„W latach 80. pacjent od razu szedł pod nóż. Agresywne operacje często niepotrzebnie okaleczały ludzi” – mówi prof. Wojciech Zegarski
– Pacjenci często mówią: „Już, już, mam tutaj rozpoznanie. Ja szybko chcę się operować!”. A ja na to mówię: „Proszę pana, nie szybko, a po kolei, we właściwych sekwencjach” – mówi w rozmowie z Hello Zdrowie prof. dr hab. n. med. Wojciech Zegarski, krajowy konsultant w dziedzinie chirurgii onkologicznej, który rozwój tej dziedziny obserwuje z perspektywy sali operacyjnej od 40 lat.
Magdalena Bury, Hello Zdrowie: Jako chirurg zaczynał pan w latach 80. Jak wyglądała wtedy w Polsce chirurgia onkologiczna?
Prof. dr hab. n. med. Wojciech Zegarski, krajowy konsultant w dziedzinie chirurgii onkologicznej: W latach 80. nasza wiedza w chirurgii onkologicznej nie była wystarczająca. Mówię i o Polsce, i o świecie. Dopiero pojawiały się informacje dotyczące leczenia skojarzonego. Wszystko było w powijakach.
Leczenie polegało przede wszystkim na podawaniu chemioterapii uzupełniającej po zabiegach chirurgicznych. Nie było wtedy mowy o leczeniu indukcyjnym, czy to przy pomocy terapii systemowej czy to przy pomocy radioterapii.
Pacjent z nowotworem od razu trafiał na stół?
W latach 80. pracowaliśmy w systemie operacyjnego leczenia guzów nowotworowych. Wtedy nie było wstępnych terapii indukcyjnych, tak jak dzieje się dzisiaj, np. przy raku żołądka, raku piersi, raku jelita grubego czy w mięsakach. Pacjent od razu szedł pod nóż. Szerokie, agresywne operacje, które – jak się po latach okazało – nie do końca zwiększały szansę na przeżycie, a często niepotrzebnie okaleczały ludzi.
Lata 80. upłynęły też pod znakiem zabiegów resekcyjnych. Nie do końca zdawano sobie sprawę, że wykonywanie limfadenektomii, czyli zabiegu usuwania obszaru węzłów chłonnych, może być niepotrzebne.
A usunięcie węzłów chłonnych, włącznie z zaburzeniem spływu chłonnego, łączyło się z ogromnymi obrzękami, słoniowacizną kończyny górnej i dolnej i inwalidztwem. To się na szczęście zmieniło. W latach 90. mogliśmy obserwować, jak ogromna zmiana nastąpiła w leczeniu czerniaka.
Co działo się w latach 90.?
Do początków lat 90. wszystkim chorym, którzy mieli nieco bardziej zaawansowanego czerniaka położonego na kończynie górnej albo dolnej, wycinano fragment skóry z ogniskiem pierwotnym. Pacjentom usuwano też węzły chłonne z pachwiny albo z pachy.
Zmieniło się to w 1992 roku, gdy onkolog Donald Morton w szpitalu w Santa Monica wprowadził badanie węzła wartowniczego w czerniaku. To właśnie Morton wykazał, że usuwanie węzłów chłonnych niepotrzebnie okaleczało wielu chorych. 95 proc. tych operacji była niepotrzebna.
Morton wpadł też na genialny pomysł, by w bliznę, gdzie wycięto czerniaka, podawać błękit metylenowy. Po jego zaaplikowaniu szukał pod pachami i w pachwinach pierwszego „węzełka” i pobierał go do badania. Onkolog udowodnił w ten sposób, że tylko u chorych z zabarwionym na niebiesko „węzełkiem”, gdy zawierał on komórki nowotworowe, należało usuwać węzły chłonne – jako potencjalnie zawierające komórki nowotworowe. Po badaniach histopatologicznych okazało się, że komórki nowotworowe występowały tylko u 5 proc. chorych.
Czy lata 90. to też czas, kiedy pojawiły się metody laparoskopowe?
Zdecydowanie tak. To właśnie w latach 90. pojawiła się chirurgia małoinwazyjna. W 1991 roku zaczęła rozwijać się miniaturyzacja, czyli laparoskopowe operowanie nowotworów. Na początku było bardzo wielu sceptyków. Wszyscy uważali, że chorego należy szeroko otworzyć i wykonać zabieg operacyjny.
Misternie prowadzone badania na całym świecie wykazały jednak, że właśnie tego typu operacje są niepotrzebną ingerencją w organizm i zadawanie niepotrzebnego, dużego urazu. Tym samym odcinek zajętego nowotworem jelita czy żołądka można usunąć przy pomocy kilku małych nacięć.
Ile operacji laparoskopowych odbywa się w szpitalu, w którym pan pracuje?
Przyjmujemy corocznie średnio 450-500 pacjentów z rakiem jelita grubego, co jest największą liczbą w skali kraju. Z tego 220-250 osób operowanych jest właśnie metodą laparoskopową. Ta operacja jest małoinwazyjna i bardzo precyzyjna. Widzimy wszystko na ekranie, w powiększeniu. Możemy usunąć więcej węzłów chłonnych, nie zadajemy dużego urazu, nie ma utraty krwi, nie używamy środków przeciwbólowych. Takie operacje są zdecydowanie lepsze niż tradycyjne cięcia nożem.
Jak wyglądało kiedyś leczenie raka żołądka, a jak wygląda teraz?
Kiedyś, jeżeli ktoś miał raka żołądka, należało usunąć cały żołądek z węzłami. Dopiero po 2000 roku dowiedzieliśmy się, że nie jest to najlepsza metoda.
Pacjenci często mówią: „Już, już, mam tutaj rozpoznanie. Ja szybko chcę się operować!”. A ja na to mówię: „Proszę pana, nie szybko, a po kolei, we właściwych sekwencjach”. I np. najpierw stosujemy chemioterapię, by ten nowotwór spacyfikować. Wszystko, by zmniejszyć prawdopodobieństwo rozsiewu, a zwiększyć szanse na lepsze, wieloletnie przeżycie. Chory dostaje 4 cykle chemioterapii, tzw. okołooperacyjnej. Potem operujemy, a następnie pacjent dostaje drugą część chemioterapii.
Tak też się dzieje w raku piersi. W latach 90., a nawet po 2000 roku, to była biopsja, potwierdzenie nowotworu i amputacja piersi. Potem było leczenie oszczędzające, czyli kwadrantektomia czy ewentualne badanie węzła wartowniczego, o którym już rozmawialiśmy. Teraz mamy zdecydowanie więcej możliwości.
Kluczem jest mądry chirurg, który najczęściej jest też kierownikiem konsylium, i wspólne podejmowanie decyzji dotyczących leczenia pacjenta. Zespoły interdyscyplinarne to ogromna zdobycz ostatnich lat.
Prof. Wojciech Zegarski – Główny Konsultant Krajowy w dziedzinie Chirurgii Onkologicznej, Kierownik Katedry Chirurgii Onkologicznej CM UMK, Koordynator Oddziału Chirurgii Onkologicznej Centrum Onkologii w Bydgoszczy, Prezes PTChO w latach 2012-2014, Człoenk ESSO i EAES Europejskich towarzystw chirurgii okologicznej i endoskopowej. Główny Koordynator Kliniczny międzynarodowego projektu naukowego i Międzynarodowej Agencji Badawczej Laboratorium medycyny 3P.
Autor ponad 300 publikacji naukowych o zasięgu krajowym i międzynarodowym. Posiada 30-letnie doświadczenie w zakresie chirurgii laparoskopowej i endoskopowej.
Zobacz także
Polecamy
Marta Lech-Maciejewska ogłosiła powrót do zdrowia: „Straciłam połowę ważnego dla ciała organu, ale jestem bezpieczna”
Polskie naukowczynie opracowują rewolucyjną metodę leczenia raka jajnika. „Bardzo obiecująca”
Ciężkie infekcje COVID-19 mają zaskakujący wpływ na rozwój raka
Używały talku, zachorowały na raka jajnika. „Po prostu ufałyśmy temu, co mówiły reklamy” – mówią i pozywają kosmetycznego giganta
się ten artykuł?