Przejdź do treści

Róża Hajkuś: „Dzieci najbardziej boją się nie bólu, ale tego, co się dzieje znienacka”

Lekarka Róża Hajkuś ze swoją książką "Co się zdarza u lekarza"
Róża Hajkuś w swojej nowej książce "Co się zdarza u lekarza" wyjaśnia, na czym polega praca lekarza pediatry, co się dzieje za drzwiami gabinetu w przychodni i czego można się spodziewać w szpitalu / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– My, dorośli lubimy wiedzieć, co się z nami dzieje, i rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dzieci mają dokładnie tak samo. Mają potrzebę rozumieć, co tam w środku zachorowało i jak to leczymy – mówi Róża Hajkuś, lekarka, specjalistka pediatrii, autorka książek dla dzieci o tematyce zdrowotnej „Budowa Twojego ciała” i najnowszej „Co się zdarza u lekarza”. Rozmawiamy o tym, co dzieci wiedzą o zdrowiu i o swoim ciele, czy naturalnie interesują się tym, jak funkcjonuje ich organizm, oraz czy rodzice mają aktualną wiedzę, żeby tę ciekawość zaspokoić.

 

Marta Dragan: W pani nowej książce „Co się zdarza u lekarza” Duża Róża tłumaczy Małej Róży i jej bratu wszelkie zawiłości związane z ochroną zdrowia. Jaki cel nadrzędny przyświecał pani w jej pisaniu?

Róża Hajkuś: Przede wszystkim zależało mi na tym, żeby dzieci miały szansę przećwiczyć z pomocą rodziców pewne rzeczy, zanim się wydarzą, czyli jak wygląda wizyta u lekarza, co dzieje się na oddziale szpitalnym, w gabinecie zabiegowym, jakie badania medyczne są ważne dla ich zdrowia. Mam taką obserwację, że im więcej dziecko rozumie, tym mniej się stresuje. I wierzę, że ta książka w tym pomoże.

Z czym są najczęściej związane obawy dzieci?

Paradoksalnie, wcale nie z bólem. Pobranie krwi, szczepienie czy wymaz z nosa – owszem, to nie są przyjemne sprawy, ale z moich obserwacji wynika, że dzieci mimo wszystko najbardziej boją się tego, co się dzieje z nimi znienacka, czego nie rozumieją.

Dziś w pracy zleciłam niestety dużo wymazów z nosa. I to dla maluchów okropna rzecz, ale gdy się im pokaże, jak wygląda wacik, wytłumaczy celowość tego badania, to mimo wszystko badanie przebiega spokojniej. Zwykle dodaję, że gdyby był inny, przyjemny sposób, żeby sprawdzić, czy mają grypę, to bym z niego skorzystała. Nie ma jednak innego sposobu, żeby tę zagadkę rozwiązać, dlatego muszę na moment wsadzić wacik do nosa i to może być trochę nieprzyjemne. Kiedy dzieci wiedzą, po co to się wydarzy, łatwiej im jest się odnaleźć w sytuacji.

Najgorzej, gdy taka procedura medyczna jest wykonywana z zaskoczenia, a rodzice lub ktoś z personelu powie wcześniej „pani doktor nic nie będzie robić” albo „nic nie będzie bolało”. Jak nietrudno się domyślić, takie dziecko czuje się oszukane. Jeżeli natomiast wytłumaczymy, że najpierw zrobimy wymaz, ale potem już żadnych nieprzyjemnych rzeczy, tylko zwykłe badanie jak zawsze, i jeśli przebieg wizyty będzie zgodny z tym, co zapowiemy, to maluch ma zaufanie i do rodziców, i do mnie. Nawet rzeczy bolesne czy nieprzyjemne nie sprawiają takiego kłopotu, jak te wykonane znienacka czy niezrozumiałe dla dziecka.

Lekarka Róża Hajkuś

Róża Hajkuś mówi o sobie „lekarka zwykła wiejska i najmniej potrzebny człowiek internetu” / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Słynne „nie będzie bolało” z ust pielęgniarki wykonującej pobranie krwi często skutecznie niweczy starania rodziców o to, by dziecko kojarzyło ten zabieg z ukłuciem komara czy uszczypnięciem muszki niż wielkim bólem.

Niestety mimo powtarzania na szkoleniach tego, że słowa „ból” należy unikać w rozmowach z dziećmi, nadal część personelu medycznego to robi. Wiemy, że pewne słowa niosą ze sobą emocje i działają na dzieci w konkretny sposób, i „boli”, nawet użyte w kontekście „nie boli”, jest takim słowem. Trzeba je ważyć, co nie oznacza ściemniać. Zamiast „będzie bolało, ale musisz wytrzymać”, lepiej powiedzieć „to będzie trochę nieprzyjemne, ale tak i tak to wygląda”.

Pobranie krwi, szczepienie czy wymaz z nosa – owszem, to nie są przyjemne sprawy, ale z moich obserwacji wynika, że dzieci mimo wszystko najbardziej boją się tego, co się dzieje z nimi znienacka, czego nie rozumieją

Albo – jak pisze pani w książce – każde badanie to supermoc. Jak ułatwić dziecku taką wizytę?

Najważniejsze to nie kłamać, nie wciskać kitu. Znam takie sytuacje, że rodzic ukrywał przed dzieckiem fakt pobrania krwi, mówiąc, że idą na lody albo do sklepu. Ten mały człowiek wchodząc do budynku, myślał, że dostanie lody, a otrzymał pobranie krwi. Nie możemy robić takich rzeczy dzieciom, bo potem tracą do nas zaufanie. I słusznie, bo dlaczego miałyby wierzyć, skoro zostały wcześniej oszukane. Nie chodzi o to, by z tygodniowym wyprzedzeniem codziennie informować dziecko o pobraniu krwi, bardziej o wyjaśnienie przed badaniem, że jest potrzebne, a nie ma możliwości, żeby w inny sposób sprawdzić, czy są zdrowe. Niektóre dzieci choćby nie wiem co zareagują dużym strachem czy płaczem na pobieranie krwi, nie zdołamy ich uspokoić podczas procedury i jeśli jest konieczna, należy przeprowadzić ją szybko, a rozmowę i wyjaśnienia zostawić na później, gdy już opuścimy gabinet i dziecko się uspokoi.

Każdy rodzic będzie wiedział najlepiej, jakimi słowami dotrzeć do dziecka, by zrozumiało, że to konkretne badanie robimy z troski o dziecko i jego zdrowie. Warto przy okazji takiej rozmowy dodać, że my, dorośli też czasem robimy badania. Polecam też przećwiczyć badanie lekarskie w domu. Nie potrzebujemy do tego żadnych specjalistycznych zabawek. Wystarczy pluszak, którego osłuchamy, poprosimy o pokazanie gardła itp. Jeśli konkretny strach zostanie omówiony, to jest duża szansa, że właściwa wizyta przebiegnie bez stresu.

Czy dzieci naturalnie interesują się tym, jak funkcjonuje ich organizm, co się dzieje z ich ciałem, czyli co im tam w środku gra?

Dzieci są z natury bardzo ciekawe. Pracując na oddziale szpitalnym, zauważyłam, że są żywo zainteresowane tym, co je otacza i co je czeka. Nie oznacza to, że wchodząc do gabinetu, spontanicznie zaczynają zadawać pytania. Ta ciekawość zwykle budzi się, kiedy czują się swobodnie, pewnie, kiedy znają swojego lekarza prowadzącego. Padają wtedy pytania o różne medyczne sprzęty, o to, co widać na ekranie USG, co słychać w trakcie osłuchiwania.

My, dorośli lubimy widzieć, co się z nami dzieje i rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dzieci mają dokładnie tak samo. Mają potrzebę rozumieć, co tam w środku zachorowało i jak to leczymy. Kiedy ich ciekawość zostanie zaspokojona, chętniej poddają się pewnym procedurom. Co ważne, oczekują od nas prawdziwych odpowiedzi dostosowanych do wieku.

Natalia Fedan - psycholożka, doświadczona mama, specjalistka od samoregulacji

Jest pani za tym, żeby mówić dziecku wprost „teraz będzie pobranie krwi”, czy obrazowo „pobierzemy biedronki i sprawdzimy, czy są zdrowe”?

Jeżeli znamy swoje dziecko i wiemy, że bajkowa opowieść o biedronkach na nie działa, to nie mam nic przeciwko. W szpitalu często mówimy na wenflon „motylek”. Tłumaczymy maluchom, że „tu na rączce będzie motylek, któremu damy pić…”. Dzieci z reguły pozytywnie na to reagują.

W tych bajkowych historyjkach nie zapędzajmy się jednak do udawania, że coś nieprzyjemnego będzie super. Nie ignorujmy emocji dziecka, czyli żadne „nie przesadzaj”, a raczej „wiem, że to może być nieprzyjemne”.

Nasuwa się pytanie, czy rodzice mają aktualną wiedzę, by tę dziecięcą ciekawość zaspokoić?

Jest z tym różnie. Bywają rodzice świetnie zorientowani, zdarzają się też dorośli, którzy nie znają podstawowych informacji z anatomii. Nie wiedzą, jaki jest cel czy przebieg rutynowych badań obrazowych. Na pytanie o rezonans magnetyczny niektóre osoby wpiszą sobie to w internet, obejrzą filmik i wytłumaczą dziecku. Są i tacy, którzy pozostawią pytanie dziecka bez odpowiedzi.

Z każdym rokiem spotykam jednak więcej rodziców zaangażowanych, świadomych, którzy rewelacyjnie rozmawiają ze swoimi dziećmi i nawet jeśli czegoś nie wiedzą, to sprawdzają.

Obrażanie się na to, że pacjenci szukają informacji w internecie, kiedy wszyscy to robimy, jest po prostu głupie

Jak lekarze reagują na rodziców, którzy nie kryją się z tym, że przed wizytą googlowali objawy, szukali przyczyny dolegliwości dzieci w internecie?

Nie widzę problemu w tym, żeby w XXI wieku dorośli ludzie, mam tu na myśli lekarza i rodziców dziecka, nie mogli porozmawiać na wizycie o tym, co znaleźli w internecie. Całkowicie to rozumiem, sama też szukam w internecie informacji na różne tematy, na których się nie znam. Przychodzą do mnie pacjenci, którzy zaczynają rozmowę od tego, że coś gdzieś przeczytali. Zawsze staram się na poziomie mojej wiedzy wytłumaczyć im, dlaczego to coś ma sens albo dlaczego nie ma sensu. Zbieram wywiad, badam i czasem się okazuje, że moja diagnoza zgadza się z podejrzeniami rodziców, a czasami bywa, że w badaniu wychodzi coś zupełnie innego, staram się wtedy wyjaśnić, dlaczego to nie odpowiada znalezionym wcześniej informacjom. Poza tym wolę, żeby rodzice rozmawiali ze mną o pomysłach i preparatach, które podsuwa internet, zamiast w tajemnicy podawali je dziecku, obawiając się lekarskiej reakcji.

Pamiętam też, że gdy zaczynałam działalność w sieci jako lekarka, to spotykałam się z negatywnym odbiorem ze strony środowiska zawodowego. Pojawiały się głosy, że jak opowiem o – dajmy na to – zapaleniu krtani, to „pacjent nie skonsultuje się z lekarzem”, „namiesza mu się”. Wtedy pytałam takiego kolegę czy koleżankę: „a czy gdy tobie zepsuje się auto, to nie szukasz najpierw informacji w internecie?”. Oczywiście okazywało się, że szukali takich informacji, zanim się spotkali ze specjalistą z danej dziedziny, a jednocześnie byli oburzeni, że pacjenci robili to samo.

Uważam za kompletnie normalne, że w dzisiejszych czasach rodzic szuka informacji na temat zdrowia w internecie. Ważne, by trafiał na źródła, gdzie wiedza jest sprawdzona. Jeżeli nie będzie portali medycznych i głosów medyków w sieci, to wyłącznie inne osoby będą wypowiadać się na tematy medyczne. Obrażanie się na to, że pacjenci szukają informacji w internecie, kiedy wszyscy to robimy, jest po prostu głupie.

Wróćmy na chwilę do kwestii znajomości zagadnień medycznych. Jakie pytania w kontekście zdrowia najczęściej pani otrzymuje od rodziców i które z nich wciąż panią zaskakują?

Gdy zaczynałam pracę, najbardziej zaskakujące dla mnie było to, jak często powtarzały się przy zakażeniach układu moczowego pytania typu „od kogo dziecko się tym zaraziło?”, „a skąd ZUM u dziecka pieluszkowego?”. Teraz zwykle po takim rozpoznaniu od razu mówię: „Nie zaraził się tym od nikogo, nie zarazi tym rodzeństwa. To najprawdopobniej zakażenie z jego własnej kupy. Nic tu nie było zaniedbane czy źle zrobione. Tak się po prostu może zdarzyć”.

Rodzice często pytają o to, czy zrobili coś źle, czy to dlatego dziecko choruje. I to jest dla mnie smutne, bo pokazuje, że dużo jest w dorosłych poczucia, że zawiedli. Gdyby oni widzieli to, co my widzimy w pracy, prawdziwą przemoc wobec dzieci i jakie straszne rzeczy można dziecku zrobić, może nie wyrzucaliby sobie tak bardzo braku czapki na spacerze.

Książki Róży Hajkuś: "Budowa Twojego ciała" i "Co się zdarza u lekarza"

Róża Hajkuś wydała dwie książki dla dzieci o tematyce zdrowotnej: „Budowa Twojego ciała” i „Co się zdarza u lekarza” / Zdjęcie: Archiwum prywatne

O rodzicielskim lęku wspominała pani w jednym z postów na Instagramie, pisząc, że „rodzice pacjentów na pediatrii to nie potwory z dna piekła, tylko ludzie przestraszeni i przejęci stanem zdrowia swoich dzieci”.

Nie pamiętam dokładnie tych słów, ale pewnie padły w kontekście tego, że na studiach niektórzy straszyli nas rodzicami w pediatrii, ukazując ich obecność jako dodatkowy problem tej specjalizacji w porównaniu ze specjalizacjami od dorosłych pacjentów. Nigdy tak nie uważałam, teraz też nie uważam. Zaczynając pracę w tym zawodzie, nie spodziewałam się jednak, że poza diagnozowaniem i leczeniem, będę też czasem zmniejszać wyrzuty sumienia rodziców. Zdziwiło mnie, że rodzice przepraszają za to, że ich małe dziecko płacze podczas badania. Pamiętam rodziców z dwumiesięcznym dzieckiem, którzy stresowali się tym, że nie potrafią uspokoić malucha. Zawsze w takich sytuacjach mówię, że małe dziecko może reagować płaczem na to, że jakiś obcy człowiek nim rusza, obraca w tę i w tamtą stronę. To po prostu normalne.

Co do pytań, jakie zadają rodzice pacjentów na wizytach, to chyba lepiej, żeby pytali jeszcze w tym czasie o to, czego nie rozumieją, nawet o proste rzeczy. Z drugiej strony warunki zdobywania wiedzy nie zawsze bywają sprzyjające dla rodzica. Często jest informowany w biegu, bo wizyta ma określony krótki czas, w stresie, przy akompaniamencie płaczącego czy gorączkującego dziecka. To był też jeden z powodów, dla których zaczęłam działać w internecie. Przygotowywałam sobie notatki na temat najczęstszych wyzwań zdrowotnych, które dawałam rodzicom w mojej pracy, a potem zaczęłam publikować je też w internecie, by rodzic w każdej chwili, nawet w środku nocy, mógł do nich zajrzeć. Wiedziałam, że choćbym siedziała od rana do nocy w przychodni, to nigdy ta informacja, którą powiem, nie dotrze do tylu osób, co umieszczona w sieci. To jest według mnie potężna moc edukacyjna internetu.

„Powołanie to puste wzniosłe słowo” – to też cytat z pani. Nadal aktualny?

Dla mnie jest to słowo, które o niczym nie mówi. Z moich obserwacji wynika, że zwykle pada wtedy, gdy próbuje się wymusić na grupie zawodowej coś, co jest niezgodne z Kodeksem pracy. Osoby rządzące, zamiast zmienić system, mówią, że zawód lekarza nie jest normalną pracą, tylko powołaniem. Ma to zmusić ludzi do pracy ponad siły, ponad wymiar godzin i łatania nieprawidłowości systemu. Co skutkuje tym, że w szpitalach mamy lekarzy, którzy są w pracy po 36 czy 40 godzin pod rząd. Dla nikogo to nie jest dobre ani bezpieczne, ani dla pacjentów, ani dla personelu. Ale żadne kontrole tego nie zmieniają, bo każdy wie, że system publicznej ochrony zdrowia upadnie, jeśli medycy zaczną pracować w normalnych zakresach godzin.

Dla mnie najważniejsze jest rzetelne wykonywanie swojej pracy. Do tego nie trzeba żadnego powołania. Trzeba mieć za to wiedzę medyczną, wykonywać swoją pracę na maksa dobrze, przy tym dokształcać się, sprawdzać i aktualizować zalecenia.

Skoro o systemie i wiedzy na temat zdrowia mowa, a w kraju toczy się od kilku tygodni gorąca dyskusja o zasadności wprowadzenia do szkół edukacji zdrowotnej, chciałabym poznać pani stanowisko w tej sprawie. To dobrze, że taki przedmiot wejdzie do planów lekcji?

Uważam, że edukacja zdrowotna jest szalenie ważna, dużo bardziej niż historia starożytnego Rzymu, bo wiedza o swoim ciele i dbanie o zdrowie dotyczy każdego. To są kwestie, których powinniśmy się uczyć od najmłodszych lat, by uniknąć sytuacji, o których wspominałyśmy wcześniej, że dorośli nie znają podstawowej anatomii człowieka.

Profilaktyka w medycynie jest bardzo ważna, a edukacja to jej istotna forma. Idea wprowadzenia edukacji zdrowotnej do szkół jest super. W ten sposób dostęp do ważnych informacji będzie powszechny. Chętni rodzice nie będą musieli szukać i przekazywać ich na własną rękę. Dzieciom rodziców niezainteresowanych zdrowiem przedmiot tym bardziej się przyda. Jako lekarka mam duże nadzieje związane z tym związane, a w przyszłym roku zobaczymy, jak zostanie to zrealizowane w praktyce. Przez te lata pracy przekonałam się, że nie zawsze wykonanie różnych obietnic czy planów odzwierciedla początkowe piękne założenia, więc czekam na rozwój wydarzeń. W każdym razie trzymam kciuki.

Róża Hajkuś –  lekarka, specjalistka pediatrii, autorka dwóch książek dla dzieci o tematyce medycznej: „Budowa Twojego ciała” i „Co się zdarza u lekarza”. Na co dzień pracuje na oddziale pediatrycznym w Szpitalu Specjalistycznym w Jaśle. Podkreśla, że to praca marzeń, bo można nosić kolorowe ubrania i rozdawać naklejki, ale przede wszystkim pomagać chorym dzieciom. Jej profil na Instagramie @roza_hajkus, na którym z wielką pasją i zaangażowaniem porusza różne kwestie medyczne i rozwiewa wątpliwości pacjentów, obserwuje obecnie 82,3 tys. osób.

Czy Twoje dziecko boi się wizyt u lekarza?

TAK
NIE
Zobacz wyniki ankiety

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?