Ryszard Sekuła: „Pojawiłem się w szpitalu w stroju ratownika. Pielęgniarki zapytały mnie, czy przywiozłem pacjenta, a to ja przyjechałem na przeszczep”
Dziesięć lat temu Ryszard Sekuła, ratownik medyczny z Radomia, usłyszał diagnozę: marskość wątroby, stan zaawansowany spowodowany zakażeniem wirusem HCV. Choroba, która rozwijała się w jego organizmie już wiele lat, nie dawała żadnych objawów.
Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Ratownik z przeszczepioną wątrobą może pracować na pełen etat?
Ryszard Sekuła: Od ponad 20 lat pracuję na dwóch etatach. Tylko na czas przeszczepu byłem na dłuższym zwolnieniu trwającym pół roku, ale potem wróciłem do pracy na cały etat. Prawdopodobnie jestem jedyną osobą na świecie, która wróciła do zawodu ratownika po przeszczepie wątroby.
Nie boi się pan o swoje zdrowie?
Mam naturę wojownika, jako młody chłopak nawet boksowałem. W domu zawiesiłem worek, obok niego leżą rękawicę, do tej pory lubię poboksować. Doceniam, że choroba dotknęła mnie, a nie moje dzieci, bo tego mógłbym nie przeżyć. Zdaję sobie sprawę, że moje środowisko pracy pełne jest bakterii, wirusów i innych zarazków. Jednocześnie moja odporność jest na bardzo niskim poziomie, ponieważ przyjmuję leki immunosupresyjne, których celem jest zapobieganie odrzuceniu przeszczepu.
Podobno medycynę wyssał pan z mlekiem matki.
A nawet z mlekiem babci, która przed laty była związana ze szpitalem w Radomiu. Obie moje siostry pracowały w ochronie zdrowia. Mimo że w życiu próbowałem różnych zajęć, to właśnie ratownictwo pochłonęło mnie całkowicie. Było to ponad 20 lat temu.
W jaki sposób chora wątroba dała o sobie znać?
Diagnozę poznałem w 2012 roku. Wracając z dyżuru poczułem ból w klatce piersiowej. EKG w przychodni wykazało lekką zmianę w sercu, ale zawał wykluczono. Jednak sytuacja była na tyle poważna, że pielęgniarka z przychodni nie chciała, żebym wracał samochodem, więc koledzy odwieźli mnie karetką do szpitala w Radomiu. Na miejscu wykonano mi kolejne badania krwi, sprawdzono poziom troponiny – aby wykluczyć lub potwierdzić zawał – i przy okazji zrobiono próby wątrobowe. Stężenie enzymów takich jak aminotransferaza alaninowa (ALAT) oraz asparaginianowa (AspAT) było wysokie, co mogło wskazywać na mój poważny stan. Skierowano mnie do szpitala zakaźnego w Radomiu, gdzie zostałem poddany badaniom serologicznym na wirusowe zapalenie wątroby. Diagnoza nie pozostawiała wątpliwości – HCV, marskość wątroby, stan zaawansowany. Dodatkowo wykonano mi nowatorskie jak na tamte czasy badanie FibroScan, aby ocenić stopień zwłóknienia oraz stłuszczenia wątroby. Potwierdziło ono, że narząd jest w tragicznym stanie, dodatkowo na przełyku był żylak.
Wcześniej wątroba nie dawała objawów?
Jedyne, co mogło mnie zaniepokoić, to zmęczenie, ale sądziłem, że wynikało z przepracowania. Miałem też nieco wystający brzuch, jednak nie wiązałem tego z chorobą. Ogólnie czułem się świetnie. Zresztą w tym czasie planowałem wyjazd na 3-miesięczną misję do Iraku. Oczywiście diagnoza mi go uniemożliwiła.
Od razu była mowa o przeszczepie?
Nie. Na początku zastosowano terapię farmakologiczną – wdrożono leczenie antywirusowe. W międzyczasie wykonywano jeszcze bardziej szczegółową diagnostykę. Jedno z badań wykazało zmianę w czwartym segmencie wątroby. Okazało się, że to rak HCC, czyli nowotworów złośliwy. Mój lekarz prowadzący z Radomia natychmiast skontaktował się z dwoma szpitalami w Warszawie – na Lindleya jak i na Banacha. Tamtejsi transplantolodzy stwierdzili, że konieczny jest natychmiastowy przeszczep.
Jak długo czekał pan na nową wątrobę? Dziś na ten organ czeka się średnio 125 dni.
Tak, ale utrudnieniem była moja grypa krwi – AB Rh-. Jest najtrudniejsza do przeszczepu, ponieważ zwykle jest mało dawców z taką grupą. Ale z drugiej strony, mało jest też biorców. Dzięki temu na nową wątrobę czekałem zaledwie dwa tygodnie. Przez cały czas normalnie pracowałem. 3 kwietnia, zadzwonił telefon, była 8:05. Pamiętam każde słowo.
Co usłyszał pan w słuchawce?
To był dzień moich imienin. Byłem na dyżurze. Sądziłem, że kolega postanowił złożyć mi z rana życzenia. Odebrałem, mówiąc: „Rezydencja pana Sekuły, słucham”. Odezwał się męski głos: „Jeśli Ryszarda, to trafiłem w dziesiątkę”. I przedstawił się jako krajowy koordynator w dziedzinie transplantologii. Nogi zrobiły mi się jak z waty.
Od razu pojechał pan do szpitala?
Powiedziałem, że w ciągu dwóch godzin zjawię się w szpitalu na Lindleya. Zależało mi na tym, aby pojechać do domu i pożegnać się z rodziną.
Obawiał się pan najgorszego?
Wcześniej wydawało mi się, że jestem psychicznie przygotowany do przeszczepu wątroby, ale spodziewałem się go dopiero za kilka miesięcy. Tak szybkie działanie mnie przestraszyło. Gdzieś z tyłu głowy miałem przekonanie, że z tego nie wyjdę. Pojawiłem się w szpitalu w stroju ratownika. Pielęgniarki zapytały mnie, czy przywiozłem pacjenta, a to ja przyjechałem na przeszczep.
Jak przebiegł przeszczep?
Pamiętam, że wszystko działo się bardzo szybko. Wykonywano badanie za badaniem, w tym prześwietlenie klatki, golenie całego ciała, wokół łóżka krążyło mnóstwo ludzi. Poprosiłem anestezjologa, aby mnie jak najszybciej uśpił. Z relacji personelu wiem, że przeszczep trwał 11 godzin. Obudziłem się i ku przerażeniu pielęgniarki od razu chciałem wstać. Ze szczęścia, że żyję i że w wieku 48 lat dostałem drugie życie. Poza tym był jeszcze bardzo przyziemny powód – czułem niesmak w ustach i chciałem je przepłukać.
Długo pan tak leżał?
Kolega przywiózł mi laskę – niewygodną, ale ładną. Miała rękojeść w kształcie lwa. I dzięki niej wstałem na trzeci dzień po operacji. Zacząłem chodzić po oddziale, obserwować osoby po przeszczepach, w większości zaintubowane.
Jak wyglądała rekonwalescencja?
Po trzech miesiącach zacząłem podpytywać lekarza, kiedy będę mógł wrócić do pracy. Ale trzy miesiące po operacji wirus znów zaatakował wątrobę. Pani doktor Olga Tronina zaczęła walczyć o lek o nazwie Sofosbuwir, który obecnie jest refundowany, ale wtedy kosztował kilkaset tysięcy złotych. Na szczęście udało się pozyskać ten lek, zadziałał od razu, a stan mojego zdrowia niemal natychmiast się poprawił. Dzięki zaangażowaniu doktor Troniny dziś pacjenci nie muszą martwić się o refundację tego leku. Tym samym wirusowe zapalenie wątroby przestało być chorobą śmiertelną.
Wie pan, jakie mogło być źródło zakażenia wirusem HCV?
Na początku mojej pracy kilka razy się zakłułem. Nawet raz wziąłem porcję tabletek, aby zahamować ewentualny rozwój wirusa. Ale dwadzieścia lat temu nie przywiązywało się do tego aż takiej wagi. Teraz wiem, że z mojej strony była to głupota, że o siebie nie dbałem. Skoro wirus tak bardzo poturbował moją wątrobę, musiało minąć sporo lat od iniekcji.
Po powrocie do pracy zaczął pan przywiązywać dużo większą uwagę do stosowania środków ostrożności?
Zwracam większą uwagę na bezpieczeństwo, mówię o tym moim koleżankom i kolegom z branży. Przede wszystkim zawsze pytam pacjentów, czy mogą być siedliskiem zakażenia. Na pewno dużo bardziej się pilnuję, gdy mamy spokojny wyjazd. W sytuacji zagrożenia życia pacjenta z tą ostrożnością bywa różnie
Dziś pan może stanowić dla kogoś zagrożenie?
Nie, ponieważ nie mam już w sobie wirusa HCV, jestem zdrowy. W czasach, gdy miałem potężną wiremię, nie miałem kontaktu z pacjentami. Mimo że od przeszczepu minęło 10 lat, co 3 miesiące jestem poddawany badaniom kontrolnym, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i że mogę pracować.
Te badania pana stresują?
Zawsze dwa tygodnie przed nimi czuję niepokój. Może z tyłu głowy czuję, że po 10 latach może nastąpić odrzut przeszczepu. Na pierwszych konsultacjach po operacji pytałem lekarza, ile lat można żyć z nową wątrobą. Usłyszałem, że skoro przeżyłem pół roku, to jest szansa, że pożyję nawet 5 lat. Syn miał wówczas 13 lat – przekalkulowałem, że warto powalczyć. Od tego momentu minęło ponad 10 lat, wciąż żyję i mam dużo planów.
Jakie marzenia zrealizował pan po przeszczepie?
Kupiłem działkę – na raty, ale nie chciałem czekać. Stworzyłem na niej swoją oazę spokoju, piękny ogród z drzewami z całego świata. Urządziłem tam spa, saunę. Przyjeżdża tu do mnie wnuczka Marysia.
Ładne imię.
Po dziadku. Córka chciała jej dać inaczej na imię, ale zażartowałem: „Słuchaj, skoro mała ma dziadka Rysia, to idealnie pasuje do niej imię Marysia”. Dziś wnuczka ma 3 lata i 8 miesięcy. Uwielbiam spędzać z nią czas. Tak samo jak z 11-letnim wnukiem Antosiem.
Zawsze był pan taką pozytywną osobą?
Tak, choć po operacji chodziłem jak bomba zegarowa – cały czas bałem się, że rak powróci, co dyskwalifikowałoby mnie do kolejnego przeszczepu. Wtedy, gdy okazało się, że mam nowotwór, istniało ryzyko, że nastąpi przerzut. Postanowiłem całkowicie zmienić styl życia.
Co pan robił?
Pomyślałem sobie, że powinienem odżywiać się jak małe dziecko. Gotowałem sobie zupki warzywne. Jadłem kurkumę – albo za pomocą łyżki, albo dodawałem ją do potraw. Do tej pory mieszam sobie ją z miodem i cytryną i wypijam powstałą miksturę. Dużo się ruszałem, pracowałem w ogrodzie. Gdy po 11 miesiącach wykonano mi badanie tomografem, okazało się, że zmiany nie ma. Teraz żyję normalnie, pozwalam sobie na pizzę czy kebab albo na kieliszek Metaxy.
Wie pan, od kogo otrzymał wątrobę?
Nie, takie informacje są zastrzeżone. Natomiast przez krajowego koordynatora transplantologii mogłem przekazać osobiste podziękowanie dla rodziny tej osoby. Planowałem zrobić to w pierwszą rocznicę w przeszczepu, ale obawiałem się, że minął za krótki czas, a ból po stracie kogoś bliskiego może być ogromny. Ostatecznie wysłałem podziękowanie w piątą rocznicę mojego przeszczepu. Po początkowej euforii po przeszczepie, dotarło do mnie, że ktoś musiał umrzeć, abym ja otrzymał narząd. Musiałem ułożyć sobie ten ciężar w głowie.
Jak pan dziś żyje?
Ostatnio zrezygnowałem z zatrudnienia na SOR-ze, ale wciąż pracuję dużo, choć z większą refleksją. Staram się żyć aktywnie – każdego ranka robię 200 pompek. Uwielbiam spędzać czas na działce – gdy na nią patrzę, jestem szczęśliwy, że coś po sobie pozostawię. Często mówię: „Panie Boże, dałeś mi więcej, niż zasłużyłem. Cieszę się, że dostałem szansę, aby o siebie powalczyć i spojrzeć na życie przez inny pryzmat”.
Po operacji zawód, który uprawiam, nabrał dla mnie nowego znaczenia. Praca w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie przy ulicy Szaserów w czasie pandemii była jednym z ważniejszych zawodowych wyzwań, jakie podjąłem. Spotykani tam pacjenci byli dla mnie bardzo ważni, nie chciałem, aby odchodzili w samotności. A dla kolegów z pracy – jako osoba z niską odpornością – byłem wówczas swego rodzaju testerem. Mówili: „Skoro Rychowi nic się nie dzieje, to jesteśmy bezpieczni”.
Sebastian Gawlik, Fundacja Urszuli Jaworskiej, autor ogólnopolskiej kampanii społecznej #CzasNasGoni
Przypadek Ryśka potwierdza dużą podstępność wirusa HCV, o którym nie bez powodu często mówimy „cichy zabójca”. Zakażenie HCV przebiega w większości przypadków bez charakterystycznych objawów i może ujawnić się po wielu latach, w postaci marskości lub raka wątroby. Często niecharakterystyczne objawy zakażenia (osłabienie, senność, apatia, bóle stawów, stany podgorączkowe) utrudniają lekarzom postawienie prawidłowej diagnozy. Niestety ponad 30 proc. osób, które obecnie trafiają do leczenia, ma już zaawansowaną chorobę wątroby. Dlatego każdy z nas przynajmniej raz w życiu powinien wykonać u siebie test lub badanie anty-HCV. Na pewno powinny to zrobić osoby, które do 1992 r. miały przetaczaną krew lub zabiegi operacyjne, osoby mające tatuaż oraz przyjmujące środki odurzające w formie iniekcji lub donosowo.
Wirus zapalenia wątroby typu C przenosi się przez krew. Tym samym czynnikiem zakażenia HCV może być każdy zabieg – medyczny, pozamedyczny – lub czynność, którym towarzyszy naruszenie ciągłości skóry lub błoń śluzowych. Najważniejsze jest jednak to, że dziś zakażenia HCV można się łatwo pozbyć, dzięki przyjmowaniu tabletek o 8 do 12 tygodni. Leczenie jest refundowane, w wielu placówkach nie ma kolejek, a jego skuteczność sięga niemal 100% przypadków.
Lista punktów oferujących darmowe testy anty-HCV w ramach kampanii #CzasNasGoni zawsze dostępna jest na Facebooku na profilu Pana Wątroby.
Zobacz także
Przebarwienia na skórze, inny niż zwykle kolor moczu, uczucie zmęczenia? To może być chora wątroba
„Przeżyć życie z przytupem”. Gabrysia zachorowała jako dziecko, Magda zaraz po maturze. Obie dostały drugą szansę
„Ta choroba osiąga rozmiary pandemii. Chorują nawet szczupłe osoby” – mówi o niealkoholowym stłuszczeniu wątroby dr n. med. Dominika Maciejewska-Markiewicz
Polecamy
Pionierski przeszczep rodzinny w Polsce. Siostra podarowała fragment wątroby swojemu bratu
Przeszczepili serce najmłodszemu dziecku w Polsce. Mała Gabrysia miała tylko 7 tygodni
Przeszedł przeszczep nerki bez znieczulenia ogólnego. „Byłem świadomy tego, co robią lekarze” – mówi pacjent
Swoje serce schowała do bagażu podręcznego. Chciała je wziąć ze sobą do Australii
się ten artykuł?