tką. W jego przypadku sytuacja była dość nietypowa: – W rutynowych badaniach w moczu pojawiła się krew. „Trzeba poszukać przyczyny” – powiedział lekarz i zlecił kolejne badania. Wynik PSA wyszedł podwyższony, dostałem skierowanie do urologa i od tamtej pory obserwujemy, bo ten wskaźnik nieznacznie, ale cały czas się podnosi, choć moja prostata nie jest powiększona ani zmieniona. Mimo tego, w ciągu tych lat kilkakrotnie robiłem biopsję i tyle samo razy rezonans magnetyczny. Zmian nowotworowych nie ma, jedynie PSA wskazywałoby, że coś się dzieje. Teraz rozmawiamy z lekarką o biopsji fuzyjnej, ale w moim przypadku musiałbym za to zapłacić prawie 5 tysięcy złotych.
PSA (swoisty antygen sterczowy; glikoproteina, którą produkują komórki nabłonka gruczołowego prostaty) w pierwszym badaniu u Igora nieznacznie przekraczał 2 ng/ml. Po kilkunastu latach wynosi 7-8 i gdyby trzymać się sztywno danych o normie, jest znacznie przekroczony. Na przestrzeni lat były etapy, kiedy był jeszcze wyższy, wtedy stosowano leki. Jak zauważa Igor, jest to tak zmienne i nieswoiste badanie, że właściwie każdy wynik powinien być skonsultowany z lekarzem, a już na pewno samo badanie z krwi nie wystarczy, by uznać, że problemu nie ma. W poczekalni u lekarza poznał mężczyzn, którzy mieli idealne wyniki PSA, a w gruczole zaawansowane komórki rakowe.
Zadanie
Jeszcze 10 lat temu lekarze kierowali pacjentów na oznaczenie PSA i biopsję, a po tym była już tylko operacja lub radioterapia. Teraz skala badań jest imponująco duża. Można zrobić PSMA-PET, wieloparametryczny rezonans magnetyczny, badania genetyczne, płynną biopsję z moczu Select mdx czy biopsję fuzyjną przezkroczową, która jest w stanie wykryć ognisko raka mające nawet 2 milimetry. Ciągle oczywiście przeprowadza się zabiegi operacyjne, ale w niektórych przypadkach możliwe jest leczenie punktowe laserem, ultradźwiękami a nawet krioterapią. Pozwala to zlikwidować ognisko nowotworu z minimalną ingerencją w organizm.
Adam: – Pierwszą operację zrobili mi laserem, jednak nie wszystko udało się usunąć. 4 lata później trzeba było zrobić to jeszcze raz. Na ten zabieg pojechałem już do Kielc, gdzie operowali robotem da Vinci. Zabieg i dochodzenie po nim do formy było zdecydowanie łatwiejsze. To było 4 lata temu, cały czas jest bez zmian, zaczynam się powoli do tego przyzwyczajać.
Piotr: – Kiedy chorowałem, wiadomo było, że na jakieś porządne leczenie można liczyć tylko w ośrodkach uniwersyteckich. Mój kuzyn miał w Łodzi dojście do kliniki, gdzie prowadzono eksperymentalnie leczenie prostaty. Przez cały ten czas, a jeździłem do Łodzi na leczenie i kontrole kilkanaście miesięcy, ani razu nie padło, że mam raka. Mówili, że to przerost prostaty. Zaproponowano mi brachyterapię śródmiąższową z użyciem promieniowania radioaktywnego bezpośrednio do gruczołu krokowego. W latach 90. ubiegłego wieku ta metoda była już dobrze znana w USA, ale w Polsce jeszcze z nią eksperymentowano, podobno także z powodu wysokich kosztów. W każdym razie za łapówkę dostałem się do grupy badawczej. Zastosowano izotopy złota i jodu i obserwowano, jak się zachowuje mój organizm i co dzieje się z prostatą. To wszystko trwało bardzo długo i czułem się, jakby mnie ktoś podtruwał, ale z czasem się uspokoiło. Eksperyment przeprowadzony na mojej prostacie się powiódł, do tej pory mam względny spokój, to już będzie 27 lat. Prostata jaka była, taka jest. Rutynowe badania robię, u urologa bywam, ale już nie za często. Czy bałem się poddać eksperymentowi? Na początku tak, bo nikt mi nie mógł zagwarantować, że wszystko się powiedzie. Wszyscy mówili, że i tak mam dużo szczęścia, że nie idę od razu pod nóż i że skoro nie wycinają, to pewnie niezłośliwy ten rak. Rzeczywiście tak było.
Nowotwór prostaty, każdy zresztą nowotwór, to nie wyrok. Adam cały czas pamięta jednak tę chwilę paraliżującego strachu, kiedy po raz pierwszy usłyszał, że ma raka: – Długo uważałem, że wraz z diagnozą skończył mi się świat. Prawie już chciałem trumnę zamawiać. Pomogła żona, która przeszła ze swoim zdrowiem niejedno i wiele razy dziwiłem się, skąd u niej tyle determinacji. „Ty, stary chłop i mazgaisz się!” – strofowałem sam siebie i to przyniosło skutek. Przełączyłem się na działanie i nie dopuściłem już do siebie żadnej złej myśli. Kiedyś lubiłem podróżować, prowadziłem bardzo szalone życie, bałem się, że to wszystko trzeba będzie odpuścić, że czeka mnie już tylko emeryturka, działeczka i spacerki.
Rezygnacja
– Na początku największym problemem dla mnie było pogodzenie się z faktem, że jestem chory i będę chory do końca życia. To była pierwsza poważna choroba, jaka mnie dopadła. Teraz już biorę trochę innych leków, np. na cholesterol i ciśnienie. Oczywiście przy każdym badaniu jest chwila stresu w oczekiwaniu na wynik, bo przecież już raz wydawało się, że wszystko skończone, a jednak choroba wróciła. Żyję więc trochę od badania do badania, ale staram się, żeby było w miarę normalnie. Zauważyłem, że trzeba się starać nie wpadać ze skrajności w skrajność i nie dać sobie zardzewieć. I nie powiedziałbym, że z rakiem prostaty trzeba walczyć – to jest leczenie a nie walka, nawet jak na stole operacyjnym. Rak to choroba przewlekła, ale jakby tylko nie było gorzej, to da się przeżyć – przyznaje Adam.
– Mnie uratowało niedopowiedzenie – opowiada Piotr. – Mówili prostata, nie mówili rak. To robiło różnicę. Wmówiłem sobie, że przerost to nie rak. Ta naiwność mnie uratowała, bo nie myślałem o przerzutach, wznowach. Po leczeniu przerost się zmniejszył, dolegliwości były mniejsze, uznałem, że tak ma być. Moja rodzina też wolała wersję: „leczy prostatę” a nie „leczy raka”. Każdemu facetowi, który dowiaduje się, że ma ten nowotwór, powiem teraz, że odpowiednio wcześnie wykryty jest po prostu chorobą do leczenia. Mogą być różne sposoby tego leczenia, może to być nieprzyjemne, ale jest do przejścia.
Marcin przełączył swoją życiową wajchę na opcję: „walczymy z dziadem”: – Porządek z prostatą stał się u mnie okazją do porządkowania innych spraw. Lepiej jem, unikam cukru, nie piję, na szczęście już kilka lat temu przestałem popalać papierosy. Mam wrażenie, że poprzez prostatę mój organizm upomniał się o siebie. Czas przeskoczyć na inne tory, mniej wariackie. Dużo dobrego robi zielona karta Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego (DiLO). Jak się na nią wskoczy, to diagnostyka idzie jak po sznurku i nie daje za dużo przestrzeni na myślenie. Choć nie powiem, trzepie nerwy świadomość, że jest się pacjentem „onkologicznym”. Badanie, drugie badanie, scyntygrafia, konsylium, dzwonią do ciebie z ustalonymi terminami. To się dzieje szybko, nie ma czasu na zbędne myślenie, jest zadanie do wykonania.
Igor śmieje się, że przez lata wyraźnie zaniżał średnią wieku przed gabinetem urologa. Teraz odwiedza lekarza co kwartał, cztery razy w roku oznacza też poziom PSA. – Lekarze mówią, że podwyższony wynik PSA to być może taka moja uroda, bo prostata cały czas nie wygląda niepokojąco. Nie mam też objawów wskazujących na stan zapalny albo przerost. Moja pani urolog śmieje się, że jestem jej najbardziej nietypowym pacjentem.
Wstyd
Choć o badaniach jąder i prostaty mówi się coraz głośniej, nie zmniejsza to wstydu i zażenowania. O chorobie ojca często nie wiedzą nawet jego dzieci, nie mówiąc o dalszej rodzinie czy znajomych. Dlaczego właśnie prostata stała się powodem do wstydu?
– Do tego badania facet odsłania podbrzusze, a to jest oznaka słabości – uważa Igor. – Pamiętasz Adasia Miauczyńskiego z „Dnia świra” i jego badanie prostaty? Chyba tego najbardziej się bałem – że trzeba się będzie całkowicie odsłonić publicznie i będą chodzić ludzie i patrzeć na mój wypięty tyłek. Do tego jeszcze wielu urologów to kobiety. Czasami było i tak – dodaje.
– Myślę, że największy problem z tą chorobą jest taki, że dotyka ona intymnej sfery związanej z seksualnością, ze sprawnością seksualną. A przecież facet musi zawsze móc. Trzeba bardzo się pilnować, żeby nie włączył się wstyd i myślenie, że jest się do niczego jako facet. To utrudnia. W Polsce brakuje rehabilitacji i w ogóle opieki po operacjach prostaty. Dlaczego po operacji serca chory wychodzi ze szpitala ze skierowaniem do sanatorium szpitalnego, gdzie uczą go, jak ma żyć. A po operacji prostaty masz wytyczne, by się przez jakiś czas oszczędzać i tyle. Ludzie z chorą prostatą też potrzebują takiego poprowadzenia, bo dzieje im się wiele dziwnych rzeczy – podsumowuje Adam.
– Brakuje wiedzy, na każdym kroku brakuje wiedzy. Kiedy chorowałem i miałem decydujące leczenie, wiedziałem wszystko o tym, co będą podawać, jak będą podawać, ale nikt nie przygotował mnie na to, jak zmieni się moje życie. A zmieniło się, tak naprawdę nic już nie było takie samo. I nie było z kim o tym pogadać, bo urolog pomaga naprawić podwozie, ale głowy już nie naprawi – przyznaje Piotr.
– Mój największy strach? Że wystąpi powikłanie nietrzymania moczu i już do końca życia trzeba będzie chodzić z workiem u pasa. A drugi? Że seks nie będzie już nigdy taki sam albo go w ogóle nie będzie – mówi Marcin.
Nieleczony przerost gruczołu krokowego ma ogromny wpływ na życie seksualne, przede wszystkim na erekcję. To tym bardziej potęguje poczucie wstydu. „Czy przy prostacie staje” – to pytanie plasuje się na podium internetowych wyszukiwarek. Problemy seksualne to także jedno z powikłań pooperacyjnych. Od 5 do 10 proc. facetów po zabiegach doświadcza zaburzeń erekcji. Jednym z popularnych mitów towarzyszących tej chorobie jest ten o „wyhodowaniu prostaty” na braku współżycia, tymczasem do współżycia nie dochodzi z powodu przerostu albo stanu zapalnego. Niestety pytania o to w gabinecie lekarskim zazwyczaj nie padają.
– Świat urologów jest specyficzny, ale miałem szczęście, bo trafiłem na wspaniałą lekarkę, z którą po tylu latach już się trochę znamy, jako stary pacjent mogę liczyć na bardziej osobiste traktowanie, nie mam oporów przed pytaniem o wszystko – zapewnia Igor, ale jego doświadczenie jest niecodzienne. Większość zwyczajnie wstydzi się zapytać.
– Słuchałem podcastu, gdzie ktoś, chyba pacjent, powiedział, że rak prostaty to bat na twardzieli. Jak się spojrzy na PESEL-e, to dotyka ludzi, którzy łzy nie uronią, tacy panowie świata, tak wychowani. A tutaj, proszę, zwyczajne badanie, które powinno być rutynowe. Ale twardziele nie pokażą przecież, że się boją. Niestety część przegrywa – przyznaje Marcin.
W 2023 roku w Polsce na raka prostaty zachorowało 19 tys. mężczyzn. Na szczęście z każdym rokiem przybywa młodszych mężczyzn, którzy pojawiają się w gabinetach urologów nie dlatego, że coś im dolega, ale profilaktycznie. „Twardziele” biorą swoje zdrowie w swoje ręce (dosłownie!) i zaczynają się badać.
* Imiona moich bohaterów zostały zmienione.
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Polskie naukowczynie opracowują rewolucyjną metodę leczenia raka jajnika. „Bardzo obiecująca”
Ciężkie infekcje COVID-19 mają zaskakujący wpływ na rozwój raka
Używały talku, zachorowały na raka jajnika. „Po prostu ufałyśmy temu, co mówiły reklamy” – mówią i pozywają kosmetycznego giganta
Dave Coulier ma raka w trzecim stadium. Wspiera go kolega z „Pełnej chaty”
się ten artykuł?