Przejdź do treści

„Słowami nazywamy to, co już wiemy, natomiast ciało ma dostęp do treści, które są w nas tajemnicą”. O mocy terapii tańcem mówi Katarzyna Dańska

Katarzyna Dańska / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Twoje ciało mówi – czy jesteś zmęczony, radosny, a może przestraszony lub zaniepokojony. To samo ciało opowiada tysiące historii, staje się mapą przeszłości i zwierciadłem teraźniejszości. Z jakiegoś jednak powodu z mową ciała często nie jest nam po drodze, oddzielamy się od tego własnego „opakowania”, próbujemy sprawić, by było niewidoczne, uciszamy jego sygnały. Nie chcemy go obserwować, wsłuchać się w jego głos, nauczyć jego języka. O tym, dlaczego to błąd i jak jego naprawienie zmienia nasze życie, rozmawiam z Katarzyną Dańską – certyfikowaną terapeutką tańcem i ruchem i certyfikowaną analityczką ruchu w podejściu Laban/Bartenieff.

 

Alicja Cembrowska: Każdy potrafi tańczyć?

Katarzyna Dańska: Jeśli mamy ciało, to się poruszamy. Granica między poruszaniem się a tańcem nie jest kategoryczna, więc moja odpowiedź brzmi „tak, każdy może tańczyć”, ale często ludzie odpowiadają, że „nie, bo nie umiem”. Taniec najczęściej widzimy jako coś, co ma określone zasady, kształty, coś, co wymaga specjalnego przygotowania i fizycznej dyspozycji. Oczywiście – jest taki cały obszar tańca. W teatrze widzimy osoby, które są profesjonalnymi artystami, na przykład baletu klasycznego, i to wymaga wieloletniego treningu – to jest taniec rozumiany jako forma sceniczna. I forma sztuki.

Faktycznie, jak się popatrzy na profesjonalistów, to ciężko potem powiedzieć, że się umie tańczyć.

Dlatego lubię to rozgraniczać – taniec od tańczenia. Każdy może tańczyć i nie każdy taniec będzie miał formę właśnie jakiegoś scenicznego produktu. Chociaż trzeba powiedzieć, że również ta przestrzeń się zmienia. Dwa tygodnie temu brałam udział w społecznym projekcie performatywnym, gdzie występowali, tańczyli i śpiewali ludzie, którzy byli pierwszy raz na scenie i osoba, która nas przez to przeprowadzała, nie sprawdzała naszych umiejętności. Każdy z nas mógł się jakoś włączyć w ten performance.

To jest przykład, że również ta sceniczna forma się demokratyzuje i otwiera na różne wrażliwości. Już nie oczekujemy specjalnego przygotowania ciała. Myślenie o tańcu tylko jako o formie scenicznej jest ograniczające.

Mamy określone skojarzenia – pary tańczące walca, sceny z musicali, perfekcyjne układy z baletu.

Tak, ale widzę w tym jeszcze jedną rzecz – potencjał tańczenia wynika z tego, że my się w tym tańczeniu pokazujemy i wyrażamy – i to jest to, co często jest przestraszające. Ciekawe, że na przykład w sytuacji spotkań towarzyskich, gdy pojawia się alkohol, który obniża napięcie i powoduje, że jesteśmy bardziej brawurowi w zachowaniu, z mniejszymi oporami wchodzimy na parkiet.

Kolejne popularne hasło: jestem zbyt trzeźwy, żeby tańczyć.

Właśnie, zbyt trzeźwy, czyli za bardzo siebie kontroluję, za bardzo pilnuję, za bardzo obawiam się tego, co pokażę, jak to odbiorą inni.

Taniec był dla ludzi sposobem na poradzenie sobie w różnych sytuacjach zmiany, na poradzenie sobie z emocjami, na zbudowanie poczucia siły i wspólnoty. Dawniej właśnie to – wspólne tworzenie i tańczenie, wspólny rytm, rytuał, ucieleśniona ekspresja – było procesami leczącymi i wzmacniającymi

Specjalizujesz się w pozbywaniu się tych wewnętrznych ograniczeń. Prowadzisz terapię tańcem i ruchem. O co chodzi w Dance Movement Therapy?

W DMT chodzi o włączanie w pracę nad pożądaną zmianą nie tylko tego, co wiemy o sobie, czy dowiadujemy się tego z kanału werbalnego, ale również o to, jak czujemy się w swoim ciele. Jak wyrażamy siebie poprzez ciało – to jest to, co nas interesuje. W związku z tym w terapii tańcem i ruchem dużo jest rozwijania świadomości swojego ciała i dodatkowo wszystko, co się dzieje w ruchu, jest omawiane.

Czy taka terapia tańcem przebiega równolegle do terapii klasycznej, w gabinecie psychoterapeuty?

To, co jest ciekawe, to słowo „klasyczna”. Ja też tak mówię – klasyczna, czyli werbalna, ale każda klasyka ma swój kontekst historyczny i jak rozszerzymy trochę perspektywę, tę historyczną, to dotrzemy do miejsc, w których taniec był dla ludzi sposobem na poradzenie sobie w różnych sytuacjach zmiany, na poradzenie sobie z emocjami, na zbudowanie poczucia siły i wspólnoty. Dawniej właśnie to – wspólne tworzenie i tańczenie, wspólny rytm, rytuał, ucieleśniona ekspresja – było procesami leczącymi i wzmacniającymi.

Obecnie jest to tylko indywidualna praca, czy proces odbywa się również grupowo?

Pracujemy indywidualnie i grupowo, są też terapeuci, którzy pracują z parami i rodzinami. Ale wrócę jeszcze do czegoś, co służy spójności ciała i umysłu. Chodzi o nazywanie i refleksję nad tym, co mi się przydarza w ciele, co chcemy, żeby się przydarzyło w ruchu, a także o wyciąganie znaczeń w kontekście swojego życia. To budowanie pomostu między tym, czego doświadczam w ciele i tym, co ja o sobie myślę, jakie mam wizje siebie i świata. W terapii tańcem i ruchem szukamy integracji między tym, co czuję, myślę i robię. Tak zresztą mniej więcej brzmi definicja metody.

Nie wiem, czy w dobrym kierunku zmierzam, ale czy może być tak, że dopiero podczas tego ruchu w naszym ciele ujawni się jakiś lęk czy jakaś nieprzepracowana trauma?

Trauma jest zawsze doświadczeniem ciała. Nawet jeśli nie dotyczy bezpośrednio naszego ciała – na przykład, gdy jestem świadkiem wypadku czy śmierci, to pomimo że fizycznie mnie to nie dotknęło, to trauma zapisuje się w ciele, w jego pamięci. Ale ja bym chciała zwrócić uwagę, co teraz robiłaś, kiedy zadawałaś to pytanie.

Coś robiłam?

Cały czas gestykulowałaś i pewnie nie zdawałaś sobie z tego sprawy, nie kontrolowałaś tych gestów. Gdybym cię poprosiła, żebyś dokładnie powtórzyła, co robiłaś…

To bym nie powtórzyła, bo nawet nie wiem, dlaczego tak macham rękami.

W sytuacji terapeutycznej jest to dla nas dodatkowe źródło informacji. Mówimy w terapii o perspektywie ciała. Popularnie mówi się o „mądrości ciała”. My respektujemy ciało jako źródło wiedzy i często to, co ono opowiada, pozostaje ukryte przed świadomością. Słowami nazywamy, to, co już wiemy, natomiast ciało ma dostęp do treści, które w nas są, ale są niejasne, umykają nam, nie mamy na nie konkretnych słów. I to przez ciało, przez ruch możemy je poznać, głębiej siebie zrozumieć. Język ciała to nasz pierwszy język, w wymiarze ewolucyjnymi i naszego indywidualnego rozwoju. Ciągle nim „mówimy”, ale często go ignorujemy.

Czy w związku z tym sesja terapeutyczna ma jakiś konkretny przebieg?

Powiedzmy, że się z kimś spotykasz. Oczywiście może być tak, że sobie ustalisz, jak będzie wyglądała ta rozmowa, ale jeśli chcesz być naprawdę w kontakcie z tą drugą osobą, jesteś jej ciekawa, jeśli naprawdę chcesz stworzyć przestrzeń, w której ona będzie się czuła swobodnie, to nie będziesz pilnować swojego planu, a będziesz reagować żywo na to, co ta osoba wnosi. To wymaga dużo uważności, podążania za tą drugą osobą – i my tak pracujemy.

Czego na pewno można spodziewać się na sesji terapii tańcem i ruchem to rozwijania czucia, uważności i ruchu. Ruchu, który czasem jest wspólny, a czasem jest indywidualną improwizacją, w którym się odzwierciedlamy, w którym wchodzimy w dialog. Nieraz jest to ruch, w którym terapeuci proponują eksplorację różnych jakości ruchowych, czy doświadczeń wzmacniających fundamentalne aspekty cielesności. Na przykład oddechu.

Tańczenie dotyczy człowieka w jego pełni. Z jego myślami, emocjami, pragnieniami, troskami, duchowością. Tańczenie jest doświadczeniem tu i teraz, bo jak tańczę, to mój umysł jest zajęty reagowaniem na rytm, przewidywaniem rytmu. Wtedy naprawdę jesteśmy całością

Wyobrażałam sobie, że wchodzi się na salę, prowadzący włącza muzykę i wszyscy zaczynają tańcować…

To wyobrażenie może brzmieć dla kogoś przerażająco [śmiech]. Sama, gdybym weszła do nowego miejsca z grupą kompletnie nieznanych mi osób i ktoś włączyłby muzykę i powiedział „tańcz”, to pomimo tego, że bardzo dużo na co dzień tańczę, to ta sytuacja mogłaby być dla mnie onieśmielająca.

Terapeuci tańcem i ruchem są nauczeni tego, żeby tworzyć poczucie bezpieczeństwa i budować relację – to jest fundamentem każdej terapii, a buduje się go stopniowo. Dla mnie ciekawe jest tworzenie warunków, w których granica między tańczę/nie tańczę przestaje być wyraźna. Osoby, z którymi pracuję, często są zaskoczone, że tańczą, że się otwierają i pozwalają sobie na spontaniczność. Ważne jest jednak, żeby tego nie przyspieszać.

Jak zaczyna się taki proces otwierania?

Może się zacząć nawet od chodzenia. Od ruchu, który wszyscy znamy. Teraz też się cały czas poruszamy i jeśli zaproszę cię, żebyśmy podały sobie rękę, to nie będzie to dla nas problemem, czy wyzwaniem, ale jakbym poprosiła o podanie lewej ręki, to już będzie coś innego. Bo to coś nowego. Więc to się może zacząć od czegoś bardzo prostego, co jest bliskie naszej codzienności. Od ruchu funkcjonalnego jak podanie ręki, a potem od wyjścia poza to, co znane. W sferę ekspresji i kreatywności, która z czasem rozwija się do tańczenia.

Ma to coś wspólnego z tańcem ekstatycznym?

Obserwuję dużą popularność praktyk ruchowych, które doprowadzają ludzi do transu. I dla mnie to jest w porządku, ale w terapii tańcem i ruchem nie chodzi o odmienne stany świadomości. Nam chodzi o poszerzenie samoświadomości, która zaczyna się pracą nad więzią z ciałem, osadzeniem w ciele. Tak sobie myślę, że jak ktoś jest w transie, to trochę jest poza ciałem.

Jednak jeśli to jest to zgodne z potrzebami i celami osób, które uczestniczą w terapii tańcem i ruchem, formy ruchu mogą mieć wyraz bardzo intensywny, zawierać użycie siły, z ruchami przyspieszającymi, ruchami na zewnątrz, z użyciem głosu. Wczoraj właśnie tak przebiegał fragment prowadzonej przeze mnie sesji, której tematem była ekspresja złości.

Bez choreografii?

Czasem tworzymy choreografię, ale z ruchów, które wnoszone są przez uczestników. Tworzenie jest ważnym aspektem terapeutycznym. Trzy lata temu WHO ogłosiło raport, wskazujący na ogromny potencjał form twórczych w procesie leczenia i zapobiegania chorobom psychicznym, zalecając włączanie form arteterapeutycznych w programy placówek leczniczych. George Braque pisał, że «sztuka to rana, która zmieniła się w światło. Tworzenie to transformacja. A tańczenie jest tworzeniem.

Czyli takie metody poprzez „osadzenie się” w ciele pomagają nam poradzić sobie z tym, co kotłuje się w głowie?

Trochę odwrócę twoje pytanie. Bo właśnie oddzielenie od swojego ciała jest często znaczącym źródłem cierpienia i tego, co się dzieje w głowie. Jeżeli nie mam relacji ze swoim ciałem, oddalam się od niego, to można powiedzieć, że jestem podzielona, rozfragmentaryzowana.
Jeszcze kilkanaście lat temu mówiłam, że w terapii tańcem i ruchem bazujemy na tym, że ciało i umysł są połączone. Dzisiaj nie ma potrzeby tego wspominać, nikt tego nie kwestionuje. Źródłem kłopotów nas współczesnych, jest oddzielenie od natury, które przecież w wymiarze indywidualnym jest oddzieleniem od pulsującego, żyjącego, własnego ciała. Potrzeba nam powrotu do czucia. A jak czuję siebie, to czuję też innych. To jest miejsce, w którym rodzi się empatia i wrażliwość. Jak jestem odcięta od swojego ciała, to jestem też odcięta od innych.

Sposób, w jaki się poruszamy, odzwierciedla i wpływa na sposób, w jaki przeżywamy życie – przeczytałam na stronie Polskiego Instytutu Psychoterapii Tańcem i Ruchem. O jakim wpływie mowa?

Dużo uczę i często zaczynam szkolenia od doświadczenia, w którym zapraszam uczestników, żeby swoim ruchem zajęli dużo miejsca. U części osób bardzo szybko pojawia się wewnętrzna narracja, że „to jest za dużo”, może ja w ten sposób zabieram innym miejsce i zaczynają się wycofywać. W takim prostym doświadczeniu może natychmiast uruchomić się ta wizja, którą w sobie noszę, system przekonań, że może mi nie wolno zająć dużo miejsca. Tak może ucieleśnić się nasza historia, to odzwierciedla różne doświadczenia, ale też kształtuje rzeczywistość.

Jak na przykład?

Przypominam sobie pacjentkę na oddziale leczenia nerwic, która w sytuacji tworzenia się par do zaproponowanego przeze mnie ćwiczenia, powiedziała, że to są dla niej bardzo trudne momenty, bo nikt nie chce z nią w tej parze być, że czuje się bardzo odrzucona, niewidziana. Wtedy kilka osób zareagowało, komunikując: „Wiesz, ale jak są te momenty, to ty gdzieś znikasz, nie nawiązujesz kontaktu wzrokowego”. Kilka osób powiedziało, że nie czują się zaproszeni i w związku z tym do niej nie podchodzą. I ja też tak widziałam tę kobietę – zawsze na obrzeżach sali, opuszczona głowa, wzrok wbity w podłogę.

Olga / fot. Julita Ledzińska

Skąd taka postawa?

Znam jej historię. I dlatego jasne dla mnie było, że kiedyś to była dla niej niestety jedyna możliwa strategia, żeby się nauczyć znikać, żeby być niewidzianą, bo to pozwoliło jej przetrwać bardzo trudne sytuacje. Ale ta odtwarzająca się w postawie jej ciała strategia już z nią została. I przekonanie, że „świat mnie odrzuca”. A potencjał pracy włączającej przyglądanie się temu, jak jestem w swoim ciele, polega na tym, że można się tego dowiedzieć i uświadomić sobie, że na przykład odtwarzam nawykowo coś, co trzyma innych ode mnie z daleka. Można powiedzieć, że ta pani swoje wcześniejsze doświadczenia projektowała na teraźniejszość, a miała po prostu opuszczoną głowę i nie widziała tych wszystkich osób wokoło, które były jej ciekawe i gotowe, by nawiązać kontakt.

Często spotykasz się z podobnymi przypadkami?

Od kilkunastu lat pracuję z grupami i są pytania, które powtarzają się nieustannie. Jedno to: „Dlaczego dopiero mając ponad 40 lat, słyszę o tym wszystkim po raz pierwszy?!”. Ogólnie jako społeczeństwo mamy bardzo małą wiedzę o nas – jako o istotach przeżywających, o emocjach. Wiele osób bardzo się wstydzi, że w ogóle doświadcza emocji. Nie umieją też sobie z nimi radzić. Niezwykłe jest to, że tak podstawowe samopoznanie i umiejętności umyka zupełnie systemowi edukacji, a przecież tańczenie to w dużej mierze nauka relacji.

Wydaje mi się, że zapominamy o tym, kiedy na scenę wkraczają wstyd i normy społeczne, bo przecież małe dzieci bardzo często w sposób naturalny zaczynają tańczyć, gdy słyszą muzykę. To jest taki ruch całkowicie autentyczny, normalny, naturalny.

Tak, dużo słyszę o wracaniu do stanu, który znaliśmy, jak byliśmy dziećmi, ale muszę tutaj coś dodać. Byłam ostatnio w Centrum Nauki Kopernik i obserwowałam dzieci, które się przeciskały łokciami do fajniejszych atrakcji i tak sobie wyobraziłam, że to są dorosłe osoby. To by było nie do zniesienia. Jako dorośli mamy dostęp do tego, co dobrego daje nam socjalizacja, czyli na przykład możemy regulować swoje emocje. Przecież nie zawsze możemy się rozpłakać, czy pokazać swoją złość, są sytuacje, w których musimy poradzić sobie inaczej.

I to, co jest wspaniałe w pracy z dorosłymi, to to, że możemy to wszystko połączyć – mieć dziecięcą spontaniczność, zdolność do zabawy, eksploracji, ale jednocześnie mamy też zdolność regulowania swoich stanów. I to sprowadza się do żywego kontaktu ze swoim ciałem – bo żeby wpłynąć na poziom swojego pobudzenia, muszę być osobą ucieleśnioną, żeby wiedzieć, jak siebie wesprzeć. Może wytrząsając napięcie, może inaczej oddychając, podskakując…

Jest taki moment, kiedy ludzie w grupie czują się bezpiecznie i zaczynają się otwierać, również fizycznie, pozwalają sobie na swobodę ekspresji. I wtedy często pojawia się pytanie: a co by było, jakby tu były zainstalowane kamery? Albo, jakby ktoś nas zobaczył – to by wszystkich nas zamknęli. I to są komentarze wypowiadane z przymrużeniem oka, z taką lekkością, ale w nich pobrzmiewa, że wow, robimy coś dziwnego, bawimy się, jesteśmy jak dzieci. Nie ma przyzwolenia na to, żeby dorośli po prostu się bawili, byli spontaniczni. I tutaj wrócę trochę do procesu socjalizacji, bo okazuje się, że w nim zamyka się dla nas tę część twórczą, kreatywną.

Często się zdarza, że ktoś absolutnie nie chce wejść w tę konwencję?

Zawsze, gdy daję jakieś tematy czy ćwiczenia, czyli jest jakaś struktura, to jednak bardzo dbam o język – ja kogoś zapraszam, proponuję, zachęcam, żeby sam sprawdzał to, co go interesuje.

Robię na przykład takie doświadczenie, które pomaga określać, co to znaczy minimalny ruch – żeby też osoby, którym jest trudniej się otworzyć, dostrzegły, że każdy ma swoją unikalną ścieżkę. Nawet jeśli jesteśmy w grupie i mamy jedno zadanie. W ogóle nie chodzi o to, żeby wszyscy robili coś jednakowo. W tańczeniu chodzi o konkretnego człowieka, o jego wrażliwość, o jego emocje i o jego historię. To one będą miały swój rytm, swoje kształty, swoje formy, czasem bardziej subtelne.

W terapii tańcem pojęcie ruchu jest w ogóle bardzo szerokie. Przecież nawet, teraz gdy siedzimy obok siebie, rozmawiamy i oddychamy, to się ruszamy. Nigdy nie jesteśmy w bezruchu.

Wbrew pozorom jesteśmy w tym bardzo konkretni i posługujemy się też bardzo konkretnymi technikami i metodami, które mają swoje nazwy. Brak scenariusza i podążanie za grupą, czy klientem nie jest wynikiem wyłącznie intuicji. Bo intuicja wyrasta z wiedzy i bardzo konkretnego przygotowania zawodowego, które zaczyna się od 4 lat studiów, choć dla mnie ta podróż uczenia się wciąż trwa. Dla nas ważne jest, po co coś robimy. Przecież ludzie, przychodząc na terapię, mają konkretne trudności do rozwiązania. Tańczenie jest środkiem, który ma ten proces wspierać.

Jest takie powiedzenie „czuć się jak we własnej skórze”. Praca z ruchem prowadzi właśnie do odnalezienia „swojej skóry”, a to oznacza poczucie, kim jestem naprawdę, co lubię, czego nie chcę, co porusza moje serce. Daje nam to dostęp do autentycznego „ja”

A muzyka?

Z muzyką jest podobnie. Jeśli jej używam, to muszę wiedzieć po co. Nieraz sięgam do muzyki, która jest bardzo prosta rytmicznie, bo zależy mi, żeby ludzie szybko znaleźli wspólny rytm. Często chodzi też o to, żeby muzyką wesprzeć osoby w ich ruchowych eksploracjach, a muzyka wnosi różne jakości i pobudza ciało do różnych odpowiedzi – lekkości, płynności, skakania, energicznych wyrzutów, kołysania. Może też wspierać jakiś nastrój.

Korzystamy więc z muzyki intencjonalnie, ale ja często pracuję bez niej, szczególnie w pracy indywidualnej. Muzyka jest wspaniałym narzędziem, może nas wesprzeć, ale czasem jest o nią za dużo. Tworzymy bowiem warunki, żeby jednak być ze swoim rytmem, ze swoimi historiami, ze swoimi opowieściami, żeby sprawić, że muzyka wychodzi z nas samych.

Czym się różni metoda Laban Bartenieff Movement System od Ruchu Autentycznego, który bywa nazywany aktywną wyobraźnią w ruchu?

Ruch Autentyczny i Laban Bartenieff Movement System wyznaczają inne podejścia do ruchu i do roli terapeuty. W Ruchu Autentycznym obecność terapeuty polega na towarzyszeniu, byciu świadkiem. Jedna osoba lub grupa porusza z zamkniętymi oczami, wsłuchuje się w siebie, w sobie szuka ruchu, który wynika z wewnętrznych impulsów.

Jedna z twórczyń tej metody pisała, że w ruchu nie chodzi o to, żeby wkładać go jak sukienkę albo płaszcz, ale żeby był odnaleziony w ciele. Czyli to ten ruch, który ze mnie wypływa, którym jestem jakoś poruszona. Ta metoda zaczęła się od jungowskiej koncepcji ruchu z głębi – czyli ruch staje się takim wehikułem, który sprawia, że na zewnątrz wychodzą tematy i treści, które są w nas żywe, pozostawały nieświadome. I tutaj nie ma żadnej muzyki.

Brzmi jak coś trudnego…

Ale właściwie najprostszego. Choć wymaga pewnej dojrzałości i z tej metody skorzystają najpełniej osoby, które mają rozwiniętą zdolność do autorefleksji i wrażliwość na sygnały ciała.

Laban Bartenieff Movement System jest z kolei swoistą gramatyką języka ruchu. W ruchu są konkretne elementy i właśnie ta metoda je nazywa. Można powiedzieć, że to jest taki przewodnik po ruchu, który pozwala eksplorować siebie w ekspresji. Na przykład poruszania różnymi ścieżkami w ciele, odkrywania różnych poziomów ruchu względem podłogi, różnych kształtów, dynamiki. Każdy z nas ma jakiś swój repertuar duchowy i może on być bardzo szeroki, ale też bardzo ograniczony. Pionier metody, Rudolf Laban pisał, że każdy ma w sobie tancerza, który czeka na odkrycie. Dzięki tej metodzie odkrywamy go i dajemy mu nowe możliwości. A przecież rozwijając swój ruch, rozwijamy po prostu siebie. Nowe sposoby wyrażania siebie, działania, przeżywania stanów, budowania kontaktu. W tej praktyce terapeuta podsuwa tematy i elementy ruchu. Jest bardziej przewodnikiem – jak ta metoda.

Jest takie powiedzenie „czuć się jak we własnej skórze”. Praca z ruchem prowadzi właśnie do odnalezienia „swojej skóry”, a to oznacza poczucie, kim jestem naprawdę, co lubię, czego nie chcę, co porusza moje serce. Daje nam to dostęp do autentycznego „ja”. Więc to nie jest stwarzanie siebie, a docieranie do prawdziwego siebie. Jak nie czuję swojego ciała, to nie czuję siebie. I to jest ta przestrzeń, w której często zaczynamy sięgać gdzieś na zewnątrz – ktoś nam mówi, jak mamy wyglądać, czego mamy chcieć i my to przyjmujemy. To ten stan, gdy skazujemy się na zewnętrze narracje, a gdy nie mamy poczucia ugruntowania w swoim ciele, to trudno się przed tym bronić.

Co mogłoby się zmienić w moim życiu, gdybym od dziś tańczyła codziennie?

Dużo mówi się o fizycznym dobrodziejstwie tańczenia i oczywiście jest ono niezaprzeczalne i dobrze zbadane, ale poza tym tańczenie dotyczy człowieka w jego pełni. Z jego myślami, emocjami, pragnieniami, troskami, duchowością. Tańczenie jest doświadczeniem tu i teraz, bo jak tańczę, to mój umysł jest zajęty reagowaniem na rytm, przewidywaniem rytmu. Wtedy naprawdę jesteśmy całością. Ja czuję, że podczas tańca wszystko zaczyna mi się wyjaśniać, układać i integrować. Moje tańczenie jest swoistym myśleniem, nie tylko wzmocnieniem ciała i emocjonalną otuchą. Jeśli chcesz coś zmienić, to literalnie poruszaj się, bo zmiana jest zawsze związana z ruchem. To jest właśnie fundamentalny potencjał ruchu – wnosi zmianę.

 

Katarzyna Dańska – certyfikowana terapeutka tańcem i ruchem po czteroletnim szkoleniu w Polskim Instytucie Psychoterapii Tańcem i Ruchem, a także certyfikowana analityczka ruchu w podejściu Laban/Bartenieff. Studiowała Kestenberg Movement Profile w Centrum für Tanz&Therapie w Monachium, analizę języka ruchu Laban/Bartenieff w programie Laban/Bartenieff Institute of Movement Studies w Tel Awiwie, oraz Ruch Autentyczny, zyskując dyplom Institute for Integrative Bodywork and Movement Therapy.

Pracuje z  grupami na Dziennym Oddziale Leczenia Nerwic Przychodni WAT. Grupy prowadziła też przez 5 lat w Centrum Onkologii w Warszawie. Jest wykładowczynią na kierunku Somatyka w Tańcu i Terapii na Akademii Muzycznej w Łodzi. Uczyła także w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie i w Szkole Terapii Seksualnej prof. Lwa-Starowicza. W Ibie prowadzi terapię indywidualną, Ruch Autentyczny, sesje świadomości ciała, uczę języka ruchu. Z potrzeby działań społecznych, przez wiele lat była przewodniczącą zarządu Polskiego Stowarzyszenia Psychoterapii Tańcem i Ruchem.

Wywiad powstał w ramach patronatu medialnego nad Festiwalem Wibracje – największym w Polsce festiwalem dotyczącym dbania o siebie, ekologii, zrównoważonego rozwoju, życia w harmonii i zdrowiu ze sobą i otaczającym światem. Tegoroczna edycja odbędzie się w ciepły i słoneczny czas między 20 a 24 lipca 2022 r. (środa od 11:00 – niedziela do wieczora) we wsi Giże (Giże 40, 19-411 Giże Świętajno). Więcej informacji TUTAJ

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?