„Potrzebuję treningu, żeby rozsądnie myśleć i wyładować nadmiar energii”. Way of Blonde o sile kobiecej motywacji
– Kiedyś obsesyjnie liczyłam kalorie i kilogramy. Odkąd przestałam przejmować się tym, jaki ciężar mam na sztandze, zaczęłam podchodzić do tego bardziej na luzie. I dopiero wtedy zaczęłam widzieć efekty – mówi Karolina Brzuszczyńska, trenerka fitness i instagramerka Way Of Blonde. Zdradza, jak zachować zdrową równowagę w życiu i zdrowiu, jak mądrze się suplementować i jaką drogę przeszła, by teraz inspirować inne dziewczyny.
Karolina Wierzbińska: Scrolluję właśnie twój profil na Instagramie – Way of Blonde. Przyznaję, wyglądasz przepięknie. Co robisz, by tak wyglądać, jaki jest twój trening?
Karolina Brzuszczyńska: Głównie ćwiczę siłowo i od niedawna biegam. Trenuję trzy, cztery razy w tygodniu. Teraz mam więcej czasu, więc staram się i pięć razy. Trzy to minimum. Ponieważ nie mam czasu, żeby podzielić trening, osobno tułów, ręce, pośladki, itd., trenuję całe ciało. Dostałam plan od mojego trenera, który zakłada trzy treningi w tygodniu z naciskiem na dolne partie, czyli pośladki i nogi, ale także ręce, brzuch, ramiona.
Trening trwa półtorej godziny. Wolę trenować wieczorami, bo lepiej się wtedy czuję. Jestem raczej nocnym Markiem, późno kładę się spać, wieczorami jestem bardziej wydajna. Mam więc zaplanowane trzy, cztery treningi siłowe, do tego dwa razy w tygodniu staram się biegać po Łazienkach.
Czy łączysz trening z dietą? Podczas naszej rozmowy pijesz flat na mleku bez laktozy. Masz problemy z przyswajaniem laktozy?
Nieco ograniczam laktozę i gluten, ale staram się jeść wszystko. Nie mam żadnych stwierdzonych nietolerancji, ale mam wrażenie, że czuję się trochę gorzej, kiedy zjem coś z zawartością glutenu czy laktozy, więc nieco ograniczam oba, ale nie eliminuję go całkowicie. Jem w miarę zdrowo. W proporcjach to tak w 80 proc. jem zdrowo a w 20 proc. pozwalam sobie na niewielkie odstępstwa. Zdarza mi się pić alkohol, ale nie mocny. Czasami piję wino do kolacji, bardzo lubię piwo, jestem piwoszem po mojej mamie. Nie przepadam za wódką.
Liczysz kalorie?
Kiedyś obsesyjnie liczyłam, trzymałam się wszystkich zasad. W końcu przestałam, bo bardzo męczyło to moją głowę i wpadałam w skrajności – najpierw liczyłam kalorie, a potem obsesyjnie się objadałam. Jak teraz myślę, to mogło już podchodzić pod zaburzenia odżywiania, jakiś rodzaj ortoreksji. W końcu stwierdziłam, że moje życie za bardzo kręci się wokół liczenia kalorii, ilości powtórzeń na siłowni i liczenia ciężarów. Wtedy przestałam, choć niektóre dawne odruchy pozostały. Na przykład nie upiekę sama ciasta. Wolę kupić go w cukierni, bo kiedy widzę szklankę pełną cukru, to nie mogłabym tego zjeść. Tak samo jest z kotletem w panierce, sama bym go nie zrobiła, ale jak pojadę na obiad do rodziców, to zjem. Odkąd przestałam liczyć kalorie i przejmować się tym, jaki ciężar mam na sztandze, zaczęłam podchodzić do tego bardziej na luzie. I dopiero wtedy zaczęłam widzieć efekty.
RozwińJaką drogę przeszła Karolina z Ursynowa, zwykła nastolatka, by stać się dziewczyną, która ma 40 tys. obserwujących na Instagramie, inspirującą tyle dziewczyn?
W moim życiu sport był od zawsze, bo pochodzę ze sportowej rodziny. W domu każdy coś trenował. Mój tata zapasy, bracia kickboxing, tylko siostra była raczej antysportowa. Kiedyś, pamiętam, tato kupił tarczę do boksowania i mnie, małego szkraba uczył ciosów sierpowych, prostych. W domu oglądaliśmy fajterskie filmy. Mama z kolei uwielbiała tańczyć i uczyła mnie tańca. W podstawówce pojawił się dylemat, bo nie wiedziałam czy chcę tańczyć czy trenować sztuki walki. Dwie skrajności. Rodzice nie wywierali żadnej presji, miałam wybór. Zaczęło się od basenu, który totalnie mi się nie podobał. Nie czułam się w tym dobrze, byłam bardzo słaba. A ponieważ byłam dzieckiem, które lubi wygrywać…
Gen rywalizacji?
Straszny! (śmiech). Nie lubię przegrywać, zawsze muszę być w czymś dobra. Więc jeśli pracuję nad czymś dość długo i nie wychodzi, to znak, że trzeba coś zmienić. Okazało się, że w mojej szkole są treningi taekwondo. Mama, tak na próbę, zapisała mnie na nie. Pierwszy trening był okropny, byłam jedyną dziewczyną, co w tym wieku było bardzo niekomfortowe. Nie miałam z kim ćwiczyć, bo wszyscy byli podobierani , więc ćwiczyłam z trenerem.
Pamiętam, że na pierwszym treningu trener powiedział, że zrobimy sobie konkurs. To było robienie szpagatu przy drabince i wygrałam. To była stara szkoła – trener też był z takich, którzy lubią wygrywać i wiedział, jak mnie zmobilizować.
Tak to się zaczęło. Potem było taekwondo zawodowe, starty w zawodach. Z sentymentem wspominam tamte czasy, bo taekwondo dawało mi satysfakcję i możliwość przekraczania własnych granic. To jest determinacja i praca przede wszystkim nad głową. Skupiasz się na celu i chcesz go osiągnąć, a wtedy nic innego się nie liczy. W przypadku dziecka to był wybór między placem zabaw a treningiem. Nigdy nie miałam presji ze strony rodziców. Oni mówili zawsze, że to moja decyzja, czy chcę się angażować, ale mówili też, że jeśli będę opuszczać treningi, to zrezygnujemy, bo to koszty.
U mnie nie było nic pośrodku, albo robię coś na 100 proc. albo wcale. Do tego dochodziła walka z przeciwnikiem, dostawanie ciosów, nauka tego, że dostaniesz za chwilę w twarz. To zupełnie inny sport, niż te, w których nie odczuwa się bezpośredniego bólu. Tutaj wiesz, że jak popełnisz błąd, to będzie bolało. Musisz zmierzyć się ze strachem przed uderzeniem.
RozwińKiedy trenowałam przez pewien czas boks, mój trener Marek Tyburcy, fantastyczny facet, mówił, że jego celem jest, bym napadnięta na ulicy potrafiła sobie poradzić. Bo dramatem kobiet, które są atakowane nie jest to, że są słabe fizycznie. Paraliżuje nas przede wszystkim fakt naruszenia naszej przestrzeni fizycznej. Ten szok sprawia, że kobiety przegrywają w konfrontacji z napastnikiem.
Dokładnie tak. Taekwondo jest raczej sztuką walki, zakłada, że mamy ćwiczyć tak, by trenować całe życie. W trakcie zawodów dostaje się ostrzeżenia za zbyt mocne ciosy i za nokauty. Mimo to jest to brutalny sport. Kopnięcia są naprawdę silne, np. te w półobrocie mają taką moc, że potrafią kogoś zabić. Specjalnie uczymy się punktów, gdzie można uszkodzić przeciwnika.
Trenowałam w reprezentacji Mazowsza i zmierzałam do reprezentacji krajowej, kiedy zaczęły się u mnie problemy zdrowotne. Na to wszystko jeszcze się zakochałam się i to była specyficzna relacja. To były czasy licealne. Jeszcze przez jakiś czas trenowałam, ale przez to, że nie postawiłam wszystkiego na jedną kartę, dużo straciłam i rywalki mnie wyprzedziły.
”Nie lubię przegrywać, zawsze muszę być w czymś dobra. Więc jeśli pracuję nad czymś dość długo i nie wychodzi, to znak, że trzeba coś zmienić”
W tym czasie okazało się też, że miałam bardzo głęboką anemię. Jak się okazało, był to problem do szybkiego wyleczenia, ale przez długi czas nie wiadomo było co się dzieje. Czułam się bardzo źle, nie miałam na nic siły ani motywacji. Byłam chodzącym zombie.
Po dwóch latach wróciłam, zrobiłam kurs instruktora, a po trzech latach egzamin na czarny pas. Potem przez jakiś czas prowadziłam treningi taekwondo. To był wspaniały czas, taki za którym się tęskni i do którego się wraca. Co jakiś czas zaglądam na trening, ćwiczyłam też Kraw magę. Moim marzeniem jest wystartować jeszcze w jakichś zawodach. Mój trener, Ewaryst Myszewski cały czas jest dla mnie jak drugi ojciec.
Wspomniałaś o silnej anemii, która wyłączyła cię z życia na pewien czas. Jak się z niej wyleczyłaś?
Przeszłam mnóstwo badań, bo nie wiadomo było co mi jest. To był okres dojrzewania. Podejrzewano białaczkę, potem okazało się, że nie. W końcu trafiłam do lekarza, który skierował mnie na gastroskopię i okazało się, że miałam bakterię, która spowodowała u mnie przepuklinę. To była jedna z przyczyn anemii, do tego dochodziły jeszcze dolegliwości typowo kobiece.
Zaczęłam się suplementować w trakcie miesiączkowania. Jak się okazało, było to rozwiązaniem problemu, ale był w tym czasie niejeden alarm związany z poziomem żelaza, który przy normach wynoszących od 80 do 100 jednostek, u mnie wynosił 3 jednostki. Chodziłam nieprzytomna, a dolegliwościom tym towarzyszyły też zachowania depresyjne. Czułam się wrakiem i pod względem fizycznym, i psychicznym. Dopiero po roku, kiedy wyleczyłam anemię, jakoś stanęłam na nogi.
Kiedy w twoim życiu pojawił się fitness?
To było sześć lat temu. Brakowało mi wtedy regularnego sportu, najpierw zaczęłam ćwiczyć fitness sama, w domu, ale nie były to tak intensywne treningi, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Szukałam więc czegoś w czym mogłabym się znowu realizować. Oglądałam na You Tube filmiki dziewczyn, które chodzą na siłownię i pomyślałam, że fajnie to wygląda, jest wyzwaniem dla mnie, a ja przecież lubię wyzwania.
Zobacz także
Czasami wybieramy sporty dla sportów, a czasem dla sylwetek. Co spodobało ci się w fitnessie?
Lubię w życiu progres. Muszę widzieć namacalne efekty. W treningu siłowym jarało mnie to, że co trening biorę kilka kg więcej. Dopisywałam sobie cyferki i to jest ta obsesja, o której wcześniej mówiłam. Do tego doszło skrupulatne trzymanie się swoich postanowień w sprawie kalorii, pełna kontrola nad sobą. Oczywiście sylwetka, czyli efekt tych wszystkich zabiegów, świadczyła tylko o tym, jaką pracę wykonałam.
”Najważniejsza jest równowaga w diecie. Nieważne jak będą trenowały, jeśli nie będzie to szło w parze z dietą, efektów nie będzie ani na wadze, ani ze sprawnością. Jestem zwolenniczką metody małych kroczków. W tym tygodniu ograniczam cukier, w następnym rezygnuję z chipsów, albo jem je tylko raz w tygodniu, a nie codziennie.”
Tylko, że kiedy trwałam w obsesji liczenia i mierzenia, tego progresu nie było. Potrafiłam trzymać się w swoich postanowieniach np. przez dwa tygodnie, a nie widząc efektu w trzecim tygodniu przychodziła załamka, objadanie się, niechęć do ćwiczeń. Dopiero kiedy miałam spokojniejszą głowę, kiedy stwierdziłam, że nie ma sensu obsesyjnie się tego trzymać, zaczęło mi dopiero wychodzić. Ale motywacją do treningów znowu było pokonywanie swoich ograniczeń. Teraz wiem, że jestem silna, że sobie poradzę. I tak od sześciu lat.
Od czterech lat to ty jesteś trenerką personalną. Mówiłaś o swoim trenerze, który od wielu lat jest dla ciebie kimś w rodzaju supervisora. Ty także masz takie klientki? Z jakimi problemami przychodzą?
Podstawowym problemem jest brak motywacji i samodyscypliny. Mam wysportowane dziewczyny z dużą świadomością ciała, które mówią, że potrzebują kogoś, kto będzie nad nimi czuwał i zmuszał do pójścia na trening.
Myślisz, że umiesz zmotywować do działania?
Nie do końca wierzę w motywację. To raczej determinacja, cel do osiągnięcia niezależnie od tego, czy masz siłę, czy ci się chce czy nie. Plusem w takiej sytuacji są zorganizowane treningi. Kiedy miałam ciężki okres w pracy i nie miałam jeszcze trenera, treningi zaczęły mi się rozjeżdżać, uciekać. Nagle zaczęłam łapać się na tym, że minął tydzień a ja byłam tylko raz. Mam taką zasadę, że nawet jakbym miała nie wiem jak ciężki tydzień, to nie wyobrażam go sobie bez chociaż jednego treningu. Inaczej nie jestem w stanie funkcjonować. Potrzebuję treningu, żeby rozsądnie myśleć, wyładować nadmiar energii.
Nie wiem czy jestem dobrą motywatorką, jestem bezpośrednia, moje podopieczne wiedzą, że przychodzą na trening, czas na plotki mamy po treningu (śmiech) . Trzeba byłoby zapytać o to dziewczyn z którymi pracuję. Jestem na pewno trenerką słabą biznesowo. Kiedy przychodzą do mnie podopieczne, to przygotowuję im plan, mówię które ćwiczenia mogą robić beze mnie, bez płacenia mi za każdy trening. Uświadamiam je, że po pewnym czasie są w stanie same trenować, choć wiadomo, na początku potrzebują nabrać świadomości ciała i do tego potrzebny jest trener. Kiedy dochodzimy już do etapu, kiedy część działań mogą wykonywać same, staram się je usamodzielniać.
Czy polecasz im także preparaty wspomagające aktywny tryb życia?
Polecam suplementację głównie osobom aktywnym, potrzebującym dodatkowego wsparcia. Ja sama należę do osób, które suplementują się od dawna. Jeśli chodzi o praktyczność, to bardzo spodobały mi się WIMIN. Byłam z nimi wszędzie, zawsze miałam je przy sobie. Wcześniej, muszę się przyznać, zdarzało mi się zapominać o suplementacji, przełożyć czy przesypać tabletek. W przypadku WIMIN brałam po prostu saszetki do torby i były wszystkie.
Jakie były twoje pierwsze kapsułki WIMIN?
Zdecydowałam się na WIMIN na koncentrację, bo mam bardzo dużo obowiązków. W moim życiu każdego dnia dużo się dzieje. To jest masa drobnych rzeczy, o których muszę pamiętać i tych dużych, o których tym bardziej muszę pamiętać. Chociaż jestem osobą zdeterminowaną i skupioną na celu, czasami też bujam w obłokach. Notorycznie coś gubię – portfel, telefon, który wymieniam z tego powodu przeciętnie co pół roku. Kiedy mam okresy wzmożonego skupienia, potrzebuję dodatkowego wsparcia. Potrzebuję wtedy jakiejś dodatkowej suplementacji. Do tej pory brałam lecytynę i przynosiło to jakieś efekty. Kiedy poznałam WIMIN, który jest mieszanką różnych substancji i jest bardzo dobry, pomyślałam: Ekstra! Spróbuję.
RozwińCo najbardziej podoba ci się w WIMIN?
Najbardziej podoba mi się, że to są gotowe rozwiązania. Masz cztery kapsułki – trzy bazowe i jedną dodatkową – taki gotowy pakiet, który musisz przyjąć każdego dnia. One są zapakowane w wygodne saszetki. Po prostu wyciągasz i połykasz. Kiedy gdzieś podróżowałam, a zdarzało się to dosyć często, było to o tyle dla mnie wygodne, że nie musiałam zastanawiać się ile kapsułek, czy mi się nie pomieszają. WIMIN mnie z tego zwalnia. W moim domu WIMIN jest w kuchni, po prostu na blacie albo w szufladzie z suplementami. Mam taki rytuał, że codziennie wieczorem otwieram szufladę i biorę kapsułki. Zanim dostałam WIMIN suplementowałam inne preparaty o różnym składzie, ale zawsze była w tym witamina C, D3, Omega 3, K2, magnez i potas a w czasie miesiączki żelazo.
Widzę, że jesteś bardzo świadoma potrzeby suplementowania.
Staram się to robić od czasu swojej anemii. Sporo nauczyłam się sama, bo lekarze potrafili przepisać mi żelazo, ale nie powiedzieli, że powinnam zażywać je z witaminą C czy kwasem foliowym. Tak jak witamina D3, która rozpuszcza się w tłuszczach a w ogóle się o tym nie mówi. Jeszcze lepsze wchłanianie jest, kiedy bierzemy razem z K2. Można sobie to wszystko uprościć. Wygodna, saszetkowa forma WIMIN świetnie sprawdza się na obozach, które organizuję na Mazurach i w Toskanii. Razem ze znajomą, która wspiera mnie logistycznie, stworzyłyśmy stronę internetową, gdzie ja piszę o trenowaniu i udzielam porad, a pani dietetyk z którą współpracujemy pisze o dietach i psychologicznym podejściu do odżywiania. Stworzyłyśmy taki team i świetnie nam się współpracuje. Wszystkie trzy jesteśmy zakochane w sporcie i aktywne.
”W WIMIN najbardziej podoba mi się, że to są gotowe rozwiązania. Masz cztery kapsułki – trzy bazowe i jedną dodatkową – taki gotowy pakiet, który musisz przyjąć każdego dnia. One są zapakowane w wygodne saszetki. Po prostu wyciągasz i połykasz”
Chciałyśmy połączyć nasze pasje i stwierdziłyśmy, że campy to będzie świetny pomysł. To jest wyjazd dla ludzi, którzy chcą aktywnie spędzić czas, dowiedzieć się jak ćwiczyć, jak jeść. Dietetyczka przygotowuje indywidualny plan żywieniowy dla każdej uczestniczki, ja skupiam się na treningach i dobrej zabawie. Łączymy wypoczynek z nauką nowych nawyków żywieniowych i uczestniczkom obozów campów bardzo to odpowiada.
Jak pracujesz z osobami z nadwagą? Co możesz im poradzić?
Najważniejsza jest równowaga w diecie. Nieważne jak będą trenowały, jeśli nie będzie to szło w parze z dietą, efektów nie będzie ani na wadze, ani ze sprawnością. Jestem zwolenniczką metody małych kroczków. W tym tygodniu ograniczam cukier, w następnym rezygnuję z chipsów, albo jem je tylko raz w tygodniu, a nie codziennie. Takimi kroczkami zmieniamy swoje nawyki. Jeśli chodzi o treningi, to u osób, które zmagają się z z nadwagą lubię łączyć trening siłowy ze spalaniem. Robimy interwały siłowo-wytrzymałościowe i pracujemy dużo nad świadomością ciała. Przede wszystkim mocno pracujemy nad prawidłowymi wzorcami ruchowymi i mięśniami core, które odpowiadają za dobrą postawę naszego ciała i utrzymanie sylwetki.
Do ćwiczeń dorzucam też aktywność dnia codziennego – proponuję rower, spacer, szybki marsz. To także jest zmiana nawyków, uświadamianie kobietom tego, że będą wyglądać inaczej, kiedy będą podejmować inne decyzje. Np. taką, by nie jechać do pracy samochodem, ale wsiąść na rower. Można w ten sposób zrobić dodatkową jednostkę treningową.
Jakie masz rady dla dziewczyn, które większość dnia spędzają przy komputerze. Jakieś metody na mięśnie grzbietu, brzucha?
Bardzo fajnym rozwiązaniem, jeśli jest taka możliwość, jest siedzenie codziennie dwóch godzin na piłce. To wymusza prawidłową postawę, napina brzuch, wzmacnia mięśnie głębokie. To wymagające, ale bardzo skuteczne dla sylwetki. Oprócz tego fajnie jest co godzinę wstać od biurka i zrobić parę kroków.
Mam taki zegarek, który co godzinę mi o tym przypomina. Idę wtedy do łazienki, gdzie wykonuję parę podstawowych ćwiczeń rozluźniających. Po całym dniu przy komputerze, mięśnie grzbietu mamy w fatalnym stanie, a to ma ogromny wpływ na wygląd naszej sylwetki.
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Iga Świątek wydała oświadczenie. „Było we mnie bardzo dużo lęku, płaczu i nieprzespanych nocy”
Kathy Bates szczerze o utracie wagi: „Jadłam, bo się bałam”
Jak odchudzić dziecko? Poradnik dla rodziców
Otyłość u dzieci niesie poważne konsekwencje zdrowotne. Jak ją leczyć?
się ten artykuł?