„Żeby pojawiło się wypalenie, wcześniej musiał wybuchnąć pożar. Wypalenie, depresja i zmęczenie to nie synonimy” – mówi Paulina Koszut
Słyszą, że są słabymi pracownikami i nie potrafią budować relacji. Łatwo się poddają, w głowie im urlopy i podróże, a nie solidna robota. Bo oni tylko chcą. Wciąż więcej i więcej. Niezdecydowanie, strach, a jednocześnie wielkie ambicje, najczęściej wpakowane do głowy przez rodziców, którzy „takich luksusów” nie mieli, sprawiają, że coraz częściej w głowach współczesnych 30-latków dochodzi do „zwarcia”. Pali się tylko jedna kontrolka z napisem: „Dlaczego nie jestem szczęśliwy, skoro mam wszystko?”. Zapytałam Paulinę Koszut – psycholożkę i psychoterapeutkę, która na co dzień pracuje w Niemczech – dlaczego wypalenie – zawodowe i życiowe – dopada coraz młodszych ludzi.
Alicja Cembrowska: Mam ostatnio wrażenie, że narzekanie jest dla wybranych. Gdy młodzi skarżą się na swoją sytuację, często słyszą, że przesadzają i im się – wiadomo w czym – poprzewracało, bo przecież mają wszystko i jeszcze marudzą. To jak to jest? Poprzewracało się, czy jednak malejące poczucie zadowolenia ze swojego życia staje się pokoleniowym zjawiskiem?
Paulina Koszut: Staram się być bardzo daleka od takich ogólnikowych stwierdzeń i negowania tego, co ktoś czuje. Bardzo, bardzo uczulam na to, żeby nie traktować tego, co ktoś mówi albo tego, co i jak odczuwa przez pryzmat swoich własnych doświadczeń czy opinii. Skupiam się na tym, z czym dana osoba przychodzi i co do mnie mówi.
Czyli nawet jak ktoś nie jest wypalony, ale mówi, że jest wypalony, to nie bagatelizujemy?
Taki komunikat zawsze coś znaczy – coś tam się dzieje i jest to dla tego człowieka ważne, skoro o tym mówi, próbuje to nazwać. Naszą rolą nie jest ocenianie, czy to jest ważne, czy nieważne, czy istnieje obiektywny powód, że się tak czuje. Jako specjaliści sprawdzamy, co się dzieje, że ten człowiek tak się czuje, co na to wpłynęło i – oczywiście – co należy zrobić, żeby to naprawić.
Podam przykład z mojej bańki. Mam naprawdę świetnych znajomych – zaradnych, wydawałoby się, że spełnionych. Tylko że coraz częściej słyszę: nie mam czasu, jestem zmęczony, za dużo pracuję. I to nie jest tak, że mnie to dziwi. Raczej martwi mnie skala i żeby nie było, że sobie z lekkością publicznie obgaduję – sama byłam w czarnej dziurze. Czy my mamy już globalny, masowy problem ze zmęczeniem?
Wydaje mi się, że niestety tak i nie ma znaczenia nasz wiek. Ten stan dopada 20-latków, 30-latków, ludzi po 50. Wszyscy na jakimś etapie trafiamy na takie czynniki, które powodują, że czujemy się przeciążeni. Żyjemy w bardzo wymagających czasach.
Ponoć w najlepszych możliwych… Starsi często mówią: mieliśmy gorzej, a byliśmy szczęśliwsi.
Ja jestem zawsze daleka od licytowania się „kto ma lub miał gorzej”. Osoby starsze też z pewnością przeżywały w swoim życiu różne trudności. Po prostu inne czynniki na to wpływały i możliwe, że inaczej się te trudności objawiały.
Trudność dzisiejszych czasów polega na ich tempie, na tym, że są tak szalenie szybkie. I w takim pędzie dopadła nas pandemia – nie da się tego okresu pandemicznego pominąć w tej rozmowie. Sprawdzałam statystyki – większość badań wskazuje, że ponad 50 proc. ludzi podkreśla, że czują się o wiele gorzej niż w roku przed pandemią. Najistotniejsze tutaj jest to, jak ta zmiana szybko zaszła, w jak krótkim czasie dla niektórych zmieniło się wszystko. Mamy jedno wydarzenie, które spowodowało tak ogromne spustoszenie w samopoczuciu ludzi, a wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że zadziała efekt domina.
W kraju sąsiadującym kilka miesięcy temu wybuchła wojna, która powoduje ogromną niepewność, mamy wzrost cen, pędzącą inflację. Do tego dochodzą nasze sprawy prywatne. To są czynniki, z których powstaje mieszanka uruchamiająca lęki, często do tej pory gdzieś uśpione i schowane pod codziennymi obowiązkami. Dodam jeszcze, że pandemia bardzo ograniczyła coś, czego my potrzebujemy do życia – kontakty społeczne, wsparcie społeczne i poczucie wspólnoty. Relacje są niezbędne do przepływu emocji, uwalniania ich. Pandemia to bardzo osłabiła.
Wrócę jeszcze do tego tempa życia, bo to bardzo istotny aspekt, który był alarmujący długo przed pandemią. Społeczeństwa są pod niebywałą presją czasu, przecież my ciągle jesteśmy dostępni, mamy włączone powiadomienia, coś nam miga i wibruje. W Wielkiej Brytanii 82 proc. młodych osób czyta maile służbowe tuż po przebudzeniu i chwilę przed zaśnięciem. My sobie nawet nie zdajemy sprawy, jakie to ogromne obciążenie dla naszego organizmu.
Nieustanne dźganie układu nerwowego…
Jeżeli jesteśmy ciągle dostępni, ciągle pod napięciem, ciągle w gotowości, to nasz układ nerwowy zwyczajnie się spala, ale właściwie cierpi na tym całe ciało. Bo czym jest stres? To gotowość organizmu do walki, poczucie, że coś się zaraz zadzieje, więc na wstępie podnosi się m.in. poziom adrenaliny i kortyzolu.
Oczywiście w wielu przypadkach w pracy nam to pomaga, bo jesteśmy bardziej produktywni. Nie byłoby to takie niebezpieczne, gdyby stres trwał 20-30 minut i po nim następowało rozluźnienie, które pomogłoby wrócić organizmowi do równowagi, ale bycie w takiej gotowości i napięciu przez kilka godzin codziennie bardzo obciąża układ nerwowy i to sprawia, że my po takim dłuższym okresie stresowym nie mamy już siły na nic innego, brak nam zasobów na to, co sprawia radość.
Wrócę jeszcze do pandemii, bo okazuje się, że bardzo mocno łączy się ona z wypaleniem zawodowym. Dane pokazują, że praca zdalna sprawiła, że pracujemy więcej, dłużej i jednocześnie spadł poziom satysfakcji związanej z pracą.
Praca zdalna była dużą próbą i okazało się, że wielu osobom zabrakło otwarcia i zakończenia dnia pracy. Siedząc w domu, nie mamy też porównania z innymi i powtórzę – znaczenie mają tutaj relacje, które rozładowują emocje.
Co przerażające – badania pokazały, że przeciętny pracownik już w wieku 32 lat czuje wypalenie. Możliwe, że my po prostu tracimy odporność na stres?
Myślę, że to po prostu efekt ciągłego przeciążenia i narażenia na bodźce stresowe, bo przecież sama technologia, która ma nam pomagać i oszczędzać czas, powoduje, że to wszystko jeszcze przyspiesza. Proszę zwrócić uwagę, ile osób ma smartwatche na rękach lub co chwilę miga im telefon z nowym przypomnieniem. Co kilka minut jesteśmy o czymś informowani. Nawet jeżeli te informacje nie mają dla nas większego znaczenia, to mózg je rejestruje, a to nas za każdym razem wybija z rytmu.
Maile, powiadomienia, wiadomości, które niekontrolowanie przychodzą do nas o każdej porze dnia, porównuję do kamieni, które na nas spadają. Damy radę dźwignąć 2-3 kamienie dziennie, z czwartym też sobie poradzimy, ale łatwo sobie wyobrazić, w jakim będziemy stanie, jeżeli spadnie ich na nas kilkanaście. I tak codziennie. Nie da się przeskoczyć tego, że my potrzebujemy regeneracji, a jak się zregenerować, jak ciągle jesteśmy w stresie?
I doprecyzuję – nie da się całkowicie uniknąć stresu, więc chodzi o to, jak my sobie z tym stresem radzimy, jak my się na ten stres uodparniamy i jak często mamy „okienka bez stresu”. Wrócę do tej metafory kamieni – celem powinno być nie tylko to, żeby tych kamieni unikać, ale też pomiędzy tymi kamieniami wystarczająco się regenerować.
Nie wiem, czy metafora nie jest w tym przypadku zbyt delikatna. Możemy powiedzieć, że układ nerwowy współczesnego człowieka jest wciąż rozszarpywany? Eksperci do spraw snu mówią, że na przykład dźwięk budzika jest zamachem na układ hormonalny i nerwowy.
Tak, zdecydowanie. A my serwujemy sobie takie budziki seriami. Musimy jednak pamiętać, że jako ludzie mamy bardzo podobną reakcję stresową, ale jednocześnie dla każdego ten bodziec stresowy będzie inny – dla kogoś będzie to telefon od szefa, a dla kogoś wizyta w przedszkolu u dziecka. Jak się rozejrzymy, to okaże się, że stresory są na każdym kroku.
Dla człowieka pierwotnego zagrożeniem były te straszne, drapieżne zwierzęta i opcje były dwie – uciekać lub walczyć. Teraz mamy podobny mechanizm, ale inne niebezpieczeństwa. W ciele zachodzi wtedy cały proces decyzyjno-przygotowawczy. Cała uwaga skupia się na przetrwaniu, napinają się mięśnie, wzrasta ciśnienie krwi, uruchamia się układ oddechowy – oddech staje się płytki, żeby oszczędzać energię, układ pokarmowy dostaje sygnał, żeby się oczyścić. Ciało robi wszystko, żeby się o siebie zatroszczyć, nabrać lekkości i sprawności, a całą energię skumulować na wybrane działanie – ucieczkę lub walkę.
Ten cały pierwotny proces wcale nie zniknął. To się w nas dzieje każdego dnia – gdy zaczynamy się bać, że stracimy pracę, nie dopniemy projektu, nie osiągniemy sukcesu, nie nadążymy za światem, nie będziemy mieć tyle informacji, ile chcielibyśmy mieć.
Bardzo to musi być męczące dla organizmu, który wciąż dostaje mylny sygnał, że przed nami bitwa…
To jest szalenie męczące. Ciało się przygotowuje, a często nic się nie dzieje, nie następuje uwolnienie tej energii. Jeżeli następuje walka, to organizm wraca do równowagi, stabilizuje się nasz oddech i ciśnienie krwi, rozluźniają się mięśnie, układ pokarmowy wraca do swoich zadań. Problemem jest to, że my dzisiaj w ciągu dnia mamy bardzo mało możliwości, żeby właśnie sobie taką przysłowiową walkę stoczyć – czyli mówiąc językiem współczesnym, bo przecież nie chodzi o to, żeby się na kogoś rzucać, ale na przykład poświęcić 30 minut na aktywność fizyczną, odpocząć, zregenerować się, dać swojemu ciału możliwość na powrót do tej gry.
”W 2022 roku WHO wpisało wypalenie zawodowe do Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-11”
Oj, chyba dobijamy do mojego ulubionego tematu – dolce far niente. Słodkie nieróbstwo. Przecież w świecie zwycięzców nie ma miejsca na nicnierobienie!
Przekonanie, że chwila relaksu jest stratą czasu, jest bardzo krzywdzące. Ludzie, szczególnie młodzi czują się winni, że pozwalają sobie na bezczynność, gdy wszyscy wokół pędzą. Kolejnym elementem tej układanki są oczywiście media społecznościowe – ile z nas teraz jedzie nad jezioro, nie żeby się oderwać od obowiązków i spędzić czas z bliskimi, a żeby zrobić ładne zdjęcia, pochwalić się, jak spędzili czas?
Teraz jak się piecze ciasto, to nie może być to zwykła drożdżówka, to musi być piękne, wspaniałe ciasto, które prawidłowo zaprezentuje się na zdjęciach. Ta presja i kierowanie się gustami innych sprawiają, że my mylnie patrzymy na swoje potrzeby, nie znamy ich i w końcu trudno nam określić, co jest dla nas dobre, a co nam szkodzi.
Zgadzam się, że media społecznościowe rozbijają wiele osób, ale ja na przykład ostatnio spędziłam weekend z ludźmi, którzy prawie nie dotykali telefonów, a Instagramy i Facebooki są im obce. I wie pani co? W niedzielę rano zapakowali się i pojechali do domu, bo praca, bo dziecko, bo życie, bo wszystko…
W istocie jest coś takiego jak niedzielny stres związany z pracą, który sprawia, że już w niedzielę rano zaczyna się nerwówka, że w poniedziałek muszę iść do pracy i nie mogę się od tych myśli oderwać.
Może to być sygnał wypalenia zawodowego?
Wypalenie zawodowe to duża rzecz i nie jest to coś, z czym się nagle budzimy. Wypalenie nie pojawi się z dnia na dzień, ale na pewno jest to coś, co powoduje, że zaczyna u nas zanikać radość życia, bo praca jest na tyle stresująca i obciążająca, że brakuje energii na coś więcej.
Co to znaczy, że wypalenie zawodowe to duża rzecz?
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że „zmęczenie” i „wypalenie” to nie są synonimy. Wypalenie zawodowe to stan, który obserwujemy w związku z pracą, czyli objawy pojawiają się, gdy musimy do tej pracy iść lub wykonywać obowiązki z nią związane. Czyli na przykład w piątek po 17:00 kończę pracę, zalewa mnie dopamina, czuję się świetnie, wychodzę ze znajomymi i fajnie się bawię, a w niedzielę coś zaczyna mi dolegać i pojawiają się objawy somatyczne – ból brzucha, zawroty głowy, senność, rozdrażnienie. Ciało zaczyna sygnalizować niechęć i obawy, brakuje nam poczucia sensu. W pracy czujemy się wyobcowani, zauważamy zaburzenia pamięci i koncentracji.
Żeby pojawiło się wypalenie, wcześniej musiał wybuchnąć pożar. Wypalenie bardzo często pojawia się u osób, które dotychczas były bardzo zaangażowane w swoją pracę. Pierwszym niepokojącym sygnałem wypalenia jest to, że najdrobniejsze rzeczy czy mało znaczące dotychczas sytuacje, zaczynają wywoływać w nim niespotykane dotąd reakcje – płacz, osłabienie, atak paniki, agresję. Taka osoba często na początku uznaje, że dzieje się to bez powodu, że źle zareagowała, że ta reakcja była nieadekwatna. I zaczyna mieć poczucie, że przestaje kontrolować swoje emocje, że inni sobie radzą, a ona nie.
Trudno w takim momencie odebrać telefon, pójść na spotkanie służbowe czy odpisać na maila…
Dokładnie – wtedy pojawia się właśnie strach. Z jakiegoś powodu trudno nam wykonać zadanie, które wcześniej było codziennością i nie wiązało się z takimi emocjami. Takie lęki czy ataki paniki mogą zacząć ujawniać się już przed wejściem do pracy. To jest to, o czym mówiłam wcześniej – ciało dostaje sygnał, żeby uciekać, bo nie chce tu być.
Czyli zmęczenie jest wtedy, kiedy po trudnej sytuacji obejrzymy film lub odeśpimy i wracamy do równowagi, a wypalenie, gdy pomimo zastosowania różnych rozwiązań trwamy w stanie napięcia?
Jeżeli zmęczenie utrzymuje się powyżej dwóch tygodni – może z małymi przerwami, ale ogólnie mamy poczucie, że trwamy w tym stanie i utrudnia on nam codzienne funkcjonowanie i wpływa na inne obszary naszego życia, to jest to wskazanie do tego, żeby skonsultować się ze specjalistą. Przypomnę, że w 2022 roku WHO wpisało wypalenie zawodowe do Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-11.
”Wypalenie może być stanem, który poprzedza depresję. Jeżeli będzie to trwało długo, nie podejmiemy działania lub leczenia, to może się pogłębić. Podkreślę, że wypalenie zawodowe jest wybiórcze – dotyczy konkretnego aspektu naszego życia, czyli pracy, ścieżki zawodowej. Depresja zagarnia natomiast nasze funkcjonowanie jako całość”
Odejście z pracy może być lekarstwem?
Nazwa „wypalenie” wskazuje, że żeby coś się wypaliło, to kiedyś musiało się palić. Jest zatem prawdopodobne, że jeżeli mówimy o wypaleniu zawodowym, to ta praca na początku dostarczała nam dużo pozytywnych emocji, lubiliśmy ją i mocno się zaangażowaliśmy. Z tym zaangażowaniem wiąże się adrenalina – wszyscy wiemy przecież, że we współczesnych firmach dużo się dzieje, jest duże nastawienie na cel, na sukcesy, więc firmy mocno dbają o to, żeby to zaangażowanie pracowników utrzymać. Tylko to działa do pewnego momentu, później konieczne jest regulowanie tego stanu, nie da się być cały czas w euforii.
W tym napięciu chcemy więcej i więcej, potem pojawia się „lepiej” i nagle dociera do nas, że nie mamy czasu, żeby wyjść ze znajomymi, pobiegać, zrobić jogę, pomedytować, cokolwiek, co lubimy, co pozwoliłoby się oderwać od emocji związanych z pracą.
I jeszcze podkreślę – nie wystarczy, że pojedziemy raz w roku na wakacje i pobędziemy w innym miejscu. Pomijam, że wiele osób i na urlopie zaczyna dzień od sprawdzania maili służbowych. Chodzi o to, żeby na co dzień nauczyć się maksymalnie odcinać od napięcia, chodzi o głęboki relaks, o stan, kiedy robimy coś, co jest dla nas dobre. Chociażby przez 30 minut każdego dnia powinniśmy się całkowicie odprężać.
Wydaje mi się jednak, że to wszystko jest kwestią pokoleniową – owszem, mamy „kulturę zapierdolu”, w której taplamy się wszyscy, ale jak patrzę na młodych pracowników, to widzę, że nadchodzi zmiana. Od starszych słyszę: szanuj pracę i ciesz się, że ją masz, nie wychylaj się, trzeba słuchać szefa, po co zmieniać firmę, jak gdzieś indziej wcale lepiej nie będzie, siedź i zaciskaj zęby, jak rezygnujesz, to jesteś słaba. A młodzi? Yolo, chcą pracować w miejscach, w których czują się dobrze, coraz rzadziej godzą się na wyzysk, zgłaszają mobbing i przemoc i wcale nie uważają, że nadgodziny doprowadzą ich na sam szczyt. Może te masowe wypalenia są efektem tego, że stare jeszcze nie zniknęło, więc nowe nie może się wygodnie rozsiąść?
Na pewno w tym wszystkim znaczenie ma mentalność i wzór, który pielęgnowany był latami. Dla niektórych jedynym wyznacznikiem dobrej pracy jest kwestia finansowa – „przyjmuję propozycję, bo dobrze płacą”.
Mogę to powiedzieć jedynie na podstawie swojej obserwacji, ale myślę, że coraz więcej osób stawia na pierwszym miejscu swój dobrostan psychiczny i rezygnuje z pracy, w której pojawiają się znamiona przemocy psychicznej. Starsi nieraz tego nie rozumieją – przykładów na to mamy ostatnio aż za dużo i to w przestrzeni publicznej.
Starsi ludzie bardzo często mają podejście, że zostają w pracy z powodu „szacunku do tej pracy” lub strachu, że innej nie znajdą. A młodsi coraz częściej szukają balansu, są bardziej asertywni i pojawia się zgrzyt – często pracodawcy nie są gotowi na takich pracowników. Wolą tych, którzy robią wszystko, co im się każe.
Poza tym zmienił się charakter pracy i życia, obecnie jest o wiele większa presja społeczna. Weszły nowe technologie – to wszystko daje inny kontekst i nie wydaje mi się, żeby to była kwestia osobowości czy tego, że ktoś jest „za słaby”.
Proszę też zwrócić uwagę, że pokolenie naszych rodziców to są osoby, które często na lata wiązały się z jedną firmą, my pracujemy bardziej projektowo. Zmieniły się też oczekiwania pracodawców – teraz ceni się elastyczność i szybkie przystosowywanie się do zmian.
Jednocześnie ludzie coraz bardziej potrzebują zmian, bo nasze mózgi coraz bardziej przyzwyczajają się do aktualizacji i bodźców. Z pokolenia na pokolenie będzie to coraz bardziej widoczne, bo przecież już mózgi małych dzieci, które oglądają bajki, przeskakujące na tablecie obrazki i grają w gry, już są programowane na zmiany, nowości i na to, że „ciągle coś się dzieje”.
Koniec o pracy. Istnieje coś takiego jak ogólne wypalenie życiowe?
Istnieje, a objawy są podobne do wypalenia zawodowego. Najogólniej, jest to stan, w którym ciągle towarzyszy nam poczucie, że coś jest nie tak. Powody wypalenia życiowego mogą być różne, ale może być tak, że dwie osoby ze skrajnie różnych środowiskach, będą czuć się podobnie. Niezależnie od naszego statusu możemy utracić radość i sens życia. Takie osoby zauważą u siebie, że na co dzień szybciej się denerwują, najmniejsza błahostka wyprowadza ich z równowagi…
Czyli czują się jak tykająca bomba.
Dokładnie. Takie osoby często używają takich zdań jak „nawet do mnie nie podchodź”, inni mają poczucie, że trzeba się z nimi obchodzić jak z jajkiem i chodzić na paluszkach, a to i tak nie daje gwarancji, że nie nastąpi wybuch. Nigdy nie wiadomo, jak taka osoba zareaguje. Innym objawem jest apatia i brak zainteresowania tym, co wcześniej cieszyło, znika ochota na spotkania i aktywności, możliwe są również zmiany w wyglądzie – człowiek wypalony znacząco tyje lub chudnie.
Jak nie pomylić wypalenia życiowego z depresją?
Wypalenie może być stanem, który poprzedza depresję. Jeżeli będzie to trwało długo, nie podejmiemy działania lub leczenia, to może się pogłębić. Podkreślę, że wypalenie zawodowe jest wybiórcze – dotyczy konkretnego aspektu naszego życia, czyli pracy, ścieżki zawodowej. Depresja zagarnia natomiast nasze funkcjonowanie jako całość, jakbyśmy nałożyli okulary z ciemnymi, brudnymi szkłami i się z nimi nie rozstawali. Czy to w pracy, czy poza nią.
Może to wypalenie życiowe bierze się z poczucia oszukania? Wszędzie trąbią, że jesteś zwycięzcą, możesz wszystko i wystarczy wyciągnąć rękę, by złapać szczęście. Ludzie wyciągają te ręce i… nic.
Trochę tak jest, że niby wszystko mamy, możemy za chwilę być na drugim końcu świata, wchodzimy do sklepu i możemy kupić sobie wszystko, na co mamy ochotę. Tylko to „mogę wszystko” odciąga nas od naszego stanu psychicznego. Skupiamy się na tych „zewnętrznościach”. I to znowu jest trochę powrót do tematu pracy, bo podstawą naszego życia stała się pracowitość, wysoka produkcja, ogólnie produktywność, często zrównujemy to z wysokim zarobkiem. Mylnie zakładamy, że pieniądze zapewnią nam poczucie bezpieczeństwa i czujemy się zawiedzeni, gdy pomimo starań wciąż czujemy wewnętrzną pustkę, czyli wciąż nam czegoś brakuje, a nasze emocje nie są w stanie dojść do głosu.
I wtedy pojawia się często taki schemat, że my jeszcze próbujemy to zagłuszyć i myślimy: „ok, to muszę pracować więcej, albo zakończyć związek, zmienić partnera, wziąć nadgodziny”. Robimy to i nadal nic. A prawda jest taka, że większość z nas ma bardzo podobne potrzeby: chcemy spokoju, szczęścia, chcemy kochać, być kochanymi i akceptowanymi.
Tutaj już dotykamy aspektów mocno terapeutycznych, bo niestety bardzo często odcięcie od emocji i braki są efektem doświadczeń z przeszłości. Może czegoś nie dostaliśmy od opiekunów, może wychowywaliśmy się w braku poczucia bezpieczeństwa, miłości i akceptacji. Dzieci z takimi deficytami często w dorosłości nie mają kontaktu ze swoimi emocjami i szukają odpowiedzi „na zewnątrz” – w pracy właśnie, drogich gadżetach, atrybutach sukcesu. To oni najczęściej wpadają w pracoholizm i wypalenie zawodowe. Ciągle chcą więcej i więcej, wskakują na kolejne góry, wydaje im się, że w końcu zdobyli to, co chcieli, ale okazuje się, że to nie to. I skaczą po tych górach dalej.
Myślę, że niewiele osób wie, czego chce. Nieraz mnie samej trudno odpowiedzieć na to pytanie, a naprawdę – pracuję nad nim od lat.
Bo po pierwsze to nie jest proste pytanie, a po drugie – odpowiedź nie jest nam dana raz na zawsze i do końca życia. A do tego dochodzi przekaz od otoczenia. Proszę zwrócić uwagę, że jak brakuje nam uważności i wewnętrznie czujemy się puści, zagubieni, a ktoś z zewnątrz mówi nam: „Przecież wszystko masz, więc nie narzekaj”, to raczej czujemy się gorzej niż lepiej. I sami zaczynamy się biczować: „Dlaczego nie jestem szczęśliwy?! Powinienem! Ze mną jest coś nie tak, inni mają gorzej, a ja marudzę”. To doprowadza do większego zamknięcia w sobie. Odbieramy sobie prawo do wyrażenia swojego lęku, smutku, niepokoju, ale także narzekania czy poskarżenia się.
Jak sami możemy, chociaż odrobinę poprawić swoją równowagę psychiczną?
Zawsze zachęcam do tego, żeby się spotkać ze specjalistą, bo my sami nie jesteśmy się w stanie zdiagnozować. Ale możemy działać profilaktycznie i wspierać swoje zdrowie psychiczne, jednak podkreślę – jeżeli czujemy się bardzo źle, sytuacja zaczyna nam ciążyć, to nie zwlekajmy z konsultacją. Pomocne mogą być też telefony zaufania.
W dużym stresie, ale też na co dzień musimy też pamiętać o suplementacji i diecie – organizm przygotowując się do walki, szybko spala podstawowe składniki mineralne, więc musimy dostarczać mu magnez, witaminy z grupy B, kwasy omega-3, witaminę D.
Takie absolutne podstawy, które możemy, a w zasadzie powinniśmy wprowadzić, nieważne, czy już czujemy, że coś jest nie tak czy jeszcze nie, to jest na pewno pół godziny dziennie tylko i wyłącznie dla siebie. I domyślam się, że wiele osób teraz prychnie i powie, że to niewykonalne i właśnie tym bardziej te osoby powinny o to zadbać. Rozumiem, że są różne sytuacje, ktoś ma wymagającą pracę, albo samodzielnie wychowuje dzieci, ale zapewniam – takie 30 minut jest do wygospodarowania przez każdego z nas i jest bardzo potrzebnym zastrzykiem energii dla naszego organizmu. To nie musi to być jakaś wymyślna aktywność. Poczytajmy książkę, przejdźmy się na spacer po osiedlu, albo posiedźmy w ciszy, gdy wszyscy pójdą spać. Bez elektroniki. Pobądźmy sami ze sobą, bo to jest najważniejsza relacja w naszym życiu.
Paulina Koszut – life i biznes coachka, psycholożka i psychoterapeutka. W pracy z klientami stawia głównie nacisk na uzyskanie równowagi w życiu osobistym i zawodowym. Motywuje do działania i wspiera w szukaniu indywidualnej, satysfakcjonującej drogi życiowej. Pracuje w Niemczech (Essen) i w sieci działa jako @polski_psycholog_de
Zobacz także
„Nie zawsze musimy ubrudzić sobie ręce po łokcie, żeby mieć satysfakcję i zysk” – mówi trenerka mocnych stron Malwina Faliszewska
„Presję na szczęście tworzą trendy. Ich popularność wynika z potrzeb rynku – ktoś na tym zarabia” – mówi psycholog Sławomir Prusakowski
„Nie przyszłaś na świat po to, żeby zostać pracownikiem miesiąca” – mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka, pedagożka i psychoterapeutka
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
„Co tam gwiazdeczko, nauczyłaś się?”. Julia Wieniawa gorzko o czasach szkolnych
Sara James porusza temat zdrowia psychicznego w najnowszym singlu. „Mam 15 lat i brak mi tchu” – śpiewa artystka
Córka Anny Dereszowskiej zmagała się z depresją. System je zawiódł. „Zderzyłam się ze ścianą”
Tabliczki, które mogą ocalić życie. „Czasem wystarczy jedno słowo, gest lub tabliczka, aby pomóc komuś znaleźć siłę do walki”
się ten artykuł?