Przejdź do treści

Z żółtkiem i kobiecym mlekiem na oczy, z wódką z babki lancetowatej na rany. Jak kiedyś leczono ołowiem

Jak kiedyś leczono ołowiem, ilustracja: Joanna Zduniak/Wellcome Collection, Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?

Ołów nie jest naszym organizmom do niczego potrzebny, a wręcz przeciwnie – nawet niewielka jego ilość może spowodować poważne problemy zdrowotne i nieodwracalne zmiany. Wiemy jednak o tym od niedawna. Wcześniej, przez tysiące lat był popularnym lekiem na wiele dolegliwości, składnikiem żywności i kosmetyków. 

 

Ludzie znają i wykorzystują ołów od kilku tysięcy lat. Starożytni Egipcjanie budowali z ołowianych cegieł zachowane do naszych czasów budynki. Materiał ten był cenną zdobyczą wojenną, ale także środkiem poronnym i składnikiem ówczesnych kosmetyków. Grecy pisali na ołowianych tabliczkach i produkowali z ołowiu puder do bielideł na twarz. Starożytni Rzymianie wykorzystywali ołów na skalę przemysłową – ołowianymi rurami rozprowadzali swoje słynne akwedukty. Były one niebywale trwałe, skoro część z nich możemy podziwiać do dziś. Funkcjonuje jednak i taka teoria, że woda z dodatkiem ołowiu, jaka płynęła tymi rurami, doprowadziła do degeneracji populacji w konsekwencji do upadku Rzymu! Obecnie, kiedy dobrze znamy toksyczne właściwości ołowiu i jego zabójczy wpływ na organizmy żywe, nie można tego oczywiście wykluczyć, choć teorie te pozostają w sferze naukowych domysłów.

W Polsce rudy cynku i ołowiu (minerały te lubią występować razem) były wydobywane już w XII wieku na Wyżynie Śląskiej i Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Polska przez setki lat była jednym z głównych producentów ołowiu. W pochodzących z tamtych czasów zapiskach znajdują się opisy systemu sprzedaży tzw. bochnów ołowiu. Kilkusetkilogramowe bryły przewożona do instytucji Wielkiej Wagi, która mieściła się w pobliżu krakowskich Sukiennic. Tam odbywał się handel tym powszechnie używanym materiałem. W średniowiecznej Europie ołowiem pokrywano dachy, robiono z niego misy, garnki i puchary na alkohole, a także biżuterię. Produkowano z niego kule strzelnicze i czcionki drukarskie, kosmetyki i zabawki (słynne ołowiane żołnierzyki).

Do produkcji leków używano proszków ołowianych, czyli soli ołowiu, które były jednym z podstawowych surowców w ówczesnych aptekach. Cukier ołowiany, czyli octan ołowiu, ze względu na swój słodki smak, był składnikiem wielu preparatów wykorzystywanych do leczenia szczególnie owrzodzeń czy zmian skórnych. Balsamy ołowiane z żelazem stosowano na czerwonkę, krwotoki i biegunki, a balsam ołowiany doktora Cardilucciego, składający się z cukru ołowianego rozpuszczonego w wódce i spirytusie terpentynowym, nakładano na rany cięte i kłute, ponieważ wykazywał właściwości wysuszające.

W XVII-wiecznych poradnikach zdrowotnych cukier ołowiany był panaceum na wiele różnorodnych dolegliwości. Na stany zapalne oczu zalecano okłady z octanu ołowiu z wódką różaną, stosowano też specjalną maść z żółtek, cukru ołowianego, kobiecego mleka i pieczonych jabłek. Miało to leczyć zapalenie spojówek. Po upustach krwi zalecano emulsję z siemienia lnianego z cukrem ołowianym, ołów był też podstawowym składnikiem preparatów przy ospie. Miały one skutecznie zapobiegać pozostawaniu blizn. Ponieważ octan ołowiu był słodki, podawano go w lekach dla dzieci – na katar, „czerwoność nosa”, a także w chorobach żołądka, woreczka żółciowego, ślinianek, nerek. Ołowiany cukier dodawano do leków na gruźlicę, hemoroidy, czy biegunkę. Cukier ołowiany z wódką z babki lancetowatej i wody źródlanej był uważany za skuteczne lekarstwo na kiłę.

Wśród „metod leczniczych” z tego czasu można też znaleźć terapię ołowianą sztangą, stosowaną u osób ze skrzywieniami kręgosłupa. Ludzie z kifozą nosili to obciążenie ciasno przytroczone do pleców. Popularne też było noszenie na piersi ołowianych ozdób, co miało być skutecznym lekarstwem na uzdrowienie i wzmocnienie głosu. Żony polskich królów ceniły sobie kosmetyki z ołowiem w składzie – na bazie cukru ołowianego przyrządzano toniki z dodatkiem kamfory, skrzeku żaby i wyciągów kwiatowych, które miały sprawić, że ich cera będzie śnieżnobiała. Z ołowiu były „czernidła” na brwi i rzęsy, a także „bielidła” – sypki puder na alabastrową, bladą cerę. Jakie były „efekty” stosowania tych medykamentów, możemy się tylko domyślać. Nasza obecna wiedza o toksyczności ołowiu podpowiada, że zdecydowanie odwrotne od zamierzonych.

Przez całe tysiąclecia ołów był środkiem konserwującym żywność, szczególnie wino. To właśnie z tym trunkiem, naszpikowanym cukrem ołowianym i produkowanym w ołowianych kadziach, wiąże się pierwsza refleksja związana ze szkodliwością tego metalu. W XVII wieku medycy zaobserwowali objawy tzw. kolki piktawskiej, nazwanej też później ołowicą.

Po raz pierwszy tajemniczą epidemię zaobserwowano u mieszkańców francuskiego regionu Poitou (Piktawii). Mieszkańcy zaczęli tam zapadać na tajemniczą chorobę, która zaczynała się od bólu głowy, gorączki, utraty apetytu, by w krótkim czasie doprowadzić do biegunki, skrętu kiszek, kolki jelitowej, a następnie zaburzeń ze strony układu nerwowego, później dochodziło do tego otępienie, halucynacje, paraliż i bolesna śmierć. Prowadzący badania tej choroby lekarz kardynała Richelieu Francis Citois zalecał chorym… niesolone masło, by wywołać perystaltykę jelit, długie przejażdżki konne i leki z rtęcią i ołowiem.

Obserwacje przypadków zatrucia, które występowały także w innych rejonach Europy, doprowadziły do ustalenia, że mnisi pijący produkowane przez siebie wino, zapadali na chorobę, a ci, którzy wina nie pili, byli zdrowi. W takich okolicznościach przeanalizowano proces produkcyjny tego trunku i stwierdzono, że jego wspólnym elementem, bez względu na miejsce, są ołowiane naczynia i dodawanie cukru ołowianego, by poprawić jego smak, a także zapobiec zamianie w ocet. Obserwujący te zależności niemiecki medyk Eberhard Gockel zauważył, że podobne objawy jak u winiarzy występują też u hutników i garncarzy pracujących z ołowiem. Te obserwacje doprowadziły z czasem do wprowadzenia zakazów stosowania ołowiu w produkcji wina.

Związki ołowiu jeszcze przez setki lat były wykorzystywane w przemyśle chemicznym, doprowadzając do degradacji zdrowie pracujących przy ich wydobyciu pracowników. W XX wieku wykonano setki badań potwierdzających degeneracyjny wpływ ołowiu na organizmy żywe. Ludzie, którzy mieli w dzieciństwie kontakt z ołowiem w powietrzu (związki ołowiu są jednym ze składników zanieczyszczenia powietrza, benzyny ołowiowej) mają niższy IQ, są gorzej przystosowani do życia, a w ich rodzinach częściej rodzą się osoby z niepełnosprawnościami. Ołowica wpływa na pracę nerek i wątroby, często przebiega z problemami neurologicznymi – drżeniem mięśni, halucynacjami, zaburzeniami pamięci i koncentracji.

Niestety, wokół nas ołowiu ciągle jest dużo – jeszcze kilkadziesiąt lat temu wykonywano z niego kable i produkowano farby. Do dziś takie budynki znajdziemy w naszym otoczeniu, a pył łuszczącej się farby przenika do gleby, wód źródłowych i wraz z nimi do naszych organizmów. Związki ołowiu wykorzystywano także w preparatach owadobójczych i benzynie ołowiowej. Choć, jak ogłosiła ONZ, w 2021 roku zakazano jej wykorzystywania w ostatnim kraju na świecie, skutki wielu dekad jej powszechnego stosowania ciągle jeszcze będziemy odczuwać – w Polsce zakaz wprowadzono w 2005 roku. Zagrożenie ołowicą występuje ciągle w przemyśle chemicznym, poligraficznym czy zbrojeniowym. Co więcej, zanieczyszczenie gleby czy wód utrzymuje się przez wiele lat po zakończeniu toksycznej produkcji.

Ołów z łatwością kumuluje się w korzeniach roślin jadalnych, a pochodzące z zanieczyszczeń toksyczne osady osiadają też na łodygach i liściach. Tak samo jest z rybami (największe stężenia notuje się w mięsie pangi, tilapii czy płotki). Choć prawo tego zakazuje, niewielkie ilości ołowiu mogą trafić też do kosmetyków – cieni do powiek czy szminek.

Najwięcej ołowiu trafia do organizmu drogą oddechową, od 30 do 70 proc. zatrzymuje się w płucach, będąc niejednokrotnie przyczyną zmian nowotworowych. Obecności ołowiu sprzyja też dieta białkowo-tłuszczowa. Dlatego dla własnego dobra warto komponować posiłki z produktów z zaufanych miejsc. Szczególnie groźny jest ołów w produktach podawanych dzieciom, ponieważ jak zbadano, maluchy wchłaniają od 30 do 80 proc. przyjętej dawki ołowiu. Półtrwanie ołowiu w organizmie to aż 20 lat!

Ołów szczególnie niebezpieczny jest u kobiet w ciąży, ponieważ z łatwością przedostaje się przez łożysko, może też wpłynąć na przebieg ciąży i być przyczyną poronienia. Ekspozycja zanieczyszczeń może doprowadzić u płodu do problemów neurologicznych, wpłynąć na poziom agresji i być przyczyną problemów w nauce.

Dowiedziono też, że osoby pracujące w środowisku zanieczyszczonym ołowiem częściej mają zaburzenia hormonalne utrudniające posiadanie potomstwa. U kobiet spada stężenie estradiolu, mężczyźni mają obniżony poziom testosteronu, co powoduje upośledzenie ilości i jakości plemników. Zatrucie ołowiem nasila także występowanie chorób neurodegeneracyjnych, np. choroby Alzheimera. Szeroko zbadano też wpływ ołowiu na układ immunologiczny człowieka, szczególnie na występowanie chorób z autoagresji, takich jak stwardnienie rozsiane czy alergia.

 


Korzystałam z opracowania „Ołów – czy jest się czego obawiać” Ingi Krzywy, Edwarda Krzywy, Magdaleny Pastuszak-Garbinowskiej i Andrzeja Brodkiewicza opublikowanego w Rocznikach Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie w 2010 roku, informacje historyczne dotyczące historii ołowiu pochodzą ze strony internetowej Muzeum Pałacu króla Jana III w Wilanowie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci
się ten artykuł?